- Ty to masz wyobraźnię - stwierdziłem, aczkolwiek było w tym tej racji, do której nie chciałem się przyznawać. Pamiętałem doskonale jak smakował Laurent. Niczym słodkie, delikatne pianki. O ile smak krwi w ogóle powinien być przyrównywany do słodkości, dziecięcych słodkości.
Zero komfortu. Już nawet nie przez ten mój szósty yaxleyowski zmysł. Temat wampiryzmu i krwi... Mnie jako bestii. Syrenek będących dorszami. Janis śpiewała. Janis śpiewała bosko, ale miałem wrażenie, że martwy i morderczy nie zasługiwałem na jej beztroskę. Byliśmy tacy młodzi, kiedy umarliśmy. Teraz jej śmierć, w zestawieniu z moją śmiercią, była jeszcze bardziej druzgocząca. Gdyby była również wampirem, jakąś moją wampirzą towarzyszką, byłoby mi lżej. Uśmiechnęłaby się uroczo, zaśpiewała lekkim cytatem i byśmy poszli w pochłonięty przez mrok nocy świat, ale tak... Noc jawiła mi się jako coś, co wysysało ze mnie wszelkie możliwości. W oczach Sauriela wcale tak nie było, ale ja... Brakowało mi słońca, wakacji, zabawy z rówieśnikami. Całego wachlarzu uciech. Nie tylko żyłem wieczorami i nocą, głównie balowałem parnymi popołudniami. Nad ranem, przed południem dochodziłem do siebie, a teraz? Za dnia siedziałem uwięziony w pokoju, nocą skradałem się spięty, ostrożny. W domu obserwowałem zaniepokojone spojrzenia. Z bliskimi przyjaciółmi zerwałem kontakty, z dalszymi tym bardziej.
Teoria, że wilkołaki mogły smakować jak curry... wcale nie pocieszała.
- Ech, muszę to sobie przemyśleć. Poukładać, tak... Przez ten... głód nie jestem sobą - przyznałem, wstając i zamierzając iść. - Dziękuję za rozmowę - odparłem i rozejrzałem się wokół, jak gdybym szukał wyjścia. Drzwi były przede mną. Zapewne zaraz dorwie mnie skrzat i wyprowadzi z tej piwnicy. Trochę obskurnej, trochę przyjemnej.