14.10.2024, 15:57 ✶
Gdyby to oparzenia były problemem, zapewne nie zostawiłby tego tak po prostu. Ale nie, na szczęście nikt się nie oparzył, chociaż skóra nieprzyjemnie ich piekła po tym zajściu. Nie był jednak pewny czy to dlatego, że zupa była gorąca czy dlatego, że po zażyciu eliksiru pióra nagle zaczęły odpadać, co wcale nie było miłym uczuciem. Rodolphus wtedy wspaniałomyślnie oddał swoją marynarkę kuzynce, by uniknęła nieprzyjemnych, ciekawskich spojrzeń. Doskonale wiedział, że w jego przypadku bycie anonimowym (w miarę) to była ogromna zaleta: o nim by pogadali, a potem zapomnieli. A Anne - za nią ten smród ciągnąłby się pewnie dużo dłużej.
- Myślę, że powinieneś na siebie uważać - ostrzegł go, tak jak rodzina rodzinę. Bo byli prawie rodziną, przynajmniej oficjalnie. Czy naprawdę sądził, że ktoś próbował mu zaszkodzić? Cóż... W zasadzie to nie był pewny, co o tym myślał i poniekąd dobrze się zadziało, że Black wspomniał o Florence. Najwyraźniej nie tylko on podejrzewał, że czyimś celem był sabotaż tego wesela. Zwiększało to wiarygodność jego własnych przekonań i odganiało nieprzyjemne myśli o tym, że być może on sam jest podejrzliwy, a po prostu Perseus miał... Cóż, ciekawe poczucie humoru. - W dzisiejszych czasach wszystko ma znaczenie.
Przypomniał mu poważnie, na moment lekko zaciskając palce na kościstym ramieniu. Perseus mówił z sensem, ale chyba zapominał o jednej, bardzo ważnej rzeczy. Rzeczy, od której jego ciałem wstrząsały dreszcze, gdy tylko przypominał sobie swoje poczynania, gdy sam był w podobnym miejscu. Rodolphus nachylił się w stronę Blacka, tak by jego słowa dotarły wyłącznie do ucha zainteresowanego.
- Zapominasz o czymś, Perseuszu. O zemście. Czyż nie ma słodszego uczucia od zemsty za to, że teraz magiczna socjeta plotkuje za twoimi plecami? Przecież to, co się stało, nie było twoją winą, a jednak to ty ponosisz konsekwencje. Nie chciałbyś, żeby osoba za to odpowiedzialna chociażby częściowo pożałowała tego, że porwała się na kogoś z twoim nazwiskiem, o twojej pozycji? - zapytał cicho, gdy jego usta rozciągały się w uśmiechu. Dość złośliwym, chociaż trwającym tylko chwilę. Jak Black mógł w ogóle nie brać pod uwagę tego drobnego szczególiku, jakim była zemsta? Czy może wziął to na tapet, ale postanowił się tym nie dzielić?
Odsunął się, tak samo jak zabrał rękę, chociaż tym razem nie mógł się powstrzymać i z dezaprobatą w oczach spróbował wygładzić zmarszczkę materiału na jego ramieniu. Ten oczywiście wrócił do swojej pierwotnej, wygniecionej formy. Jego ubranie doprowadzało go do furii, jak można było wyjść w takim stanie z domu?
- Czemu nie - mówił Perseusowi na weselu, że nie pije, ale najwyraźniej wyleciało mu to z głowy. Tym lepiej, bo przecież wciąż interesował go ten cholerny kelner, a z pijanych łatwiej wyciągać informacje. Zresztą Black chyba nie zorientował się, że ze szklanki Rodolphusa nie ubyło alkoholu, więc mógł ciągnąć to dalej. Być może Perseus nie był mściwy, lecz Rodolphus: owszem. I mimo że od wesela minął miesiąc, to wciąż pamiętał o tym człowieku, który odpowiadał za zepsucie mu kolejnej koszuli. I marynarki. Powinien zapłacić, chociaż nie było tu mowy o finansowym zadośćuczynieniu. - Nie powinieneś w tym stanie wracać sam do domu. Tym bardziej nie powinieneś się teleportować. Czasy są niebezpieczne, picie do stanu, w którym język ci się plącze, nie jest najrozsądniejszą opcją.
Miał odrobinę pouczający, bezczelny wręcz ton, lecz jednocześnie właśnie wstawał i wyciągał do niego rękę. Zupełnie tak, jakby planował bezpiecznie odprowadzić go do domu. Dżentelmen i bohater.
- Myślę, że powinieneś na siebie uważać - ostrzegł go, tak jak rodzina rodzinę. Bo byli prawie rodziną, przynajmniej oficjalnie. Czy naprawdę sądził, że ktoś próbował mu zaszkodzić? Cóż... W zasadzie to nie był pewny, co o tym myślał i poniekąd dobrze się zadziało, że Black wspomniał o Florence. Najwyraźniej nie tylko on podejrzewał, że czyimś celem był sabotaż tego wesela. Zwiększało to wiarygodność jego własnych przekonań i odganiało nieprzyjemne myśli o tym, że być może on sam jest podejrzliwy, a po prostu Perseus miał... Cóż, ciekawe poczucie humoru. - W dzisiejszych czasach wszystko ma znaczenie.
Przypomniał mu poważnie, na moment lekko zaciskając palce na kościstym ramieniu. Perseus mówił z sensem, ale chyba zapominał o jednej, bardzo ważnej rzeczy. Rzeczy, od której jego ciałem wstrząsały dreszcze, gdy tylko przypominał sobie swoje poczynania, gdy sam był w podobnym miejscu. Rodolphus nachylił się w stronę Blacka, tak by jego słowa dotarły wyłącznie do ucha zainteresowanego.
- Zapominasz o czymś, Perseuszu. O zemście. Czyż nie ma słodszego uczucia od zemsty za to, że teraz magiczna socjeta plotkuje za twoimi plecami? Przecież to, co się stało, nie było twoją winą, a jednak to ty ponosisz konsekwencje. Nie chciałbyś, żeby osoba za to odpowiedzialna chociażby częściowo pożałowała tego, że porwała się na kogoś z twoim nazwiskiem, o twojej pozycji? - zapytał cicho, gdy jego usta rozciągały się w uśmiechu. Dość złośliwym, chociaż trwającym tylko chwilę. Jak Black mógł w ogóle nie brać pod uwagę tego drobnego szczególiku, jakim była zemsta? Czy może wziął to na tapet, ale postanowił się tym nie dzielić?
Odsunął się, tak samo jak zabrał rękę, chociaż tym razem nie mógł się powstrzymać i z dezaprobatą w oczach spróbował wygładzić zmarszczkę materiału na jego ramieniu. Ten oczywiście wrócił do swojej pierwotnej, wygniecionej formy. Jego ubranie doprowadzało go do furii, jak można było wyjść w takim stanie z domu?
- Czemu nie - mówił Perseusowi na weselu, że nie pije, ale najwyraźniej wyleciało mu to z głowy. Tym lepiej, bo przecież wciąż interesował go ten cholerny kelner, a z pijanych łatwiej wyciągać informacje. Zresztą Black chyba nie zorientował się, że ze szklanki Rodolphusa nie ubyło alkoholu, więc mógł ciągnąć to dalej. Być może Perseus nie był mściwy, lecz Rodolphus: owszem. I mimo że od wesela minął miesiąc, to wciąż pamiętał o tym człowieku, który odpowiadał za zepsucie mu kolejnej koszuli. I marynarki. Powinien zapłacić, chociaż nie było tu mowy o finansowym zadośćuczynieniu. - Nie powinieneś w tym stanie wracać sam do domu. Tym bardziej nie powinieneś się teleportować. Czasy są niebezpieczne, picie do stanu, w którym język ci się plącze, nie jest najrozsądniejszą opcją.
Miał odrobinę pouczający, bezczelny wręcz ton, lecz jednocześnie właśnie wstawał i wyciągał do niego rękę. Zupełnie tak, jakby planował bezpiecznie odprowadzić go do domu. Dżentelmen i bohater.