• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972, Wiosna - 1, 2 maja / Rachunek sumienia - Lądowanie

1972, Wiosna - 1, 2 maja / Rachunek sumienia - Lądowanie
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
28.06.2023, 22:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.06.2023, 22:59 przez Eutierria.)  
Rachunek Sumienia
Lądowanie

Wykonane przez Wilhelma szyszki prowadziły na niewielkich rozmiarów polankę otoczoną młodymi drzewkami. Nie wyróżniała się absolutnie niczym spośród polan, które widzieliście w swoim życiu - porośnięta roślinnością, zapraszała do mniej i bardziej efektownych lądowań świstoklikiem. Pierwszą osobą, która wylądowała na polanie, była Loretta Lestrange. Upokorzona przez mężczyznę w lesie, zdecydowała się na szybką ewakuację. Drugą osobą, która wylądowała na polanie, był naśladowca imieniem Dante, którego kojarzyliście wszyscy z bycia młodszym bratem jednego ze Śmierciożerców - Halla. Hall jednak na polanie nie wylądował wcale (bo go pojmali Brygadziści), Dante natomiast zaliczył najgorsze z możliwych lądowań, nie licząc tego, w którym zostaje się zniesionym na drzewo (padł na trawę jak kukła, przetoczył się z metr, a później zaczął skowyczeć nad losem brata i nie raczył ponieść twarzy z gruntu). Po nim wylądowała dwójka, ta co ich Brygadziści porzucili nieopodal szalejącego żywiołaka - mieli poszarpane szaty i wyglądali jak siedem nieszczęść, ale stali tak dumnie, jakby tam co najmniej zabili Ministrę Magii. Nic do nikogo nie powiedzieli, a jedynie oczekiwali na resztę. Następny musiał wylądować jakiś ich kolega, bo stanął obok na lekko zgiętych nogach.

- Kurwa, ale się spociłem - rzucił głośno, po czym odkaszlnął. Nie raczył jednak ściągnąć maski zakrywającej jego twarz. - Trzech rozkładałem w pojedynkę, ale wtedy dobiegła tam jeszcze druga trójka, wszyscy kurwa szlamojebcy.

Robiło się trochę wietrznie i wylądowała obok was kolejna osoba - Sauriel, zamaskowany i wciąż niemy, ale mający wrażenie, że cholerne zaklęcie powoli puszczało. Nie całkowicie, ale minimalnie tak - na środku warg utworzyła mu się mała dziurka, przez którą mógłby gwizdnąć, gdyby zechciał wydać z siebie taki dźwięk. Niedługo po nim pojawił się jeszcze jeden mężczyzna, a potem długo nic...

- No i gdzie oni kurwa są? Dante, zamknij wreszcie mordę, bo nie słyszę własnych myśli.

Dante wciąż łkał.

Wiatr wiał już naprawdę pieruńsko mocno, a kolejne osoby się nie pojawiały, chociaż powinny, bo to z nimi mieliście odpalić świstoklik czekający na was w centrum polany, docelowo mający zabrać was do kryjówki w okolicy, w której mieliście schronić się przed czymś. Voldemort nie powiedział wam, przed czym niby, ale skoro zaplanował ten plan ucieczki, kimże byliście, aby w niego zwątpić? A może właśnie mieliście w niego zwątpić? Może to wszystko to była jakaś idiotyczna pułapka, może los sobie z was drwił? Świstoklik znajdował się zaraz obok, ale czuliście się porzuceni, zdani na pastwę losu, kompletnie bezsilni wobec praw rządzących światem. Osobą, która zrozumiała co się z wami działo był nie kto inny jak Sauriel. Dostrzegł ruch w lesie. Inni by go pewnie zignorowali, ale on już miał styczność z tym żrącym energię paskudztwem. Cokolwiek to było, mieszało w waszych umysłach - wzbudzało w was lęk któregoś z was i ten lęk nasilał się z każdą sekundą, z każdym oddechem. Chcieliście stąd pewnie uciec, ale nie wszyscy wrócili. Mroczny Znak rozbłysnął już na niebie, dając sygnał do odwrotu, ile jeszcze powinniście tu zaczekać?

Wpół tej myśli, przerywając wasze rozmowy, na polanie ląduje Chester. Wygląda najgorzej z was wszystkich, nie ma na sobie maski - widzicie jego twarz zlaną potem i oblepioną brudem. Nie ma z nim nikogo więcej.

Lądując rzucacie kością k100


1 - Postać uderza o drzewo.
2-30 - Postać upada niefortunnie doznając lekkiego uszczerbku na zdrowiu (określa MG).
31-50 - Postać ląduje jak Dante, ale nic jej nie jest.
51-70 - Postać ląduje na nogi, ale chwieje się chwilę próbując złapać równowagę.
71-99 - Lądowanie idealne.
100 - Tajemnica.

Do wyniku dodajecie +10 za każdą kropkę w aktywności fizycznej.

@Loretta Lestrange @Sauriel Rookwood @Chester Rookwood
Odpiszcie dwie kolejki i zdecydujcie, czy czekacie na kogoś jeszcze (brakuje Stanleya, brakuje trójki, która była z Voldemortem przy ogniskach). Weźcie to proszę na priorytet, albo dajcie mi znać przez PW, żebym wiedziała, co zrobić ze Stanleyem.


there is mystery unfolding
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
29.06.2023, 13:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2023, 14:45 przez Sauriel Rookwood.)  

Sauriel wylądował na polanie dokładnie tak, jak wyglądał i dokładnie tak, jak powinien. Czyli idealnie. I z niespodzianką, o której jeszcze sam nie miał pojęcia, ale która doskonale wpasowywała się w to, jaką niespodzianką był fakt wyjścia z tamtego piekła bez żadnego zadrapania. Nawet nie pobrudził sobie czarnej szaty, na którą spojrzał i teatralnie przesunął po niej dłonią, jakby chciał coś z niej strzepnąć. Niewidzialny pyłek. A zrobił to tylko z czystej złośliwości. Był to i tak bardzo malutki popis jego kiepskiego humoru, jakim spięta była chwilowo jego kapryśna osobowość. Dla Śmierciożerców zaś pewnie miłą niespodzianką było to, że Kat tej wspaniałej organizacji milczał. A żeby on milczał i nie rzucał żadnych komentarzy to naprawdę... o boginii, która odeszłaś nam tej nocy, cud się stał, zaiste! Cud śmierci i narodzin zadziwiająco potrafił się ze sobą mieszać w tak oderwanych od rzeczywistości chwilach jak te, które miały miejsce podczas Beltane.

Podniósł czarne oczy na zebranych w różnym stanie. Jedni nadal zgrzani i pod wpływem adrenaliny, inni ledwo trzymający się na nogach. I jeden... jeden... płaczący. Jak małe dziecko. Nie wiedziałeś, co mu się stało i jaką tragedię przeżył. Jakie obrazy teraz odtwarzał przed swoimi oczami z tą twarzą wbitą w glebę. Że pewnie nie czuł nawet zapachu świeżej trawy, bo jego nozdrza wypełnione były jeszcze smogiem - tym swędem spalenizny zewsząd. Ale wiecie co? Ni chuja go to nie obchodziło. Podszedł do leżącego i złapał go za włosy, ciągnąc w górę. Wymuszając na nim podniesienie się, tylko po to, żeby przyjebać mu w ten głupi ryj. Nie na tyle mocno, żeby coś mu zrobić, ale i nie na tyle lekko, żeby nazwać to zwykłym plaskaczem. Dla pewności przytrzymał jego ramię. By nie upadł z powrotem. I aby Dante przyswoił, kto go trzyma. Żeby ogarnął swoją głupią dupę, bo nie będzie żadnego proszenia. Normalnie by jeszcze na niego nabuczał, że jak ma za małego penisa to żeby się nie pakował drugi raz pod nogi żeby tu teraz sceny robić, ale, podkreślając, NA (nie)SZCZĘŚCIE - mówić nie mógł. Puścił go.

... i w tym samym momencie pojawił się wujek Chester.

- Starusszku! Zajebiście wyglądasz! - Nie powiedział nigdy Sauriel. Za to pomyślał. I to bardzo szybko i bardzo krzywo, bo jego uwaga skupiła się na tym, czego wzrok sam w sobie nie obejmował. Wyciągnął różdżkę i wzniósł ją, prawie jakby chciał właśnie pierdolnąć wujaszka jakimś pierwszym lepszym zaklęciem, ale nie. Wypatrywał śladów na ziemi, albo kształtów, na których piasek podnoszony przez wiatr mógłby się załamywać. Czegokolwiek. Niestety dla pozostałych - nie bardzo mógł powiedzieć wprost, co się dzieje.



4 kropy fizyczne, więc +40 do tego, co daje 101 ([dalmatyńczyków] to pewnie ta niespodzianka])
Rzut 1d100 - 61


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Herald of Darkness
It seems that all that was good has died
And is decaying in me
Chester to mierzący 178 cm wzrostu, postawny mężczyzna, ważący 76 kg. Ma brązowe, poprzetykane pierwszymi siwymi pasmami włosy i niebieskie oczy. Brąz noszonej przez niego krótkiej brody został przerzedzony przez lekką siwiznę. Przez większość czasu nosi mundur Aurora, natomiast poza pracą ubiera się elegancko, w garnitury. Często widywany jest z papierosem. Pierwsze wrażenie... jest służbistą, twardym gnojem, za którym nie przepada niemałe grono osób z dep. przestrzegania prawa. Nie można mu jednak odmówić doświadczenia zawodowego.

Chester Rookwood
#3
29.06.2023, 13:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.06.2023, 02:45 przez Chester Rookwood.)  

Po chwyceniu za spoczywającą w kieszeni szyszkę, ta usłużnie przeniosła go z dala od miejsca, w którym na rozkaz Czarnego Pana przypuścili atak. Wylądował na własnych nogach, jednak nie tak pewnie jakby chciał. Chwilę zajęło mu ustanie na nogach. Stanął przed tymi wszystkimi Śmierciożercami i naśladowcami pozbawiony maski chroniącej jego tożsamość i różdżki dającej mu poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze nie byli bezpieczni. W końcu nie znaleźli się w bezpośredniej kryjówce.

Czując na twarzy pot i brud chętnie otarłby twarz rękawem szaty, gdyby ten również był czysty. Trudno było mu przewidzieć, kiedy wróci do rodowej rezydencji. W jakimś stopniu liczył na to, że domownicy nie będą spali. Za dużo się działo. Jeśli jednak nie wyjdą mu na spotkanie to sam zagoni do roboty skrzata domowego. Będzie potrzebował posiłku i kawy. Wróć. Whisky i papierosów. Będzie musiał też zmyć z siebie cały ten piach i pot. Noszone przez niego szaty również domagają się prania.

Pytaniem, na które nie znał odpowiedzi, było to czy pieprzona (i wciąż żywa) Moody uwzględni jego obecność w następstwie pełnej mobilizacji czy tamto przymusowe wolne potrwa trochę dłużej. Dobrze je wykorzystał. Być może przyjdzie mu się dowiedzieć, czy jego obecność będzie warunkowo wymagana. Jeśli nie to przynajmniej będzie to kolejna chwila wytchnienia dla niego, czym oczywiście nie pogardzi. Sam nie zamierzał wychodzić przed szereg i stawiać się bez wezwania.

Utrata ludzi była czymś, co jako Prawa Ręka Czarnego Pana musiał brać pod uwagę. Vulturis jest jego protegowanym. Jednak w sytuacji, w której się znaleźli, musiał podjąć strategiczną decyzję o pozostawieniu go samemu sobie, najpewniej na pastwę Brygadzistów i Aurorów. W chwili obecnej jest wystarczająco kluczową osobą w szeregach popleczników Czarnego Pana, że musiał podejmować działania dla jej dobra. Gdyby to od niego zależało to nie dopuściłby do tego, aby poplecznicy Lorda Voldemorta zostali aresztowani. Nie dlatego, że zależało mu na tych ludziach. Byli przydatni, ale nie byli niezastąpieni. Niemniej poniesione przez nich straty będzie trzeba uzupełnić i nie miał tu na myśli przeprowadzenia akcji uwolnienia wszystkich aresztowanych Śmierciożerców.

— Uciszcie go, do cholery! — Warknął w stronę najbliżej stojących ludzi po zlokalizowaniu łkającego naśladowcy, którego postawa zaczynała działać mu na nerwy. Żałosne. Gdyby miał różdżkę to sam by to zrobił. Raz a dobrze i najlepiej na zawsze, eliminując najsłabsze ogniwo w ich szeregach. Oddanie sprawie niosło ze sobą ryzyko aresztowania i utraty życia. Sam prawie został zdemaskowany i aresztowany. Musiał brać pod uwagę najgorsze... to, że ten czarodziej może okazać się zdrajcą albo nieumyślnie zdradzi ich obecność swoim żałosnym zawodzeniem. Co prawda, gdyby ich zdradził to podzieliłby los brata, ale jednak zdołałby im zaszkodzić. Drugiej sytuacji chciał uniknąć. Nie byli w pełni bezpiecznym miejscu. Niemniej ten naśladowca mógł dostać drugi powód do zawodzenia, gdyż jego bratanek postanowił go jeszcze bardziej sponiewierać. Całkiem zasłużenie. Może się jednak zamknie.

Gdy dotrą do kryjówki, oczekiwał od wszystkich zdania raportów z przebiegu całej akcji. Z oczywistych przyczyn nie był w stanie mieć oczu dookoła głowy i kontrolować sytuacji oraz poczynań wszystkich grup wyznaczonych do udziału w tym ataku. Miarą ich sukcesu lub porażki będzie zadowolenie lub gniew Czarnego Pana. Rzecz, której nie był w stanie przewidzieć.

Ten wiatr jeszcze bardziej działał mu na nerwy. Podobnie jak opieszałość nieobecnych i niemożność ustalenia jej przyczyny. Mogli zdezerterować, zostać pojmani albo zabici. Mogli też się zgubić. Za dużo niewiadomych. Za dużo pytań i za mało odpowiedzi. Jako jeden z najwierniejszych popleczników Lorda Voldemorta starał się odgonić od siebie te myśli o byciu porzuconym i zdanym na pastwę losu, to czające się uczucie lęku i pragnienie jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Mroczny Znak ich wzywał.

W przypadku jego bratanka milczenie jest złotem. Zawsze doceniał te momenty błogiej ciszy, niczym niezmącone. A już na pewno niezakłócone głosem Sauriela, stojącego teraz z różdżką w wyciągniętej dłoni.

— Za piętnaście minut wyruszamy — Zarządził jako Prawa Ręka Lorda Voldemorta. Tutaj nie było miejsca na dyskusje i kompromisy. Przeznaczył ten kwadrans na poczekanie na maruderów. Niemniej i to wydawało mu się zbyt długo. Piętnaście minut i pozostali zastaną pustą polanę.


Rzucam i ja k100 na lądowanie + 20 za 2 kropki w AF
Rzut 1d100 - 40
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#4
02.07.2023, 09:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2023, 10:09 przez Loretta Lestrange.)  

Otwarły się przed nią arkana niebios, zupełnie jakby ta rozeźlona rana na nieboskłonie tętniła buchającym ogniem; tak, jakby wszelkie stworzenie zanikło, a ją okryła barchanowym całunem apatia, zmieszana odrobinę z spozierającymi emocjami poczucia nieodzwonej klęski. Klęła przecież na siebie wielokroć, już gdy chwytała po szyszkę, aby ewakuować się z miejsca pojedynku - nijak jednak nie mogła wpasować innej reakcji w otaczającą, tętniącą tym przeklętym fatum, które ubierało ją w szaty istnienia nade wszystko przegranego. Niespodziewane nastawała plejada emocji gorszących ją samą - nie umiała zdobyć się na cień, chociażby zdawkowego, uśmiechu - a przecież pogodna uwertura trzymała jej się w prozie codziennego, tkanego przez Mojry życiorysu.

Własną klęskę traktowała z okrucieństwem; gdyby mogła - zapewne splunęłaby sobie w twarz. Nie było jednak miejsca na sentymenty, a jej kłuta w stali persona objawiała się, jakoby nic się nie stało. Nic gorszącego, nic nader upokarzającego - a upokorzenia w końcu zaznała z niemałą pewnością.

Teleportując się świstoklikiem, jedynie zaklęła siarczyście.

Nie upadła jednak, lądując na polanie. Nie zachwiała się nawet na chuderlawych nogach, pojawiając się wyprostowaną i dumną - zupełnie jakby miała z czego; w głębinach duszy jednak, była wyjątkowo zawiedziona samą sobą; tym, że nie podołała. Nie odezwała się jednak ani słowem, wyduszając z siebie jedynie ciche westchnięcie - lekkie jak wiatr, który aktualnie szeleścił wiosennie w liściach, targając gałęziami nieprzejednanie; jakby chciał skłonić je ku ziemi.

Cudzy płacz ją irytował.

Prawdopodobnie dlatego obdarzyła mężczyznę tnącym, nade wszystko rozjuszonym spojrzeniem - igrała w niej w końcu mnogie emocje, a fala dezaprobaty wobec samej siebie utkała ją w niebagatelną irytację.

Irytację przecież okazywała niezwykle rzadko.

- Zamknij się! - warknęła na chlipiącego mężczyznę. Coś w niej rozgorzało, coś wzbudziło nagłą salwę zdenerwowania i - wręcz absurdalnego - przelewania własnej agresji na innych.

Zamilkła jednak po tych słowach, wpędzając własną sylwetkę w stalowe okucie, krzyżując ramiona na piersi - po raz pierwszy od dawien, nie wiedziała jak się zachować.



Rzucam na lądowanie, +10 za 1 kropkę w aktywności fizycznej.

Rzut 1d100 - 73
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#5
02.07.2023, 10:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2023, 10:20 przez Eutierria.)  
Wszyscy poradziliście sobie z lądowaniem całkiem dobrze, ale to Sauriel rozbłysnął niczym najjaśniejsza gwiazda na niebie, opadając w dół Kniei swobodnie, jak na specjalistę przystało, poruszając nogami jakby w rytmie fokstrota.


W momencie, w którym jego nogi dotknęły trawy, spomiędzy niej wyleciała chmara puchu, wpierw wyglądają jak pięć garści brokatu, ale wtem zauważyliście, że to lokalne wróżki trzepotały skrzydełkami, klaszcząc w maleńkie rączki po ujrzeniu tak emocjonującego widowiska. Nie trwało to długo - jeżeli Sauriel nie zgarnął ich w dłoń, to uciekły, chowając się przed narastającą wichurą.


there is mystery unfolding
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#6
02.07.2023, 18:51  ✶  

Jeśli ktoś miał uprawiać fokstrota i lądować w brokacie to kto inny, jeśli nie najbardziej poważny Śmierciożerca po tej stronie globu?

Może nie mógł mówić - ale nadal mógł przynosić wstyd Chesterowi. Tyle wygrać!

Oczywiście Sauriel złapał wróżki w dłoń. Nie mógł im nic sensownego powiedzieć, ale wariatki by przecież zostały zdmuchnięte daleko stąd... a jeśli mogłyby mu sypać tak już zawsze brokat..?

Milczał. Bo tylko do tego był zdolny. Jeśli płaczek się nie zamknął to zrobił z nim to, co każdy szanujący się towarzysz broni by uczynił - czyli rzucił go w przód, tym stworom na pożarcie, żeby w razie czego miały jego. Tymczasowa zabawka do zepsucia się, zanim dzikie bestie zaczną wyrywać ich własne trzewia. Bez dosłownego znaczenia.

Było ich tu wszystkich... mało. Za mało. Za mało znajomych twarzy, za mało znajomych znaków, którymi rozpoznawali się między sobą Śmierciożercy, kiedy twarzy nie było widać. I nie było Stanleya. Ani Voldemorta. Czy wszystko na Beltane wzięło w łeb? Aurorzy wygrali? Skąd ta wichura, skąd te dziwaczne bestie? Było mnóstwo pytań, których nawet nie mógł zadać. A gdyby mógł - zapytałbyś? Chciałbyś się czegoś dowiedzieć, tu i teraz, w przeciągu tych 15 minut? W chwilach takich jak ta każda sekunda czekania budowała napięcie i niecierpliwość. A oni nie mieli tutaj poczekać chwilki. Mieli przeczekać cały kwadrans. Czy to wystarczy? Czy może jednak to zdecydowanie za mało? Zostawanie tu wydawało się zwyczajnie samobójcze. Bardzo dużo pytań i niepewnych przewlekało się przez głowę i to takich nie dotyczących nawet samego Beltane i tego, czego dokonał tam Voldemort. Co z Fergusem? Z wesołą Norą? Z Victorią? Z osobami, które jeszcze coś znaczyły - nawet w tak pojebanym i spaczonym świecie jak ten należący do niego. Albo właśnie tym bardziej w tym świecie - bo tacy jak ci wymienieni byli kotwicami, które trzymały jeszcze w pozorach normalności.

Sauriel zamierzał poczekać. I gdyby nie to, że obawiał się, że jak tylko dotknie świstoklika to go przeniesie to już by go złapał, żeby wszyscy inni też poczekać musieli. Problem w tym, że wcale nie był pewien, czy Stanley wróci. Ale jeśli do 15 minut się nie pojawi to może jednak lepiej będzie wrócić. Tak, wrócić na Beltane. I wteedy mógłby też poszukać Victorii i pozostałych...



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Herald of Darkness
It seems that all that was good has died
And is decaying in me
Chester to mierzący 178 cm wzrostu, postawny mężczyzna, ważący 76 kg. Ma brązowe, poprzetykane pierwszymi siwymi pasmami włosy i niebieskie oczy. Brąz noszonej przez niego krótkiej brody został przerzedzony przez lekką siwiznę. Przez większość czasu nosi mundur Aurora, natomiast poza pracą ubiera się elegancko, w garnitury. Często widywany jest z papierosem. Pierwsze wrażenie... jest służbistą, twardym gnojem, za którym nie przepada niemałe grono osób z dep. przestrzegania prawa. Nie można mu jednak odmówić doświadczenia zawodowego.

Chester Rookwood
#7
03.07.2023, 03:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2023, 05:01 przez Chester Rookwood.)  

Po zarządzeniu kwadransa do opuszczenia tego miejsca postanowił w względnej ciszy odliczać czas, jaki pozostał do użycia docelowego świstoklika. Nie dotarły do jego uszu jakiekolwiek słowa sprzeciwu odnośnie zasadności podjętej przez niego decyzji. Tu nie było miejsca na żaden sprzeciw ze strony podlegających mu – jako Prawej Ręce ich Mistrza – ludzi. Tutaj było miejsce na kolejne zdecydowane działania, które właśnie podjął. Dla dobra organizacji, dla dobra wszystkich tych, którzy zdołali tutaj dotrzeć.

Gdyby nie to, że ciążyła nad nimi perspektywa ponownej konfrontacji z ministerialnymi służbami to to zarządziłby czekanie tak długo, aż wszyscy nieobecni nie dotrą do tego miejsca. Te piętnaście minut musiało wystarczyć. Przy odrobinie szczęścia ktoś zdoła do nich dołączyć i dostać się w bezpieczny sposób do docelowej kryjówki. Jeśli ktoś nie zdoła dotrzeć na to miejsce zbiórki do tych piętnastu minut to będzie musiał dostać się tam na własną rękę.

Drugim powodem, stojącym za koniecznością opuszczenia tego terenu, była ta nieustępliwa wichura. Ta sama, która na Polanie Ognisk przesuwała meble i ta sama, która porwała jego różdżkę. Za trzeci powód można uznać to wrażenie bycia porzuconym, zdanym na pastwę losu i poczucie bezsilności wobec praw rządzących światem. Dostanie się do kryjówki mogło pomóc im i w tym aspekcie. Nie mogli również zapomnieć o potencjalnej obecności ich przeciwników.

— Już czas! Zbierzcie się wokół świstoklika! — Po upływie kwadransa Chester xawołał wystarczająco głośno po to aby wszyscy zebrani zdołali go usłyszeć poprzez szalejącą wichurę. Sam stał na środku polany, mając ten przedmiot u swych stóp. Wystarczyło po niego sięgnąć, by opuścić to miejsce.

Widmo
every human has a spark of divine nature, and sin does not separate us from it
Jeden z bogów-duchów (loa) w panteonie religii voodoo. Strażnik granicy między światem żywych i umarłych, "opiekun rozdroży", umożliwia kontakt z duchami zmarłych i innymi istotami duchowymi. Symbol Legby veve przypomina stylizowany klucz. Po śmierci pomaga duchom zmarłych odnaleźć drogę do zaświatów, gdzie spotkają się z loa.

Papa Legba
#8
09.07.2023, 14:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.03.2024, 13:13 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Użyto do Rozliczenia Wiosny 1972 - Peppa Potter

Śmierciożercy zebrali się wokół świstoklika. Niektórzy zerkali trochę niepewnie na Chestera. A co z resztą? Mają ich tak zostawić? Kwestionować rozkazu jednak nikt nie chciał. Nikt, oprócz Sauriela. Ten po prostu odsunął się od całej reszty.

Nadszedł wyznaczony czas. Śmierciożercy przenieśli się do opuszczonej drewnianej chaty. Tutaj mogli załatać swoje rany, jeśli taka była potrzeba. Niektórzy z nich, w tym tajemniczy, nie odzywający się jegomość, uciekli jak najszybciej. Nie potrzebowali pomocy medycznej lub też bali się ujawnienia tożsamości.


Tymczasem Sauriel pozostał sam. Prawie. Krążące po lesie potwory z daleka przyglądały się zgromadzonym Śmierciożercom. Ale gdy tylko grupa zniknęła, śmielej zaczęły przesuwać się w kierunku samotnego czarodzieja.


Nie tylko on był w tarapatach. Stanley z bolącą kostką próbował odnaleźć się w lesie. Po jakimś czasie dostrzegł kogoś. Tym razem nie był to jeden z potworów, a starający się od nich uciec Sauriel.


Dla Chestera i reszty (oprócz Sauriela i Stanley'a) to koniec wątku. Możecie założyć nowy, w którym będziecie się składać do kupy. Ezechiel jest do Waszych usług.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#9
09.07.2023, 16:13  ✶  

Pokonanie lasu było długie i męczące, a wszelkie próby unikania tego "czegoś" nie należało również do najprostszych rzeczy. Sama myśl, że w każdym rogu, za każdym drzewem może czaić sędziowski młot Wizengamotu, nie napawał Stanleya optymizmem w kwestii powrotu. Nie wspominając już o fakcie pozostawienia go na pastwę funkcjonariuszy Ministerstwa Magii, tudzież zwanych jako przeciwników lub kolegów z pracy. Jeszcze ta przeklęta kostka, która zaczęła go boleć po jednym z upadków kiedy to był zbyt zajęty obserwacją okolicy od patrzenia przed siebie.

Nosz kurwa, gdzie są wszyscy?! Zapytał siebie w myślach, wychodząc zza większego drzewa. Borgin mógłby przysiąść, że to jest właśnie ta polana - dokładnie ta gdzie miały ich przenieść świstokliki. To tutaj mieli się spotkać aby razem wyruszyć dalej na spotkanie z Czarnym Panem. Rozejrzał się wokół raz jeszcze jakby chciał się upewnić, że nie jest to żaden śmieszny żart przygotowany przez innych Śmierciożerców. Niestety nie był to żart, a smutna rzeczywistość. Zostałem sam... Pokręcił z niedowierzaniem głową. Czuł się zawiedziony, a może po części zdradzony - w końcu Stanley był w stanie oddać życie za swoich "kompanów" albo walczyć do ostatku swoich sił, ryzykując nawet ujawnieniem własnej tożsamości gdyby sytuacja tego wymagała. Najwidoczniej nikt inny nie miał takiej postawy albo nie czuł tego obowiązku względem niego.

Nie tak wyobrażał sobie to "wszystko" i musiał to przemyśleć - zarówno kwestię tego jak to sobie zakładał i jak to wyszło. Do tego potrzebował trochę spokoju, którego jednak teraz nie miał jako, że jego walka o przeżycie jeszcze się nie zakończyła. Z tyłu głowy nadal miał świadomość, że w lesie "coś" się czai i gdy tylko za bardzo się nad tym skupiał, słyszał ten przerażający dźwięk - puk, puk.

Nie... To musi być przemęczenie... To nie może być nikt od nas... Zaprzeczał rzeczom, które widział kiedy dostrzegł jedną osobę znajdującą się na polanie. Z daleka wyglądał dokładnie jak jakiś Śmierciożerca - czarna szata i maska. Ktoś z naszych się zagubił? Nie do końca był pewien jak miał to interpretować. Może to była podpucha z Ministerstwa? Istniało takie ryzyko. Stanley nie chciał ryzykować z jednej strony i tym samym wolał nie podchodzić ale z drugiej strony to mogła być jego szansa na ratunek - tym bardziej jeżeli jegomość okazałby się dobrą duszą z szeregu Toma Riddle'a. Oczywiście jeżeli któregoś z nich można było nazwać "dobrą duszą".

Ruszył czym prędzej w kierunku postaci, która ostała się na polanie. Ze względów bezpieczeństwa trzymał swoją różdżkę przed sobą, aby mieć w razie czego możliwość rzucenia jakiegoś zaklęcia. Z każdym krokiem zyskiwał jednak pewność, że osoba, która tam jest nie należy do funkcjonariuszy Ministerstwa. Co więcej, zdawała się być dziwnie znajoma.

Zatrzymał się w odległości około 10 metrów, łapiąc się za kolana i tym samym przyglądając się swojej kostce. Nadal dzierżył różdżkę w prawej dłoni - Uważaj... W lesie... - zaczął mówić, starając się złapać powietrze w płuca, chociaż szło mu to bardzo ciężko - W lesie coś się czai. Bardzo złego - przyznał przerażonym głosem. Nadal czuł obecność "lasu" na swoich plecach, co wcale nie pomagało się uspokoić albo opanować.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
10.07.2023, 11:28  ✶  

Kwestia posłuchu u Sauriela zawsze była kwestią sporną. Jednocześnie zawsze robił to, co do niego należy. Nie zawalał misji, nie uciekał, nie... nie uciekał. Między odwagą a głupotą była cienka linia, a u niego była wręcz nieistniejąca. Pozwalał dwóm aspektom zlewać się ze sobą - nie miał się ani za odważnego, ani za głupiego. Nie uważał się też jednak za tchórza ani za geniusza. Obejmując miejsce pośrodku, w szarości, odkrywało się skupisko obojętności wobec kilku elementów: a) tego, że "ci na górze" będą na ciebie źli, b) tego, że możesz stracić życie, oraz c) tego, że były rzeczy ważniejsze w życiu niż znalezienie się w bezpiecznym i (nie)ciepłym grajdołku Śmierciożerców. Jeśli nie żyłeś dla osób, oraz z osobami, które okazały chociaż odrobinę czegoś dobrego sobą, w swoim życiu, to właściwie po co było już żyć? Równie dobrze można spaść - i pozwolić sobie na zupełny niebyt.

Sauriel powoli się cofał. Kroczek za kroczkiem, które nie były rytmiczne ani miarowe. Jedną nogę przesuwał wolno w tył, by zatrzymać się w bezruchu, spoglądając w przestrzeń przed sobą. Tam, gdzie było COŚ, a czego jego oczy zupełnie nie wychwytywały. Trzymając różdżkę w pogotowiu oraz wróżki w kieszeni (bo je tam schował, żeby wariatkom się nic nie stało mówiąc im, żeby siedziały grzecznie i cicho, dopóki bezpiecznie nie będzie) gotów był pluć przed siebie wszystkim, co by tylko wpadło do jego łba. A że zbyt kreatywny nie był w czarotwórstwie to skazany był na ograniczony repertuar. Na szczęście nikt nie punktował go za styl. ... nikt poza wróżkami, ale one już miały swoje przedstawienie. I choć nerwowo drżała mu dłoń co jakiś czas to nie wypuszczał z tego magicznego patyka wiązek energii tkanych w cokolwiek, co powstrzymałoby te paskudztwa przed zbliżaniem się. Dlaczego? Ano przecież dlatego, że ciągle wierzył, że jeszcze będzie się musiał przedzierać naprzód, żeby się przekonać, czy nie ma tam Stanleya. Albo wyjątkowo szybko spierdalać w tył, jeśli wszystko jebnie i zamiast Stanleya wypadną tutaj aurorzy.

No jak ktoś nagle pojawił się na polanie to chyba nic dziwnego, że ta ręka drgnęła mu o wiele mocniej, gotowa uderzyć..! Ale nie. Napięte do granic mięśnie minimalnie się rozluźniły, a on, gdyby tylko był w stanie, westchnąłby z ulgą. Oto i znajoma morda mordeczka. Ta sama, na którą tyle tu czekał. Jakieś dwa wieki, jeśli nie pomylił się w liczeniu. A liczyć to umiał tylko na siebie, więc jak można się domyślić - z matmy był przez to całkiem dobry. Albo chujowy - w zależności, jak na to patrzeć.

Sauriel wyszedł szybkim krokiem w kierunku Stanleya i zsunął maskę z twarzy, żeby ukazać się w całej swojej... no dobra, niekoniecznie całej okazałości - zaklęcie sznurujące mordę puszczało, ale nadal jego usteczka były nie do końca takie, jak być powinny. Nie musiał nic mówić. Zblazowane, czarne oczy Sauriela były teraz wkurwione, brwi ściągnięte i jeszcze machał łapami, jakby właśnie opierdalał Stanleya z góry na dół. Na szczęście dla Stanleya - w błogosławionej ciszy! Tyle wygrać. A na koniec wywrócił tylko oczami, kiedy Stanley wspomniał, że "uważaj, bo w lesie jest coś złego..!". Tak, W LESIE. W lesie oprócz tych badziewi byli aurorzy, tak podejrzewał. Co było plusem - pewnie aurorzy bardziej zajmą się tym, albo przynajmniej TO COŚ ich odgoni. Złapał Stanleya za kołnierz i pomógł mu się wyprostować. Rozumiał, że ludzie byli narażeni na zmęczenie, nadal pamiętał to uczucie zadyszek i innych takich, ale teraz nie mieli na to czasu. Frustrowało go to, że Stanley był taki zziajany. Bo co miał zrobić, wziąć go na plecki? No, w ostateczności był w stanie, ale na razie się chłop trzymał. Sauriel machnął ręką poganiająco, lekko nawet gotów był pociągnąć mężczyznę, żeby mu pokazać (tak jakby miał nie rozumieć), że nie czas to, ni miejsce na pogawędki. Teraz czas na pościgi i wybuchy, a w domu na naleśniki, jak to wielki mędrzec powiadał. Chyba pochodził z jakiegoś egzotycznego kraju o nazwie "Polszka".

Sauriel spojrzał na niebo, żeby mniej więcej określić ich położenie i skierować się w stronę... bezpieczną*? Najlepiej kryjówki Śmierciożerców. Ale priorytetem było dostanie się tam, gdzie będzie bezpiecznie. Czyli najdalej od tego wysysającego życie paskudztwa. Obrócił się, by postawić między sobą a tymi kreaturami, których nie widział, ścianę ognia paroma pociągnięciami różdżki. Albo przynajmniej spróbował to zrobić.


*4• wiedza o świecie

Rzut Z 1d100 - 76
Sukces!


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (716), Sauriel Rookwood (3914), Chester Rookwood (929), Loretta Lestrange (328), Papa Legba (995), Stanley Andrew Borgin (3051)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa