• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[13.08.1972] Haunted by you in my dreams | Millie & Baldwin

[13.08.1972] Haunted by you in my dreams | Millie & Baldwin
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#11
16.04.2025, 14:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.04.2025, 10:49 przez Baldwin Malfoy.)  
Rzut na percepcję (2k) czy Baldwin się w ogóle się zorientuje, że urok Millie słabnie.
Rzut N 1d100 - 36
Akcja nieudana


Cholera wie co sprawiło, że byle urok utrzymał się tak długo, gdy łamali granicę dźwięku i dotyku. Mógłby zrzucić winę na alkohol; na półmrok i unoszący się zapach opium. Ale to byłoby zbyt proste. Zbyt ludzkie. I nawet jeśli gdzieś w tle, w załamaniu światła na skórze, pojawiał się cień prawdziwej twarzy Moody- Baldwin pokornie odwracał wzrok.
Kłamstwo, które smakowało jak Calanthe, było łatwiejsze do zniesienia niż świat, w którym Calanthe już nie było.
Może za godzinę czy dwie, gdy wreszcie otrząśnie się z rozedrganych snów, dostrzeże jak śmieszna była to iluzja. Pozwoli sobie na słodką i powolną zemstę, dociskając Millie mocniej do pościeli pachnącej seksem i grzechem; barwiąc zaklęciem włosy na ciemny kolor, pozwalając jej dotknąć dwudniowego zarostu “którego nie miał czasu zgolić”. Przypominając jej, że aż tak się od siebie nie różnią.
Może się zaśmieje, zapyta jakie to uczucie przez moment czuć się tak bliską Bogom. Może nawet uzna, że to niezły pomysł i następnym razem powinni się zaopatrzyć w eliksir wielosokowy, nie przerywając składania pocałunków na szyi, które miały tak podobne. Zrobi wszystko by zagłuszyć pustkę jaką po sobie pozostawi.
Ale teraz, w opustoszałej Eurydyce, która żyła swoją własną, ciężką, niewypowiedzianą historią, czuł siostrzaną obecność jak oddech na skórze. Być może jego dusza krzyczała, szarpała się pod skórą, próbując wyrwać z tej spirali, ale ciało… Ciało znało Calanthe; pamiętało jej temperaturę, geometrię jej bólu, rytm oddechu, który teraz zsynchronizował się z jego własnym.

Zacisnął palce mocniej na jej nadgarstku. Nie z brutalnością, a zwyczajną z rozpaczą; żądzą, której nie chciał już przed siostrą ukrywać. Z tym nieopisanym bólem, który przynależny był tym, którzy kochają zbyt czysto. Zbyt mocno. Tak mocno, że świat tego nie zniesie.
Pocałunek był niczym pieczęć złożona pod spisanym krwią cyrografem. Podpisał się pod tym przeklętym aktem, szarpany pierwotnym bólem. Pragnienie nie znało różnicy między grzechem, a świętością. W tej chwili moralność zdawała mu się towarem drugiej klasy. Czymś co można było wrzucić do szafy i zapomnieć na długie lata o jej istnieniu. I może właśnie dlatego pozwalał jej na wszystko?
Bo Baldwin nigdy nie był dobry. Był tylko wierny.

Otarł opuszką kciuka ślinę z kącika siostrzanych, zaczerwienionych ust - gest tak czuły, że aż bluźnierczy. Jakby dotykał relikwii, oczyszczał to, co zostało skalane przez jego własne pożądanie. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem wolniej, delikatniej, przecząc wszystkiemu co się działo wokół nich. Nie miał siły oddzielać prawdy od kłamstwa, dlatego gubił się we własnym dotyku i chłodzie jej porcelanowej skóry.
Kolejnego pocałunku już nie było. Wbił za to mocniej palce w jej wąską talię, dociskając jej uda do swoich bioder.
- Czego chcesz?- Głos miał zachrypnięty, gdy próbował złapać oddech między każdym słowem. Próbował się opanować, zaciskając szczękę tak mocno, że aż zadrżała mu linia żuchwy. Wystarczył zaledwie jeden jej ruch, jeden nieostrożny gest, by wyrwać z jego ust zduszone, zwierzęce warknięcie.- Kim chcesz być, Cal?- Kolejne pytanie, boleśnie wydłużające to co wydawało mu się nieuniknione
- Powiedz. Cokolwiek.- Błagał ją w myślach.- Zrobię z ciebie wszystko, czym chcesz być. Boginię, siostrę, ladacznicę, pierdoloną świętą. Jedno słowo wskazówki, by wiedział co robić dalej.
- Mam cię zabrać na zaplecze jak zwykłą kurwę? Czy przenieść przez próg domu jak panią Malfoy?
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#12
27.05.2025, 20:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.05.2025, 20:40 przez Millie Moody.)  
Byłyby myśli, które mogłyby zaiskrzeć w poczochranej głowie, ledwie moment po tym, jak wylewała łzy na ziemi, w dramatycznym geście utyskując na to, że była pojebana.

