Dziel i rządź. Odpychaj i przyciągaj. Podaruj władzę, lub zabieraj. Rób wszystko co konieczne, byle robili to co należy.
Najcenniejsza rada jaką dostał od swojego Mistrza, od Lorda Voldemorta. Słowa te rezonowały mu głowie za każdym razem kiedy przychodziło do spotkań takie jak to dzisiaj, kiedy przychodziło do urabiania nieoszlifowanego mroku. Powtarzał to w myślach jak mantrę, kiedy musiał chować dumę w kieszeń słysząc kpiny ze swoich ideałów od niedowiarków jak Lorien. Sutra wyryta grubym klinem na niepokornym duchu w jego piersi, kiedy przychodziło zanurzać się w uwłaczających czarodziejskiej godności popłuczynach Nokturnu, w poszukiwaniu za czarnomagicznymi rozwiązaniami. Chociaż z mugolskimi rewirami zdążył się oswoić już jakiś czas temu. Oczywiście nikomu się tym nie chwalił, ale nocne rozrywki niemagicznego robactwa wcale nie były mu obce. Właściwie brzydził się ich stylem bycia oraz całym światem zasadniczo wyłącznie nominalnie, niczym neonowy logotyp korporacji-nienawiści. Przebywanie w takim miejscu, w takiej okolicy nie sprawiało mu, aż tak ewidentnego dyskomfortu jak wnioskował po postawie Scylli.
Nie pierwszy raz kiedy tarot przychodził do niego sam, bez żadnej prośby, ani groźby z jego strony. Nie mniej jednak wybiła go tą kartą na moment z pantałyku. Nawet gdyby bardzo się postarał to ciężko było mu ukrywać swój niechętny stosunek do wróżbiarstwa. Teraz potrafił zdobyć się co najwyżej na postawę mocno zdystansowaną do tego co właśnie mu zaoferowała. Ściągnął brwi i zacisnął szczękę, na tyle ciasno by policzki zapadły mu się po bokach, malując niepokojące cieni na jego twarzy. Najpierw chwycił ją za nadgarstek w którym trzymała przed nim kartę. Nie agresywnie, ani zbyt mocno. Po prostu chciał się przyjrzeć tej dziesiątce buław dokładniej, zanim ją przyjmie. Obrócił jej dłonią, przyglądając się drugiej stronie karty w ponurym milczeniu. Zwyczajnie wróżbiarstwo kojarzyło mu się z dwulicowym podstępem jak u Ambrosi, lub z bufonowatym besserwisserem jak u Vakela. Stąd ta ostrożność. - Jeśli chcesz mi wróżyć, następnym razem użyj wyłącznie Wielkich Arkan. Małe, nie pasują mi do ambicji. Odrzucił miękko, ni to z przekąsem, ani z życzliwością. Uśmiechnął się w końcu kącikiem ust, bo to co mu sprezentowała i tak było dobrym otwarciem kolejnego spotkania. Puścił nareszcie jej dłoń, w momencie kiedy swoją drugą ręką odebrał ten symboliczny podarunek. Pomimo, że akurat ta karta wyrażała się dokładnie o ambicji, to w swoim nieskromnym odczuciu wolał nie rozdrabniać się na monety, czy miecze. Duże figury dla wielkich postaci. Dokładnie taka za jaką on sam siebie uważał. Tym bardziej, że już w czyjejś tali tarota był Diabłem, co cholernie trafiało w jego gusta. - Ale i tę zachowam, bo wierzę w Twój szczery gest Scyllo. Uchylił delikatnie czoło w jej kierunku z kulturalną manierą podziękowania. On sam raczej bez potrzeby nie używał tak zniewieściałych słów jak proszę, czy dziękuję. Sam gest w jego odczuciu wyrażał dostatecznie dużo.
