09.03.2025, 14:10 ✶
Woody ani myślał o Eriku. Gdzie by mu przyszło do głowy, że ten przystojny, dzielny młodzieniec, wyborny Brygadzista, miałby być… gejem? Serio? Kolejnym? Oczekiwałoby się, że jest jakiś limit homoseksualistów, którzy mogą objawić się w otoczeniu kogoś takiego jak on. Jakież było prawdopodobieństwo, że jego brat był gejem, jego bratanek był gejem, jego przyjaciel był gejem i jego rywal też był kurwa gejem?
Nie, jego myśli naturalnie ułożyły się wokół tej najdroższej. Nie był naiwniakiem. Wiedział, że rozwód oznacza, że pani Longbottom będzie mogła przygruchać sobie jakiegoś eleganckiego absztyfikanta. Życzył jej tego nawet po trosze, bo zawsze to jakaś miła dusza, która dotrzyma jej towarzystwa. On na Nokturnie otoczył się wianuszkiem młodych przyjaciół, z którymi każdy dzień był nowym figlem i łatwo zapominał o samotności, a ona co? Miała spędzać dnie samiutka w pustej chacie? Należał jej się ktoś bliski sercu.
Haczyk w tym, że we wszystkich scenariuszach nowego romansu swojej czarownicy widział Tarp kogoś z zewnątrz. Świeżego mężczyznę, który się przypałętał niedawno. Takiego kogoś, kto nigdy nie byłby w stanie nadgonić — ani tym bardziej przegonić — dekad jego znajomości z Tessą. Kogoś, kto już zawsze będzie od jej pierwszego męża mniejszy.
A przecież gdy on i Tessa jako młodzi kochankowie piknikowali w cieniu akacji w ogródku Warowni, zawsze słyszeli echa głosu Anthony’ego, który bawił się opodal z Morpheusem. Shafiq zawsze był gdzieś obok, był przyjacielem Quintessy, przyjacielem Morpheusa. Mimo niechęci Godryka, ciasne więzy trzymały go przy części Longbottomów. Komuś pokroju tego kmiotka łatwiej byłoby dogonić Woody’ego.
— Podnieca cię, że zabrałeś coś staremu Longbottomowi, co? — wypluł jeszcze na dobitkę, choć już bez wcześniejszej żywiołowej złości.
Zapytywanie Tarpaulina, czy będzie grzeczny, mijało się z celem. Miał być strofowany jak małe dziecko? A figa. Oczywiście, że będzie niegrzeczny. Nie będzie chodził na jego smyczy, nie będzie się bawił w żadne spedalone kolacje, nie będzie jego gościem ani w ogóle niczym dla niego nie będzie. Marzył tylko, aby się rozstać jak najprędzej.
— A weź skończ pierdolić. Przyniesiesz mi jakiś ochłap, to zjem w wozie. — I choć nieco się uspokoił, nie krył wcale defensywnej irytacji. Nie zostawiał złudzeń co do tego, że wszelkie próby poniżenia go spotkają się z najprymitywniejszym oporem. Woody nie był dyplomatą, który dążyłby do wygładzenia każdej sytuacji i pragmatycznego wyciągnięcia z niej benefitów. Liczyło się tu i teraz, nie to, na czym w dłuższej perspektywie wyjdzie lepiej.
Nastrój pozostawał tym samym duszny, jak i wnętrze karety. Letnia pogoda nie dawała o sobie zapomnieć: gorąc prędko wypełnił ciasną przestrzeń, wypierając resztki świeżego powietrza. Woody zdjął z głowy odzyskaną fedorę i zaczął się intensywnie wachlować, czując jak jego ubranie robi się nieprzyjemnie lepkie.
— E! a da się w tej furmance okno otworzyć? — Przyjrzał się okienku z lewej i prawej, szukając korbki.
Nie, jego myśli naturalnie ułożyły się wokół tej najdroższej. Nie był naiwniakiem. Wiedział, że rozwód oznacza, że pani Longbottom będzie mogła przygruchać sobie jakiegoś eleganckiego absztyfikanta. Życzył jej tego nawet po trosze, bo zawsze to jakaś miła dusza, która dotrzyma jej towarzystwa. On na Nokturnie otoczył się wianuszkiem młodych przyjaciół, z którymi każdy dzień był nowym figlem i łatwo zapominał o samotności, a ona co? Miała spędzać dnie samiutka w pustej chacie? Należał jej się ktoś bliski sercu.
Haczyk w tym, że we wszystkich scenariuszach nowego romansu swojej czarownicy widział Tarp kogoś z zewnątrz. Świeżego mężczyznę, który się przypałętał niedawno. Takiego kogoś, kto nigdy nie byłby w stanie nadgonić — ani tym bardziej przegonić — dekad jego znajomości z Tessą. Kogoś, kto już zawsze będzie od jej pierwszego męża mniejszy.
A przecież gdy on i Tessa jako młodzi kochankowie piknikowali w cieniu akacji w ogródku Warowni, zawsze słyszeli echa głosu Anthony’ego, który bawił się opodal z Morpheusem. Shafiq zawsze był gdzieś obok, był przyjacielem Quintessy, przyjacielem Morpheusa. Mimo niechęci Godryka, ciasne więzy trzymały go przy części Longbottomów. Komuś pokroju tego kmiotka łatwiej byłoby dogonić Woody’ego.
— Podnieca cię, że zabrałeś coś staremu Longbottomowi, co? — wypluł jeszcze na dobitkę, choć już bez wcześniejszej żywiołowej złości.
Zapytywanie Tarpaulina, czy będzie grzeczny, mijało się z celem. Miał być strofowany jak małe dziecko? A figa. Oczywiście, że będzie niegrzeczny. Nie będzie chodził na jego smyczy, nie będzie się bawił w żadne spedalone kolacje, nie będzie jego gościem ani w ogóle niczym dla niego nie będzie. Marzył tylko, aby się rozstać jak najprędzej.
— A weź skończ pierdolić. Przyniesiesz mi jakiś ochłap, to zjem w wozie. — I choć nieco się uspokoił, nie krył wcale defensywnej irytacji. Nie zostawiał złudzeń co do tego, że wszelkie próby poniżenia go spotkają się z najprymitywniejszym oporem. Woody nie był dyplomatą, który dążyłby do wygładzenia każdej sytuacji i pragmatycznego wyciągnięcia z niej benefitów. Liczyło się tu i teraz, nie to, na czym w dłuższej perspektywie wyjdzie lepiej.
Nastrój pozostawał tym samym duszny, jak i wnętrze karety. Letnia pogoda nie dawała o sobie zapomnieć: gorąc prędko wypełnił ciasną przestrzeń, wypierając resztki świeżego powietrza. Woody zdjął z głowy odzyskaną fedorę i zaczął się intensywnie wachlować, czując jak jego ubranie robi się nieprzyjemnie lepkie.
— E! a da się w tej furmance okno otworzyć? — Przyjrzał się okienku z lewej i prawej, szukając korbki.
piw0 to moje paliwo