– Nawet jeśli lunie, jesteśmy przygotowani – oświadczyła, zbliżając się do Erika, by na moment objąć go w pół.
Martwiła się o brata.
Wydawał się, jak zawsze, bardzo spokojny i ogólnie rzecz biorąc zadowolony z życia, na tyle, na ile to możliwe po tym, gdy nagle spłonęło pół Londynu oraz pół twojego rodzinnego domu, ale nie potrzebowała oczu aurowidza, aby podejrzewać, że coś jest nie tak. Nie chciała go o to dręczyć – i pewnie nie powinna tego robić na rodzinnej kolacji – ale przeszło jej przez głowę, że pewnie powinna zapytać Norę, czy z nią rozmawiał.
Wypuściła go z uścisku, gdy na terenie pojawiła się Quintessa, a Morpheus ruszył w stronę stołu. Rzeczywiście widziała go i wcześniej – naprawdę marny byłby z niej glina, gdyby nie zauważyła, że ktoś dotarł, kiedy w głębi serca była trochę nerwowa i pełna obaw, czy wieczór upłynie w spokoju, po Beltane, Lithcie, i Spalonej Nocy. Ale nie próbowała przywoływać wuja. Być może potrzebował chwili samotności, w tym miejscu, które dopiero podnosiło się z ruin. Uśmiechnęła się do niego, przesuwając się, by mógł dotrzeć do swojego miejsca.
– Mam wrażenie, że gdy skończymy, będę musiała wziąć koszyk i przejść się po sąsiadach, z pytaniem, czy nie mają jeszcze trochę miejsca w żołądkach – roześmiała się, wracając do stołu i spoglądając na przysmaki, które przyniosła Tessa.
– Jeśli chodzi o ciasta Tessy, to tych nigdy za wiele – zapewnił Jeremiah, wyciągając rękę do Morpheusa, by uściskać dłoń brata, zanim sam usiadł obok żony.
– I stanowczo protestuję przeciwko późniejszemu rezygnowaniu z dyń, bo przecież potem trzeba będzie je wyciąć, a wtedy coś trzeba zrobić ze środkiem – oświadczyła Brenna, unosząc różdżkę, by zapalić lampy, by zaczęły emitować ciepły blask. Wycinanie dyń tak naprawdę jawiło się jej teraz jako coś nie mającego wiele sensu w obliczu cieni, spowijających Anglię, ale… istniała spora szansa, że i tak to zrobi. – A jeśli będziemy wyglądać jak dynie, to nic nie szkodzi, koło to podobno kształt idealny.
Normalnie w Mabon na stole stałyby świece. Ale Brenna miała teraz uraz do świec. Może samo rozpalenie dwóch – trzech zaklęciem nie wywołałoby w niej paniki, ostatnie próby widmowidzenia nie zakończyły się jednak najlepiej.
– Niech Matka pobłogosławi te dary żniw, przyniesie spokój temu domowi i pozwoli nam odbudować to, co zostało zniszczone – powiedział Godryk, krótka modlitwa, wygłoszona, kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca.
– Najpierw prawdziwe jedzenie, Brenno. Potem deser. Ciebie to też dotyczy, kochanie – rzuciła Elise, spoglądając na męża, gdy Brenna wstała, by zacząć nakładać jedzenie.
– Dobrze, dobrze, mamo. Komu pieczonego ziemniaka?
/Tura do 29.09/