Dalej pozwolił jej mówić, bez wtrącania się do jej słów. A słów używała w dziwny sposób, bo ciężko zrozumieć wzmiankę o znajomym zapachu. Rozejrzał się dookoła szukając źródła o którym mogła mówić teraz ażurowa panienka. Czy to aromat prażonych orzeszków ziemnych z niewielkiego stoiska przy którym stał starszy pan na końcu kolejki? A może to zapach kwitnących o tej porze wrzosów, których nie brakowało w tym parku? Tak obstawiał, bo pojęcia nie miał, że mogło jej chodzić o krew Gilesa. Wrócił jednak wzrokiem do swojej towarzyszki i dostrzegł to sarnie spojrzenie na nim. Dostrzegł jednak że w tych oczach ukryta jest jednak ciekawość, zbytnia ciekawość. Na wszelki wypadek skupił się wewnętrznie korzystając ze swoich zdolności oklumenty, by nie pozwolić jej zajerzeć zbyt głęboko w swoją głowę. - Nie wiem czy zdarza Ci się zaglądać do niemagicznej części naszego miasta. Nie mniej jednak, chciałem Ci pokazać w imię czego został nam narzucony kodeks tajności. Trafił w końcu w sedno. Wyprostował się bardziej, zapinając guziki w swoje mugolskiej bluzie pod samą szyję. W znajomym już jej geście zaoferował swoje ramię, tak jakby miał być to tylko kolejny niewinna przechadzka po spacerowej ścieżce. Tylko zamiast charakterystycznych fasad Horyzontalnej i magicznych wystaw za witrynami, znaleźli się w dzielnicy mieszkalnej robotników i wyrobników z okolicznych fabryk. - Rozejrzyj się dokładnie, bo to jest to za co płacisz wolnością każdego dnia, by ci którzy tu żyją mogli żyć w spokoju i błogiej niewiedzy. Powolnym ruchem ramienia wskazał dłonią na ciągnące się po długości całej ulicy przylegającej do parku, dziewiętnastowiecznych szeregowców z czerwonej cegły. Teraz jednak niektóre z nich były odrestaurowane. W miejsce podrapanych cegieł pojawiła się gładź, która sprytnie poukrywała nadszarpnięte czasem niedoskonałości, a pomalowane ściany nową farbą, dawały wrażenie pewnej świeżości. Stare, pordzewiałe żelazne ogrodzenia zastąpiono, kamienną ramą w którą z kolei wstawiono szeleszczącą siatkę. A szkoda, bo żelazne pręty powyginane w fikuśne kształty z niewielkimi roślinnymi motywami miały o wiele więcej duszy, niż to czym je zastąpiono. To i tak jednak niewiele zmieniało mimo usilnych starań mieszkańców. Wciąż jednak zaniedbany klasyk wymieszany z paskudną modernizacją dawał wrażenie kompletnego nieładu i porzucenia jakiegokolwiek poczucia estetyki. W zależności ile funtów dzwoniło w kieszeni gospodarza.
- My odstępujemy im pola, odbierając sobie od ust należytych praw, a oni... Spójrz tylko tam. Teraz wskazał palcem na górujące w odległości niespełna jednej mili stąd, betonowe blokowisko z wielkiej
płyty. To wyglądało już jak oburzający i nietrafiony żart. Kiedy szeregowce przypominały jeszcze miejsce w którym mógłby ktoś żyć, tak defetystyczny kloc odbierał jakiekolwiek złudzenie o szarej, bezmyślnej niemagicznej masie. Kierował ich kroki dalej, mijając kilka skręcających uliczek, wskazując co rusz kolejny szczyt mugolskiej architektury. Nie komentował tego w żaden sposób, chociaż można było wyczuć jego ukrytą między kolejnymi zdaniami podprogową tezę. Po prostu zasiewał ziarno, dając jej chwilę na własne przemyślenia. - Oh, to jest dopiero widowisko, jeszcze nie oddane do użytku, ale niewiele więcej się tu zmieni. Nazywają to brutalizm. Rzucił nagle z ewidentnym napięciem, może nawet z przejęciem w głosie. Kpiącym przejęciem rzecz jasna. Tym razem wskazał ruchem głowy na zabudowę która ewidentnie różniła się na tle pozostałych, okolicznych budynków. Kolejne betonowe kloce, o wiele niższe, niż te paskudne blokowiska, wciąż jednak z rzucającymi się w oczy łączeniami. Wygładzone na biało, co rzucało się w oczy na tle wszechobecnej czerwonej cegły i ciemnej sadzy. Poukładane schodkowo niczym mezopotamskie zikkuraty, tyle jakby w futurystycznej odsłonie. Tu gdzie bujna, wręcz egzotyczna roślinność spotykała się na maleńkich parcelach z surowym i zimnym betonem. - Co o tym sądzisz?
kontra oklumencją, sio sio
Slaby sukces...