• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[5.08 | The Four Horseman] Black Wedding: Les Fleurs du mal

[5.08 | The Four Horseman] Black Wedding: Les Fleurs du mal
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#11
21.07.2024, 01:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.07.2024, 01:13 przez Charlotte Kelly.)  
Charlotte naprawdę lubiła ogień.
Jej ulubionym zaklęciem było protego, ale incendio postawiłaby zaraz za nim. Była w tym chłodna kalkulacja, bo ten gorący czar mógł zasiać postrach, a jej przecież nie mógł uczynić krzywdy. Uczyła się magii bezróżdkowej wiedziona w dużej mierze tą motywacją – możliwością wzniecania płomieni bez różdżki.
A jednak westchnęła przeciągle, gdy chłopcy zaczęli rzucać ogniem na prawo i lewo, sama się do nich nie przyłączając. Trochę dlatego, że wiedziała doskonale, że jeśli ten ogień rozprzestrzeni się za bardzo, to żywa wyjdzie stąd tylko ona jedna, a bardzo nie chciała organizować im pogrzebów.
– Kto przejmowałby się rejwachem, Morphy? Na weselu, gdzie goście biegają zaklęci w przerośnięte szczury? – prychnęła Charlotte, unosząc różdżkę do kolejnego zaklęcia. Nie atakowała rośliny, ginącej w ogniu: zamiast tego próbowała wygasić płomienie tam, gdzie spadały iskry, i gdzie nie spopielały przedziwnej róży, a gdzie mogły stanowić ryzyko pożaru. Niezbyt ją obchodziła stara szklarnia Blacków, cały ogród Blacków, wesele Blacków. Skoro jednak ta dwójka – i o dziwo ta dwójka to byli Anthony i Jonathan, nie Morpheus i Jonathan – upierała się przy wtrącaniu się w nieswoje sprawy, to pozostawało jej wyłącznie się przyłączyć.

Rzut PO 1d100 - 14
Akcja nieudana


Nie zdołała jednak powstrzymać ognia, rozprzestrzeniającego się powoli po szklarni, sięgającego już nie tylko morderczej rośliny, ale i krzaków róż.
- Moi drodzy, to chyba jest ten moment, w którym powinniśmy po angielsku opuścić przyjęcie - powiedziała Kelly gładko. Nie wiedziała jeszcze, że zaraz też będą mieli tutaj nie tylko pożar, ale i połowa kwiatów w ogrodzie uschnie. – Nie wiem, jak wy, ale ja nie mam ochoty dostawać wyjców od Blacków: jeszcze obudzą mnie o nieodpowiedniej porze, a jutro mam zamiar długo spać.
Tak. Chciała, aby pozostawili ten cały bałagan za sobą. Niech sprząta go ktoś inny - Blackowie zatrudniali dość służby, aby ktoś zadbał o szklarnię i ogród. Zanim ktoś spróbuje zrzucić winę na nich. A przecież nie ich wina, że pojawiły się tu te dziwne kwiaty.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#12
21.07.2024, 10:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.07.2024, 22:59 przez Anthony Shafiq.)  
– Nie, nie, nie lubimy fuszerki moi drodzy, ta kreatura nie może zagrażać postronnym, podobnie jak magiczny pożar. Jonathan krok do tyłu! – użył Głosu Naczelnego Prefekta, bo choć oczywiście nie dysponował żadną nadnaturalną umiejętnością ani zaklęciem zmuszającą innych do bezwzględnego posłuszeństwa, umiał wydawać polecenia tak, aby były one wysłuchane. Musiał sięgnąć po szorstkość rozkazu, nie będąc do końca pewnym cóż takiego działo się z Jonathanem. Bywał odważny, bywał brawurowy, teraz jednak jakby w grę wchodziło coś innego. Anthony był w stanie wyczuć intensywność z jaką rozgorzał w jego przyjacielu płomień i pragnienie zniszczenia, był w stanie dostrzec kątem oka linię zaciśniętej nienawistnie szczęki i blask płomieni złowrogo odbijający się w ciemnej tęczówce, zupełnie tak jakby sam Lucyfer Morningstar przybył z piekieł, by skazać i zadbać o wykonanie karty wiecznego potępienia na złowrogim kwiecie, który różaną postacią udawał tylko własną niewinność.

Ale ogień nienawiści, który wypuścił ze swojej różdżki Selwyn, jak i smoczy podmuch rwącego się do destrukcji serca zamkniętego w eleganckiej cisowej powłoce były zaiste imponujące, ale też wzbudzające - przynajmniej w sercu Shafiqa - respekt przed szalejącym żywiołem. Miał w pamięci, że z ich całej czwórki, tylko jego kuzynka, piękna Charlotta mogła wejść ten ogień i bez szwanku dla siebie, a ku zachwytowi każdemu, kto chciałby zobaczyć jej boskie proporcje pozbawione ubrania, wyłonić się z wrzących jęzorów, lekceważąc ich niszczycielską moc. Oni zaś nie, a blask przypalał już im twarze.

– Chyba nie chcesz paradować kilka dni bez brwi przyjacielu? – dodał nieco łagodniej, ciągnąc go na bezpieczniejszą odległość i splatając w kontrze do ognia, sięgając do wodnej domeny której w myśl Morpheus'owego przydziału był władcą, aby zapanować nad ewentualnym rozprzestrzenianiem się pożogi. Absolutnie nie dotykał serca, nie dotykał płonącej różanej abominacji, ale szklarnię otulał migoczącą złociście kopułą rozpraszającej magię mżawki.

Rozproszenie IV na antymagiczną mżawkę, która otulała szklarnię, by pożar się nie rozprzestrzeniał:
Rzut PO 1d100 - 69
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 66
Sukces!


Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#13
22.07.2024, 18:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2024, 18:19 przez Jonathan Selwyn.)  
Johny, nie.
Jonathan nie.
Jonathan nie miał najmniejszego zamiaru słuchać się tego wieczora swoich przyjaciół, a przynajmniej nie w tym konkretnym momencie.
Monstrum, płonęło w agonii, spowodowanej nie tylko przez jego zaklęcie, ale też i tym rzuconym przez Anthony'ego. Cokolwiek się jednak działo za nim, cokolwiek jego przyjaciele usiłowali krzyczeć lub robić – zupełnie do niego nie docierało.
Róża wiła się w płomieniach, umierając powoli, a on tylko się na to patrzył i patrzył z ręką zaciśniętą na różdżce i równie zawziętą, co języki ognia, determinacją w oczach. Płonęła. Odczuwał satysfakcję, bo był to symbol tej jednej osoby, o której tak bardzo starał się nie myśleć. Odczuwał satysfakcję bo był to tylko Jego symbol, a nie on sam. A jednocześnie to wszystko napawało go przerażeniem, bo był to aż jego symbol.
Wszystkie dźwięki wokół niego, nie ważne czy te wydawane przez ogień, różę, czy też przyjaciół, zlewały się w jedno, aż pozostały jedynie szumem, nic nie znaczącym tłem dla płomiennej uczty wizualnej w postaci konającej rośliny. Niesamowite, że róże nie miały w sobie ani grama wdzięku, nawet kiedy płoneły.
Róże wręczane do ręki. Roże w wazonie. Róże w ogrodzie. Płatki róży w kopercie. Listy pachnące różami, tak jak ten, który tak sobie umiłował te kwiaty.
Wspomnienia róż, otaczały go z taką samą intensywnością, z którą teraz otaczał ich żar ognia i biała mgła nim spowodowana.
Trzask.
Roślina, z cichym jękiem, ponownie się zamachnęła, ale pokryta ogniem macka nie wytrzymała, a jedynie, złamana na pół, upadła na posadzkę.
Trzask.
W jego wspomnieniach upadł wazon z różami. Upadł sam Jonathan.
Ból żebra, chociaż zagoiło się lata temu, nagle przypomniał o sobie niczym widmo z przeszłości.
Chciał rzucić kolejną falę ognia, tak tylko dla pewności, że to wszystko na pewno spłonie I…
Ostry ton głosu Anthony'ego zmusił go do opuszczenia różdżki i odruchowego cofnięcia się o pół kroku, a potem dał mu się pociągnąć jeszcze bardziej. Zamrugał i rozejrzał się po twarzach przyjaciół.
Ani on jeszcze nie stracił brwi, ani oni.
Morpheus żył i chyba nawet wyglądał nieco mniej depresyjnie, niż gdy tutaj wchodzili.
Charlotte, jedyna osoba, której naprawdę nic nie mogła się stać tutaj krzywda i jeden z powodów czemu patrzył zawsze na ogień cieplej, niż powinien żyła, perfekcyjna jak zwykle i chyba chwilę wcześniej wspominała coś, aby stąd wyszli.
Anthony, dzięki któremu zwrócił uwagę na coś innego, niż płomienie, również żył, a jego twarz przypominała mu o tym, że inni byli w tym momencie w niebezpieczeństwie.
– Muszę się upewnić, że on-ona nie żyje – rzucił krótko, nie podchodząc jednak bliżej kwiatu. Do dźwięków ognia i cierpienia rośliny, dołączyło ciche muskanie szyb przez milion kropelek wody. – Wyjdźcie. Zaraz do was dołączę. Proszę.
Powrócił spojrzeniem do bestii. To było za mało. Płonęła z wolno. Chciał coś jeszcze zrobić.
Machnięciami różdżki, spróbował rzucić w sam środek dogorywajacej rośliny jedną z doniczek.

Rzucam doniczką (Translokacja I)

Rzut O 1d100 - 14
Akcja nieudana

Rzut O 1d100 - 23
Akcja nieudana


Doniczka drgając nerwowo poleciała w przód i zamiast roztrzaskać się o roślinę, roztrzaskała jedną z szyb szklarni. Przyjemną mżawkowa bryza wpadłaby do środka, gdyby nie to, że było tu tak piekielnie gorąco.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#14
29.07.2024, 19:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.07.2024, 19:19 przez Morpheus Longbottom.)  

Morpheus nucił coś pod nosem, bardzo kiepsko słyszalnie i jeszcze okropnie fałszował. Tylko Anthony mógł zrozumieć, że przyjaciel kaleczył grecki hymn do Hefajstosa, boga panującego w niebiańskiej kuźni. Coś o potędze twórczości, co nie było standardowymi słowami Longbottoma. Widocznie nauczył się na słuch modlitwy podczas delegacji i teraz przyszła mu do głowy jako adekwatna.

Wycofał się bardziej do tyłu i wtedy usłyszał rozmowę dwóch starszych kobiet, które plotkowały na temat Vespery i jej sukni ślubnej, pod którą chyba coś się kryło. Morpheus skrzywił się, pamiętając nieprzyjemne wrażenie lepkości płynu owodniowego, gdy przez przypadek zajrzał miesiąc temu do przyszłości nowej pani Black, jeszcze wtedy Rookwood i ujrzał dodatkową nitkę czasu. Paskudne. Aż zabawne, że panie miały rację i zapewne będą cmokać za kilka miesięcy nad kieliszkami nalewki zdrowotnej z ostropestu, mówiąc krytycznie, że one to już wiedziały od początku.

W ostatnim, panicznym wysiłku, aby ukryć czerwoną poświatę, płomienie i w ogóle swoją obecność, całej czwórki czarodziejów, rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy.


Kształtowanie (O): Kondensacja
Rzut PO 1d100 - 77
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 52
Sukces!

Gęsta mgła opadła dookoła szklarni, osiadła na krzewach mleczną powłoką, utrudniając tak skutecznie widzenie, że kobiety aż skomentowały z oburzeniem, że wesele w taką mgłę to zły omen. Tak przynajmniej wymyśliła pierwsza, bowiem druga zaprzeczyła, mówiąc że dla dziecka to dobrze, bo urodzi się w czepku. Kroki kobiet oddaliły się w stronę tarasu, a Morpheus pozostał na swojej warcie, zadowolony ze swojej sprytnej reakcji. Szczerzył się sam do siebie.


Ostatnie tango różanej matki, atak na Jonathana
Rzut 1d100 - 14

W ostatnim zrywie pnącze smagnęło w stronę Jonathana, rozbijając w powietrzu swoje płatki i zasypało go kwiecie, bez względu na to, czy dotknęło go agonalne drgnięcie rośliny czy nie. Roślina krzyczała coraz słabiej. Zlituj się, oszczędź nas.

Żadne nie chciało jednak pozwolić jej żyć. Może Morpheus miałby trochę litości. Może. Ciężko powiedzieć, bo siedział na ścieżce i wpatrywał się w mgłę, trzeźwiejąc. Głupie geny Longbottomów, nawet żeby się upić potrzebował dużej dawki alkoholu, albo to już to niechlubne przyzwyczajenie do procentów, zwane alkoholizmem.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#15
30.07.2024, 08:00  ✶  
- Jakby kiedykolwiek obchodzili cię postronni... - westchnęła Charlotte, przewracając przy tym oczyma . I w jej tonie nie było choćby śladu potępienia, bo i jej nie obchodzili postronni - nawet bardziej niż jego, bo Shafiq dbał o swoją opinię. Była oportunistką i jego też uważała za oportunistę, kierującego się w życiu własną korzyścią i chęcią pomagania ludziom, których lubił, obojętnie jacy by to byli ludzie, czym zajmowali się "po godzinach" i jakie mieli poglądy. I Charlotte nawet to w nim lubiła. To Jonathan z ich czwórki był idealistą i bohaterem, a Morpheus miał trochę tych przeklętych genów, przez które mieszał się w różne sprawy, bo uznawał, że tak trzeba.
Jeśli szło o Charlotte, szklarnia Blacków mogła spłonąć, podobnie jak cały ogród. I niewiele ją obchodziło, że ktoś mógłby się poparzyć.
Stała tutaj dalej, z różdżką w ręku, bo nie chciała, żeby spłonęły te trzy osoby obok. Ze wszystkich gości zgromadzonych w tej posiadłości tylko ich byłoby Charlotte faktycznie żal.
- Tak, wyjdziemy, a to coś cię zadusi, a my westchnienie, że szkoda, oczywiście,  bo tak to działa - stwierdziła z niezadowoleniem, nie ruszając się ani o centymetr, gdy Anthony wygasił ogień, a Jonathan wparował do środka. Za kimś innym to właśnie tak by westchnęła, ale za nim płakałby Jessie.
Odwróciła głowę na moment, słysząc echa czyjejeś rozmowy: nie żeby nie poradzili sobie w razie złapania, Charlotte wybuchłaby płaczem i zaczęła opowiadać, zgodnie z prawdą zresztą, że Blackowie wyhodowali tutaj mordercze rośliny, które próbowały ją zabić, i ojej, jej dzielni przyjaciele uratowali ją i je pewnie też, czy one wiedziały, jak tu groźnie, niech tylko spojrzą na resztki tych pnączy. Ale nie chciało się jej już bawić w takie występy, mgła Morpheusa więc była doskonałym pomysłem.
- Och, Blackowie nie będą zadowoleni - stwierdziła z pewną satysfakcją, gdy cofnęła się o krok, po upewnieniu, że nic nikogo nie zeżre i omal nie wpadła na jeden z różanych krzaków. Sięgnęła ku uschniętemu kwiatowi, a zbrązowiałe płatki posypały się pod jej dotykiem. Dlaczego ją to cieszyło? Bo zawsze czyści Blackowie patrzyli na nią krzywo, co było zupełnie oczywiste. Ale przez to i ona patrzyła na nich krzywo, co też było oczywiste. Przyszła tutaj nie po to, by życzyć szczęścia młodej parze, a pokazać się w absolutnie wspaniałej, czarnej sukni i podenerwować kilka osób, głównie swoją matkę. I jedyne czego żałowała, to że zanim zaczęło ją teleportować po całej posiadłości, nie zdążyła więcej wypić. Czuła się wręcz oburzająco trzeźwa. - No cóż, to było bardzo ciekawe wesele. Blackowie zapraszający cyrkowców, to bardzo niespodziewana atrakcja. Do tego bójka na parkiecie, kapibary pod nogami gości, ciekawe skąd się wzięły, młoda Malfoyówna przyprowadziła sobie z Nokturnu Mckinnonównę, kto wie czy nie prosto z Kościanego Zamtuzu. Postępowo tutaj, a Jessie dopiero co zastanawiał się, czy w naszym świecie też będą kiedyś parady równości... hm, może to one dodały czegoś do tych drinków, wzorem wujka? - zastanowiła się na głos, przypominając sobie jak to pan Mckinnon poił ludzi amortencją. Tak, Charlotte łatwo ulegała stereotypom. Tak, była okropną osobą. I czasem hipokrytką. - I jestem prawie pewna, że Eden Lestrange nie przyszła ze swoim mężem. Kiedyś nie wypadało rak obnosić się z romansami... Do tego mordercze kwiatki, ciekawe, co przegapiłam? Macie ochotę wracać na salę czy może pójdziemy napić się gdzieś indziej? Jestem skandalicznie trzeźwa. Ale przynajmniej mam olejek - oświadczyła i zamachała tym bardzo drogim, francuskim olejkiem, którego nie puściła przez całe starcie z kwiatami.
A potem odwróciła się, gotowa odejść. W zależności od decyzji teleportując się do własnego mieszkania albo z nimi. W wersję, że zechcą wrócić, nie do końca dowierzała - Morpheus nie wydawał się bawić najlepiej na świecie, co pewnie miało dużo wspólnego z wróżbitą, i zdawał się mieć ochotę raczej na pogrzeb niż jakieś tam wesele. Jeśli on nie będzie chciał wrócić na salę, to i nie zrobi tego Anthony, jak nie Anthony, to i nie Jonathan...
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#16
30.07.2024, 21:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.07.2024, 21:59 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony Shafiq nie był idealistą, o co zadbał jego ojciec i kilku dobrze przez niego dobranych guwernerów. Anthony Shafiq był martwym idealistą, osobą która tak bała się być pożarta przez okrutny świat, że sama pochłonęła swoją romantyczną duszę, a jej szczątki zamknęła w ciasnej, żelaznej skrzyni cynizmu i oportunizmu, który tak ceniła w nim Charlotte. Z resztą... to od niej właśnie się tego uczył, gdy tylko ich grupa uformowała się i ten wychudły, blady chłopiec jakoś stał się jednym z czterech filarów, a nie tylko przydupasem przebojowego Longbottoma.

Zabawnym, jak wiele razy swoje dobre uczynki opakowywał w merkantylne pobudki, gdy większość ludzi wygładzała zbrodnie nawet przed sobą, powołując się na szczytne cele i ideały. Nie chciał być słaby, nie chciał, by historia zdeptała go, kiedy do osiągnięcia było tak wiele, nawet jeśli teraz nie wspinał się po drabinie, a jego największy projekt od lat był dzieckiem Przypadku i Młodzieńczego Kaprysu.

Skupił się na przyjacielu, który zdawał się totalnie stracić rozum. Dwa kroki postąpił za nim, ale mgła mieszała się z gryzącymi oparami, ogień i woda gryzły go w gardło. Chciał rzucić lśniące złotem struny, które ścięłyby głowę tej potworze...

Kształtowanie II
Rzut N 1d100 - 23
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 37
Akcja nieudana


... ale zaniósł się kaszlem. Wesparł się na silnym ramieniu Jonathana, przypominając mu znów o swojej obecności, w bardziej dosadny sposób, niż przywołaniem do porządku. Nie robił tego celowo, czuł że kręci mu się w głowie od pary i magicznej łuny potężnych zaklęć ogniowych teraz pacyfikowanych zewsząd wilgocią.

– Jonathan proszę...khekhekhe – Najlepsze kłamstwa, najlepsze role są wtedy, kiedy człowiek nie udaje. Bardzo chciałby powiedzieć, że było to cyniczne, że tylko tak mógł odciągnąć Selwyna od tego przeklętego kwiatu. Bardzo nie chciał myśleć o poczuciu winy, że przecież to on wybrał tę trasę, że przez niego jedna z najbliższych mu osób cierpi. – ..chodź... wszystko khekhekhe... wszystko usycha, patrz... – Pociągnął go, żeby mu pokazać, jak krzak po krzaku, nawet z tych kwiatów, które rosły opodal w ogrodzie, ale też dalej, od strony tarasów rezydencji dochodziły pokrzykiwania oburzenia na temat usychającej dekoracji.

– Chodźmy stąd... proszę. – Niemal zawisł na jego ramieniu, jak czarne (choć pewnie czerwone) saari zdobiło ramię Morpheusa. Nie zamierzał wycofywać się bez niego. Z pełnym rozmysłem chciał dać też temu tępemu gryfonowi do zrozumienia, że jeśli będzie chciał wejść do środka, to tylko z doczepionym Shafiqiem do rękawa.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#17
11.08.2024, 22:30  ✶  
Charlotte wciąż coś mówiła i Jonathan był wręcz pewny, że gdyby był w stanie skupić się na jej słowach to nawet by się zaśmiał, ale..  Ale nie potrafił skupić się na czymkolwiek innym, niż na tej roślinie. Podobnie słowa Morpheusa, chociaż chyba w ogóle nie brzmiały na angielski, były wyciszane przez mgłę w jego głowie równie gęstą, jak ta która ich teraz otaczała. Jonathan jednak wciąż nie palił się do wyjścia ze szklarni. Może i cofnął się na prośbę Anthony'ego, ale dalej bardzo, ale to bardzo nie chciał dać tej roślinie satysfakcji umierania nie na jego oczach. Nie. Musiał dopilnować, aby na pewno zginęła. Musiał to zobaczyć. Musiał...
Macka w ostatniej, agonalnej już próbie, próbowała go trafić, a Jonathan zbyt pewny swojego zwycięstwa za późno cofnął się do tyłu, by zupełnie uniknąć uderzenia. Konająca roślina, za słaba, aby stanowić jakiekolwiek zagrożenie, musnęła jedynie jego policzek, jakby zamiast chcieć go mordować, błagała o litość, co chyba było jeszcze gorsze. Uniosł rękę by dotknąć skóry w miejscu uderzenia, czując ponowną falę wzbierającej w nim złości. Jak ona śmiała!
Nagle ktoś zaniósł się kaszlem.
Anthony.
Rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście wszystko powoli usychało, umierająca roślina nie stanowiła już żadnego zagrożenia i chociaż naprawdę chciał zostać, naprawdę potrzebował zobaczyć, jak dokonuje ona swoich ostatnich dni, to nie mógł. Nie był tu sam, a Anthony właśnie opierał się na jego ramieniu I najwyraźniej nie chciał go zostawić. A przecież prosił ich wszystkich, aby odeszli, a oni uparcie tego nie zrobili. Skandal! Tylko on z ich czwórki mógł się tak zachowywać!
Roślina wydała z siebie kolejny żałosny jęk. Jeszcze kilka minut i na pewno umrze. Jeszcze kilka minut, a dym mógł wyrządzić krzywdę któremuś z jego bliskich. A jakby sobie poradził bez uśmiechu Morpheusa, złośliwych uwag Charlotte, czy też liścików Anthony'ego tłumaczących czemu znowu nie przyszedł do pracy? Nie poradziłby sobie.
Zdecydowanym ruchem złapał Anthony'ego za rękaw i szybko odciągnął od dymu, po to aby, wspinając się na wyżyny sztuki cyrkowej, bo miał tylko dwie ręce, a ich było tróję, zaraz zgarnąć wszystkich nieco dalej od szklarni.
– Wszystko w porządku? – spytał zachrypniętym głosem, skupiając swoją uwagę głównie na Shafiqu, chociaż pytanie było kierowane do każdego z nich, a gdy już się upewnił, że nikt nie umiera wyprostował się i strzepnął uschnięte listki ze swojego garnitury, udając, że ta cała sytuacja nie miała miejsca. – No dobrze, chyba rzeczywiście najwyższy czas się zbierać. Anthony, sto punktów dla Ravenclawu za to co zrobiłeś mój drogi, ale proszę cię nie powtarzaj tego za często. Morphy... Zrób to dla mnie i nie zostawaj dzisiaj sam, dobrze? Lottie, nasz ślub wciąż jest na samym szczycie ślubnego rankingu. Jeśli dalej chcesz wracać ze mną to nasz powóz zaraz będzie gotowy przed wyjściem, tylko daj mi chwile po muszę wziąć płaszcz. Do zobaczenia na urodzinach moi mili. Wszyscy wyglądaliście dzisiaj zniewalająco, ale chyba wygrała szata Morpheusa.– I z tymi słowami ruszył w stronę posiadłości, by zgarnąć płaszcz, którego nawet nie miał. Po prostu potrzebował chwili samotności, bez ukrywania tego, że ręce mu drżą.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#18
12.08.2024, 17:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2024, 17:36 przez Morpheus Longbottom.)  

Morpheus zaśmiał się, perliście, ale nieco za głośno, aby było to wiarygodne. Poprawił teatralnie swoją czarną szatą i złapał rąbek czerwonego sari, które nadęło się powietrzem, jak mordercza bandera, aby skłonić się trójce przyjaciół.

Do twarzy mu było w ciepłych tonacjach, prawie dało się zapomnieć o siwych skroniach i zmarszczkach, prawie znów miał dwadzieścia lat. Przetrzeźwiał zdecydowanie, adrenalina zadziałała, może ogień płomiennego boga, tak odmiennego od tego, który swoim wspomnieniem palił jego wspomnienia.

— Sądzę, że to ta tiara. Dzięki niej zostałem waszą księżniczką, a Antoniuszowi brakuje partnerki — wziął przyjaciela pod ramię. Słowa i gesty, które nigdy by nie padały, gdyby nie mgła dookoła nich,  w końcu przez tyle lat udawał absolutnie nie zainteresowanego swoją płcią. Podrywał modelki Rosierów, rozmawiał z dziewczętami na wydaniu, pojawiał się na jakichś przyjęciach z wdowami, budował swoją reputację bawidamka. Aby nikt nie widział o tym, co robił w ukryciu. Inne podejście niż Antoniusza, bo kobiety same w sobie mu się podobały. Kochał być kochanym. Zdawał sobie jednak sprawę ze swojej fiksacji. Nigdy nie będę kochał, tak mówił i to była prawda. Budził się nocami, z obcą osobą obok, chował twarz w dłonie i myślał o kimś innym, kto patrzy na niego z obojętnością i mówi: a nie mówiłem?

Nie skupiał się jednak na swoim bólu, który odpłynął razem z alkoholem, lecz w całym teatrzyku przyglądał się Jonathanowi. Znał tę pasję, te uczucia, które widział na jego twarzy. Zupełnie tak samo, gdy on pozbijał wszystkie zegary w swoim zasięgu, tak Jonathan niszczył róże. Kwiaty zła.

— Ty też tego nie rób. Samotność rodzi durne pomysły, a to wesele wydaje się być ich pełne. Znajdźcie sobie jakieś drinki i młodą parkę do dręczenia, a na końcu zaproponujcie wymianę partnerami na noc i patrzcie jaka będzie reakcja. Albo będziecie mieć dobrą zabawę albo doprowadzicie do rozwodu, czyli dobrą zabawę. Nie ma przegranych.

Zdecydowanie zamierzał dotrzymać słowa i robić za przyzwoitkę Shafiq'a, bo obawiał się sam o siebie. Zresztą, zwyczajnie tęsknił za gadaniną przyjaciela, za ich rozmowami od serca, a ta noc wydawała się być doskonałą. Schował do kieszeni sentymenty i wzburzoną krew, a sama obecność Antoniusza gasiła jego pożary.

Rozeszli się, a mgła się rozwiała i pozostał tylko szkielet szklarni, pękające od różnicy temperatur szyby budynku, rysujące tajemnicze znaki przyszłości, jak lód pod stopami. Wiedziony przeczuciem Morpheus obejrzał się na szkło.


Rzut dla Charlotte
Rzut Symbol 1d258 - 191
Schody (poprawa życia)

Rzut dla Jonathana
Rzut Symbol 1d258 - 209
Szklanka (jedność)

Rzut dla Antoniusza
Rzut Symbol 1d258 - 49
Gitara (szczęście w miłości)

Zamrugał, westchnął, a później bardzo lakoniczne i metaforycznie poinformował przyjaciół o najbliższej przyszłości. Może dlatdgo tak bardzo rozbawiły go późniejsze wyznania Anthony'ego. Może dlatego jemu powiedział o szczęściu, bez określenia, czym będzie jej natura. Coś mu podpowiadało, żeby nie zapeszać.

Koniec sesji


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (1807), Anthony Shafiq (1706), Jonathan Selwyn (1589), Charlotte Kelly (1624)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa