• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[18.08.1972] Horyzont w szkarłatnej koronie || Morpheus, Roselyn & Ambroise

[18.08.1972] Horyzont w szkarłatnej koronie || Morpheus, Roselyn & Ambroise
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#11
19.02.2025, 17:05  ✶  

Słuchał słów Roselyn, słów Ambroise, oszczędnych jak krople w magiaptece. Łzy feniksa odmierzane pipetą, aby nie zmarnować nawet odrobiny na kogoś, komu mówić nic nie chcieli. Zamknął na chwilę oczy, wziął głęboki wdech. Poczucie irytacji zgasił w sobie, jak gasi się świecę opuszkami palców, w pośpiechu, aby nie pozostawić po sobie dymnego zapachu oparów, które już nie miały nadziei na płomień.

Gęsty, lepki mrok spływał z nieba, jakby sama noc rozwarła swe czarne trzewia, a gdzieś w głębi, na krańcach widnokręgu, czaił się ogień. Jeszcze nie widoczny, lecz już obecny, w powietrzu, w ziemi, w samych trzewiach człowieka, który siedział przed nimi. Było w tym coś nieuniknionego, jak sąd ostateczny, który nie potrzebuje głosu, by wydać wyrok. Wystarczyło czekać. Ogień przyjdzie. Przesunie się po świecie, splatając się z jękami i modlitwami, węgląc ciała. A jednak, czyż nie było w tym wszystkim jakiejś potwornej ulgi? Oto kres udręki, oto nicość, która śmieje się w twarz każdemu wysiłkowi, każdej nadziei. Ból już się zaczął. Nie był jeszcze bólem fizycznym, lecz czymś o wiele gorszym, przeczuciem wizją. Czuło się go w powietrzu, które gęstniało, lepko osiadając na skórze, w ciszy, która nabrzmiewała jak raniona tkanka, w szaleństwie myśli, które nie mogły znaleźć ujścia. 

Chciałby im powiedzieć, że mają przestać się chować pod pudrem gościnności, ale Roselyn wyglądała... Przekonywująco. Może rzeczywiście niczego nie wiedzą, nie zapuszczają się w Knieję. Nie wszyscy traktowali prawo jako sugestię, niektórzy trzymali się jego litery bardzo dokładnie.

— Jakie są państwa i reszty rodziny stosunki z rodziną Abbott? — zapytał. Magiczne pióro notowało zawzięcie każdą sylabę, skrobało lekko, odwzorowując krój pisma Morpheusa. Raczej prosty, pozbawiony nadmiernych ozdobników, ale nie protacki. Na pewno uczył się kaligrafii, lecz nie klasycznej kursywy angielskiej, a szwajcarskiej Kurrentschrift. Dlaczego? Trudno stwierdzić. Może dodatkowa kropka w całej litanii dziwactw pracowników Departamentu Tajemnic.

— Mówię również o zadrach i niesnaskach sprzed pokoleń, jeżeli takie są zanotowane lub wielkich przyjaźniach. Zależy mi przede wszystkim na kwestiach związanych z ich gajem oraz drzewami waszego rodu.

Splótł dłonie ze sobą w koszyczek i powrócił do obserwacji rodzeństwa.


Percepcja: ◉◉◉◉◉ szukam sugestii niewerbalnych kłamstwa, nerwowości itd.
Rzut W 1d100 - 15
Akcja nieudana


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#12
29.03.2025, 10:48  ✶  
Zaczynała się odrobinę denerwować podobnie jak Morpheus, którego ogarniała irytacja. Elegancko ubrana Roselyn nie nawykła do small talków, ba - z reguły ich unikała jak ognia, obojętnie czy były one przeprowadzane na bankietach, czy w pracy. Po kolejnym pytaniu zerknęła na brata, zanim nie powróciła do Morpheusa, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Panie Longbottom, jaki jest cel pana wizyty? - zapytała w końcu, po chwili milczenia. Zgrabnie zmieniła pozycję, zakładając nogę na nogę. Była piękna, ale była także młoda: zbyt młoda, by mogła prowadzić skomplikowane batalie psychologiczne z kimś tak doświadczonym jak Morpheus. - Abbottowie są częścią naszej rodziny dzięki Mirabelli Abbott, która jest naszą ciotką. Szanujemy zarówno ją, jak i ich. Instytut badawczy Thomasa Greengrassa, naszego ojca, był, jest i będzie zawsze otwarty na każdą utalentowaną osobę, bez względu na jej nazwisko - odpowiedziała gładko i... cóż: zgodnie z prawdą. Nauka była czymś, co potrafiło zatrzeć niesnaski między półkrwistymi czy czystokrwistymi. Co prawda bardzo rzadko zdarzało się, by ktoś był aż tak utalentowany jak osoba czystej krwi, lecz nie mogli zaprzeczyć, że takie przypadki się zdarzały. A oni po prostu gromadzili wokół siebie najlepszych magibotaników. - Jeżeli pyta pan w odniesieniu do ostatniej tragedii, która się wydarzyła w Sadzie Abbottów, to jestem zmuszona pana poinformować, że osobiście dopilnowałam, żeby próbki tej dziwnej rośliny dotarły do mojego ojca. Razem z zaufanym zespołem badawczym zajmuje się tą sprawą i przysięgam na własne życie, zrobimy wszystko co w naszej mocy, by odkryć co się stało.
Roselyn nie była głupia, słyszała o tragedii w Sadzie Abbottów i o tym, co się stało. Wiedziała, że Longbottom był tam obecny i chociaż przełykała w nocy łzy wściekłości na to, że ojciec nie dopuścił jej do zespołu badania tej dziwnej rośliny: to wiedziała, że wziął najlepszych z najlepszych, by rozwikłać tę zagadkę. Nie podobało jej się za to to, co wychodziło z ust Niewymownego.
- Panie Longbottom, gdybym nie słyszała o pana reputacji, pomyślałabym, że to oskarżenie - powiedziała nieco ostrzej niż zamierzała, a jej dłoń nieznacznie zacisnęła się na kolanie. - Jeżeli chodzi o święte drzewa rodziny Greengrass, nie wiem co mogłabym panu odpowiedzieć: to sprawa rodziny Greengrass, nie Ministerstwa.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
01.04.2025, 03:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.04.2025, 03:13 przez Ambroise Greengrass.)  
Jeżeli istniał gorszy moment na prowadzenie czczych rozmów, prawdopodobnie musiał być naprawdę fatalny. Tak zły, że Ambroise nawet nie próbował go sobie wyobrażać. Tak właściwie, obecnie skupiał się wyłącznie na jednym: na tym, by zachować tę samą wyważoną neutralność, z jaką przyjął ich gościa. Niezbyt chłodną i nieprzesadnie ciepłą. Na tyle letnią, żeby Morpheus Longbottom nie wyczuł, że w istocie była to strużka moczu, którym większość Greengrassów obecnie lała na Ministerstwo.
Rzecz jasna, nie bez powodu. Członkowie tego konkretnego rodu nigdy nie byli wyjątkowymi fanami współpracy z instytucjami publicznymi raczej skłaniającymi się ku blokowaniu rozwoju nauki, niekorzystnym zmianom w systemie edukacji (za to tnącym budżet) czy podcinaniu skrzydeł badawczej ciekawości. Co jak co, Ministerstwo Magii zdecydowanie stało na czele takich organów. Zajmowało niechlubne pierwsze miejsce na podium.
Było też opieszałe, skorumpowane, zeżarte od środka przez trawiącą je zgniliznę. Śmierdziało rozkładem, ale nie było w stanie wydać ostatniego tchu. Nie mogło także magicznie wrócić do czasów świetności, bo po prawdzie nigdy takich nie przeżyło. Jak wszystko, co wiązało się z tego typu ideami, za jakimi stało, od samego początku przeżywało wyłącznie postępujący regres.
Nie powiedział tego jednak. Nie wtrącił się także w pytanie, jakie padło ze strony Roselyn. W punkt, naprawdę w punkt. Była błyskotliwym gospodarzem. Doskonale wyważonym. Prezentującym harmonię między kulturą a zdecydowanym zaznaczaniem swojego stanowiska. Był z niej dumny. Nie zamierzał wtrącać się teraz bez potrzeby. Wyłącznie skinął głową.
Na słowa o pudrze gościnności, wbrew pozorom, prawdopodobnie poczułby się bardziej rozbawiony aniżeli urażony. Na tyle, na ile można było mówić o wesołości (cierpkiej, może nawet szyderczej, ale wesołości) w wypadku kogoś, kto w tym momencie w najlepszym wypadku przechodził przez fazę głębokiego szoku, więc naturalnie nie był zbyt promienny.
Przez coś na kształt ponownej żałoby po członku rodziny. Tym, który choć już raz odszedł z tego świata i (wedle wszelkich prawd przyjmowanych przez Greengrassów za coś więcej niż tylko legendy) powinien nie podlegać już prawom umożliwiającym mu kolejną śmierć. Tym razem ostateczną. Powolną, agonalną, przerażającą. Przejmująco bolesną również dla żyjących krewniaków. Sprawiającą, że ich ciała stawały się równie chłodne, co reakcje.
Byli ze wszech miar uprzejmi, bo powinni tacy być. Stanowili pierwszy front rodziny w zetknięciu z wysłannikiem nie tylko Ministerstwa, lecz także Departamentu Tajemnic. Tego, który nie powinien wiedzieć więcej niż już i tak wiedział. A z pewnością wiedział wiele. Zdecydowanie zbyt wiele.
W oczach Ambroisa jednocześnie (ot paradoks) niedostatecznie mało, bowiem w innym wypadku problem widm trzęsących duszą Kniei już dawno powinien zostać zażegnany. Władze były zatem albo doskonale poinformowane i wykazujące się wyjątkową opieszałością. Może nawet swoistym wyrachowaniem czy sadyzmem. Albo po prostu bezsilne.
Tak czy inaczej, ta wizyta nie miała przynieść nagłej otwartości ze strony kogoś, kto nie uważał, by było to potrzebne, wskazane, pomocne...
...mógłby wymienić całą listę tego, czym nie była wizyta Morpheusa. I zaledwie jedno, proste określenie na to, jaka była: nużąca. W teorii trwała zaledwie od kilku chwil. W praktyce już zdążyła go zmęczyć. Nie był w najlepszym stanie mentalnym. Jego towarzyskość była daleka od zwyczajowego poziomu. Tego, który w przypadku osób jakkolwiek związanych z rządem bądź polityką był raczej stosunkowo niski.
Puder gościnności całe szczęście miał delikatnie różany zapach. Roselyn zgrabnie aplikowała go na nos ich gościa, otulając twarz Longbottoma prawie niewidoczną chmurką białych kłamstw. Słodkawych, ale nie przesadzonych. Zupełnie jak na jego siostrę przystało. Umiała być czarująca. Nawet pozostając przy tym wyjątkowo konkretna w przekazie.
No, przynajmniej z pozoru, bowiem w istocie mówiła o rzeczach, które nie miały oparcia w rzeczywistości. Przedstawiała fakty będące półprawdami. Nie do końca kłamstwem, ale zgrabną modyfikacją rzeczywistości. Była w tym nieodmiennie imponująca. Co prawda niespecjalnie spodobał mu się fragment z przysięganiem na własne życie, ale cóż, nie dało się uniknąć pewnych przejawów koloryzacji.
Przez ułamek sekundy, gdy wzrok Roisa spotkał się z jej spojrzeniem, mogła w nim swobodnie wyczytać te dwa słowa: chapeau bas. Nieme uznanie przeznaczone tylko i wyłącznie dla niej. Komunikacja niewerbalna typowa dla kogoś, kto znał się nawzajem na wylot. Dla innych?
Było to zaledwie przelotne skierowanie wzroku na kogoś, kto właśnie zakończył wypowiedź. Długą, rozwiniętą, nie wymagającą zbyt wiele do dodania.
- Moja siostra ma na myśli to, że nasze relacje są całkowicie poprawne - odezwał się we właściwej chwili; tak, by z pewnością nie ryzykować, że wejdzie komukolwiek w zdanie. - Jak pan z pewnością wie, jako rodziny, angażujemy się w liczne współprace. Nie tylko instytutowe. Obustronne. Ze wspólnej inicjatywy. Dajmy na to: działalność Towarzystwa Herbologicznego. Którego... ...jak pan z pewnością również jest świadom... ... pełnoprawną głową jest Mirabella Abbott... ...natomiast - uprzejmie pominął kolejne: to także pan już wie - my dwoje, choć nie wyłącznie, jesteśmy aktywnymi członkami i wspomożycielami - co także pan wie, bo przedstawiciel Ministerstwa brał udział w ostatnim, wyjątkowo interesującym spotkaniu, po którym z pewnością sporządzono liczne raporty, nie musiał tego mówić, prawda?- Interpretację przedstawionego obrazu pozostawię panu - nawet nie drgnęła mu powieka.
Gdy chciał, w istocie potrafił mieć kija w dupie, emanując także wyważoną dezaprobatą dla zarzutów, jakie i on wyłapał w wypowiedzi Longbottoma. Co prawda nie czuł potrzeby powtórnie wytykać tych insynuacji. Roselyn już zdążyła to uczynić. Jednak całkowite milczenie nie byłoby wskazane, prawda? Każde rodziny miały jakieś zatargi.
- Gęsi - dodał po chwili namysłu, kiwając głową, jakby właśnie go olśniło - w czterdziestym czwartym stryjeczna ciotka Balbina zarzekała się, że Abbottowie przywłaszczyli sobie jedną z jej gęsi szetlandzkich. Szczególnie, że następnej niedzieli na oficjalnym przyjęciu podawali gęsinę w jabłkach. Do końca swego sędziwego życia im tego nie wybaczyła. - nie spojrzał w kierunku Roselyn, zachowując poważny wyraz twarzy i równie uprzejmie wyważony ton głosu.
Gęsi, Roo, gęsi to gryzące skurwysyny.
- Jest to także istotną częścią odpowiedzi na dalszą część pańskiego pytania. Otóż tak ona, jak i reszta rodu, spoczywa w kurhanie... ...i... ...nawiasem mówiąc... ...doskonale pamiętam, że poprzysięgła nawiedzać gaj Abbottów. Może pan to odnotować - tu skinął głową w kierunku samonotującego pióra.
Nie kłamał.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#14
07.10.2025, 13:53  ✶  

Każdy ród miał dziwaczne sekrety i historie, które nawet niekoniecznie musiały być szczególnie tragiczne, ale nawiedzały, czasami nawet dosłownie, ich życia jeszcze przez pokolenia. Jak właśnie historia z gęsią, którą pióro skrupulatnie zanotowało. Wydawało się błahe, ale doskonale pamiętał dramatyczną historię sprzed stu lat o tym, że Selwyni ukradli Potterom recepturę na konkretny odcień różu na policzki o właściwościach, których już nikt nie pamiętał, a który podobnież miał stworzyć ich magię, na bazie tej drugiego rodu. Oczywiście opowieść tę sprzedała mu jego szwagierka z Potterów, co sprawiało, że była bardzo jednostronna.

Morpheus podał rodzeństwu fiolki ze wspomnieniem wizji i otworzył skrzynkę, w której znajdowała się departamentowa myślodsiewnia. Bez względu na to, czy skorzystali z bezpośredniej formy wizji czy nie, opowiedział im, co widział.

Las szumiał złowrogo, zupełnie tak jakby drzewa starały się ciebie ostrzec przed niebezpieczeństwem. Lecz przecież ty nie byłeś tu i teraz, znajdowałeś się gdzie indziej. W dwóch, może trzech miejscach naraz. Obraz Kniei został momentalnie przytłumiony przed dojmujące uczucie grozy, by w jednej sekundzie drzewa zmieniły swój wygląd. Nie widziałeś już strzelistych, grubych pni, pokrytych wieloletnią korą. Widziałeś gęsty, czarny dym, owijający się wokół roślinności. Ta płakała, chociaż bezgłośnie. Czułeś jej rozpacz, czułeś przerażenie. Czułeś jej ból tak, jakby to była twoja własna tragedia. Bolało cię fizycznie - ciało, ale także bolała cię dusza. Dojmujące przerażenie sprawiało, że nie mogłeś się ruszyć, lecz świat postanowił zrobić to za ciebie. Sceneria wokół zawirowała, a ty znowu stałeś w sadzie Abbottów. Widziałeś jak się przegrupowują, nakładając na furtki pieczęcie. Widziałeś aurorów i klątwołamaczy, kręcących się wokół zamkniętej części sadu. Widziałeś Mirabellę razem z jej mężem, którzy gestykulują żywo, rozmawiając z... Kimś. Chyba mężczyzną, ale nie byłeś pewny, bo postać wydawała ci się zrobiona z dymu. Gdy wyciągnąłeś rękę, by ją pochwycić, rozwiała się, a ziemia ponownie się zatrzęsła.

Po przekazaniu całości milczał, w końcu wizja nie była ani przyjemna ani jasna, a wielu w wizje w ogóle nie wierzyło i uważało jasnowidzenie za szarlatanerię. Podziękował dwójce za współpracę, poprosił o kontakt bezpośrednio do niego, gdyby dowiedzieli się czegoś we własnym zakresie lub coś przypomnieli i pożegnał. Podszedł jeszcze do stołu z pysznościami, jednak zamiast poczęstować się, wziął jeden z dekoracyjnych kwiatów i wsadził sobie za ucho jako dekorację.

Przecież wiadomo, że Niewymowni byli szurnięci.


Koniec sesji

//Wizja jest cytatem sesji z MG


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (1920), Roselyn Greengrass (1814), Ambroise Greengrass (4922)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa