Jej ulubionym zaklęciem było protego, ale incendio postawiłaby zaraz za nim. Była w tym chłodna kalkulacja, bo ten gorący czar mógł zasiać postrach, a jej przecież nie mógł uczynić krzywdy. Uczyła się magii bezróżdkowej wiedziona w dużej mierze tą motywacją – możliwością wzniecania płomieni bez różdżki.
A jednak westchnęła przeciągle, gdy chłopcy zaczęli rzucać ogniem na prawo i lewo, sama się do nich nie przyłączając. Trochę dlatego, że wiedziała doskonale, że jeśli ten ogień rozprzestrzeni się za bardzo, to żywa wyjdzie stąd tylko ona jedna, a bardzo nie chciała organizować im pogrzebów.
– Kto przejmowałby się rejwachem, Morphy? Na weselu, gdzie goście biegają zaklęci w przerośnięte szczury? – prychnęła Charlotte, unosząc różdżkę do kolejnego zaklęcia. Nie atakowała rośliny, ginącej w ogniu: zamiast tego próbowała wygasić płomienie tam, gdzie spadały iskry, i gdzie nie spopielały przedziwnej róży, a gdzie mogły stanowić ryzyko pożaru. Niezbyt ją obchodziła stara szklarnia Blacków, cały ogród Blacków, wesele Blacków. Skoro jednak ta dwójka – i o dziwo ta dwójka to byli Anthony i Jonathan, nie Morpheus i Jonathan – upierała się przy wtrącaniu się w nieswoje sprawy, to pozostawało jej wyłącznie się przyłączyć.
Akcja nieudana
Nie zdołała jednak powstrzymać ognia, rozprzestrzeniającego się powoli po szklarni, sięgającego już nie tylko morderczej rośliny, ale i krzaków róż.
- Moi drodzy, to chyba jest ten moment, w którym powinniśmy po angielsku opuścić przyjęcie - powiedziała Kelly gładko. Nie wiedziała jeszcze, że zaraz też będą mieli tutaj nie tylko pożar, ale i połowa kwiatów w ogrodzie uschnie. – Nie wiem, jak wy, ale ja nie mam ochoty dostawać wyjców od Blacków: jeszcze obudzą mnie o nieodpowiedniej porze, a jutro mam zamiar długo spać.
Tak. Chciała, aby pozostawili ten cały bałagan za sobą. Niech sprząta go ktoś inny - Blackowie zatrudniali dość służby, aby ktoś zadbał o szklarnię i ogród. Zanim ktoś spróbuje zrzucić winę na nich. A przecież nie ich wina, że pojawiły się tu te dziwne kwiaty.