Normalna sprawa być pojebanym, miała w tym całkiem niezłą wprawę.

Także teraz jego uwaga, jego podniecenie, jego palce zaciskające się na biodrach, łagodne starcie warg i ostre słowa... To wszystko wzbudzało w niej ogień spalające wszelkie myśli, wszelkie wątpliwości, wszelkie zahamowania wobec oszustwa, które miało być tylko grą, próbą umiejętności patrz dupku umiem kurwa rzucać uroki lepiej niż Ci się wydawało kutasie! Nie można było ukryć, że wszelkie falliczne określenia i porównania obecnie była szalenie zasadna, kiedy obecnie ich relacja skupiła się na wrzącym punkcie połączonych lędźwi.

Baldwin coś bredził, czasem jego słowa inspirowały ją, pobudzały kreatywne moce, zachęcały do przekraczania artystycznych barier wyznaczanych twardym akademickim rzemiosłem. Czasem bablał bez ładu i składu, zapewne splatając w warkoczu co bardziej wykwintne i wyuzdane zdania zasłyszane, wypowiedziane... Popisywał się, lecz wyczulone ucho Moody zwyczajnie przetwarzała to na mało istotny szum. Teraz też mówił, lecz to nie nuda przykryła znaczenie, pozostawiając w świadomości tylko kurwę na zapleczu w mocy i kciuki ślizgające się o kość biodrową. Całował delikatnie, ale ona nie chciała wcale delikatnie. Wgryzła się w jego usta, jakby chciała spijać z jego warg hipnotyczną czarną krew. Zatopiła dłoń we włosach i pociągnęła je gwałtownie po ziemi zadymionej, półśpiącej Eurydyki, pozostawiając na swoim przedramieniu czerwoną szramę. Usta nie czekały więcej, zęby przeniosły się na bladą skórę szyi, znacząc ją cal za calem siną ścieżką. Wolna dłoń powędrowała do rozchełstanej wcześniej koszuli, szybkim szarpnięciem rozrywając koszulę. Ubrania wciąż stanowiły przeszkodę, ale miejsce najwidoczniej dla niej nie było w żadnej mierze problemem.

Zaplecze?

Przereklamowane.

Z niechęcią odsunęła się trochę, ujebane farbą palce pozostawiały na żebrach barwną smugę w swojej drodze do nierównej walki z paskiem. W takich chwilach żałowała najbardziej, że nigdy jej się nie chciało opanować bezróżdżkowych trików. Magiczne kajdanki i złocisty bicz to było coś co temu zarozumiałemu czyściuchowi było bardziej potrzebne niż jego siostra.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#13
27.05.2025, 21:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.06.2025, 22:53 przez Baldwin Malfoy.)  
Czy jest nadal (ha ha) zauroczony - rzut na percepcję 2k
Rzut N 1d100 - 59
Sukces!

…i właśnie wtedy Baldwin poczuł, że coś się zmienia.
Nie w powietrzu, bo to wciąż pozostawało gęste od potu, dymu Eurydyki i grzechu; a w sposobie, w jaki Millie wgryzła się w jego usta, brutalna i triumfująca, jak ptaszysko rozszarpujące ofiarę na twardym, kamiennym ołtarzu ku czci bezimiennych bogów.

Westchnął - ciężko, kurewsko wręcz… rozczarowany - i zacisnął palce na jej udzie. Z siłą, którą nie pozostawiała przestrzeni na pytanie. Pozwalał jej wytaczać rytm, ustalać zasady, brać ostatnie okruchy świętości, której się wyrzekł na brudnej podłodze świątyni Sztuki.
Jeden płynny ruch bioder, jakiś wewnętrzny impuls, kazał mu skończyć tą farsę. Więc zrzucił z siebie pannę Moody,
Odepchnął ją wystarczająco mocno, by przeleciała w bok, a dłoń, która jeszcze przed momentem badała jego ciało, uderzyła głucho o beton. Nie dał jej nawet satysfakcji rozpięcia paska u spodni. Wyrwał się spod pocałunku, nawet jeśli w odwecie rozcięła mu przygryzioną dolną wargę.
Ale nie było czasu. Ani na słowo, ani na krzyk, ani tak naprawdę na cokolwiek, bo kiedy jej ciało padło na plecy jak wzgardzona ofiara, Baldwin znalazł się nad nią w sekundę.
Wsunął kolano między jej uda, lewą ręką wspierając cały ciężar otumanionego po uroku ciała, prawą przytrzymał na jej szyi.
Nie dusił. Nigdy. Może gdyby ładnie poprosiła, to dostałaby to czego chciała. Ale na razie zacisnął palce z wyczuciem kogoś, kto doskonale wie, gdzie leży granica. przytrzymał ją przy podłodze nie tyle z fizycznej potrzeby, co z tej głębszej, pierwotnej, która nie pozwalała mu już więcej udawać. Potrzebował ciszy. Potrzebował władzy. Potrzebował jej bez otoczki złudzeń.
Przyglądał się dziewczynie przez chwilę.
- Jesteś ładniejsza, gdy nie próbujesz udawać, że wiesz kim jesteś.- Rzucił rozbawionym tonem.
Złote.
Oczy  Millie były jak świeżo wyciągnięte ze skarbca galeony. Jak bursztyn, w którym przed laty utknął głupi komar, a teraz sprzedawano go w budce na plaży w Brighton po zawyżonej kwocie jakiemuś równie głupiemu turyście. Jak lepki, obrzydliwy miód. Jak… coś martwego.
Jej oczy nie miały w sobie nic z chłodu, nic z ciszy, nic z obojętności, którą współdzielił ze swoją umiłowaną siostrą. Zbyt ciemne rzęsy, brwi w złym kształcie, zbyt gęste.
Zsunął się spojrzeniem w dół. Nie ten odcień skóry, brak tego jednego pieprzyka na lewym płatku nosa, usta, policzki, linia żuchwy.
Chciał krzyczeć. Ugiąć się pod zbyt ostrym spojrzeniem, skryć twarz w puklach jej włosów - ciemnych. ciężkich. Były brązowe, w tym obrzydliwym odcieniu mokrej po deszczu ziemi, lepkie od potu. Niby echo, karykatura świętości, wciąż nosząca na sobie resztki boskości.
Wszystko w Moody było nie takie jakie by chciał.
Była zbyt bezpośrednia. Zbyt ciepła. Zbyt obecna. Zbyt żywa, gdy kochał nic więcej jak ideę swojej siostry.

- To teraz spróbujesz jeszcze raz.- Wymruczał jej w usta, nisko, bezlitośnie jak belfer, który nie pozwala ci odejść od tablicy nim nie rozwiążesz zadania.
Ani myślał zainicjować pocałunek. Nie było już w nim ciepła, tego miękkiego wrażenia intymności i oddania, pozostał jedynie obnażony rozkaz rozpuszczonego, czystokrwistego chujka. Trzymał twarz blisko, ale nie po to by Millie dotknąć. Zamiast tego pozwolił kroplom krwi z swojej przegryzionej wargi spaść na jej usta - powoli, z precyzją, jakby żadnej nie wolno było zmarnować. Jedna uderzyła w górną wargę, kolejna w kącik ust. Trzecia spłynęła po brodzie czarownicy, brudząc głębokim szkarłatem jej brudną skórę.
Nie drgnął, choć miał ochotę cofnąć swoje słowa. Prawdziwie piękna była gdy milczała. Z czystokrwistą krwią zaschniętą na ciele.
Nie próbował zetrzeć z Moody ani kurzu ani krwi ani jej pierdolonego cierpienia. Po prostu był. Nie usprawiedliwiał, nie żądał niczego ale niczego nie obiecywał.
Baldwin Malfoy nie pieprzył się ze szlamami. Dziwek półkrwi po prostu nie całował.
- Smakowałaś kiedyś Imperiusa, Mills?- Szepnął, a każde słowo brzmiało jak pieszczota, którą karmił najbardziej zniszczone, potrzaskane kawałki jej duszy.

To było wręcz szalenie zabawne, że tarzali się na podłodze speluny ochrzczonej imieniem Eurydyki. Jakby ktoś wyjątkowo okrutny, obdarzony paskudnym poczuciem humoru maczał w tym palce.
Baldwin nie był Orfeuszem. Nie miał ani liry, ani złudzeń. Nie śpiewał pieśni, które mogłyby wzruszyć bogów podziemia. Nie miał zamiaru wyciągnąć panny Moody z mroku.Nie. Zamiast tego marzył, żeby ją weń wepchnąć. Trzymać ten brązowy łeb w odmętach rzeki Lete, aż przestanie się rzucać jak kotka w rui.
Z premedytacją. Z chłodną precyzją. Jakby piekło było jedynym miejscem, do którego naprawdę pasowała, a jego dłoń zaciśnięta czule na jej łabędziej szyi - nie przemocą, a aktem łaski.
- Ptaszki ćwierkały, że to gwałt, który kurewsko uzależnia.- Dodał jeszcze cicho, ostatecznie i tak wpijając się w usta czarownicy. W końcu smakowała jego krwią.- Ćwierkają, że można się wręcz w nim zakochać.
Zaśmiał się.
W końcu... żadne z nich raczej nie miało żadnych innych planów na dalszą część nocy.

Koniec sesji
.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Millie Moody (2199), Baldwin Malfoy (4190)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa