• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[8 kwietnia 1972] Podziemne Ścieżki, Robert & Stanley

[8 kwietnia 1972] Podziemne Ścieżki, Robert & Stanley
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#11
26.12.2023, 16:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.12.2023, 16:15 przez Robert Mulciber.)  

Możliwe, że wychowywanie córki było zadaniem prostszym. Nie stanowiło tak dużego wyzwania, jakby to miało miejsce w przypadku syna. Robert niestety nie mógł tego porównać. Nie miał okazji się o tym przekonać na własnej skórze. Los pozwolił mu zostać ojcem, ale zarazem nie dał mu dziecka, które mogłoby przekazać nazwisko kolejnemu pokoleniu - zwłaszcza bez wywoływania skandalu. Położyło się to cieniem na budowanej przez lata relacji, dalekiej od ideału. Swojej córce nigdy nie poświęcał dość uwagi. Samą swoją postawą często dawał odczuć, że dla niego była jedynie problemem. Zbędnym ciężarem. Był rodzicem odległym, na którym ciężko było polegać. Prowadziło to do licznych problemów, z którymi musiał się zmierzyć.

Nie było to jednak czymś, w stosunku do czego Stanley powinien zostać uświadomiony. Podobnie w przypadku relacji jakie łączyły go ze zmarłą pierwszą żoną. Dla Roberta nigdy nie stanowiła ona drugiej połówki. Nie była partnerką, którą wybrał sobie sam. Miało to duży wpływ na to, jak wyglądało ich wspólne życie.

- Nie było mi dane wychowywać syna, nie jestem w stanie tego porównać. Aczkolwiek brak matki dla młodej dziewczyny, to duża strata. - rzucił czymś, co było oczywistością. Zawsze mówiło się przecież o tym, że córka potrzebuje przede wszystkim wsparcia matki, syn natomiast ojca. Jakaś taka prawda, przekazywana kolejnym pokoleniom. Na ile prawdziwa? Dla Mulcibera nie miało to znaczenia.

- Jakiś czas temu zwrócił się do mnie z pytaniem, chyba chciał pomóc? - zdecydował się dorzucić coś więcej na ten temat, mimo iż pytanie było z tych retorycznych. - Sam nie był świadomy łączących nas więzi, wiedział jednak że ja i Twoja matka, w tym samym czasie uczęszczaliśmy do Hogwartu.

Dlaczego dorzucił tych kilka słów wyjaśnienia? Nie wiedział jakie relacje łączyły Stanleya z Nicholasem, ale sam Traversowi poniekąd ufał. Znał go od wielu lat, uważał za człowieka przydatnego. Dobrze było mieć go na wyciągnięcie ręki, móc w danej sytuacji skorzystać z jego pomocy. Nie było w jego interesie doprowadzenie do tego, aby Stanley przestał krewniakowi ufać. Zaczął utrzymywać względem jego osoby pewien dystans.

Popijając whisky ze szklanki, słuchał tego, co na swój temat zdecydował się powiedzieć mu młody Borgin. Zakładając, że część przekazanych informacji miała na celu przedstawienie samego siebie w korzystnym świetle - czyż nie każdy tak robił? - nie przywiązywał do tego szczególnie dużej wagi. Na ten moment wyłapał jedynie kilka szczegółów, które uznał za przydatne.

- Masz może lęk wysokości? - zainteresował się, kiedy usłyszał o braku umiejętności latania na miotle. Choć daleki był od przyznania się do tego, wynajdywanie pewnych cech wspólnych, sprawiało mu poniekąd przyjemność. Musiał pilnować się, żeby w tym wszystkim nie zabrnąć zbyt daleko. - Sztuka... moja matka była malarką. Nazywała się Ethel. Wychowywaliśmy się z bratem wśród licznych obrazów, które stworzyła. - o tym, że sam przejął po niej pewne zdolności, już nie wspomniał. Nigdy ich nie rozwijał, nie miał się więc czym na tym polu pochwalić. Z biegiem czasu przestało go w tym kierunku ciągnąć. Znalazł inne zainteresowania. - Do dzisiaj cała nasza posiadłość jest pełna jej prac. - dodał, nie wspominając przy tym, że kiedyś Borgin będzie miał okazje zobaczyć je na własne oczy. Po prawdzie, to nawet nie był pewien, czy któregoś dnia zdecyduje się zaprosić syna do rodzinnej posiadłości. Nie bez przyczyny unikał tego względem ludzi, których znał od wielu lat. - Człowiekowi ciężko jest zrobić pierwszy krok, kiedy zasiedzi się w jednym miejscu. Pojawiają się obawy, z biegiem czasu ma się mniej czasu na podejmowanie dodatkowych aktywności. Odkładanie istotnych spraw na później z reguły nie prowadzi do niczego dobrego. Póki człowiek jest młody, może wspinać się po drabinie, później wszelkie awanse, rozwój osobisty, zaczynają stopniowo schodzić na dalszy plan.

Możliwe, że po części odnosił się w tym przypadku do samego siebie. Kiedyś miał przecież marzenia. Cele. Chciał zostać kimś, osiągnąć nie mniej niż inni członkowie jego rodziny. Zdobycie fotela szefa Departamentu Tajemnic, byłoby czymś, co z dumą umieściłby w swoim życiorysie. Teraz zaś... nie było sensu się oszukiwać, swoimi decyzjami, działaniami, oddalił się od tego. Szanse na zrealizowanie tego celu spadły niemalże do zera. Zajęty innymi sprawami, odstawił na bok karierę naukową, a jego imię i nazwisko straciło na znaczeniu. Niewielu pamiętało, że przecież odnosił na tym polu sukcesy - zwłaszcza w latach 50 i na początku 60.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#12
27.12.2023, 23:45  ✶  

Stanley kiwnął głową na zgodę ze słowami Roberta. Sam nie miał odniesienia ani do jednej czy drugiej sprawy, ponieważ nie miał własnych dzieci i nic nie wskazywało, aby miało się to jakkolwiek zmienić w najbliższej przyszłości. Jedyną styczność jaką miał z wychowywaniem dzieci to fakt, że niejako zastępował ojca Anthony'emu, wszak Bartholomeus nie bardzo nadawał się do tego zadania... No i momenty kiedy pilnował pociech koleżanek swojej mamy albo kogoś z rodziny ale wtedy wystarczyło patrzeć czy nie próbą się pozabijać.

- Nicholas to dobry człowiek. Na pewno nie chciał źle i jestem przekonany, że gdyby wiedział o... tej więzi to sam by mi powiedział - zapewnił. W końcu Travers był osobą wiarygodną i oddaną słusznej sprawie, którą przecież popierali. Mowa oczywiście o nikim innym jak Czarnym Panie, we własnej osobie - Dobrze jednak, że o tym wspomniał komuś - dodał od siebie. W głębi duszy jednak cieszył się, że tak to wyszło i Nicholas niejako pozwolił, aby to spotkanie się ziściło.

Borgin musiał powiedzieć coś, co brzmiało dobrze. Coś co można było powiedzieć gdziekolwiek, a nie tylko w zamkniętych gronie. Nie mógł przecież ot tak wypalić, że popiera Lorda Voldemorta, a na jego przedramieniu jest wypalony znak... i że w zasadzie to w tym momencie zasługiwał na dożywocie, jak większość jego rodziny od strony matki. Fakt, może brzmiało to jak jakieś proste i mało znaczące rzeczy ale też tak miało być. To było zamierzone.

- Lęk wysokości? Raczej nie, a na pewno nie objawił się do tej pory - odparł, będąc trochę zdziwionym na zadane pytanie - To było tak, że dowiedziałem się o fakcie teleportacji, której można było się podjąć na późniejszych latach, więc nie bardzo się przykładałem do lekcji latania na miotle, uznając to za mało ważną umiejętność - wyjaśnił - Chociaż nie ukrywam, że kiedyś, jeszcze za małego dzieciaka... - uniósł dłoń na taką wysokość, jaką ma młodzież wczesnoszkolna - To rozważałem karierę jako zawodnik Quidditcha... No ale widać jak mi poszło - pokręcił przecząco głową z lekkim westchnięciem odnośnie tej sprawy.

- Wśród obrazów? Wychowywanie się w domu, który jest prawie jak galeria sztuki, musi być bardzo ciekawe czy raczej nudne? - zapytał, chcąc trochę rozwinąć temat, aby dowiedzieć się nieco więcej - Ja tylko kojarzę rośliny z dzieciństwa. Ogrom roślin, ksiąg na ich temat i innych specyfików medycznych - ale o tym, że to się tak skończy, Robert mógł akurat wiedzieć. W końcu Anne już za czasów szkolnych przejawiała wielkie zainteresowanie w tej kwestii, a w raz z nim umiejętności, którymi została obdarzona przez los - Jest to w pewien sposób pamiątka po niej, czyż nie? Coś do czego można zawsze wrócić, powspominać stare, dobre czasy... - dopił zawartość swojej szklanki, odstawiając ją na bok.

- No mądrego to aż miło posłuchać - stwierdził na słowa Roberta, bo w zasadzie tak było - Problem właśnie z tym krokiem. Dopóki jest zapał, jest ten jakiś rozpęd to to idzie... Bo w sumie to książkowo podszedłem do kursu. Od razu po dwóch latach jako brygadzista, potem kolejne trzy nienagannej służby na kursie... - westchnął - A potem wiadomo. Śmierć Anne i jakoś tak zapał zniknął... Chęci, a każdą próbę rozmowy o tym starałem się zakopać pod dywan albo zmienić temat. Tylko po to, aby nie słyszeć ciągle tego samego pytania... - wbił swój wzrok w blat jakby było właśnie po wywiadówce - "Kiedy w końcu skończysz ten kurs" - uniósł palce w geście cudzysłowie i po chwili podniósł z powrotem swój wzrok na rozmówcę - Za każdym razem znajdowałem sobie jakąś wymówkę, usprawiedliwienie na takie czyny. Po prostu sam przed sobą się usprawiedliwiałem bo czułem, że to jest to czego potrzebuje, a w zasadzie to byłby dla mnie raczej ostatni awans w Ministerstwie. Raczej nie celowałbym wyżej, niż to. To by było maksimum moich osiągnięć w tejże instytucji - skwitował. Stanley nie miał zamiaru walczyć o rolę jakiegoś Szefa Departamentu za kilka czy kilkanaście lat. Nie miał na to chęci, ani zapału, wszak wiedział jaką to niesie za sobą odpowiedzialność. Po drugie trzeba było jeszcze dożyć do czasu kiedy można by było objąć takie stanowisko.

- Jak sądzisz? Powinien rozmówić się z Chesterem na ten temat? Zagadać o powrót na kurs, aby tylko dopuścili mnie do egzaminu? W końcu tylko on mi został... Powtórzyłbym sobie tę całą nudną teorię i mógłbym raz, dwa do niego podejść. Nie sądzę, aby to było jakoś szczególnie trudne. Maksymalnie z trzy tygodnie przy podręczniku i gotowe. Bo z praktyki to czuję się pewnie jak nigdy - przyznał, pytając o poradę. W końcu miał mu lepiej doradzić, niż swój własny ojciec?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#13
31.12.2023, 15:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.01.2024, 16:06 przez Robert Mulciber.)  

Wiedział, że nie usłyszy od Borgina niczego, co mogłoby budzić wątpliwości. Nie znali się, nie łączyła ich na ten moment żadna nic zaufania. Zdawał sobie sprawę, że budowa takowego będzie wymagała dużej ilości czasu. Również sił. Sam miał na tym polu o tyle łatwiej, że pewne informacje na temat Stanleya posiadał. Wynikało to z zajmowanej pozycji, przynależności do organizacji. Oddania względem Czarnego Pana.

Wszak był jednym z jego najwierniejszych ludzi.

- Rozumiem. - nie zdecydował się na poinformowanie Stanleya o tym, że sam unikał mioteł właśnie z powodu lęku wysokości. Pewnych rzeczy na swój temat było lepiej nie zdradzać. Zwłaszcza na tak wczesnym etapie znajomości. - Za młodu każdy ma jakieś marzenia. Ja przed laty chciałem zajmować się malarstwem. Jak widzisz, życie zaprowadziło mnie w zupełnie inne miejsce. - było to po części zasługą Francisa, który zajmowanie się sztuką uważał za stratę czasu. Starał się skierować zainteresowania syna na inne tory. Wyszło mu to w zasadzie nie najgorzej. Dzisiaj Roberta nieszczególnie ciągnęło w stronę pędzli, farb, płótna. Od czasu do czasu, zdarzało mu się jedynie tworzyć stosunkowo proste obrazy, zgodnie z wytycznymi, które przekazała mu za życia matka. Nie miały one jednak za zadanie przyciągać niczyjej uwagi. Nie miały też stanowić dekoracji.

Pozwalały natomiast ukryć to, co nie powinno być widocznym dla innych osób.

- Nasz dom był  co prawda specyficzny, ale nie porównywałbym go do galerii sztuki. - bo i nigdy takowej nie przypominał. Obrazów matki faktycznie było sporo, ale wbrew temu co można było pomyśleć, nie znajdywały się one na każdej ze ścian. Spora ich część nigdy nie opuściła pracowni, którą kobieta stworzyła na strychu. Niektóre z nich nadal pozostawały tam ukryte. Robertowi nieszczególnie zależało na tym, aby ujrzały one światło dzienne. - Stare dobre czasy... można tak powiedzieć. - przytaknął jedynie.

Tylko czy sam faktycznie mógł mówić o starych dobrych czasach?

Lepiej się w to nie zagłębiać.

Zdawał sobie sprawę z tego, że Stanley od pewnego czasu unikał zrobienia kolejnego kroku. Chester przekazał mu na jego temat pewne informacje. Nakreślił z grubsza sytuacje. Inaczej jednak było usłyszeć to od samego zainteresowanego. To zmieniało perspektywę. Albo może raczej... rozszerzało ją?

- Musisz sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. - chwilę mu zajęło, żeby jakoś zareagować na pytanie. Na wątpliwości, które zdawały się Borgina trzymać. Zdawał sobie sprawę z tego, że Chester uważał go za narzędzie przydatne właśnie przez wzgląd na jego miejsce pracy oraz w kontekście potencjalnego awansu. Nie kwestionował tego. Nie był jedynie przekonany czy aby na pewno sam powinien w to ingerować. - Czasami człowiek decyduje się coś w swoim życiu zmienić. To normalne. Byle tylko nie robić tego pod wpływem chwilowego impulsu. - postanowił kontynuować w ten sposób. Nie naciskać, nie namawiać. A jedynie sugerować potrzebę pochylenia się nad tym zagadnieniem. Czy mógł postąpić inaczej? Oczywiście. Miał ku temu odpowiednie umiejętności, zdolności.

Problem był taki, że korzystanie z nich w tych okolicznościach, mogło wszystko skomplikować. Nie potrzebował ściągać sobie nad głowę czarnych chmur. Już i tak wiele spraw wymagało, aby się nimi zajął.

- Pamiętaj jedynie, że zdobywając kolejne uprawnienia, nic nie tracisz. - po upiciu kolejnego łyka, dodał jeszcze tych kilka słów. Wydawały się na ten moment odpowiednie. Właściwe?

Czy było coś jeszcze, czym wypadałoby się zająć? Jakiś temat, który obydwoje powinni byli poruszyć? Pewne rzeczy chodziły mu po głowie. Należało tylko odpowiednio do tego podejść. Nie śpieszył się.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#14
07.01.2024, 00:10  ✶  

Robert i malarstwo? To na pewno wyglądałoby ciekawie. Fakt, miał trochę taki osądzający wzrok, trochę jakby nigdy nie dawał sobie odpocząć, a jego mózg zawsze pracował na najwyższych obrotach. Tylko czy to nie sprawiało, że bardziej nadawałby się na jakiegoś krytyka sztuki, niż jej samego twórcę? A może to był po prostu zamierzony efekt aby inni tak myśleli?

Czy wyszedł na tym źle? Czy wysoka posada w ministerstwie nie rekompensowała mu tego? Z jednej strony już jej nie miał ale z drugiej pozostały koneksje, znajomości czy przyjaźnie. Te przecież były na wagę złotą, a już na pewno od ludzi z tej instytucji. Ci - urzędnicy - mieli dużo większą moc sprawczą od jakichś malarzy czy innych muzyków, więc raczej powinien być zadowolony z takiego obrotu spraw. A tak się przynajmniej Stanleyowi wydawało.

Specyficzny? Nie brzmiało to zbyt pozytywnie ale może chociaż uczciwie? W końcu większość osób raczej ukrywała to co działo się w domu - stwarzali pozory tego, że jest idealnie, że wszystko w porządku i nie ma czym się przejmować. Stare dobre czasy to były jednak stare dobre czasu i nie należało się nad tym rozwodzić... a już na pewno nie po odpowiedzi jaką otrzymał. Interpretacja była prosta - ucinamy temat, koniec, kropka.

No i nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie. Nie udało się, aby to ojciec za niego zadecydował. Kto wie? Może to by pomogło rozwiązać ten problem. Problem zawieszonego w czasoprzestrzeni egzaminu. Ale co zrobiłby Stanley z taką odpowiedzią? Pewnie posłuchał, wszak to robią dobre dzieci. Tylko czy odpowiedź Roberta nie byłaby jak niedźwiedzia przysługa?

- Niestety prawda - westchnął bo tylko tyle mu zostało w zaistniałej sytuacji. Pojawiało się pytanie - czy ten awans dalej był mu potrzebny? Sam Stanley nie marudził na pracę jako brygadzista ale zapewne wynikało to właśnie z faktu zasiedzenia. Jeszcze kilka lat temu przystąpił do tego egzaminu trochę w imię zasady "aby mama była dumna", a tak, teraz? Po tym wszystkim? Po tym jak już jej nie było? Dla kogo miał starać? Dla siebie? Powinien ale tego nie robił - Będę musiał się rozmówić ze swoim mentorem. Jakoś to rozwiążemy - zapewnił, aby "przypadkiem" się jeszcze o niego nie martwił. To nie był przecież problem Roberta, który ministerstwo zostawił lata temu.

- Jak to się mówi... Lepiej mieć papier, niż go nie mieć, a później sobie pluć w twarz - wzruszył ramionami - A naszła mnie jeszcze jedna sprawa... - zamilkł na moment, aby raz jeszcze rozejrzeć się po biurze - Dlaczego akurat Nokturn? Przecież tutaj można wparować z byle nakazem, a czasem nawet i bez niego... - stwierdził. No bo co taki bywalec Nokturnu mógł zrobić? Zwłaszcza kiedy w większości przypadków byli to ludzie poszukiwani czy kręcacy nielegalne interesy. Mieli się zgłosić ze skargą do ministerstwa? Założyć sprawę w sądzie? Oczywiście Stanley nie sądził, że Robert mógł być poszukiwanym czy jakimś bandytom - nic na to nie wskazywało. W dodatku nie chciał go wrzucić do tego wora, tylko dlatego, że miał tutaj ten sklep.

- Chyba mi uciekło albo o tym nie było mowy... Kiedy odszedłeś z ministerstwa? Przed 1964? - zapytał, podając rok swojego przybycia do brygady uderzeniowej. Borgin był ciekaw czy mogli się kiedykolwiek spotkać w murach tego budynku - nawet jeżeli było to całkowicie przypadkowe, a oni przecież nie wiedzieli o tym co ich łączyło.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#15
14.01.2024, 16:54  ✶  

Stanley pewne decyzje musiał podjąć sam. Bez nacisków, które mogłyby zaszkodzić. Chester nie do końca zdawał się to rozumieć. Niekoniecznie radził sobie z odpowiednim zarządzaniem zasobami ludzkimi. Przynajmniej tak widział to Robert. O ile wiele kwestii omawiał z prawą ręką Czarnego Pana, wspólnie analizowali dostępne opcje, to ostatecznie Mulciber zawsze kierował się tym, co sam uważał za odpowiednie. Właściwe? Tak też było teraz, w tym przypadku. Wbrew temu, co padło podczas ostatniego spotkania z aurorem, nie przekonywał syna do wykonania określonych kroków. Podjęcia działań.

Jedynie zwracał uwagę na pewne, istotne kwestie.

