— A myślisz, że czyje? — Przewrócił oczami, jakby nie mógł pojąć, że połączenie dwóch punktów w logicznym toku myślenia mogłoby być dla kogoś tak trudne. — Jesteśmy magami, cholernymi czarodziejami, możemy robić, co tylko nam się zażyczy! Poza tym oczywiście, że można. A nawet trzeba. Gdyby to było złe, to Matka Ziemia by inaczej świat stworzyła. Któraś z moich ciotek tak mówiła, więc to musi być prawda!
Mówił to takim tonem, jakby tłumaczył Rudej podstawową wiedzę, którą dzieci nabywają jeszcze zanim pójdą do szkoły i rozpoczną proces bycia przeżuwanymi przez system edukacji Hogwartu, a następnie wyplute z niego po przynajmniej siedmiu latach, tylko po to, aby potem skończyć nie wiadomo gdzie i z nie wiadomo jakimi perspektywami. Czy odnosząc się tak jawnie do społeczności czarodziejów, ryzykował tym, że przypadkowi mugole zwrócą na nich uwagę? Może. Chociaż w tym momencie wyglądali raczej na bandę podpitych nastolatków, którzy niedawno coś wciągali z brudnego blatu. Ostatnie, o co by ich posądzili niemagiczni to fakt, że mówią szczerą prawdę.
— Biba stulecia! — zawołał, chociaż dalej kręciło mu się w głowie i nawet przestawał mu się podobać dźwięk własnego głosu. Zmarszczył brwi. Czy naprawdę brzmiał tak na co dzień? Nic dziwnego, że Florence tak często go wyganiała, skoro musiała słuchać takiego jazgotu.
Będąc pod wpływem naprawdę różnych substancji, Cameron miał też zdecydowanie obniżony próg cierpliwości względem Heather. A konkretnie jej głosu, gdyż każde wypowiedziane przez nią słowo zdawało się nie tyle ranić ile rozdzierać jego bębenki uszne. Co do preferencji względem koloru włosów, mógłby się pewnie z nią kłócić, gdyby był w lepszym stanie. Ale nie był, więc musiał pozwolić dziewczynie trwać w niewiedzy, że ktoś jeszcze poza tym koczkodanem, którego ujeżdżała, nie przepada za kolorem jej włosów.
— Tyyyy, możesz mieć rację! — zauważył, spoglądając na Charliego, jakby właśnie awansował w jego oczach do rangi bóstwa. Ten to dopiero był domyślny! Bez niego w życiu by na to nie wpadli. Nic dziwnego, że ta przepiórka tak się ich uczepiła. Po prostu pożądała pary zajebistych młodych panów!
Ponownie parsknął śmiechem, jednak ten szybko się urwał, gdy zorientował się, że Wood ma pewne problemy z ich przeciwnikiem.
— R-r-rób to, co z-z-zawsze w ta-a-a-akiej sytuacji! — poradził, zaczynając się nieco jąkać. Przeklął siarczyście, wiedząc z doświadczenia, że to na swój sposób przerywało ten jakże upierdliwy cykl. Ruda chyba powinna wiedzieć, co robić w takiej chwili, to przecież nie mógł być jej pierwszy raz sam na sam z ptakiem. — Kurwa mać, z-z-znowu się z-z-zaczyna.
Naprawdę nie miał pojęcia, po co wpychał palce do dzioba tej gęsi. Ale to zrobił. I tego głęboko pożałował. Nie miał pojęcia, czy odgryzła mu palec, czy jedynie pozostawiła po sobie drobny ślad. Gdy tylko poczuł, że jest gryziony, rozdarł się wniebogłosy i odskoczył od zwierzęcia. Na początku starał się podnieść na równe nogi i uciec jak najdalej, ale był w takim szoku, że próbując się cofnąć, zahaczył o krawężnik i ponownie się wywalił, tym razem uderzając się w głowę. Wstrząsu mózgu może od tego nie dostał, ale guz na pewno mu po tym pozostanie. Niestety.
— Ja pierdziuuuuu, p-p-przecież t-t-to będzie trzeba szyć! E-e-ewidentnie! Nie wierzę! — Chłopak ewidentnie zaczął histeryzować i wpatrywał się w palec, chociaż w obecnym stanie nie był nawet w stanie ocenić, jak poważne były uszkodzenia ciała, jakich doznał. Równie dobrze mogło nic mu nie być. Z diagnozą musiałby poczekać do następnego poranka. O ile go dożyją, bo gęś okazała się dużo ostrzejszym rywalem, niż przypuszczał.