• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972, Wiosna - 2 maja / Rachunek sumienia - Niebo zrobiło się czyste

1972, Wiosna - 2 maja / Rachunek sumienia - Niebo zrobiło się czyste
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
27.06.2023, 00:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:20 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

Rachunek sumienia
Niebo zrobiło się czyste

Zagrożenie ze strony żywiołu stawało się coraz silniejsze (89). ✶ Wir pęczniał, pęczniał i kurczył się znów, wypuszczając coraz silniejsze strugi powietrza. Utrzymanie się na równych nogach stawało się niemal niemożliwe - być może Harper zdołałaby to uczynić, gdyby się na to uparła, ale o wiele rozsądniejsze było pozostanie w wybranym wcześniej schronieniu.

Erik i Danielle pozostawali od tego zagrożenia wolni, a obwiązanie jednego ze sprawców całego zamieszania magicznymi linami się udało (83). ✶ Po unieruchomieniu Śmierciożercy, mogliście z żalem obserwować, jak wichura wygina wręcz stare drzewa rosnące wokół polany, a ich pnie łamią się wpół, lecąc w kierunku waszych przyjaciół. Rzucane zza zasłony zaklęcia nie przynosiły żadnych skutków - nie mogliście im pomóc, jedynie obserwowaliście to, jak walczą z żywiołem. Minęło kilkanaście długich minut, aż wreszcie i wy musieliście zwątpić w swoje bezpieczeństwo. Ziemia pod waszymi stopami zadrżała, zaczęło wydobywać się spod niej jeszcze więcej powietrza, a później inne rzeczy - kamienie, czarna ziemia, aż wreszcie korzenie drzew i innych roślin, które nawet jeżeli wasza wola była inna, uniosły was do góry - mieliście bowiem wybór pomiędzy tym a wskoczeniem prosto w wir powietrza.

Alastor, Charles i Harper (88). ✶ Ukrycie się za wzniesieniem nie było rozwiązaniem idealnym, ale przypięcie się do ziemi rozwiązało większość problemów. Godzina, którą tam spędziliście, była niewyobrażalnie ciężka - przy takim wietrze ciężko było oddychać, a ilość szybkich decyzji, jakie musieliście podjąć widząc kolejną lecącą gałąź lub mebel, przekraczała wszelkie oczekiwania. W tym wszystkim nie pomagało również ciągłe wrażenie strachu i bycia obserwowanym, od którego Harper na pewnym etapie zaczęła krzyczeć, wierzgając nogami i próbując uwolnić się z pasów trzymających ją przy gruncie. Cokolwiek to było, również nie mogło utrzymać się na tym wietrze i nie sięgnęło po was, aż do przybycia służb Ministerstwa.

Brenna i Heather nie miały tyle szczęścia (38). ✶ Wasza kryjówka była dobra, wolna od większości przedmiotów, jakimi rzucał tu i ówdzie szalejący wiatr, ale notorycznie zasypywał was piasek. Longbottom musiała więc z tym walczyć, rzucając zaklęcie za zaklęciem, żeby nie uczynić wykopanego dołu waszym grobowcem. Heather, chociaż oddychała i jej stan wydawał się być stabilny, nie była w stanie w tym pomóc. Wciąż nieprzytomna, skazała Brygadzistkę na karkołomną walkę z nawałnicą, po której nie miała już siły na cokolwiek innego niż leżenie i oddychanie tak ciężko jak nigdy.

Stanleyu, biegnij ile sił w nogach (60). ✶ Pozbawiony opcji sensownej ucieczki musiałeś zaryzykować cokolwiek, co uniemożliwi Brygadzistom złapanie cię. Wichura, która zaczęła szaleć w Kniei, była zjawiskiem magicznym i wyjątkowo silnym - probując przemieszczać się, wielokrotnie upadłeś na ziemię, uderzyłeś o drzewa lub oberwałeś lecącym odłamkiem ozdób. Ucieczki nie ułatwiał też rozprzestrzeniający się po Kniei pożar wywołany przez jednego ze Śmierciożerców, który musiałeś okrążyć, żeby nie stać się jedną z kolejnych ofiar tego wydarzenia. Biegłeś ile sił w nogach, biegłeś na złamanie karku, ale upragniona chwila, w której udaje ci się teleportować, nie nadchodziła. Nie bierzesz udziału w tej sesji, wątek Śmierciożerców zostanie utworzony w innym miejscu.

~ ✶ ~

Polana Ognisk i najbliższa jej część Kniei stały się ruiną, a wy byliście tego świadkami.

Multum powalonych drzew, zrujnowane dekoracje, rozprzestrzeniający się po lesie ogień, martwe ciała czarodziejów i mugoli spoczywająca w różnych miejscach polany. To miejsce zostało zniszczone przez siły Śmierciożerców, ale i siły natury, a to dudnienie, które czuliście, kiedy staliście blisko (teraz już wygaszonych) ognisk... było tak silne, tak intensywne jak nigdy wcześniej.

Siły Ministerstwa dotarły już na miejsce. Szeregi czarodziejów wyrwanych ze swoich łóżek, innych zajęć, szpitala Św. Munga, przybyły tutaj z odsieczą, ale musieli pogodzić się z tym, że spóźnili się na najważniejsze. W związku z ustaniem wichury mogli za to pomóc wam w wydostaniu się z kryjówek i pułapek losu. Erik, Danielle i nieprzytomny Śmierciożerca znajdowali się wysoko, na cztery metry w górze, na korzeniach wielkiego drzewa, które pojawiło się na polanie spod ziemi i wylądowało tutaj do góry nogami. Panna Moss - tuż pod nimi, na dole, na jednej z większych gałęzi jego korony. Alastor i Charles próbowali uspokoić krzyczącą wniebogłosy Harper, niemogącą uspokoić się po tym, co dojrzała pomiędzy drzewami. Odwiązanie się z zaklęć, które rzucili sami na siebie, żeby nie odlecieć, nie było jednak takie proste. Część ekipy pobiegła w kierunku drzewa, część w kierunku lasu. Kilku czarodziejów poruszało się pomiędzy martwymi ciałami i sprawdzali, czy kogokolwiek da się jeszcze uratować.

Wtem na miejscu pojawił się Bones. Mężczyzna rozmawiał z jakimiś osobami, wydawał im polecenia, a później sam ruszył w kierunku centrum polany, spojrzał na to wielkie drzewo, na Erika, a później na kilka mniejszych drzew, na sylwetki spoczywające na nich, obok nich i...

- Panie Bones? - Towarzysząca mu czarodziejka złapała go za ramię.

- Moja córka - odparł, przecierając twarz chustką, widząc bezwładne ciało Mavelle, wciśnięte pomiędzy dziwaczne pnie.

- A NIECH WAS, JESZCZE TUTAJ, TUTAAAJ! TUTAJ WY ŚLEPE, ŻAŁOSNE... - Zawył pan Johnson, duch pirata przyniesiony tutaj przez młodą spirytystkę. Unosił się nad miejscem, w którym ostatnio widział walczącą z piachem Brennę.

- Panie Johnson, nie może pan tak mówić do-

- DOBRZE IM POWIEDZIAŁEŚ, SIR. TĄ PANIĄ ZAGRZEBAŁO ŻYWCEM.

Duchy przerywały sobie i kłóciły się zażarcie, doszło nawet do jakiejś przepychanki, ale któryś z Brygadzistów, zadziwiająco przytomny jak na to, że wyrwano go z łóżka po zdecydowanie zbyt krótkim czasie snu, momentalnie podbiegł tam i zaczął rozkopywać grunt w poszukiwaniu kogoś, kto się tam skrył przed wichurą.

Wszyscy żyjecie, hura! Jest to sesja do dokończenia przez graczy, ale jeżeli macie problem z odegraniem postaci niezależnych, mistrzowie gry służą tutaj pomocą. Możecie zarówno odegrać ich w swoich postach, jak i poprosić o wsparcie legendę lub barda. W rachunku sumienia znajdziecie kilka dodatkowych traum i niespodzianek, tutaj natomiast rozpiszę wam rzecz prywatną, to jest stan fizyczny waszych postaci po tym evencie.

@Heather Wood - przykro mi, ale zostajesz nieprzytomna. Potrzebujesz transportu do namiotu medycznego i pomocy. Twoja postać jest wykończona. Ma włosy spalone do ramion. Posiada wiele zadrapań i mniejszych obrażeń, z którymi nie będziesz miała problemu, ale upadek na dół uszkodził cię o wiele bardziej niż myślałaś - twoje plecy się pogruchotały, nie rozumiesz do końca, co mówią do ciebie pielęgniarki (bo to nie jest twoja kategoria wiedzy), ale zostaniesz w szpitalu na dłużej. Budzisz się dzisiaj. Tydzień leżenia, później zgłaszanie się do Munga na zajęcia, podczas których będą przywracać ci płynność ruchów - łącznie miesiąc leczenia. Twoja postać zostaje zwolniona z obowiązków służbowych na czas wydobrzenia i do końca maja towarzyszy jej olbrzymi dyskomfort w postaci bólu.

@Charles Rookwood - poparzenia to jedno, ale ty nabroiłeś ze swoimi rękoma tak bardzo, że zostaną ci po tym trwałe blizny. W lecznicy pod Doliną uda im się uśmierzyć ci ból, ale odrośnięcie utraconej skóry zajmie kilka dni, po których pozostanie im inny, czerwonawy odcień. Wyglądasz trochę tak, jakbyś miał na sobie rękawiczki.

@Erik Longbottom - z twoimi rękoma jest lepiej i żadna blizna ci nie zostanie, z okiem o wiele gorzej. Spuchłeś potężnie, masz wielkie, fioletowe limo, które pulsuje. Raczej nici z seksownej sesji na okładkę „Czarownicy” przez najbliższy tydzień, bo zanim ślad po tym zniknie całkowicie, minie trochę czasu.

@Brenna Longbottom @Alastor Moody @Danielle Longbottom - tak naprawdę, to poza jakimiś drobnostkami, waszym postaciom nic się nie stało. Macie jakieś minimalne zadrapania (Brenna ma też np. przypalone włosy), ale no... Żyjecie, jest z wami dobrze, wasze obrażenia to dla uzdrowicieli drobnostki. Pozostaje jedynie ten niesmak, że wszyscy jakoś oberwali, a wy wyglądacie, jakbyście dopiero tutaj przybiegli.

Jeżeli ktokolwiek z przytomnych chce iść do lasu na rachunek sumienia, to możecie (ze względu na zmęczenie) odwiedzić jedno pole + jedno za każdą kropkę w aktywności fizycznej, ale ludzie z namiotu medycznego nie będą chcieli wysłać tam Erika, bo koleś nie widzi na jedno oko, a także Charles'a, bo... jedna z pielęgniarek niemal zasłabła na widok tego, co żeś uczynił z tymi łapami.

Co możecie odegrać w tej sesji? Wydostanie się z miejsc, w których jesteście (Brenno, zakładam, że macie tam tlen). Popłakanie się nad ciałami waszych przyjaciół i rodziny. Nie możecie odnaleźć w okolicy ojca Danielle. Dlaczego - na ten moment odpowiedź brzmi „bo nie”, ale pewnie domyślacie się powodu... Pomóc gasić las. Porozmawiać z NPCami. Przetransportować rannych do Doliny Godryka, albo pozwolić na przetransportowanie tam siebie. No i najważniejsze: zadać sobie pytanie, o co chodzi z tymi cholernymi drzewami? I dlaczego ziemia tak... pulsuje... Jeżeli zechcecie wykonać inne działania na tym terenie (takie, na które powinien zareagować mistrz gry, bo na przykład coś badacie), to po prostu dajcie znać. Atreus obudzi się dzisiaj u Macmillanów, Mavelle, Victoria i Patrick obudzą się dzisiaj w namiocie medyków, ale na czas trwania tej sesji... cóż, wyglądają tak samo jak wcześniej - jakby znajdowali się na granicy śmierci.


there is mystery unfolding
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#2
27.06.2023, 01:42  ✶  

Nie wiedział, czy powinien dziękować bogom za to, że zachował dość rozsądku, by pozostać z Danielle na środku polany, czy też wyklinać pod niebiosa, że nie mógł nieść pomocy tym, którzy zostali uwięzieni za wirującą ścianą wiatru. Z każdą upływającą chwilą żywioł zdawał się przybierać na sile. Erikowi brzęczało od tego wszystkiego w uszach, jakby o taczały go zewsząd gwiżdżące czajniki z wrzącą wodą. Jego ubranie trzepotało na wietrze, a oko cholernie bolało... Dobrze, że chociaż Śmierciożercę udało im się obezwładnić. Drobne zwycięstwo w obliczu tej klęski żywiołowej.

Minuty nie dłużyły się nieskończenie, lecz wręcz przeciwnie. Czas zdawał się pędzić nieubłaganie, by doprowadzić ich do jednego określonego momentu. Longbottom nie wiedział, czy to adrenalina w jego żyłach sprawiła, że kilkanaście minut w centrum wiru minęło mu, jak z bicza strzelił, czy też to interwencja Śmierciożerców oprócz rozbudzenia magii żywiołów wpłynęła też na upływ czasu. Mimo to mężczyzna robił co w jego mocy, by zabezpieczyć aresztowanego i swych bliskich. Niestety, w pewnym momencie nawet jego działania, połączone ze staraniami kuzynki okazały się bezsilne wobec potęgi wiatru.

Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami, wiatr jakby jeszcze bardziej przybrał na sile (o ile było to w ogóle możliwe), a potem... Zapadła ciemność.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło, gdy ponownie otworzył oczy, jednak dosyć szybko zorientował się, że coś było nie tak. Nie dość, że był zawieszony w powietrzu, to jeszcze przytulał się do rozłożystych, grubych i twardych korzeni wielkiego drzewa, które w jego mniemaniu zjawiło się znikąd. Erik uniósł głowę, momentalnie krzywiąc się na tępy ból w okolicy oka.

— Nie jest dobrze. — Spróbował dotknąć fioletowego siniaka, po czym momentalnie syknął z niezadowoleniem. — Ała! — jęknął cicho, kręcąc się na korzeniu, w poszukiwaniu kuzynki. — Dani, gdzie ty...

Dopiero gdy zaczął się rozglądać, zdał sobie sprawę z tego, jak drastycznie zmniejszyło się jego pole widzenia. Cholera jasna. przeklął w myślach, starając się skupić wzrok na znajdującej się kilka metrów niżej ziemi. Zdarzyło mu się już parę razy oberwać w życiu, jednak rzadko aż tak bardzo, żeby nie widzieć na jedno oko.

— Hej… Tam są ludzie! Ministerstwo, oni chyba zdążyli — zawołał, a wtedy zrozumiał, że już było po wszystkim. Walka dobiegła końca, jednak jaki był jej ostateczny rezultat?

Jego nawoływania przyniosły skutek. Jeden z wysłanników Ministerstwa Magii zauważył, że miota się pośród korzeni wielkiego drzewa i zdołał sprowadzić całą ich trójkę na ziemię: Erika, Danielle i anonimowego Śmierciożerca. Tak. Nim należało zająć się w pierwszej kolejności.

— Aresztujcie go. W tej chwili. Wyślijcie do aresztu i trzymajcie pod kluczem, dopóki nie będzie kogoś wolnego. Zero wpuszczania kogokolwiek do niego. Żadnej rodziny. Spróbujcie ustalić jego tożsamość i za żadne skarby nie dajcie go zwolnić jakiemuś urzędasowi — wycedził Erik do najbliższego pracownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Kto wie, jakimi koneksjami mógł się poszczycić ten terrorysta?

Następnie mimowolnie, niemalże naturalnie ruszył w kierunku miejsca, gdzie rozkopywano ziemię. Zwolnił kroku, a następnie zatrzymał się, jakby nie mogąc zrozumieć, czemu ktokolwiek w obliczu tego wszystkiego, co działo się jeszcze niedawno na polanie, miałby zajmować się rozkopywaniem ziemi. Zaczął się rozglądać na prawo i lewo, lekko oszołomiony.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
28.06.2023, 10:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.06.2023, 17:43 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna przeżyła w życiu kilka paskudnych nocy, ale ta pobiła je wszystkie, wskakując na pierwsze miejsce na liście najstraszniejszych, jakie miała za sobą. Godzinami walczyła z piaskiem, nie chcąc pozwolić, aby zagrzebał je żywcem. Chyba gdzieś po drodze pogodziła się z myślą o tym, że nie dożyje ranka – i ba, kto wie, czy nie poddałaby się nawet, gdyby poddanie nie oznaczało, że odbierze wszystkie szanse nieprzytomnej Wood. A gdy piach wreszcie przestał wdzierać się do kryjówki, kobieta zwinęła się po prostu w kłębek obok Heather - i nie była pewna, czy zasnęła, czy straciła przytomność. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślała jeszcze, że powinna je wygrzebać i znaleźć innych... ale zabrakło jej na to sił.
- ...PANIĄ ZAGRZEBAŁO ŻYWCEM!
Wrzaski ducha powoli przedzierały się do jej świadomości. Nie miała pojęcia, jak długo leżała obok Heather: godzinami czy tylko przez minuty. Zmęczenie wciąż trzymało ją w swoich kleszczach, na tyle, że dopiero po chwili zrozumiała dokładnie, gdzie jest i co się dzieje, a gdy dźwięki na górze zaczęły wskazywać na to, że ktoś ich odkupuje, zdecydowała się w tym nie pomagać, z obawy, że narobi więcej szkód niż pomoże.
Za to ledwo niebo otworzyło się nad jej głową - czyste, jakby tej nocy nic się nie stało, o bogini, przynajmniej nie skończył się świat - dźwignęła się na nogi. Cała była uwalana ziemią, na tyle, że młody Sadwick w pierwszej chwili jej nie rozpoznał. Przynajmniej dopóki się nie odezwała.
- Wielkie dzięki, Sadwick, jestem ci winna kawę. Albo odkopanie z jakiegoś dołu. Panu też dziękuję - rzuciła do ducha, który zaalarmował resztę, po czym pochyliła się, by ostrożnie podnieść Heather i podać ją Brygadziście, by wyciągnął nieprzytomną dziewczynę na zewnątrz. Nie odważyłaby się teraz wyciągać Wood samej ani jej nieść: bała się, że przez zmęczenie stanie się niezgrabna i uszkodzi ją jeszcze bardziej. Jakaś jej część marzyła tylko o tym, by się deportować (nie wiedziała jeszcze, że to niemożliwe) i paść na własne łóżko, ale nie mogła. Nie będzie mogła tego zrobić przez długie godziny.
Nie zwróciła uwagi na spojrzenie pełne zaskoczenia, jakim obdarzył ją młody Brygadzista. Trudno powiedzieć, czy zdziwiło go to, że starsza Brygadzistka spędziła tę noc zakopana w ziemi, czy może jej porwany mundur, ubabrany ziemią, a gdzieniegdzie też krwią śmierciożercy.
- Ona naprawdę potrzebuje uzdrowiciela. TERAZ.
Brenna podciągnęła się z dziury i gdy uniosła głowę - o przypalonych włosach, pokrytych piaskiem, gdyby zobaczył ją tak ktokolwiek z Potterów, zapewne dostałby zawału równie skutecznie, jak na widok tych wszystkich ciał na polanie - i z ulgą zobaczyła Erika. Niby wiedziała, że był przy ognisku, że powinien być bezpieczny... ale gdy tkwiła pod ziemią zdawało się, że otacza ich armagedon.
- Gdzie Dani? Co z Mav i Patrickiem? Alek i Jules już wrócili? Widziałeś wujka albo Lucy? Gdzie jest Ida? Nora zdążyła opuścić polanę? – wyrzuciła z siebie kolejne pytania z prędkością karabinu maszynowego, jeszcze nim zdążyła wstać z pozycji klęczącej. (Niezbyt dbając o to, że Erik może być nieco zaskoczony, że jego siostra nagle wydostała się spod ziemi.) Nie miała pojęcia, że i on dopiero co został uwolniony z pewnej pułapki i nie wie więcej od niej… Jej spojrzenie niemal natychmiast przesunęło się po polanie, po obrazie nędzy i rozpaczy, jaki ta sobą przedstawiała. Trochę oszalałe, bo to był ten moment, w którym Brenna chciała biec we wszystkich kierunkach na raz, a nie miała pewności, czy zdoła pójść chociaż w jednym – i nie umiała podjąć decyzji, w którą stronę rzucić się najpierw. Ranni. Zabici. (Żołądek skręcił się jej supeł, a przynajmniej przysięgłaby, że tak się stało, gdy wypatrzyła pierwsze ciało, bez wątpienia kogoś, kto nie był ranny i nieprzytomny, a martwy.) Pracownicy Ministerstwa, którzy się tu dostali i próbowali ogarnąć sytuację. Mimowolnie zastanawiała się, ile osób jest teraz w lesie, potrzebując pomocy. Przez głowę przemknęły twarze znajomych, którzy mogli bawić się wczoraj na polanie. Czy zdołali uciec?
Widok nieruchomych ciał w oddali nagle dodał jej jednak sił. Widziała te godziny temu Patricka, Mavelle i Victorię, i Danielle krzyczącą nad nimi, że żyją.
Ale teraz…
Dlaczego tak długo się nie przebudzili?
Pozostawiając Heather w ramionach drugiego Brygadzisty, i nie czekając nawet aż brat odpowie na wszystkie pytania, jakimi go zarzuciła, runęła biegiem przez polanę, w stronę ciał czwórki, których dusze nie zdążyły jeszcze powrócić z limbo. Zdawała się nie dostrzegać przedziwnego drzewa ani pulsującej ziemi. W istocie dostrzegła je, owszem, gdyby była przytomniejsza, może i pomyślałaby coś o tym, że oto Voldemort zepsuł koło roku, być może na dobre, ale jej zmęczony umysł natychmiast wrzucił je do szufladki „nieistotne”. W tej chwili nie miało to dla niej znaczenia, podobnie jak różdżki, które przy sobie miała: liczyli się tylko ludzie.
Opadła na kolana przy Mavelle, jej palce natychmiast zaczęły przesuwać się po nadgarstku w poszukiwaniu pulsu. Świat zawirował przed oczyma Brenny, gdy – choć sama była przemarznięta po tej nocy – skóra Bones wydała się jej zimna jak lód… i w pierwszej chwili Brenna nie wyczuła tętna. Pochyliła się, niemal przystawiając ucho do jej ust i poczuła wreszcie oddech, tak delikatny, że mogła sama sobie wmówić, że  go wyczuwa. I chociaż ten oddech sprawił, że zrobiło się jej słabo z ulgi, do cholery... nawet w tej dziurze nie czuła się tak bezradna jak teraz, wiedząc, że nie ma pojęcia, jak pomóc. Uniosła głowę, poszukując wzrokiem kogoś w szatach uzdrowicieli.
Zamiast tego dostrzegła Bonesa.
- ŻYJE! Żyją!!! - Rozejrzała się znowu, usiłując odnaleźć tym razem Patricka i Victorię. Nie miała w końcu jeszcze zielonego pojęcia, że poza nimi i czwarta osoba skończyła w takim stanie. - Trzeba ich wszystkich zabrać do uzdrowicieli!!! Jest źle!!!

TLDR: Brenna czeka aż ich wygrzebią, podaje Heather Brygadziście, bo sama boi się ją nieść, wyłażąc z dziury zaczyna gadać do brata, ale jak na górze dostrzega nieprzytomną Mav – leci do niej.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#4
29.06.2023, 12:29  ✶  
Moody przymknął na chwilę oczy. Nie powiedział tego na głos, bo on z zasady takich rzeczy nie mówił, ale chociaż wszystko przyjmował do siebie z olbrzymią dozą krytyki i napięcia, to nie było też tak, że komukolwiek tutaj życzył porażki. Było wręcz przeciwnie - w jego idealnym świecie wszyscy przeżyli, wszyscy zostali przez niego uratowani, wszyscy czuli się po tym dobrze i mogli odpocząć, bo on spełnił swoje obowiązki i mógł spełniać je nadal, trzymając to wszystko w ryzach. I tak to było cholernie głupie, ale też... Można się było tego spodziewać. Kiedy się spojrzało na jego ojca, ciężko było powiedzieć tutaj o wychowywaniu, bo wychowywanie to była przecież próba przekazania mu jakichś wartości, a te wartości zostały mu podane jako oczywiste, przeskoczone wręcz, żeby przejść do wykształcenia w nim idealnego żołnierza. Dzieci jego ojca miały być dobrymi Aurorami, niczym więcej, dobrymi Aurorami, którymi ostatecznie ani on, ani Ida nie zostali, bo się wykładali na tych najbardziej ludzkich rzeczach. To była więc katorga. Leżenie tutaj bezczynnie wręcz, z różdżką uniesioną w górę na wypadek, gdyby coś leciało tutaj, żeby ich dobić, w akompaniamencie krzyków Harper, która kiedy przestanie wrzeszczeć, zruga go pewnie za to, że wybrał najgorsze z możliwych miejsc na kryjówkę. Wokół nie było już żadnych przeciwników, jedynie szalejący żywioł niszczący wszystko jak jakiś omen końca. Takie chwile były najgorsze, bo nie potrafił wyłączyć w sobie człowieka. Nie mógł stąd iść, nie mógł się spić, nie mógł zacząć pracować nad czymś innym, nie mógł zabić tych cholernych obaw, że kiedy tam wróci, to Brenny już nie będzie, Mavelle już nie będzie, nie będzie tam już Atreusa, nikt mu nie zrobi już nigdy głupiej kanapki do pracy, z nikim się nie pokłóci. Jeżeli to wszystko przeżyje, to po minięciu tej wichury miał dowiedzieć się, czy wspomnienie bolesnego rozstania pozostanie czymś gorzkim, co odrzucało go od kogoś niemal permanentnie, czy przybierze formę słodkiego, nostalgicznego wspomnienia, którego nie będzie mógł znieść do końca życia. Widział ją tam, leżącą martwo obok tego ogniska, co to była za przykra śmierć. Trochę chciało mu się płakać, ale prędzej by zginął, niż uronił chociaż jedną łzę przy kimś. Wstydziłby się popłakać przed samym sobą, a co dopiero w towarzystwie. Wyglądał więc jak ściana. Jak odległa wyspa, o którą obijały się fale, ale ona pozostawała tym niewzruszona.

- Będziesz biegł pierwszy - powiedział spokojnie, przebijając się przez krzyki swojej kuzynki i własne, narastające lęki. - Biegniemy na polanę, masz biec tak szybko jak możesz, ja będę ją niósł. Nie zatrzymujesz się nawet jeżeli coś ci powie, że masz się zatrzymać, bo to mogę nie być ja. Biegnij do niej. - Po zerwaniu krępujących ich więzów, wskazał mu jeszcze kierunek, dla pewności, że zachowa trzeźwość umysłu. - Jeżeli są jeszcze zakopane, to wygrzeb je, choćbyś miał to robić zębami. - Bo łapy miał przecież poparzone. Moody nie skomentował tego, ale w jego precyzyjnej ocenie wyglądały „jak chujnia”.

Wstali. Przerażeni tym wszystkim jak diabli. Harper nadal leżała i się darła.

- Na trzy, czte... - złapał ją za rękę i przerzucił sobie przez plecy, tak jak ich uczyli w Brygadzie. Była cholernie ciężka, bo się wytrenowała lepiej niż on nawet, ale z tym chwytem mógł jeszcze ten kawałek przebiec - biegnij - urwał to nagle, bo chciał powiedzieć jego imię, ale w sumie to nie pamiętał jego imienia. Więc po prostu pobiegli. Z takim imieniem urwanym jakby zawisło pomiędzy nimi jakieś niedopowiedzenie, bo tak naprawdę, to nikt mu tej bezimiennej chłopaczyny nie przedstawił, albo zapomniał już o tym i Moody nie wiedział, która opcja była gorsza. Może tego chłopaka nawet tutaj nie było, tylko miał znowu majaki z przemęczenia, a jak tam padnie na kolana, to się okaże, że dobiegł tutaj sam.

Nie okazało się tak. Minęli się nawet z ekipą ratunkową, która krzyczała do nich, że Dolina Godryka jest w drugą stronę i rozkładają tam polowy szpital, ale oni zawzięcie biegli przed siebie.

Brudny, spocony, zmęczony i przerażony, wrócił na Polanę Ognisk, która przestała być Polaną Ognisk. Dostrzegł znajomą twarz - Bones, niedoszły teść, który jakimś cudem nie pozwalał mu czuć się niezręcznie. Tam dopiero padł na kolana i zrzucił sobie kuzynkę z pleców. Nie powiedział nic, tylko oddychał ciężko i siedział na ziemi kiedy wstawała. Nie przywitał się z Bonesem, nie przywitał się z nikim. Zbadał tylko okoliczny teren wzrokiem, poszukując znajomych twarzy, bo potrzebował upewnić się, że:
- Tak, Brenna otrzymała pomoc, więc ta ruda dziewczyna pewnie też.
- Te duchy nie były nikim, kogo znał.
- Tak, na środku polany znajdowały się cholernie dziwne drzewa i stali na nich ludzie.
- Nie, nie znał nikogo z ludzi pakowanych do worków.
- Tak, Harper przestała się drzeć i wstała, ale...
Nie mówiła nic. I to dało Moody'emu do myślenia - Harper nie zaczęła kłapać dziobem, nie powiedziała nic do niego ani do Bonesa, nie wyzywała nikogo ani siebie, nie zareagowała agresją, tylko bezsilnością. Położyła mu nawet dłoń na ramieniu i w sumie to nie musiał wiedzieć już nic więcej. Z bólem odwrócił twarz w przeciwnym kierunku, bo wiedział już przy kim klęczy Longbottom. Wstał z ziemi i dał sobie trzy sekundy na podjęcie jakiejś decyzji i taka myśl mu przez głowę przeszła, że jeżeli jej już tutaj nie było, to mógł ją przynajmniej zebrać i czymś przykryć, to nie będzie tego musiała robić jej rodzina, ale wtedy Brenna się wydarła i do Moody'ego dotarło, że nogi nie niosą go wcale w kierunku zwłok. Spróbował się teleportować, tak dla zasady, żeby sprawdzić, czy w ogóle może to zrobić. Nic.

- W Dolinie rozkładają polowy szpital - powiedział, bo dotarło już do niego, że nie miał zwidów i to naprawdę byli ratownicy. - Mam jeszcze siłę, żeby tam kogoś zanieść.

Chciał Brennie powiedzieć, że dobrze ją widzieć. Nie odważył się odezwać, bo miał wrażenie, że jeżeli powie cokolwiek choćby zahaczającego o mówienie o emocjach, to złamie mu się głos.

Nikt z zebranych, nawet sam Moody nie wiedział, że momentalnie dostał takiego pierdolca na punkcie Bones przez ten durny rytuał i że to dlatego zaraz mu serce wyskoczy z klatki piersiowej, chociaż wcale nie biegł już przez las. Zastukał się ręką w pierś, próbując zabić palące uczucie w gardle, którego nie czuł nigdy wcześniej, nawet kiedy się zarzekał na swoje życie, że kocha kogoś całym sercem. Wewnętrzne przeżycie, które go opanowało, smakowało tak gorzko, że miał ochotę się zrzygać. Z desperacji, próbując je zabić, obszedł drzewo z drugiej strony niż Longbottom. Pomiędzy liśćmi dostrzegł fragment munduru, pochylił się tam momentalnie, zaczął rozgrzebywać gałęzie, ale... to nie była Ida, po prostu Atreus miał taką chudą nogę. Zaśmiałby się z absurdu, gdyby nie to jak żałośnie wyglądało jego ciało z tymi połamanymi palcami.

- Bulstrode tu jest - dotknął go - zimny jak diabli, ale oddycha - dodał. - Ile to jest osób? - Rzucił do Longbottom. - Żadnych śmieci. - To zabrzmiało twardo, ale ostatecznie i tak złamał mu się ten głos, kiedy mówił: Wezmę ją po prostu.


fear is the mind-killer.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#5
31.07.2023, 02:00  ✶  
Odczuwana przez niego bezsilność  w momencie śmierci brata zaledwie dotykała pędami korzeni tą właściwą, zalewającą jego umysł powodzią negatywnych myśli. Nie czuł nawet bólu rąk, który przecież powinien był mu doskwierać. Byli uwięzieni w momencie, w zwątpieniu i całej tej wichurze łączącej się nieprzyjemnie z krzykami Harper. Mimowolnie pomyślał o Sarze, o tym czy na pewno jest bezpieczna i czy okropieństwa, jakich doświadczyli tej nocy na Polanie nie rozprzestrzeniły się dalej. Nie mógł teraz nic zrobić, zdawał sobie z tego sprawę, ale obwiniał się, że nie potrafił pomoc ni Heather, ni zagubionemu Cameronowi, ni sprawdzić czy zgarnięta z polany Macmillan na pewno jest w dobrym stanie - cokolwiek mógł teraz znaczyć 'dobry stan'.
Był zbyt oszołomiony, aby płakać, chociaż gula w gardle nieprzyjemnie przypominała o odczuwanym smutku i bezradności, które bardzo łatwo mogłyby zamienić się w kawalkadę histerycznych pojękiwań.
Co chwila przychodziła mu do głowy myśl, że leżący obok Alastor na pewno mógłby pomóc komuś, kto był w większej potrzebie - chociażby skupić się na Harper - gdyby tylko nie musiał zajmować się też nim. Charles czuł się absolutnie bezużyteczny, bał się, że nie jest i nie będzie w stanie pomóc, że jego istnienie przysparza innym tylko i wyłącznie kłopotów.

Lepiej by było jakbym umarł z tą nieszczęsną kobietą, której prawdopodobnie nie udało nam się nawet pomóc. Wszystkim byłoby lżej.

Przez krotką sekundę był w stanie przysiąc, że głos Moody'ego to tylko złudzenie, którym mami się zmęczony mózg. Bardzo szybko zorientował się jednak, że mężczyzna faktycznie coś do niego mówi. Zdołał jedynie kiwnąć głową, nie pamiętał, aby kiedykolwiek w swoim życiu był aż tak posłuszny i absolutnie oddany ekspertyzie sytuacji kogoś innego... Ale też, nigdy wcześniej nie znalazł się w takim kataklizmie.
'Nie zatrzymujesz się nawet jeżeli coś ci powie, że masz się zatrzymać' - 'To skąd mam wiedzieć, że to ty mówisz mi, że mam biec?' Przeszło mu przez myśl, ale w prawdzie po prostu chciał umknąć z tego miejsca, ciągłe uczucie lęku i zwątpienia przywodziło mu na myśl to, co wywołał swoim zaklęciem Śmierciożerca jakiemu wcześniej stawiał czoła wraz z Erikiem i Heather. Nie odczuwal tego w ten sam sposób, ale natłok i ilość negatywnych myśli pomnażał się z każdą sekundą, w której zostawali w lesie.
Bieg był fizycznie wykańczający, ale przyniósł ulgę - był wyswobodzeniem się od bezsilności, którą odczuwał całą ostatnią godzinę, gdy wyczekiwali aż siły natury się uspokoją. Oddalenie się od źródła wytwarzania lękowych myśli jego głowa przyjęła wręcz z radością, chociaż ta była trudna w dostrzeżeniu, bo cała sytuacja wciąż pozostawała krytyczną.
Zanim rzucił się w stronę odkopywanej Brenny i Heather, rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na Alastora, jakby sprawdzał czy ten faktycznie jest w stanie zanieść kogoś do szpitala. Chciał powiedzieć 'dzięki', ale wydawało mu się to nieodpowiednio silnym słowem, zbyt niewdzięcznym w porównaniu do tego jak bardzo mężczyzna mu pomógł.
Będzie jeszcze ku temu okazja pomyślał do siebie, widząc, ze Moody pochłonięty jest cala akcją ratunkową i zdając sobie sprawę, że sam powinien zapewne też się zaangażować, a nie rozmyślać o takich pierdołach.
Usłyszał zdecydowany ton Brenny i zaraz znalazł się przy Heather i Brygadziście, ktory wyciągnał ją wraz z Longbottom wraz z dziury.
– Brenna, wszystko w porządku? Ty nie potrzebujesz uzdrowiciela? Nie przydusiła was ta ziemia? Na Merlina, czy ona w ogóle jeszcze oddycha? Musi oddychać, daj mi ją, nie, nie, razem przeniesiemy ją szybciej. Można się już teleportować? – myśli wylały się z Rookwooda na raz, zalewając nieznajomego Brygadzistę i częściowo tez osoby, które stały obok. Brzmiał zaskakująco pewnie, chociaż na skraju słów czaiła się rozpacz. Nie zauważył nawet, że łzy zaczęły mu płynąć po twarzy.
Nie zważając na niczyje sprzeciwy chciał przejąć Wood i własnoręcznie zanieść ją do tego szpitala polowego.
Wszystko go bolało, zwłaszcza ręce, ale przynajmniej mógł się w końcu na coś przydać. Musiał się na coś przydać, po co inaczej w ogóle wciąż żył?
Polana zasypana była ciałami ludzi - mugoli, czarodziejów. Powoli wszystko do niego docierało, a bol w klatce piersiowej nie pochodził tylko od biegu, ale też ilości emocji, jakie się w nim kłębiły.
– Co z Erikiem? Z tą dziewczyną? Z tą Brygadzistką tą nie wiem jak ona sie nazywala. A Danielle? – wciąż dopytywał, ale ostatecznie usłyszał krzyk Brenny.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#6
16.08.2023, 04:22  ✶  
Wrócił na polane, gdy tylko doszły go słuchy, że chaos ustał. Cokolwiek miało to znaczyć, zobaczył na własne oczy dopiero, gdy z grupą pracowników Ministerstwa, a w większości członkami Brygady Uderzeniowej i pracownikami Departamentu Katastrof jak i biura aurorów, na własne oczy zobaczył ogrom zniszczeń. Serce podeszło mu do gardła, chociaż po całej nocy bycia rozrywanym ogromem negatywnych emocji, niespecjalnie zwracał już na to uwagę. Nie zmrużył oka nawet na chwilę, nie postarał się aby wyglądać przyzwoicie. Był widocznie przemęczony, ale w jego spojrzeniu płonęła determinacja.
Bał się tego, że od dłuższego momentu nie czuł nic - strach zniknął, lęk się zapadł. Przynajmniej te, które przychodziły z zewnątrz, jego własne emocje tańczyły wewnątrz umysłu tak samo żwawo jak płomienie wczorajszej katastrofy. Posmak alkoholu na ustach przypominał o gorzkim wyczekiwaniu, o spoconych dłoniach, przyspieszonych uderzeniach serca. Wszystko działo się jakby potrójnie, wojowały w nim emocje, które nie wiązały się tylko i wyłącznie z uczuciem, jakim darzył Longbottoma, było w tym coś więcej, coś czego nie miał ani siły ani czasu rozebrać na części pierwsze i przeanalizować.
Nicholas był bezpieczny, Eden też, dlaczego więc czuł jakby wszystko miałoby mu być odebrane, jeżeli nie zobaczy zaraz twarzy Erika Longbottoma? Czuł też dziwny lęk związany z życiem tej uroczej cukierniczki, Nory Figg. Nie było to takie samo uczucie jak do drugiego mężczyzny, ale definitywnie odznaczało się ciepłem i troską, na jakie Malfoy się w życiu nie natknął.
Poczuł jak kolejna fala gorąca przechodzi jego ciało, jak dłonie pocą się ze zniecierpliwienia. Przyspieszył kroku, słysząc, że coś dzieje się przy korzeniach ogromnego drzewa. Ktoś coś krzyczał o odkopywaniu, gdzieś w tle przybiegało coraz wiecej ludzi. Wszystko to miało bardzo mało znaczenia w obliczu tego, że w końcu dostrzegł pokiereszowaną i posiniaczoną twarz Erika. Cały świat jakby zwolnił na chwilę... A może właśnie nie, może po prostu stał przed nim? No, może nie tak dosłownie, bo przed sobą miał jeszcze grupę Brygadzistów, wiadomo, że całym światem mógł być dla niego tylko Erik. Nie zastanawiał się wiele, skąd pojawiły się w nim tak silne emocje. Był na to zbyt zmęczony, niewyspany, skoncentrowany na euforii jaki dał mu sam widok oddychającego, chodzącego, choć definitywnie nie bez szwanku, detektywa. Czuł się jakby znów mógł oddychać, jakby ogromny ciężar z klatki piersiowej uniósł się lub stał lekkim piórkiem... A takiego uczucia nie doświadczył stosunkowo za długo, aby je tak po prostu zignorować.
Nawet cedzone przez Longbottoma słowa, z których usłyszał jedynie część, dotyczącą urzędasa i rodziny (o kimkolwiek była mowa, Elliott odłożył analizę na później), nie mogły powstrzymać go przed wykonywaniem kolejnych kroków i przesmykiwaniem się pomiędzy ludźmi... Do momentu aż poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu i ta sama osoba zastąpiła mu drogę.
– Panie Malfoy, Pana nie powinno tu być. Na Polanie wciąż moze być niebezpiecznie... – zaczął mężczyzna, ktorego Elliott definitywnie znał z korytarzy Ministerstwa, ale w tym momencie czuł się jak zahipnotyzowany. Wiedział jedynie, że musi znaleźć się obok Erika albo wyjdzie z siebie i stanie obok. Imię człowieka, który do niego mówił wciąż nie pojawiało się w otumanionym umyśle.
– Niezbyt mnie to teraz interesuje, muszę z kimś porozmawiać, potem będziecie mi sprzedawać te wasze śpiewki. Zejdź mi z drogi. – Malfoy włożył w ostatnie dwa słowa tyle zdecydowania, ile tylko był w stanie z siebie wykrzesać... czyli naprawdę sporo. Pracownik Ministerstwa był na tyle zaskoczony reakcją zazwyczaj stonowanego i spokojnego Elliotta, że nie zaprotestował, gdy ten wyminał go zwinnie.
Dzieliło go od Erika może trzy kroki, gdy kolejna osoba ostanowiła mu przeszkodzić. Tym razem po prostu się zdenerwował i nie czekał na odzew.
– Nie obchodzi mnie kim jesteś, ale nawet jakbym miał rozmawiać z samą Ministrą Magii żeby zrobić trzy kolejne kroki,  porozmawiać z Erikiem Longbottomem i samemu upewnić się, że nic mu nie jest, to właśnie to zrobie. A uwierz mi, żyłem z Ministrem Magii pod jednym dachem, mam doświadczenie. – wycedził i był naprawdę przekonany, że tym razem zostanie wysłuchany. Ręka na ramieniu zacisnęła się mocniej, a Elliott odwrócił gwałtownie głowę, widząc za sobą samego Caspiana Bones'a. Odrobina pewności siebie z niego wyparowała, chociaż nie cofnął się nawet o krok.
Miał odrobinę nadzieji, że Erik go chociaż usłyszał i być może sam zdecyduje się podejść.
wiadomość pozafabularna
Uzgodnione z MG użycie Bones'a - Saiko wrzuci mi nim posta.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#7
18.08.2023, 18:59  ✶  
Mężczyzna nie wydawał się szczególnie poruszony słowami Elliotta. Nie wnikał w to, dlaczego chciał zobaczyć się właśnie z Erikiem Longbottomem; we wspomnieniach niejasno zamajaczył artykuł dotyczący balu u Longbottomów, licytacji i dwudziestu tysięcy galeonów wraz z przeczuciem, że tak być powinno, jednak myśl ta rozwiała się zanim zdążył ją pochwycić. Jego wielka dłoń zacisnęła się na ramieniu wzburzonego Malfoya w swposób stanowczy, lecz nie brutalny, jakby sam jej ciężar miał przyszpilić go do gruntu. Spojrzenie miał jednak ostre i surowe, przywodzące na myśl tysiące lodowych igieł przeszywających skórę w mroźny zimowy poranek.
— Jestem pewien, że Ministrę Magii zainteresuje przypadek kanclerza skarbu, który swoją niesubordynacją sabotuje pracę Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów — odparł chłodno i zaraz potem zwolnił uścisk w nadziei, że jego słowa podziałały na Elliotta niczym kubeł zimnej wody. — Pańskie koneksje nie mają w tym momencie żadnego zmęczenia.
Twarz miał kredowobiałą, zaś pod oczami wykwitły mu cienie zmęczenia. Pomimo względnego spokoju, jaki starał się sobą reprezentować, cała jego sylwetka krzyczała, że ostatnim, na co miał ochotę, była konfrontacja z Elliottem Malfoyem.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#8
19.08.2023, 17:57  ✶  

Kiedy obserwowała to, co działo się kawałek dalej, biła się z myślami. Nie mogła nic zrobić, choć jej serce aż rwało się do tego, by rzucić się biegiem w stronę kuzynostwa i wesprzeć ich, jakkolwiek tylko by mogła. Powinna była to zrobić, gdy tylko stan Moss został wstępnie ustabilizowany. A teraz? Teraz było już za późno i jedyne co mogła zrobić, to ze ściśniętym gardłem patrzeć jak najbliżsi jej ludzie walczą o życie. Tchórz, rozbrzmiewało w jej głowie. Tchórz. Tchórze nie byli nic warci. Czując drżącą pod nimi ziemię, zamknęła oczy i mocniej przytuliła Moss, choć w żaden sposób nie mogło to ich ocalić. A więc tak wygląda koniec? Umrą tu? Te wszystkie starania, walka, próba złapania śmierciożerców... wszystko było na nic? Mogła mieć tylko nadzieję, że koniec, choć pozbawiony chwały, będzie szybki i w miarę bezbolesny. Pomimo wichury jaka zagłuszała wszystko to, co działo się dookoła, jej umysł skupił się na najbliższych jej osobach. Dokładnie widziała przez oczami ich uśmiechnięte twarze, śmiejące się z najpewniej głupiego żartu, który właśnie wypaliła, lub jej niezdarności. To było dobre, acz krótkie życie.

Straciła rachubę czasu. Kiedy otworzyła oczy zdała sobie sprawę, że... żyje. Choć jest wysoko ponad ziemią, wyglądało na to, że żyje w wbrew temu co sądziła że się wydarzy, nie zaznała żadnych większych obrażeń.
Moss. Erik. Brenna. Julek. Alastor - to była pierwsza myśl, zaraz po "Dobrze, że nie mam lęku wysokości". Zaczęła rozglądać się dookoła w przypływie paniki próbując zlokalizować najbliższych jej ludzi.

- Erik?! - krzyknęła, chcąc głosem zwrócić na siebie uwagę kuzyna, którego póki co nie była w stanie dostrzec. Szczęśliwie, wszystko wskazywało na to, że i jemu nic się nie stało. Kiedy przybyły pracownik Ministerstwa ściągał ich z samej góry, dostrzegła nieprzytomną Moss.

- Tam, wysoko... - złapała za ramię pierwszego lepszego człowieka który wyglądał jej na pracownika Ministestwa - Jest bardzo ciężko brygadzistka. Ona... natychmiast musi trafić do Mungo - dodała, szybko nakreślając mu sytuację. Mężczyźnie nie trzeba było dwa razy powtarzać - korzystając ze wsparcia współpracownicy, ostrożnie i delikatnie zajęli się ściąganiem Moss z wysokości, by w jak najszybszym tempie dostarczyć ją do uzdrowicieli wyposażonych w eliksiry.

Oddychała powoli, jakby próbowała zrozumieć to, co właśnie się działo dookoła. Wszyscy przeżyli. Bardziej lub mniej poturbowani, ale wyglądało na to, że pomimo tragicznych wydarzeń nikt nie stracił życia.


let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
20.08.2023, 00:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.10.2023, 22:35 przez Erik Longbottom.)  

Gdy zdał sobie sprawę, że Ministerstwo Magii wbrew pozorom nie wykopywało spod ziemi jakiegoś skarbu czy pozostawionego przez Śmierciożerców artefaktów, a jego własną siostrę... Zatoczył się do tyłu, gdy ta wydostała się spod ziemi wraz z Heather; obie nie tylko brudne, ale może nawet ranne. Dobry Merlinie, pomyślał, wbijając w Brennę pełen przerażenia wzrok. Wodził wzrokiem po jej twarzy, przez dłuższą chwilę nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje.

A Bren, jak to Bren nie miała zamiaru marnować czasu, aż on się otrząśnie z szoku. Wyrzuciła z siebie serię pytań, z których praktycznie żadne nie zapadło mu właściwie w pamięć, a potem poszła w bliżej nieokreślonym kierunku. Erik rozejrzał się po pracownikach departamentu, którzy dalej uwijali się wokół niego, jakby czekając, aż ktoś wrzaśnie i wytłumaczy im to wszystko. Tak się nie stało. Koniec końców ruszył za siostrą, doganiając ją chwilę po tym, jak odnalazł ją Charles.

— Na drzewie... Dani jest na drzewie — powtarzał, jak mantrę, nie mając nawet pewności, czy faktycznie wypowiada te słowa na głos, czy też rozbrzmiewają tylko w jego własnej głowie.

Przykląkł na moment obok Brenny i Mavelle. Kuzynka była zimna jak lód, jednak Erika na tym etapie nawet to nie zdziwiło. Tej nocy wydarzyło się tyle rzeczy, że kto wie, jakim zaklęciem mogła oberwać. W pewnym momencie usłyszał gdzieś za sobą swoje imię, co sprawiło, że podniósł się i ruszył w odpowiednim kierunku.

— Raczej już ciężko pogorszyć naszą sytuację — mruknął, Erik, kiedy w końcu doczłapał do Bonesa i Elliota. Skinął delikatnie głową temu pierwszemu w geście szacunku. — Mavelle... I reszta... Potrzebują pomocy medycznej. Wszyscy potrzebują pomocy medycznej. Kiedy możemy się spodziewać... au... transportu?

Syknął z niezadowoleniem, gdy ból oka znowu dał mu się we znaki. Na szczęście nie był do końca świadomy, jakie obrażenia odniósł w wyniku starć na Beltane. Nikt mu nie podłożył pod gębę lusterka, co by mógł się przejrzeć. Gdyby tak było, to prawdopodobnie zacząłby minimalnie panikować, dołączając do coraz intensywniejszych nawoływań o pomoc.

— Zajmę się nim, proszę iść do reszty — wystękał, starając się brzmieć tak, jakby dalej panował nad sytuacją. Skoro Brenna miała siłę biegać wte i we wte po tym, jak została praktycznie pogrzebana żywcem, to on mógł odeskortować Elliotta parę metrów dalej od tego... obozu? — A potem pójdę do namiotu medyków. Przysięgam.

Zerknął na Elliota, zagryzając dolną wargę, uciekając wzrokiem to na lewo, to na prawo.

— Cieszę się, że udało się Panu znaleźć bezpieczne schronienie — powiedział przyciszonym głosem. — Wszyscy doceniamy troskę o pracowników departamentu, jednak... przesuńmy się trochę dalej od tego zgiełku, dobrze?

O ile Bones pozwolił mu zająć się Malfoyem, Erik ruszył przed siebie, licząc, że Elliott ruszy za nim. Skoro Ministerstwo nie chciało go w samym centrum akcji, to mogli się przesunąć o te... parę metrów dalej? Pomimo lekkiego oszołomienia Erik nie widział sensu w odsyłaniu tych, którzy znaleźli drogę na polanie po nocnych walkach. Zaraz i tak zbiegnie się tu tłum ludzi z Doliny Godryka, poszukujący swoich bliskich... i plotek. Prawdopodobnie.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
20.08.2023, 08:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.08.2023, 09:02 przez Brenna Longbottom.)  
Charlie żył.
Z prawdziwą ulgą zobaczyła go, kiedy przybył w chwili, w której oddawała Heather Brygadziście. Wygrzebawszy się z dziury, uściskała go po prostu krótko i mocno. Nie protestowała wobec tego, by to on zabrał Wood, skoro czuł się na siłach, a Brygadzista zawsze mógł mu pomóc. Z ulgą przyjęła też informację, że "Dani jest na drzewie" - przynajmniej wciąż żyła. Chociaż co do licha robiła na jakimś drzewie?
- Nic mi nie jest – zapewniła tylko, bo faktycznie, nic jej nie było. Trochę poparzony nadgarstek. I była zmęczona po tej nocy w dziurze, ciągłej walce z żywiołem, ale to wszystko. Nic w porównaniu do jego obrażeń.
Nie wdawała się jednak w dłuższe wyjaśnienia, bo już pognała do kuzynki.
W pierwszej chwili nie rozpoznała Alastora. Nie zauważyła go nawet. Gdy już krzyknęła, że żyją, wzrok znów utkwiła w twarzy Mavelle, przygarnęła do siebie kobietę, jakby chciała ją ogrzać. chociaż sama przecież była przemarznięta. Kiedy Moody się odezwał, uniosła znów głowę i odetchnęła tylko z ulgą na jego widok.
- Harper...? - spytała, ponownie się rozglądając i odetchnęła, gdy wypatrzyła Moody. Nie mogli stracić szefowej Biura Aurorów. Nie teraz. Miała ochotę zapytać o milion rzeczy, ale głos uwiązł jej w gardle. Przełknęła ślinę i dopiero po chwili dała radę się odezwać. - Heather jest nieprzytomna, ale żyje.
Nieprzytomna. Ranna.
Być może nie powinno jej tu być.
Heather sama wstąpiła do Brygady, a jednak Brenna czuła się, jakby to ona ją tutaj wciągnęła. Tak jak Danielle, nawet jeżeli tylko dzięki temu, że Dani tu była, Moss miała szansę… Dopiero teraz Longbottom przypomniała sobie o młodej Brygadzistce, obok której przebiegała. Kolejny dzieciak, wplątany w tę przeklętą wojnę.
Uwolniła Mavelle z uścisku, jakby niechętnie i kiwnęła głową na jego słowa o tym, że zaniesie Bones. Wcale nie chciała wypuszczać Mavelle, ale nie ufała jeszcze do końca w swoje siły, a poza tym coś w wyrazie twarzy Alastora sprawiło... że po prostu pozwoliła mu ją zabrać. Za to gdy wspomniał o Atreusie, spojrzała na niego z niezrozumieniem.
- Co? Kiedy ostatni raz go widziałam, był tylko trochę poparzony, a walka się kończyła. Unieruchomił śmierciożercę, a ja zabiłam... zniszczyłam? Jakąś dziwną, próbującą nas rozgnieść kupę kamieni - wykrztusiła z siebie, kierując pełne przerażenia spojrzenie na nieprzytomnego aurora. Jakim cudem leżał tutaj też tak zimny, jak Mavelle? Co za cuda działy się na tej polanie, przedziwne nawet dla osób, które potrafiły zamieniać ptaki w kubki i kubki w ptaki? Żołądek ścisnął się jej ze strachu, równie mocno jak gdy zobaczyła Mavelle... Ale żył, skoro żył, nic nie było jeszcze stracone. - Nie wiem. Chyba cztery - dodała. Nie była jeszcze pewna, czy Patrick i Victoria są w takim samym stanie: wiedziała tylko, że wczoraj widziała ich leżących razem koło Mavelle. Zakładała, może naiwnie, kierując się rozpaczliwą nadzieją, że skoro Bones wciąż oddycha, że skoro Atreus był żywy, to oni też. Oboje.
Cofnęła się, pozwalając, by Alastor zabrał jej kuzynkę. Zrobiła mu miejsce, a sama dźwignęła się na nogi, by dopaść do  Patricka i upewnić, że podobnie jak Bones i Bulstrode i on jeszcze nie odszedł. Przesunęła palcami po jego szyi, szukając pulsu: był równie słaby jak tętno Bones. A skóra Stewarda też zdawała się zimna jak lód.
Brenna zacisnęła szczękę. Patrick Steward nie mógł umrzeć. Jakkolwiek strasznie by to nie zabrzmiało, każde z nich na tej polanie, z nią na czele, było do zastąpienia - może nie dla krewnych, nie dla przyjaciół, ale z tej... większej perspektywy... - poza nim. Potrzebowali go.
Ta myśl sprawiła, że Brenna zmobilizowała energię, jaka jej pozostała. Nie próbowała podnosić żadnego z nieprzytomnych. Chociaż może udźwignęłaby na upartego każde z nich będąc w pełni sił, to na pewno nie teraz. Zamiast tego machnęła różdżką i wyczarowała niewidzialne nosze.
Takie same, na jakich wczoraj przenosili śmierciożercę. Nie widziała go teraz nigdzie, ale i nie zamierzała specjalnie się za nim rozglądać. Jeżeli nie przeżył tej nocy... to w tej chwili niewiele ją to obchodziło. Martwiła się już o nazbyt wiele osób, za wiele imion, z których niektóre wyrzuciła z siebie, gdy zobaczyła brata, krążyło jej po głowie, aby znalazła w sobie choć cień zainteresowania wobec tego człowieka. Który usiłował wczoraj zamordować Danielle za pomocą cholernych słupów majowych. To, że zalał ją ogniem, nie rozzłościło jej nawet w połowie tak mocno.
Rozbroiła go. Jeżeli on nie odpowie na pytanie, będzie próbowała odnaleźć odpowiedzi za pomocą jego różdżki. Później. Kiedy znajdą zaginionych i zajmą się rannymi.
Chciała poprosić o pomoc brata, ale ten… odszedł. Potoczyła za nim spojrzeniem z absolutnym niezrozumieniem, bo ich siostra właśnie tu umierała, ich dowódca może właśnie umierał, jej przyjaciółka była zimna jak lód, współpracownik z biura leżał nieprzytomny…
A Erik postanowił iść porozmawiać z Elliottem Malfoyem. I jakkolwiek Brenna lubiła Elliotta Malfoya, to w tej chwili była wściekła: wściekła, że go tu wpuszczono i wściekła, że od razu go po prostu nie wywalono. Wściekła, że jej brat zamiast zająć się rannymi, ruszył do niego.
Jeżeli Bones później nie skopie tyłków ludzi, którzy go to wpuścili, chyba później zrobi to osobiście, nawet kosztem nagany z pracy. (Bo zawiesić jej w tej chwili raczej nie zawieszą: po tym bałaganie zabraknie rąk do roboty.)
– Potrzebuję pomocy w przetransportowaniu rannych! Są w bardzo złym stanie! – zawołała, zabierając się do próby załadowania jednej z nieprzytomnych osób na nosze. A potem?
Potem miała zamiar dowiedzieć się, gdzie tu do cholery znajdzie jakichś uzdrowicieli i ruszyć w ich stronę.
Jeżeli trzeba, to cóż, trzy razy.

Postać opuszcza sesję


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (1450), Alastor Moody (1597), Brenna Longbottom (1858), Erik Longbottom (1541), Elliott Malfoy (706), Julien Fitzpatrick (697), Rowena Ravenclaw (175), Danielle Longbottom (384)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa