Sauriel wyczarował ścianę ognia na szerokości pięciu metrów i wysokości dwóch. Szła ona po półokręgu z jednej... cóż, dość przypadkowo wybranej strony. Na pewno chroniła go ze 180 stopni. O ile potwory nie lubiły ognia.
Panom udało się w końcu spotkać. Zaklęcie rzucone wcześniej na Sauriela uchroniło Stanleya od zbyt wielkiego rozlewu słów. Gdy Rookwood się trochę uspokoił, dostrzegł jakąś zmianę w swoim gardle — mógł już mówić.
Spojrzał w niebo i nic mu to nie powiedziało. Bardzo dobrze orientował się w którym miejscu znajdowała się polana z festynem względem Doliny Godryka. Jego imponująca wiedza o świecie ogarniała mapy ludzkich siedlisk. Niestety sprawa wyglądała inaczej, gdy chodziło o tereny nieskażone ludzką stopą. Las, w którym znajdowali się Śmierciożercy, był dziki i niezbadany. Gwiazdy, z których chciał wyczytać kierunek, nic mu nie mówiły. Niestety z wiedzy przyrodniczej był kompletną łamagą.
Tajemnicze zjawy zbliżały się do czarodziejów. Mogli poczuć, jak zalewa ich smutek, rozpacz i beznadzieja.