- Owszem, skoro cię tu wpuścił - powiedział nieco z przekąsem. Mógł sobie na to pozwolić, skoro to Mulciber do niego przyszedł, a nie odwrotnie. Irlandczyk ciężko opadł na wygodny fotel i rozsiadł się, nie dbając o zachowanie pozorów. Był u siebie, powinien mieć chwilę na złapanie oddechu, lecz mu w tym przeszkodzono. Robert mógł być pewny, że pomimo tak lekceważącej postawy Irlandczyk nie zostawi tej sytuacji, nie machnie ręką. Bo teraz nic się nie stało, w końcu już współpracowali, na dodatek miał u Mulcibera dług, ale co gdyby to był ktoś inny? Chyba powinien zwrócić większą uwagę na dobór… Pracowników. O ile ten osiłek faktycznie był pracownikiem. Może by go jednak zatrzymał, gdyby nie powykręcana kobieta, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła? Może to ona była tą właściwą osobą, odpowiedzialną za przepuszczanie interesariuszy?
Gdy wspomniał o Carrowie, Irlandczyk odruchowo sięgnął do gęstej brody. Przejechał po szorstkich, skręconych włosach dłonią, zyskując kilka cennych sekund na zastanowienie się.
- Jakich konkretnie? Mogę wiedzieć niewiele więcej od ciebie - kłamał. Carrow może i nie działał pod jego poleceniami, lecz na pewno żaden ruch przemytnika nie pozostawał bez śladu, żadne posunięcie nie mogło się obyć bez czujnego spojrzenia - jak nie Irlandczyka, to kogoś od niego samego. Carrow nie był dla niego bezpośrednią konkurencją, ale Devin nie doszedłby tak daleko, gdyby ignorował potencjalnych wrogów… lub przyjaciół. Oficjalnie się mijali, balansowali na cieniutkiej pajęczynie niewypowiedzeń, niemych zgód, ale wystarczył jeden nieostrożny ruch, by nitka się zerwała, a na Nokturnie rozpętało się podziemne piekło. Robert chyba nie oczekiwał, że Irlandczyk zacznie mu z marszu wymieniać wszystko, co wie o Carrowie, od rozmiaru buta po jego plany na najbliższe dni. Potrzebował więcej informacji by stwierdzić, czy może Robertowi powiedzieć to, czego ten chciał.