Możliwe, że wychowywanie córki było zadaniem prostszym. Nie stanowiło tak dużego wyzwania, jakby to miało miejsce w przypadku syna. Robert niestety nie mógł tego porównać. Nie miał okazji się o tym przekonać na własnej skórze. Los pozwolił mu zostać ojcem, ale zarazem nie dał mu dziecka, które mogłoby przekazać nazwisko kolejnemu pokoleniu - zwłaszcza bez wywoływania skandalu. Położyło się to cieniem na budowanej przez lata relacji, dalekiej od ideału. Swojej córce nigdy nie poświęcał dość uwagi. Samą swoją postawą często dawał odczuć, że dla niego była jedynie problemem. Zbędnym ciężarem. Był rodzicem odległym, na którym ciężko było polegać. Prowadziło to do licznych problemów, z którymi musiał się zmierzyć.
Nie było to jednak czymś, w stosunku do czego Stanley powinien zostać uświadomiony. Podobnie w przypadku relacji jakie łączyły go ze zmarłą pierwszą żoną. Dla Roberta nigdy nie stanowiła ona drugiej połówki. Nie była partnerką, którą wybrał sobie sam. Miało to duży wpływ na to, jak wyglądało ich wspólne życie.
- Nie było mi dane wychowywać syna, nie jestem w stanie tego porównać. Aczkolwiek brak matki dla młodej dziewczyny, to duża strata. - rzucił czymś, co było oczywistością. Zawsze mówiło się przecież o tym, że córka potrzebuje przede wszystkim wsparcia matki, syn natomiast ojca. Jakaś taka prawda, przekazywana kolejnym pokoleniom. Na ile prawdziwa? Dla Mulcibera nie miało to znaczenia.
- Jakiś czas temu zwrócił się do mnie z pytaniem, chyba chciał pomóc? - zdecydował się dorzucić coś więcej na ten temat, mimo iż pytanie było z tych retorycznych. - Sam nie był świadomy łączących nas więzi, wiedział jednak że ja i Twoja matka, w tym samym czasie uczęszczaliśmy do Hogwartu.
Dlaczego dorzucił tych kilka słów wyjaśnienia? Nie wiedział jakie relacje łączyły Stanleya z Nicholasem, ale sam Traversowi poniekąd ufał. Znał go od wielu lat, uważał za człowieka przydatnego. Dobrze było mieć go na wyciągnięcie ręki, móc w danej sytuacji skorzystać z jego pomocy. Nie było w jego interesie doprowadzenie do tego, aby Stanley przestał krewniakowi ufać. Zaczął utrzymywać względem jego osoby pewien dystans.
Popijając whisky ze szklanki, słuchał tego, co na swój temat zdecydował się powiedzieć mu młody Borgin. Zakładając, że część przekazanych informacji miała na celu przedstawienie samego siebie w korzystnym świetle - czyż nie każdy tak robił? - nie przywiązywał do tego szczególnie dużej wagi. Na ten moment wyłapał jedynie kilka szczegółów, które uznał za przydatne.
- Masz może lęk wysokości? - zainteresował się, kiedy usłyszał o braku umiejętności latania na miotle. Choć daleki był od przyznania się do tego, wynajdywanie pewnych cech wspólnych, sprawiało mu poniekąd przyjemność. Musiał pilnować się, żeby w tym wszystkim nie zabrnąć zbyt daleko. - Sztuka... moja matka była malarką. Nazywała się Ethel. Wychowywaliśmy się z bratem wśród licznych obrazów, które stworzyła. - o tym, że sam przejął po niej pewne zdolności, już nie wspomniał. Nigdy ich nie rozwijał, nie miał się więc czym na tym polu pochwalić. Z biegiem czasu przestało go w tym kierunku ciągnąć. Znalazł inne zainteresowania. - Do dzisiaj cała nasza posiadłość jest pełna jej prac. - dodał, nie wspominając przy tym, że kiedyś Borgin będzie miał okazje zobaczyć je na własne oczy. Po prawdzie, to nawet nie był pewien, czy któregoś dnia zdecyduje się zaprosić syna do rodzinnej posiadłości. Nie bez przyczyny unikał tego względem ludzi, których znał od wielu lat. - Człowiekowi ciężko jest zrobić pierwszy krok, kiedy zasiedzi się w jednym miejscu. Pojawiają się obawy, z biegiem czasu ma się mniej czasu na podejmowanie dodatkowych aktywności. Odkładanie istotnych spraw na później z reguły nie prowadzi do niczego dobrego. Póki człowiek jest młody, może wspinać się po drabinie, później wszelkie awanse, rozwój osobisty, zaczynają stopniowo schodzić na dalszy plan.
Możliwe, że po części odnosił się w tym przypadku do samego siebie. Kiedyś miał przecież marzenia. Cele. Chciał zostać kimś, osiągnąć nie mniej niż inni członkowie jego rodziny. Zdobycie fotela szefa Departamentu Tajemnic, byłoby czymś, co z dumą umieściłby w swoim życiorysie. Teraz zaś... nie było sensu się oszukiwać, swoimi decyzjami, działaniami, oddalił się od tego. Szanse na zrealizowanie tego celu spadły niemalże do zera. Zajęty innymi sprawami, odstawił na bok karierę naukową, a jego imię i nazwisko straciło na znaczeniu. Niewielu pamiętało, że przecież odnosił na tym polu sukcesy - zwłaszcza w latach 50 i na początku 60.