Te-teleportacja nie działa...
Nigdy nie krył swojego entuzjazmu względem kobiet, nigdy nie krył się ze swoimi związkami i romansami. Był przecież człowiekiem i lubił tym człowiekiem być. Znał więc uczucie miłości, potrafił pożądać, ale... to? To co teraz czuł? To jak bardzo ta sytuacja rozdzierała mu serce niepodobna była niczemu, co go spotkało w ponad trzydziestoletnim życiu. Nie chodziło o intensywność, ani o to, że Mavelle nigdy wcześniej nie kochał. Chodziło o to, że jej istnienie nagle przestawało pozwalać mu na jakikolwiek wybór. Musiał to zrobić, musiał ująć jej zimną rękę w swoją trzęsącą się dłoń i przyznać sobie, że nie potrafiłby zostawić jej tak jak wcześniej. Choćby i miał zacząć walić się świat, nie chciał jej tutaj zostawić. I to właśnie było w tym wszystkim najbardziej nowe, najbardziej obce - bo Alastor Moody nie zdobył swojej reputacji przez to, że był pozbawiony uczuć lub smaku. Zdobył ją przez to, że potrafił działać na przekór nawet najsilniejszym uczuciom. Jego działaniami kierowały sprawiedliwość i obrona słabszych, nigdy personalne rozterki, nigdy nie kierował się czysto prywatnymi sprawami. A teraz nawet nie odszukał wśród gałęzi pozostałych członków Zakonu. Nie pochylił się nad Bulstrodem nawet na chwilę dłużej. Po prostu podniósł Bones, przerzucił ją sobie przez plecy chwytem strażackim, odwrócił się w stronę Doliny Godryka i zaczął iść.
Może nawet biec. Poruszał się tak szybko jak mógł, zachowując przy tym resztki zdrowego rozsądku. Minął w ten sposób wszystkich zebranych. Musiał przejść również obok tego rozgardiaszu, który zrobił obok siebie Malfoy. Nie zatrzymał się tam nawet na sekundę, nie skinął nawet głową do Bonesa - po prostu szedł, stukając ciężkimi butami o zimną ziemię, sapiąc ociężale, bo był wyprany z energii, przerażony i cholernie głodny. Idiotyczne kłótnie i Longbottom odciągający na bok kanclerza skarbu przyciągnęli jego uwagę, bo z jakiegoś powodu ta panika wydawała mu się być najbardziej ludzką rzeczą, jaką widział od kilkunastu godzin. Może dlatego, że nie widział swojej twarzy. Chociaż plotki w Biurze rozchodziły się dosyć szybko, nikt nie śmiał powiedzieć Alastorowi, że wszyscy widzieli jak płakał przekazując ciało Mavelle uzdrowicielom. W ciszy zastanawiali się po prostu, jak złe rzeczy musiały się tam wydarzyć, jeżeli złamały nawet jego - człowieka, którego nie złamało do tej pory nic.