22.08.2025, 17:52 ✶
06.09
rodowa posiadłość pana Whittakera
rodowa posiadłość pana Whittakera
To wszystko miało swój IDEALNY plan.
To wszystko miało swój IDEALNY początek.
To wszystko miało swój IDEALNY przebieg.
A potem...
A potem oczywiście musiało się wszystko zjebać.
Keyleth nie lubiła przeklinać, w szkole uczyli ją pięknej, akademickiej angielszczyzny i później nawet gdy pływała tu i tam z angielskimi żeglarzami po morzach i ocenach, to niestety (albo stety) nie nasiąkła wulgaryzmami.
Nie zmieniało to postaci rzeczy, że nie udało im się popisowo.
Rzecz była banalna do ogarnięcia. Wejść do gabinetu. Zabrać szkatułkę. Wyjść z gabinetu.
Szły we trójkę, bo pani Rosewood znała się na tym która to dokładnie szkatułka i gdzie leży, pani Burke znała się dokładnie na tym jak wchodzić i wychodzić tak, żeby nikt nie widział, a ona sama znała się... na niczym zbytnio tak do końca, ale umiała kilka sztuczek i to miało wystarczyć.
A teraz te sztuczki okazały się wcale nie przydatne i zbawienne, tylko najgorsze na świecie. I to nie była na prawdę nie była jej wina.
Nie jej wina, że naszyjnik który leżał obok szkatułki pośród wielu, wielu, wielu innych naszyjników, wyglądał tak pięknie i tak niewinnie i kto normalny by zauważył, że jedna rzecz zniknęła, skoro była otoczona takim mrowiem wspaniałości?
Sprawy podziały się szybko.
Pierwsza była taka, że się okazało, że naszyjnika wcale tam nie było ani szkatułki, bo była to jakaś iluzja. Iluzja która ożywiła zbroję z halabardą.
Pani Burke powiedziała pod nosem coś, czego Keyleth bardzo nie chciała słyszeć, szczególnie, że wypadło jej spomiędzy warg stłumione ups, co było gorsze niż przyznanie się do winy. Dziewczyna chcąc na prędce odkupić swoje winy, zamieniła się we fretkę i wskoczyła do ożywionej zbroi, żeby tam przemienić się na powrót w człowieka i zmusić żelastwo do posłuszeństwa.
Normalne! Każdy by przecież tak zrobił!
Zbroja zaś jak na zawołanie, gdy tylko pojawiła się w niej w ludzkiej formie... zbroja stanęła w miejscu, a wlot przez hełm nagle zatrzasnął się kraciastym kawałkiem blachy, czyniąc z tego okrutne więzienie.
- Błagam nie zostawiajcie mnie... - zaskomlała Keyleth ze środka, czując że grunt osuwa jej się spod nóg, choć chyba by nie zemdlała, bo magiczne ustrojstwo trzymało ją skutecznie w pionie.
Pana domu nie było. Na dole ponoć spał gdzieś stróż. Pani Burke mówiła, że muszą zdążyć przed świtem, a została im tylko godzina "żeby było bezpiecznie" jak słyszała w planie, choć nie była pewna czemu świtanie było aż takie ważne. Być może wtedy z zabawy wracał pan Whittaker.
- Ja na prawdę nie chciałam... - skamlała zduszonym głosem, czując że treść kolacji podchodzi jej pod gardło z nerwów.