20.11.2024, 21:23 ✶
Rodolphus nigdy nie był specjalnie empatyczną osobą - rozumiał emocje, które targały ludzką duszą i umysłem, lecz nie potrafił się wczuć w nie na tyle, by współczuć drugiej stronie. Dodatkowym elementem w tej konkretnej sytuacji, która sprawiała, że nie potrafił wejść w buty Lorien był fakt, że sam na nią sprowadził to nieszczęście w postaci goblina. Goblina, który uczepił się go jak rzep psiego ogona. Zapewne gdyby nie wspomniał, że właśnie szedł do pracy, to sprawa rozeszłaby się po kościach - Brenna jednak wspominała, że właśnie wraca z Ministerstwa, a on nieopatrznie wysunął z rękawa kartę drugiego pracownika tej instytucji, która okazała się nie asem, a podstępnym jokerem.
Jego komentarz był cichy - na tyle, że zapewne gdyby nie byli tu sami, wśród ciszy, to nikt by go nie dosłyszał. Gdy Mulciberowa odchrząknęła, Rodolphus wzruszył tylko niewinnie ramionami, bo oczywistym było, że zrozumiał co to odchrząknięcie miało znaczyć. Czy się jednak tym przejął? Absolutnie nie. Byli tu we dwójkę, nie podejrzewał, że w gabinecie Lorien ściany miały uszy. Zresztą jego stosunek do podras czy podludzi aka mugolaków, być może nie był aż tak szeroko znany, lecz pochodził z rodziny wybitnie nielubiącej wszelkiej skazy na czarodziejskiej krwi. Nie skandował buńczucznie obraźliwych haseł, jednak nie musiał: ludzie patrzyli mu na ręce i z góry zakładali, słusznie zresztą, że za maską neutralności kryła się niechęć.
- Ma pani o nas naprawdę ciekawe zdanie - odpowiedział, unosząc lekko kącik ust. Uśmiech ten nawet sięgnął oczu, w których pojawiły się iskierki rozbawienia. - Obawiam się jednak, że ostatnio jedyne osoby, które znikały z naszego Departamentu, to osoby, które... Nie wytrzymywały presji.
Na pewno musiała słyszeć o mężczyźnie, który biegał po korytarzach Ministerstwa Magii bez spodni - i był właśnie z Departamentu Tajemnic. Co się z nim stało? Cóż... Wakat się zwolnił.
- Nie tylko pani. Jeżeli chciałaby pani zasięgnąć drugiej opinii w sprawie tego co się stało przed godziną, to Brenna Longbottom chętnie wyjaśni jak całe zajście wyglądało z jej perspektywy - czy wrzucał Brennę na minę? Cóż, być może, ale się cholernicy należało za to, kim była i jaka była.
Gdy Lorien podeszła do gablotki, zrobił w jej stronę kilka kroków. Dementorek był wyjątkowo paskudny, ale jednocześnie był cholernie ciekawy. Nie ukrywał nawet swojego zainteresowania miniaturowym Azkabanem. Był przekonany, że każdy kto tylko widział to dzieło, zawieszał na nim oko na dłużej. Każdy, kto myślał - bo Grox najwyraźniej tego nie zauważył.
- Są piękne - mruknął, również szczerze. Pochylił się nieco, wlepiając oczy w dementorka, lecz nie był w stanie powiedzieć, czy to był ten sam, który wcześniej stroił do niego miny: o ile można było to nazwać w ten sposób, bo przecież twarze mieli ukryte pod głębokimi kapturami. - Zachowuje się, jakby chciał wyjść.
Zupełnie jak prawdziwy dementor przemknęło mu przez myśl, bo nie wierzył w to, że strażnicy Azkabanu zadowalali się tylko więźniami. Nie umknął mu fakt, że Lorien zupełnie inaczej patrzyła na swoje pupilki, niż na cokolwiek innego w tym gabinecie. Lekko przechylił głowę.
- Fascynują panią te stworzenia? - zadał pytanie, na które w sumie znał już odpowiedź, ale chciał to usłyszeć z jej ust. Czytał wiele o dementorach, lecz nigdy nie miał okazji stanąć z nimi oko w oko. I prawdę mówiąc nie był pewny, czy by chciał.
Jego komentarz był cichy - na tyle, że zapewne gdyby nie byli tu sami, wśród ciszy, to nikt by go nie dosłyszał. Gdy Mulciberowa odchrząknęła, Rodolphus wzruszył tylko niewinnie ramionami, bo oczywistym było, że zrozumiał co to odchrząknięcie miało znaczyć. Czy się jednak tym przejął? Absolutnie nie. Byli tu we dwójkę, nie podejrzewał, że w gabinecie Lorien ściany miały uszy. Zresztą jego stosunek do podras czy podludzi aka mugolaków, być może nie był aż tak szeroko znany, lecz pochodził z rodziny wybitnie nielubiącej wszelkiej skazy na czarodziejskiej krwi. Nie skandował buńczucznie obraźliwych haseł, jednak nie musiał: ludzie patrzyli mu na ręce i z góry zakładali, słusznie zresztą, że za maską neutralności kryła się niechęć.
- Ma pani o nas naprawdę ciekawe zdanie - odpowiedział, unosząc lekko kącik ust. Uśmiech ten nawet sięgnął oczu, w których pojawiły się iskierki rozbawienia. - Obawiam się jednak, że ostatnio jedyne osoby, które znikały z naszego Departamentu, to osoby, które... Nie wytrzymywały presji.
Na pewno musiała słyszeć o mężczyźnie, który biegał po korytarzach Ministerstwa Magii bez spodni - i był właśnie z Departamentu Tajemnic. Co się z nim stało? Cóż... Wakat się zwolnił.
- Nie tylko pani. Jeżeli chciałaby pani zasięgnąć drugiej opinii w sprawie tego co się stało przed godziną, to Brenna Longbottom chętnie wyjaśni jak całe zajście wyglądało z jej perspektywy - czy wrzucał Brennę na minę? Cóż, być może, ale się cholernicy należało za to, kim była i jaka była.
Gdy Lorien podeszła do gablotki, zrobił w jej stronę kilka kroków. Dementorek był wyjątkowo paskudny, ale jednocześnie był cholernie ciekawy. Nie ukrywał nawet swojego zainteresowania miniaturowym Azkabanem. Był przekonany, że każdy kto tylko widział to dzieło, zawieszał na nim oko na dłużej. Każdy, kto myślał - bo Grox najwyraźniej tego nie zauważył.
- Są piękne - mruknął, również szczerze. Pochylił się nieco, wlepiając oczy w dementorka, lecz nie był w stanie powiedzieć, czy to był ten sam, który wcześniej stroił do niego miny: o ile można było to nazwać w ten sposób, bo przecież twarze mieli ukryte pod głębokimi kapturami. - Zachowuje się, jakby chciał wyjść.
Zupełnie jak prawdziwy dementor przemknęło mu przez myśl, bo nie wierzył w to, że strażnicy Azkabanu zadowalali się tylko więźniami. Nie umknął mu fakt, że Lorien zupełnie inaczej patrzyła na swoje pupilki, niż na cokolwiek innego w tym gabinecie. Lekko przechylił głowę.
- Fascynują panią te stworzenia? - zadał pytanie, na które w sumie znał już odpowiedź, ale chciał to usłyszeć z jej ust. Czytał wiele o dementorach, lecz nigdy nie miał okazji stanąć z nimi oko w oko. I prawdę mówiąc nie był pewny, czy by chciał.