- Mam nadzieję, że uda wam się dojść do porozumienia. - zareagował na słowa Borgina, jego zapewnienia, że sprawą się zajmie. Może powinien mu przy okazji zaproponować, żeby w razie wątpliwości przyszedł porozmawiać? Taka myśl przeszła mu przez głowę, ale odrzucił ją z miejsca. Za dużo. Za szybko. Na ten moment trzeba zachować pewien dystans. Wciskanie się na siłę do życia syna, mogło doprowadzić do komplikacji.

Dobrze byłoby ich uniknąć.

Dlaczego Nokturn. Kwestia, co do której zakładał, że wcześniej czy później Stanley się nią zainteresuje. Świadomie zaprosił go na spotkanie w tym miejscu. Mógł przecież na spokojnie wybrać jakiekolwiek inne. Pierwszy z brzegu lokal, w którym usiedliby przy stoliku znajdującym się bardziej z boku. Tylko czy w takim miejscu mieliby dość prywatności?

Nie śpieszył się z odpowiedzią, kolejny raz potrzebował to jakoś ubrać w słowa. Przystawił szklankę do ust, napił się alkoholu. Może powinien poczęstować się papierosem? Cygara tutaj nie miał, a większa ilość procentów... niekoniecznie była potrzebna.

- W 1963. - zaczął od udzielenia odpowiedzi na drugie pytanie. Tym sposobem mógł wszystko opisać od podstaw. Tak było prościej. - W tamtym czasie odeszliśmy w zasadzie wszyscy. Bliżsi i dalsi krewni. Zabraliśmy też wszystko, nad czym pracowaliśmy. Wiele materiałów, do których... mógłbyś poczęstować mnie papierosem? - przerwał, zwracając się do brygadzisty z drobną prośbą. Jeśli ten mu nie odmówił, poczęstował się, zapalił. Dał sobie kilka kolejnych chwil na to, żeby wszystko odpowiednio poukładać. - Nasze badania niekoniecznie odpowiadały polityce, którą w latach 60 przyjęło ministerstwo. Narzucili na pracowników Departamentu Tajemnic liczne ograniczenia. Część rozwiązań, dotąd szeroko stosowanych, uznano za nieetyczne. Mocno ingerowano w to, w jaki sposób prowadzone były kolejne badania, a to prowadziło do tego, że sporej części z nich nie byliśmy w stanie doprowadzić do końca... cóż, przynajmniej tak długo, jak zajmowaliśmy się danym tematem jawnie. Ostatecznie doszło do tego, że wielu pracowników odeszło z Ministerstwa Magii, wraz z nimi zniknęła też dokumentacja wiążąca się z tym, nad czym pracowali. Olbrzymia strata, ponoć przez długi czas dająca się we znaki nowemu szefostwu. - czy powinien powiedzieć więcej? Lepiej to wszystko opisać? Może powinien sobie to darować i przejść już do kolejnego etapu. Wyjaśnić w jaki sposób znaleźli się na Nokturnie. Dokładnie w tym miejscu, w którym znajdują się obecnie. - Po odejściu z Ministerstwa, trzeba było znaleźć miejsce, w którym będziemy mogli dalej działać. Kontynuować to, co chcieliśmy dokończyć. Ojciec zdecydował się przenieść na Nokturn. Oficjalnie jednak, sklep nie stanowi naszej własności. Informacji o tym nie znajdziesz w żadnych papierach. Nie mamy z tym miejscem żadnych związków. Przeszukanie lokalu nie powinno stanowić dla nas problemu. - oczywiście istniały pewne opcje, które mogły im zaszkodzić. Pozwolić na powiązanie Olibanum z ich nazwiskiem, ale... czy dało się pozbyć wszystkich czynników ryzyka? To zawsze istniało. Było mniejsze lub większe, ale nigdy zerowe. - Aczkolwiek nie sądzę, żeby ktoś faktycznie chciał to miejsce sprawdzać. Brygadziści i Aurorzy, z reguły jednak unikają zapuszczania się w te okolice. Ostatnimi czasy zajęci się ponadto bardziej... palącymi problemami. - czy musiał dodawać coś więcej? Dla nich obydwu powinno być zrozumiałe to, jakie palące problemy miał na myśli. Do czego starał się w ten sposób nawiązać.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#16
21.01.2024, 21:37  ✶  

Trochę to było jednak miłe, że miał chociaż nadzieję na pozytywny obrót spraw. Gdyby ktoś ich obserwował z boku i usłyszał to zdanie to mógłby pewnie nawet pomyśleć, że są normalną, porządną rodziną, która się wspiera i może na siebie liczyć. No szkoda, że nie do końca tak było, a już na pewno na razie tak nie było.

Nokturn miał to do siebie, że zawsze interesował wszystkich. Zawsze pojawiał się ten sam zestaw pytań - dlaczego? czemu? po co? Większość z nich wynikała ze zwykłej, ludzkiej ciekawości. Każdy interesował się tym co robił sąsiad. Czym się zajmował? Gdzie pracował? Czy aby na pewno nie można było go za coś podjebać?

Stanley nie poganiał. Czekał. Miał czas. Przyszedł tutaj w jasnej sprawie i tak długo jak było im dane rozmawiać, tak długo trzeba było to wykorzystać.

- Jasne. Proszę - poczęstował czym prędzej, podsuwając również zapalniczkę, wszak nie wiedział czy Robert ma własną czy też nie. Papieros może nie był też cygarem ale lepszy rydz niż nic.

1963? Wszystko powoli łączyło się w pewną tezę, którą miał zamiar niedługo podzielić się wraz ze swoim rozmówcą. To jednak musiało jeszcze chwilę poczekać, ponieważ nie wypadało wtrącać się w trakcie zdania.

- Rozumiem. Sprytne rozwiązanie - przyznał, odnosząc się do faktu, że lokal de facto nie był na Mulcibera, więc było to trochę bezpieczniejsze. Z drugiej zaś strony, właściciele na Nokturnie czy Podziemnych Ścieżkach zmieniali się jak rękawiczki i nikt chyba nie brał tych danych na poważnie - Ale coś mi tu nie gra... Mam rozumieć, że Wasze odejście i pojawienie się Nobby'ego Leacha... mugolaka... to całkowity przypadek? - zapytał, przypatrując się reakcji Roberta przez krótką chwilę. Chciał mieć możliwość dostrzec jakiś grymas, mars na twarzy czy w sumie cokolwiek. Jakąkolwiek rzecz, która mogłaby zdradzić to co w nim drzemało.

- Prawda. Roboty co nie miara od pewnego czasu... W dodatku to od pewnych wydarzeń wręcz bo rzeczy same się nie dzieją, czyż nie? - wzruszył ramionami - Śmierciożercy to same problemy dla Ministerstwa. Kiedyś to było spokojniej. Wezwania do jakichś małych bójek czy spraw, a nie jakieś morderstwa, napady na lekarzy czy pożary domostw w których mieszkają ci nieobdarzeni czystą krwią - dodał, wspominając o akcjach w których sam brał udział ale mogło to zabrzmieć jakby opowiadał bardziej od strony brygadzisty - osoby, która przybyła na miejsce zdarzenia, niż brała bezpośredni udział, a wręcz była ich prowodyrem.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#17
22.01.2024, 13:12  ✶  

Stanley był całkiem bystry. Wyglądał na dzieciaka, który bez trudu łączył ze sobą kolejne elementy układanki. Robert to dostrzegł. Oczywiście, że tak. Przeszło mu nawet przez myśl, że gdyby pewne sprawy ułożyły się inaczej, być może nawet Borgin byłby dla niego powodem do dumy? Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Rozwodzić nad tym, na co nie miało się nawet najmniejszego wpływu…

- Dobre pytanie. Zasadne. – pochwalił go. – Mój ojciec, podobnie jak wielu innych czarodziejów, nie akceptował Leacha i co istotne, nie chciał też podporządkować się zasadom, które ten postanowił narzucić na Departament. Nasze odejście łączyło w sobie obydwie te rzeczy. Niechęć do byłego Ministra oraz do zmian, które ten zdecydował się przeprowadzić.

Nie uważał, aby był to temat, w stosunku do którego należało zachować odpowiednią dozę ostrożności. Pewnymi rzeczami się ze Stanleyem dzielił. Pewnych rzeczy nie ukrywał. Pozwalał tym samym na to, aby poznał historie, aby zrozumiał rodzinę, której częścią powinien się poczuć. Tego oczekiwali razem z Chesterem. Na to poniekąd liczyli. Przywiązanie było niczym miecz obosieczny. Można było dzięki niemu coś zyskać, ale też ponieść z jego względu pewne straty.

- W Proroku piszą o tym w zasadzie każdego dnia. – przyznał mu racje, pozwalając na to, aby ta szopka trwała jeszcze przez chwilę. Jedną? Dwie? Więcej? Zaciągnął się papierosem, dał sobie nieco czasu, zanim przejdą dalej. – Inne sprawy w zasadzie zeszły na dalszy plan. Tak jakby w tym kraju nie działali obecnie żadni… przestępcy. – odniósł się do obecnej sytuacji, zwracając uwagę na to że Śmierciożercy razem z przewodzącym im Czarnym Panem, zdawali się odgrywać ostatnimi czasy pierwsze skrzypce. A przynajmniej takie wnioski mógł wyciągnąć ktoś, kto w Ministerstwie Magii nie pracował.

A już na pewno, nie posiadał związków z Brygadą Uderzeniową oraz Biurem Aurorów.

- Obydwoje zapewne zdajemy sobie sprawę z tego, że tutaj, na Nokturnie, działa wiele osób, którym należałoby poświęcić znacznie więcej uwagi. – po tych słowach napełnił ponownie szklanki. Dolał nieco alkoholu. – Śmierciożercy robią jedynie to, czym nie potrafiła przez długie lata zająć się nasza władza. Zaprowadzają właściwy porządek. – czy faktycznie w to wierzył? Czy zdążył przez te lata aż w takim stopniu przesiąknąć ideologią? Nie do końca. Zarazem jednak oddany był Czarnemu Panu. W jego zwycięstwie dostrzegał szanse na lepsze jutro dla samego siebie. Całość jednak brzmiała dużo lepiej kiedy dodawało się do tego coś więcej. – Zakładam jednak, że sam dobrze sobie zdajesz z tego sprawę. W końcu jako Volturis zrobiłeś już dla organizacji całkiem sporo?

