30.01.2025, 15:47 ✶
Clemens Longbottom był synem swojego ojca — to fakt obiektywny, a przez większość życia i sam zainteresowany się z tym stwierdzeniem utożsamiał. Wychował go konserwatywny Godryk, który nakarmił go swoimi konserwatywnymi wartościami. Woody długi czas nie miał powodów, aby je kwestionować: jego estetyką był przecież kształt kobiety i w życiu nie zdarzyło mu się spojrzeć na żadnego kolegę ciepło.
Dopiero prawda o Morpheusie poprzestawiała jego światopogląd w kierunku bardziej progresywnym, nabrał wówczas tolerancji. I tolerancja była terminem wyczerpującym jego postawę wobec homoseksualnych ekscesów. Nie interesowało go upowszechnienie takiego porządku, choć akcpetował, że niektórzy miewają osobliwe ciągoty i nic się na to nie poradzi. Jego wsparcie pozostawało na najpłytszym poziomie, to jest: nie ganiał homosiów z cegłami, był gotów walczyć w obronie swoich homoseksualistów, mógł o tym trochę posłuchać, byle bez szczegółów. Patrzył na męską miłość jak na egzotyczny straszak. Ludzie, co oni tam wyprawiają, strach się bać. Nie chciał wiedzieć, co kryją homoseksualne alkowy. Jakie obrzydliwe zboczenia się w nich znajdują. Perwersje, crossdressing, małpie figle, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Lękał się tematu jak diabeł wody święconej i pozwalał sobie żyć w krainie swoich uprzedzeń, nie szukając drogi do zmiany patrzenia. Huh, na takie bezeceństwa patrzeć nie chciał i basta (nie żeby kiedykolwiek ktoś mu zaproponował patrzenie na homoseksualne akty, ale z niczym nie walczy się lepiej niż z demonami, które samemu się sobie wymyśliło).
Podróż bez różdżki była dla Woody’ego męczarnią. Ręka świerzbiła, nie opuszczało męczące poczucie bezbronności. Nie postrzegał decyzji Shafiqa jako niczego ponad próbę upokorzenia go, więc o rozładowywaniu gęstej atmosfery nie mogło być mowy. A im bardziej upokorzony się czuł Longbottom, tym mocniejsza rosła w nim potrzeba odwetu.
Gdy więc odzyskał różdżkę i otrzymał zaproszenie do karocy, w imię bezsensownego oporu kazał na siebie czekać. Patrzył w dal, na góry. Dawał słońcu ogrzewać twarz, która ostatnie godziny spędziła w podziemnym areszcie. Wdychał świeże powietrze pachnące trawą i gorącym piachem. Odszedł kilka kroków, rozpiął rozporek i się wyszczał.
Wtedy dopiero, usatsfakcjonowany, wszedł do ciasnej puszki, w której miał spędzić z Anthonym kolejne godziny. Długie, ciasne godziny, od których już mu cierpły nogi i bolał kręgosłup. Akt mikcji dodał mu nieco animuszu, który stracił, gdy odmówiono mu różdżki, ale wciąż był raczej niezadowolony.
Wymuszanie na Shafiqu oczekiwania na swoją odpowiedź uczynił już zasadą. Również na ofertę obiadu nie zareagował od razu. Patrzył się w milczeniu w jadowite, shafiqowe oczy, po czym wypalił:
— Może weźmiesz mnie na obiad tam, gdzie urządzacie sobie schadzki, hę? Żebym siedział w tym samym miejscu, w którym spijacie sobie z dziubków. To by ci dało satysfakcję, co?
Woody’ego nie dotyczył problem hamulca, który powstrzymywał Anthony’ego przed drążeniem tematów. Nie było w nim refleksji. Parł wściekle do przodu. Napierdalał, niszczył, łamał. Forsował, dopóki nie przestawał czuć z drugiej strony jakiegokolwiek oporu. Bo gdy opór ustawał, siłą własnego rozpędu wypierdalał się na pysk i wtedy dopiero przychodziła refleksja. Czerwień schodziła z oczu, oglądał się za siebie i dostrzegał skalę szkód, jakie wyrządził jego zawistny pochód.
Dopiero prawda o Morpheusie poprzestawiała jego światopogląd w kierunku bardziej progresywnym, nabrał wówczas tolerancji. I tolerancja była terminem wyczerpującym jego postawę wobec homoseksualnych ekscesów. Nie interesowało go upowszechnienie takiego porządku, choć akcpetował, że niektórzy miewają osobliwe ciągoty i nic się na to nie poradzi. Jego wsparcie pozostawało na najpłytszym poziomie, to jest: nie ganiał homosiów z cegłami, był gotów walczyć w obronie swoich homoseksualistów, mógł o tym trochę posłuchać, byle bez szczegółów. Patrzył na męską miłość jak na egzotyczny straszak. Ludzie, co oni tam wyprawiają, strach się bać. Nie chciał wiedzieć, co kryją homoseksualne alkowy. Jakie obrzydliwe zboczenia się w nich znajdują. Perwersje, crossdressing, małpie figle, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Lękał się tematu jak diabeł wody święconej i pozwalał sobie żyć w krainie swoich uprzedzeń, nie szukając drogi do zmiany patrzenia. Huh, na takie bezeceństwa patrzeć nie chciał i basta (nie żeby kiedykolwiek ktoś mu zaproponował patrzenie na homoseksualne akty, ale z niczym nie walczy się lepiej niż z demonami, które samemu się sobie wymyśliło).
Podróż bez różdżki była dla Woody’ego męczarnią. Ręka świerzbiła, nie opuszczało męczące poczucie bezbronności. Nie postrzegał decyzji Shafiqa jako niczego ponad próbę upokorzenia go, więc o rozładowywaniu gęstej atmosfery nie mogło być mowy. A im bardziej upokorzony się czuł Longbottom, tym mocniejsza rosła w nim potrzeba odwetu.
Gdy więc odzyskał różdżkę i otrzymał zaproszenie do karocy, w imię bezsensownego oporu kazał na siebie czekać. Patrzył w dal, na góry. Dawał słońcu ogrzewać twarz, która ostatnie godziny spędziła w podziemnym areszcie. Wdychał świeże powietrze pachnące trawą i gorącym piachem. Odszedł kilka kroków, rozpiął rozporek i się wyszczał.
Wtedy dopiero, usatsfakcjonowany, wszedł do ciasnej puszki, w której miał spędzić z Anthonym kolejne godziny. Długie, ciasne godziny, od których już mu cierpły nogi i bolał kręgosłup. Akt mikcji dodał mu nieco animuszu, który stracił, gdy odmówiono mu różdżki, ale wciąż był raczej niezadowolony.
Wymuszanie na Shafiqu oczekiwania na swoją odpowiedź uczynił już zasadą. Również na ofertę obiadu nie zareagował od razu. Patrzył się w milczeniu w jadowite, shafiqowe oczy, po czym wypalił:
— Może weźmiesz mnie na obiad tam, gdzie urządzacie sobie schadzki, hę? Żebym siedział w tym samym miejscu, w którym spijacie sobie z dziubków. To by ci dało satysfakcję, co?
Woody’ego nie dotyczył problem hamulca, który powstrzymywał Anthony’ego przed drążeniem tematów. Nie było w nim refleksji. Parł wściekle do przodu. Napierdalał, niszczył, łamał. Forsował, dopóki nie przestawał czuć z drugiej strony jakiegokolwiek oporu. Bo gdy opór ustawał, siłą własnego rozpędu wypierdalał się na pysk i wtedy dopiero przychodziła refleksja. Czerwień schodziła z oczu, oglądał się za siebie i dostrzegał skalę szkód, jakie wyrządził jego zawistny pochód.
piw0 to moje paliwo