Po prostu kiwnął głową. Nie proponował jej już więcej materialnego wsparcia prócz ramienia, na którym mogła się oprzeć. Nie pamiętał, gdzie ma jakieś chusteczki a ona chyba nie przejmowała się tym tak bardzo, żeby musiał zwracać jej uwagę na zasmarkany nos czy załzawione oczy.
Tak właściwie to im mniej komentował stan, w którym się znajdowała tym lepiej. Nie chciał pogarszać sytuacji. Nikt nie czułby się komfortowo z czymś takim. Ambroise być może nie był mistrzem empatii, ale miał w sobie dużo dyskrecji, nawet jeśli niektóre jego spojrzenia potrafiły być wyjątkowo wymowne i nie zawsze nad tym panował.
- Wyciągasz właściwe wnioski na przyszłość - odrzekł, co w teorii miało być jakimś pocieszeniem. - Już zawsze będziesz pamiętać kształt listków. To nauka przez praktykę. Bolesna, ale dobra jak wszystkie. Mało który botanik ma taką okazję - zawyrokował, bo większość tych ludzi nie miała okazji wpaść w krzaki kwitnącej samotniczki.
Tymczasem Regina spełniła mokre marzenie części młodych badaczy flory. Może trochę za bardzo w praktyce, ale niektórzy daliby się za to pokroić. Napisaliby o tym długą i nudną książkę, o ile nie podcięliby sobie żył papierem ani nie wbili pióra w gardło.
- Przynajmniej kilka godzin - odpowiedział zgodnie z prawdą, nawet nie starał się brzmieć entuzjastycznie, bo to oznaczało dyskomfort nie tylko dla kobiety, lecz również dla niego. - Wiele zależy od tego jak podejdziesz do tego, co czujesz. Jeśli dasz się temu ponieść to możliwe, że czeka nas fascynująca noc - tu również nie próbował być przesadnie optymistyczny, ale świadomie dawał jej przy tym do zrozumienia, że skoro mają układ to zamierza dotrzymać swojej strony umowy - niezależnie od tego jak długo by to trwało.
Dzień zbliżał się ku końcowi, niedługo miał zapaść wieczór, więc rokowania nie były raczej zbyt optymistyczne. Jeśli już chciała wpadać w pylące krzaki to najlepiej byłoby, żeby zrobiła to z samego rana. W innym wypadku Ambroise raczej przewidywał, że załatwienie całej sprawy może im zająć tak długo, że zastanie ich ciemna noc, gdy już wszystko zacznie odpuszczać i kobieta się nareszcie uspokoi.
Prawdę mówiąc to było całkiem zabawną ironią losu, bo zazwyczaj nie stronił od spędzania nocy w towarzystwie panien. Natomiast w tym wypadku nie był ani trochę entuzjastycznie nastawiony do takiego obrotu spraw. Na tyle, że nawet nie próbował żartować z tego jakże uroczego zrządzenia losu.
Zresztą nie był tego typu człowiekiem. Nie obnosił się ze swoją flirciarską naturą tam, gdzie to było żenujące i szczeniackie. Dowcipy o dzieleniu łóżka bawiły go wyłącznie w konkretnych sytuacjach i przy swoich ludziach, ewentualnie w momencie, w którym taka sugestia skierowana do jakiejś dzierlatki spotkałaby się z rumieńcem i dyskretnie zapraszającym spojrzeniem skierowanym na schody na górę.
W ostatnim czasie raczej podtrzymywał niezobowiązujący styl życia z bardzo czystych pobudek. Prawdę mówiąc nawet nie próbował się oszukiwać, że sprawiało mu to tak wiele frajdy jak we wczesnej młodości. Podchodził do tego znacznie bardziej gorzko, na swój sposób nie mogąc do końca uciec przed wrażeniem emocjonalnej degradacji.
Zapijanej procentami, które sprzyjały wzrostowi wrażenia samotności i potrzeby fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Potem kolejną porcją alkoholu rozluźniającego ruchy i kierunkującego myśli na czyny. Krótkotrwałe, jednorazowe, wystarczające do tego, aby na chwilę poczuć się lepiej. Zawsze to było lepsze niż nic.
Gdyby nie stan, w którym znajdowała się kobieta i okoliczności, w których się znajdowali wcale nie wykluczał, że podjąłby jakąś bajerę. Na początku bardzo wysublimowaną, żeby w ogóle wyczuć grunt i w razie czego tego nie ciągnąć, gdyby okazała się zajęta (do zajętych nie podbijał), innej orientacji (tu też nie pchał się z butami i nie próbował nic udowadniać) albo po prostu czysto niezainteresowana.
W każdym innym przypadku? Gdyby nie słaniała się na nogach, nie była pogrążona w bardzo depresyjnym smutku i nie wymagała profesjonalnego, chłodnego podejścia? Mogłaby mieć w sobie wystarczająco dużo czegoś, co byłoby odmianą od nudnych, przejaskrawionych kokietek, panien czystej krwi, pustych laluni z Nokturnu.
W pewnym sensie mogła być nawet atrakcyjna na swój bardzo niekonwencjonalny, ostro ciosany, dziki sposób. Oczywiście, gdyby nie bijąca od niej aura tragedii i rozpaczy. Ta momentalnie sprawiała, że Ambroise, który na ogół instynktownie gardził słabością poza Mungiem, czuł się tak zdystansowany i nastawiony zadaniowo jak tylko mógł.
To była konieczność, szczególnie że dał swoje słowo a ono znaczyło dla niego wszystko. Nie rzucał nim na prawo i na lewo. Stanowiło podstawę do gestów i dążeń do wypełnienia obietnicy. Tudzież tak jak w tym wypadku: swojej części kontraktu, co przez etykę zawodową (śmiesznie to brzmiało w kontekście półswiatka) stawiał bardzo wysoko.
- Hm? - Rzecz jasna przystanął w miejscu.
Instynktownie przygotował się na wszystkie okoliczności, o których pomyślał. Od konieczności łapania kobiety przed omdleniem. Poprzez coś, co ona zauważyła a on jeszcze nie. Z wyszczególnieniem rzeczywistego zagrożenia oraz jej dalszych majaków. Do czegoś jeszcze innego. Był czujny. Tutaj ta czujność znaczyła więcej niż w Dolinie Godryka czy innych bezpiecznych miejscach.
- To nie jest dobry pomysł. W tym tempie niedługo zacznie się ściemniać - zauważył, skanując wzrokiem okolicę i dochodząc do wniosku, że nie mają podstaw do robienia kolejnych przerw.
Ta jedna powinna wystarczyć i nie trwać zbyt długo. Rzecz jasna wiedział, ile musiało kosztować kobietę zrobienie wszystkich dotychczasowych kroków, ale dystans przed nimi nie pozwalał spocząć na laurach. Musiała zagryźć zęby i ruszyć dalej, zostawiając sobie najgorsze momenty załamania na przeżycie ich w czterech ścianach. Nie na polach. Wiedziała to - miał pewność.
Doceniał wszelkie starania trzymania się na nogach i podążania w obranym kierunku. Oczywiście nie zamierzał klepać jej po główce, jakby miała pięć latek. Sama wpakowała się w to bagno, musiała brać to na klatę. Greengrass nie zwykł kibicować rybie w próbie wydostania się spomiędzy kamieni, między które sama wpłynęła. Musiała wypłynąć. Z jego pomocą, ale głównie ze swoją własną. Tylko ona mogła sobie tak naprawdę pomóc.
Szczególnie, jeśli widziała na to metody. Powoli skinął głową.
- Między innymi. Mam szeroki zakres usług a nie świadczę czegoś, czym się nie interesuję - odpowiedział krótko, ale bardzo konkretnie.
Odsłanianie wszystkich posiadanych kart nie było w jego zwyczaju.
- Trucizny. Głównie trucizny - kiwnął głową. - To nie jest powszechnie dostępny składnik. Toteż potrafi osiągać zawrotne ceny na czarnym rynku. Mało kto ją wybiera. Są tańsze, równie skuteczne sposoby na pozbycie się problemu. Natomiast nie da się zaprzeczyć, że jest wyjątkowo dyskretna, praktycznie niewykrywalna. W odpowiedniej dawce działa znacznie lepiej niż na przykład arszenik, który co prawda truje od razu, ale zostawia żenująco niechlujne ślady zaangażowania jakiejś innej osoby - skomentował, doskonale pamiętając o tym jak bardzo mieszały go metody niektórych co mniej światłych znajomych.
Co prawda najpewniej nie powinien dzielić się wiedzą z nieznajomą osobą, natomiast w tym momencie te kwiaty już nie miały na sobie ani grama pyłku a dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto mógłby urządzić sobie poszukiwania na szerszą skalę. Raczej nie wyglądała na trucicielkę tylko na kogoś załatwiającego sprawy jawnie - sztyletem, kuszą bądź swojską pięścią.
Dlatego pozwolił sobie zagadywać ją zgodnie z życzeniem, bo to działało. Chyba najbardziej skutecznie.
- Samotniczka, jak już wspomniałem, kwitnie bardzo rzadko. Przez to jest bardzo cennym, ciekawym składnikiem wielu eliksirów. Natomiast jej prawdziwe piękno tkwi w czystej postaci. Wciągnięte przez nos działa dokładnie tak jak masz okazję to teraz czuć. W odpowiedniej dawce jeszcze mocniej. Poza tym łatwo nie dostrzec małej chmurki wymieszanej z kursem albo wmieszanej w narkotyki. Problem załatwia się sam w przeciągu kilku godzin. Sam pisze listy pożegnalne, wskazuje na powody, dla których to zrobił. Na koniec sam pozbawia się życia, żeby odczuć ulgę. Praca w białych rękawiczkach - czy było coś piękniejszego od tak czystej roboty?
Szczególnie, że poziom Ministerstwa nie był wysoki. Wszystkie przesłanki wskazywały na samobójstwo. Mało który człowiek prowadzący dochodzenie myślał o sekcji zwłok i badaniu na okoliczność wykrycia substancji we krwi. Zresztą jedyny ślad pyłku możliwy do zauważenia był na malutkich włoskach w nosie. Cała reszta była w mózgu - to była mentalna trucizna.
- Przypadki takie jak twój są stosunkowo nieczęste. Prawdopodobnie jest ich więcej niż pokazują statystyki, o ile ktoś w ogóle takie prowadzi. Problem w tym, że część zatrutych wraca do domu, zaszywa się w czterech ścianach i również kończy własne życie. Efekt jest ten sam. Samobójstwo - kiwnął głową. - Do czego, rzecz jasna, nie dążymy w tym przypadku. Nie ma potrzeby panikować. To minie - zapewnił, lekko ściskając ją za ramię.
Taką formę wsparcia mógł zapewnić, szczególnie że jego słowa nie były pocieszające, ale sama poruszyła ten temat.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down