Ostatnie słowa wiązały się z pewnym ryzykiem, ale pozwalały na stworzenie kolejnych powiązań. Pokazanie, że byli do siebie podobni; że wiele ich ze sobą łączyło. Był to krok, który należało wykonać. Rzecz jasna we właściwym momencie. Czy taki już nastał? Mulciber nie miał co do tego pewności, ale nie mógł długo czekać. Trzeba było działać sprawnie. Realizować kolejne punkty opracowanego razem z Rookwoodem planu.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#18
24.01.2024, 23:24  ✶  

Trafiony, zatopiony. Odpowiedź była oczywista i wszystko wskazywało na to, że Mulciberowie byli pod względem poglądów bardzo podobni do Borginów. Pierwsza wymieniona rodzina może nie próbowała zamordować, zemścić się na drugiej części ale zawsze było dobrze wiedzieć, że na pewne sprawy mogli mieć bliższe poglądy, niż im się mogło wydawać. W końcu wujek Stanley też odszedł z Ministerstwa po tych wydarzeniach, a był wysoko postawionym urzędnikiem, który był również wysoko cenionym specjalistom w swoim fachu.

Pomyśleć, że jednym, prostym trickiem, Ministerstwo pozbyło się dziesiątek, jeżeli nie setek ekspertów w swoich dziedzinach. Dotyczyło to wszystkich szczebli i departamentów. Jedna rzecz chyba była w tym najgorsza - odchodziły osoby z wielką wiedzą, znające ten urząd od podszewki. Wszyscy teraz płacili najwyższą cenę za te nieudolne rządy nieudacznika.

- Wydaje mi się, że prasa zaczęła wybielać pospolitych złodziejaszków na poczet Śmierciożerców - dodał od siebie, zgadzając się ze słowami Roberta. Ludzie Czarnego Pana zdawali się być aktualnie całym złem tego świata, a pozbycie się ich, miało być niczym lekarstwo na raka. Tutaj też był problem, bo kiedy brygadziści i Aurorzy skakali, biegali, próbowali spełniać zachcianki ich przełożonych, ci drobni przestępcy korzystali i rośli w siłę. Często nawet dołączali do szeregów Lorda Voldemorta bo tam mogli być kimś - mogli być częścia grupy, a w razie ewentualnej wygranej, liczyli na podział łupów i zysków.

- Ministerstwo w aktualnym stanie jest trochę jak cyrk. Żonglują ludźmi między największymi problemami, które go teraz trapią, próbują gasić niepokoje społeczne, pokazać się, że "panują nad sytuacją"... - pokręcił przecząco głową, upijając odrobinę alkoholu ze szklanki.

Kolejne słowa sprawiły, że zamarł na chwilę. Przesłyszał się? Nie. Nie było takiej możliwości. Nie miał też rozdwojenia jaźni, więc nie było mowy o żadnej pomyłce. Vulturis To słowo, a wręcz psuedonim, musiał paść. I padł.

Stanley wdał się w krótką bitwę na wzrok z Robertem. Nie odzywał się ale też nie panikował - Organizacji? Jakiej organizacji? - zapytał, udając oczywiście głupiego. Zupełnie jakby nie miał zielonego pojęcia o co Mulciberowi może chodzić - Chyba się pomyliłeś bo nie wiem o czym mowa. Pierwsze słyszę o tym, abym należał do jakiejś innej organizacji, niż Brygada Uderzeniowa... - stwierdził pewnym głosem, bo jego ojciec musiał się przecież pomylić. Musiało tutaj dojść do strasznej pomyłki. Biedny Stanley Borgin. Został oskarżony o coś czego nie zrobił.

Odpalił papierosa, aby ukoić odrobinę nerwy bo to był pierwszy raz kiedy ktoś spoza organizacji zwrócił się do Stanley jego pseudonimem. Prawda też była taka, że Apis był częścią organizacji ale Robert nie został jeszcze powiązany z tą osobistością.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#19
06.02.2024, 11:13  ✶  

W latach 60, wiele osób odeszło z Ministerstwa. Nie byli to tylko i wyłącznie Mulciberowie. Na długiej liście pracowników, którzy zdecydowali się w tamtym czasie złożyć wypowiedzenie, można było odnaleźć całkiem sporo uznanych osób. Zasłużonych dla całej magicznej społeczności. Gdyby Robert miał się na ten temat wypowiedzieć z perspektywy czasu… cóż, w jego opinii, ta strata jest odczuwalna aż po dzień dzisiejszy. Niestety, do dnia dzisiejszego nic nie zmieniło się na lepsze. Te kilka krótkich lat, kiedy na stanowisku Ministra Magii zasiadał Nobby Leach, jeszcze przez długie lata będą odbijać się wszystkim czkawką.

Trzeba było się z tym smutnym faktem pogodzić.

- Ministerstwo jest cyrkiem. Widzi to każdy, kto stara się względnie uważnie śledzić to, co dzieje się w tym miejscu. – poprawił Borgina. W swoim mniemaniu był kimś odpowiednim, aby tego rodzaju opinie wygłaszać. Każdego ranka czytał uważnie najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Artykuł po artykule, rubryka po rubryce. Żywo interesował się wszystkim, co działo się w Wielkiej Brytanii. Starał się być na bieżąco; być możliwie najlepiej poinformowanym. Pewnie nie zaszkodziłoby, gdyby dodatkowo więcej uwagi poświęcał znajomym, którzy obracali się w odpowiednich kręgach, ale… no cóż, nie na wszystko mógł sobie pozwolić. Wbrew temu, co niektórzy mogli na jego temat zakładać, miał całkiem sporo spraw na głowie.

Sporo obowiązków.

Uważnie obserwował Stanleya, kiedy ten zaczął zaprzeczać temu, że obydwoje związani byli z tą samą organizacją. Nie przerywał mu. Pozwolił nawet na to, żeby na spokojnie sobie zapalił. Ta informacja, która właśnie na brygadzistę spadła, rzeczywiście mogła być dość zaskakująca. Mogła wywołać u niego pewne obawy. Obawy uzasadnione.

- Spokojnie, Vulturis, nie musisz się niczego obawiać. – zapewnił go. Następnie przy pomocy prawej ręki, podwinął rękaw swetra, który tego dnia miał na sobie. Powoli, kawałek po kawałku, zaczął odsłaniać znak, który im obydwu był dobrze znany. W przypadku Mulcibera nie został w żaden sposób zamaskowany, ukryty. Czy tak było tylko tym konkretnym razem? – Rok 1970, ale naszego Mistrza znam znacznie dłużej. Jeszcze od czasów szkolnych. Byłem przy nim, zanim przyjął miano Lorda Voldemorta. Dotąd znałeś mnie pod pseudonimem Apis. – pozwolił sobie zdradzić pewne informacje na temat swojej osoby. Ryzykował tym samym wiele, ale… jak wiele by zaryzykował Vulturis, gdyby cokolwiek zdecydował się ujawnić? Przekazać brygadzie, aurorom, ministerstwu? Gdyby cokolwiek poszło nie tak, Robert pociągnąłby za sobą kolejnych śmierciożerców oraz bliskie im osoby.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#20
10.02.2024, 21:07  ✶  

Mieli podobne zdanie na temat aktualnego stanu Ministerstwa. Kiedy Stanley dołączał tam w 1964 roku była to całkowicie inna instytucja, niż teraz. Wiele się zmieniło i ciężko było powiedzieć, że na lepsze, wszak według niego na dużo gorsze. Równie dobrze można było to zaorać i postawić całkowicie od zera, wszak tylko do tego się nadawał ten organ bezpieczeństwa.

Papieros koił nerwy. Pozwalał się uspokoić. Pozwalał też się lekko znieczulić na słowa, które miały dotrzeć do jego uszu za chwilę.

Widząc ten sam znak na ramieniu ojca, uśmiechnął się. Szczerze się uśmiechnął, a kamień spadł mu z serca. Nie musiał udawać. Nie musiał wymyślać na szybko jakiejś śpiewki, aby to wszystko ukryć - Brak mi słów... - stwierdził na to co usłyszał. W życiu by się nie spodziewał, że ktoś kogo nie było całe jego dotychczasowe życie, był szychą w dwóch organizacjach. W końcu Apis był mu dobrze znanym pseudonimem. Nie tylko jemu - wszystkim Śmierciożercom.

Podczas tego spotkania poznał cały uproszczony życiorys Mulcibera, a już na pewno jakiś ułamek tego, co mógłby mu powiedzieć. Było to jednak na tyle szokujące i na tyle dużo informacji, że nie wiedział jak się zachować. Borgin chyba potrzebował się przespać z tymi informacjami. Przemyśleć to w zaciszu własnego domu. Poukładać jakoś do odpowiednich folderów w swojej pamięci... A przede wszystkim, pogodzić się z faktem, że ma ojca bo to nadal pozostawało rzeczą w jakimś stopniu abstrakcyjną.

- Od czasów szkolnych? To szmat czasu - rzekł - Dużo osób z Waszych roczników podążyło za "nim"? - zapytał, trochę wymownie stawiając akcent nad ostatnim słowem, jakby chciał podkreślić to, że chodzi mu o Lorda Voldemorta, a niekonicznie wymawiać jego imię. Pociągnął raz jeszcze papierosa i czym prędzej go zgasił. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w Roberta, Apisa, ojca.

Wstał, przerzucając sobie płaszcz przez ramię - Będę się zbierał. Muszę to sobie... Wszystko... Jakoś - pokręcił głową - Poukładać - westchnął - Dziękuje za spotkanie... o-ojcze? - dodał ze zdziwieniem w głosie, wszak to słowo było dla niego nowością. A już na pewno jeżeli rozchodziło się o to, aby wymawiać je na głos. Do drugiej osoby. Do kogoś kto był z Tobą powiązany.

Jeżeli Robert nie chciał go więcej zatrzymywać, Stanley po prostu pokiwał głową z uznaniem i ruszył przed siebie w kierunku wyjścia. W głębi duszy liczył tylko, że nie było to pierwsze i ostatnie spotkanie.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (6535), Stanley Andrew Borgin (5545)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa