O ile jednak skłonność do zamyśleń nie działała na korzyść Shafiqa w takich sytuacjach, to jego ciało najwyraźniej reagowało w pewnych sytuacjach odruchowo.
Świat nie zdążył jeszcze usłyszeć o Indianie Jonesie, ale ten z pewnością nie powstydziłby się uniku, jaki wykonał Cathal, w iście popisowym stylu, nie tylko zgrabnie umykając przed atakiem, ale też od razu płynnym ruchem wskakując na położony w pobliżu głaz, by znaleźć się poza zasięgiem stworzenia. Kto wie, może nawet zdołałby wymierzyć mu kopniak z pół obrotu, gdyby sobie tak założył – na szczęście dla siebie (albo dla pająka) nie był jednak aż tak skłonny do głupich pomysłów, aby próbować.
Uniósł zamiast tego różdżkę, ale zanim zdążył rzucić jakikolwiek czar, zadziałała jego towarzyszka. Transmutacja czegoś tak dużego jak ten pająk nie była łatwa: ona na szczęście była jednak bardzo utalentowana w dziedzinie magii. Udało się jej… chociaż pewnie nie w stu procentach tak, jak oczekiwała.
Mianowicie tułów pająka faktycznie uległ nagłej zmianie, stając się zgrabnym kielichem, w dodatku pokrytym pięknymi zdobieniami. Puchar jednak… wciąż miał nóżki: sporo cienkich nóżek, które miały pewne problemy z utrzymaniem takiego ciężaru. Załamały się pod nim, a ogromny kielich zaczął się toczyć po kamiennej podłodze z brzękiem, prosto w stronę McGonagall. Cathal wycelował w niego różdżką, starając się za pomocą translokacji odepchnąć pająka… znaczy się naczynie… pod przeciwległą ścianę.
Slaby sukces...
Sukces!
Potężne depulso posłało kielich w górę i cisnęło nim o bok jaskini, a nieprzyjemny dźwięk, gdy metal spotkał się z kamieniem, przeniknął przez całą grotę. Puchar opadł na ziemię, cienkie nóżki przestały się poruszać, a Cathal skrzywił się lekko.
- Zazwyczaj to raczej nieumarli - rzucił do Ginny, niezbyt przejęty losem pająka, a potem podniósł wzrok na sufit, wodząc wzrokiem pośród pajęczyn, nie dostrzegł już jednak żadnej, wielookiej rodziny rezydenta tego miejsca. - Niepokoi mnie trochę, co tu jadł - dorzucił, a potem zaczął rozglądać się po jaskini. Nie było jednak widać żadnego wejścia poza tym, którym tu przyszli. – Był fanatykiem run – mruknął, zabierając się do krążenia wzdłuż ścian, oświetlania ich, w poszukiwaniu czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że nie pofatygowali się tutaj na darmo.