• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[17.09.72] Golfowy zawrót głowy [Gabriel & Robert]

[17.09.72] Golfowy zawrót głowy [Gabriel & Robert]
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#11
05.09.2025, 18:13  ✶  
Łagodny dreszcz przebiegł po plecach Roberta, gdy nagle chłodne usta dotknęły jego szyi. Słowa słyszał jak przez szybę, zmysły miał zamglone niczym przy stanie jakiegoś upojenia. Od kobiet często słyszał, że to on był uwodzicielem. Miał ten swój urok osobisty, a doświadczenie wcale nie przeszkadzało. Czy z mężczyznami miało być inaczej? Czy to on miał być tu tym uwodzonym? Montbel, człowiek kompletnie mu nieznany, właśnie flirtował z nim niczym w jakimś romansidle (których Robert oczywiście wcale nie czytał). Czy naprawdę był tak łatwy? Czy wystarczyło jedno spotkanie, kilka słów, gestów, niewielka stosunkowo doza dotyku, by kompletnie zwalić go z nóg?

Chyba była to kwestia tego, jak ostatnio się czuł. Spięty, poddenerwowany. Ciągle w akcji, cały czas w biegu. Świat czarodziejów potrzebował Roberta Croucha, ale czego od świata potrzebował Robert Crouch? Być może odrobiny odpoczynku. I zabawy, na brodę Merlina! Pomiędzy jednym i drugim papierem trzeba było mu romantycznego, zapewne jednorazowego spotkania z facetem, którego nie znał. Taka widocznie była wola bogów, a z nimi kłócić się nie mógł!

– To, że gram z tobą w tego wzbogaconego golfa już jest dostatecznym szaleństwem. No dobrze, może państwo tym razem nie upadnie. Choć z pewnością jest tego bliżej niż dalej – uśmiechnął się, powstrzymując się w duchu, by nie zacząć błagać o to, by wreszcie lec na trawie już kompletnie oddać się sobie nawzajem. Nie był jednak aż takim desperatem. Jak przed Robertem stawiano grę, zamierzał ją wygrać. Dobre to było zarówno w życiu, jak i w polityce. – Z taką motywacją, zaraz z amatora golfa przerodzę się w profesjonalistę. Wcale niezły z ciebie nauczyciel, Gabrielu.

Skierował się w stronę następnego dołka, przepełniony przyjemną ekscytacją. Tak, to właśnie szaleństwa teraz potrzebował. Prawo było rozsądne do bólu (a przynajmniej udawało, że takowe było). Gdzieś w głębi duszy, Robert nawet godził się z możliwością, że Montbel był bardzo sprytnym zamachowcem, choć starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Był w końcu nie tylko odpowiedzialnym politykiem, ale i ojcem. Nie chciał osierocać Enid, ale... był jednocześnie potwornie znudzony. A zdarzało mu się w życiu robić głupie rzeczy właśnie z nudów.

– Zauważyłem, że jak na tak gorącego faceta jesteś bardzo... zimny – zagadnął luźno, choć z niemałym zainteresowaniem tą kwestią. Rzadko się zdarzało, by całował go ktoś o zimnych wargach. – Nie pod względem charakteru, lecz ciała. Słabe krążenie?

Nie chciał dopytywać, czy krew dopływała odpowiednio tam, gdzie powinna, choć musiał przyznać, że przyszło mu to do głowy. Całe szczęście posiadał jeszcze resztki zmysłu dyplomatycznego.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#12
10.09.2025, 14:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:27 przez Gabriel Montbel.)  
Gabriel nie dotykał już wcale swojego rozmówcy, choć tak na prawdę dotykał go cały czas. Wzrokiem, myślą, oceną – Robert nie mógł wyzbyć się wrażenia, że obecnie śledzony jest każdy jego krok. Każdy ruch. Gest. Każde zagięcie materiału tam gdzie luźno spoczywał na ciele, ale też tam gdzie opinał się w pochyleniu. Postawa jego ucznia rozbawiła go, nagła zmiana, żelazna maska założona na twarz i nie tylko, sądząc po wcześniejszych deklaracjach.

– Cóż za poświęcenie. Król byłby bardzo dumny za tak obywatelską postawę. – Słowa wręcz ociekały sarkazmem, choć w swojej lekkiej kokieterii, zdawały się raczej zalotnym przytykiem, aniżeli obrazą wampirzego majestatu.

Montbel podążał za nieznajomym, absolutnie nie uważając, by na tym mugolskim polu golfowym było więcej potworów niż on sam. Otulał ich gęstniejący z każdą chwilą jesienny zmierzch, poszum otaczającego pola lasu i łagodna woń nadchodzącego z oddali deszczu. Choć w przypadku tego ostatniego, Gabriel zakładał, że tak po prostu pachnie cała wyspa bez względu na potę dnia czy roku.

Czy tak też pachniał jego potencjalny kochanek tej nocy? Ociekał bogactwem i starannie dobranym opakowaniem pasującym do ludzi, wśród których Gabrielowi przyszło obracać się we Francji. Kilka chwil nad odsłoniętymi arteriami pozwoliły mu zaciągnąć się perfumami kosztującymi więcej niż niejedna zapluta posesja na tym całym ichnim Nokturnie. Ale wampira interesował inny zapach, prawdziwy zapach, ciała, potu i namiętności, nie zaś maska, za którą tak skrzętnie schował się obecnie. Ostryga zamknęła swoją skorupkę. Nieładnie.

Stanęli przy dołku, a nauczyciel nie zapomniał o swojej edukacyjnej funkcji. Chłodny metal główki golfowego kija dotknął od wewnętrnzej strony łydki sędziego i przemieścił się nieco ku górze, bardzo powoli, delikatnie napierając na - miał nadzieję - wystarczająco cienką warstwę spodni.
– Dbaj o dobry rozstaw nóg. Podstawą jest dobre osadzenie w ziemi, tak żeby energia uderzenia nie uciekła Ci na zachowanie pionu. – mruknął, a potem przeszedł nieco w bok, wciąż ześlizgując się jasnymi oczyma po sylwestce mężczyzny. Na moment jednak stracił uwagę, bo padło pytanie o jego stan medyczny. Szeroki uśmiech obrysował się na jego twarz, wciąż pozbawiony kłów, nie miał ochoty na ganianie się po lesie, choć nie wykluczał tego scenariusza dziś.
– Ja? Zimny? I powiedział to ktoś, kto utrzymuje, że szaleństwem jest gra ze mną po zmroku w tym przemiłym klubie dla przemiłych gentlmanów! – Czy nie powiedział mu przed chwilą, że wcale nie jest członkiem tego klubu? – A może masz rację i może tak właśnie wygląda Twoje szaleństwo panie sędzio, a ja winienem się lękać Ciebie gdy jesteś do cna zrównoważony, wyrachowany w słowie i geście, absolutnie odcięty od emocji, gdy uderzasz w wiekowy dąb sprowadzony w istnieniu do gładzi Twojego biurka, a jedno Twoje słowo, posyła człowieka na szafot... – intrygująca wizja, ciekawa wizja, urocza poagawędka przy rozgrywce. – Więc może wcale nie chcesz, żebym Cię sponiewierał, wcale nie chcesz układać się ze mną na skąpo wydzielane nagrody, może chcesz abym klęczał przed Tobą i błagał o łagodny wymiar kary, gdy oboje wiemy, że nie taki jest ciąg dalszy tej opowieści? – stał wciąż w pewnej odległości, ale tembr jego głosu zniżył się, mruczał pośród szumiących drzew, niemych obserwatorów ich spotkania. Strzel, sprawdź się, traf. Zawsze trafiasz. Czemu teraz jest inaczej? Pośród ździebeł idealnie przystrzyżonych traw zaczęła podnosić się mgła. Zimna w swym miękkim wyglądzie, troskliwa w prywatności w której oboje stawali się niebezpiecznie zatopieni pod przejrzystym, usianym gwiazdami niebem. I nawet żarówki lamp oświetlających im przestrzeń zdawały się przydymione, onieśmielone napięciem wdzierającym się duchotą w gardło.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#13
10.09.2025, 18:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.09.2025, 19:01 przez Robert Albert Crouch.)  
Nie miał pojęcia, czy słowa Gabriela były trucizną czy nektarem. Na pewno smakowały słodko, tak jak cała ta ich gra. Robert nie musiał się przedstawiać. Gdyby Montbel był czarodziejem, na pewno by go znał... a jeśli to mugol, wydawało się to jeszcze bardziej zakazane. Można było to łatwo sprawdzić, ale czy Robert chciał uprzedzać fakty? Czy kombinowanie nie zniszczyłoby tej chwili? Na szczęście Robert potrafił zdobyć się na odpowiednią subtelność.

– Niestety podlegam jedynie Ministrze... która jest mało wdzięczna za moje poświęcenie – westchnął. Przecież nie precyzował, czy była to mugolska czy magiczna ministra. Czarodziej jednak mógł połączyć kropki. W końcu ponoć mugolscy sędziowie nie byli w tym stopniu zależni od władzy wykonawczej.

Stanęli przy kolejnym dołku, słowa Gabriela znowu zaczęły go przyjemnie łaskotać, a kij golfowy pokierował się w górę nogi Roberta. Przez materiał spodni z domu mody Rosierów, poczuł on chłód metalu, przez który musiał wziąć głęboki oddech. Zaczynał czuć wzbierające się pożądanie, co ów tajemniczy nieznajomy zdawał się świadomie wykorzystywać. Kropelki potu spłynęły po czole sędziego, bo mimo chłodu jego towarzysza, zrobiło się mu dość gorąco. Miał nawet ochotę narzekać i zacząć się bezczelnie dopraszać. Wnioskować. Co za głupota... Szczególnie, że kusiła go wizja drugiej strony błagającej o coś od niego. Być może mógł nawet specjalnie popełnić jakiś błąd w ustawieniu nóg lub bioder. Wtedy Montbel mógłby uklęknąć i go skorygować.

Jeszcze rano nie przypuszczał, że mógłby kiedykolwiek o czymś takim pomyśleć.

– Cóż, wiesz, że jestem otwarty na doświadczenia... dwojakie. Jedno nie wyklucza drugiego – uśmiechnął się pod nosem. – Postaram się jednak teraz nie zawieść twoich nadziei.

Ustawił się tak dobrze, jak tylko potrafił, choć skoncentrować się było nawet ciężej niż zwykle. Jego dłonie zacisnęły się na kiju golfowym, cel został obrany. Potem oddech, zamach... I strzał.

Rzut AF na to, czy uda się Robertowi trafić do dołka.
Rzut Z 1d100 - 73
Sukces!


Rady przydały się. Okazywało się, że dokładnie taki trening w jego przypadku się sprawdzał. Zadowolony odwrócił się do Gabriela i zahaczył palcem o jego krawat, łagodnie ciągnąc mężczyznę bliżej siebie. Potrzebował tego, choćby pocałunku. Ostatecznego testu, choć ten już dawno zdał na ocenę "wybitny".

– I co pan teraz sądzi, panie Montbel? Może zasłużyłem sobie na jakąś nagrodę – kijek golfowy opadł na ziemię, a druga dłoń sędziego znalazła się na pasku spodni Gabriela. Kolejny niby niedbały ruch, zahaczający palec, punkt zaczepienia. Być może nie wpaść w otchłań zwątpienia, która mimo wszystko wciąż gdzieś tam ziała pustką i chłodem oceniających spojrzeń. Jednak Robert chciał zachować swoją dumę. Tylko ona otwierała mu drogę do prawdy.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#14
11.09.2025, 09:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:27 przez Gabriel Montbel.)  
Ziarno dawało potencjał.

Ziemia musiała jednak chcieć je przyjąć, otulić, ukołysać w swoim łonie.

Obracał w palcach różaną różdżkę, stojąc za nim i obserwując z jaką skutecznością ten dumny i próżny mężczyzna oddaje strzał, prawie nie widząc swojego celu zza mlecznej, magicznej mgły. Gabriel zaś spokojnie sączył sugestię, szeptał słodkie wonią umiłowanych krzewów obietnice, siał ziarno prosto w żyzny umysł, który tęsknił... a może taki który umierał z nudy? A może taki, który konał z ciekawości nowych doświadczeń? To nie była hipnoza, zegarek na łańcuszku ciążył mu w kieszeni, bo nie uważał, żeby trzeba było wyciągać pełny arsenał na uroczego sędziego, gdy wystarczyło odpowiednio ustawione pióro łaskoczące koniuszki nerwów, trzymające go w odpowiednim dystansie, w napięciu, w oczekiwaniu, że kiedyś ten dystans zniknie.

Wzmianka o Ministrze, tylko podbiła stawkę, bo o ile Gabriel nie orientował się w mugolskim świecie, o tyle w magicznym kojarzył nazwisko Jenkins. Istniała więc całkiem spora szansa, że jednorazowa przygoda mogłaby nie mieć żywotności ciętego goździka. Z tym większą subtelnością zasiał ziarno, wyszeptał, złożył w darze u drzwi przedświadomości, piękną paczuszkę z marzeniem. Z obietnicą. Łagodna urokliwa perswazja, nie żeby nie ufał swoim własnym wdziękom, choć po tych kilku latach pogrążenia w mroku własnego umysłu miał poczucie, że w pewnym stopniu wyszedł z wprawy...

Zaraz jednak odrzucił to zwątpienie, gdy nieznajomy zaborczym gestem przyciągnął go do siebie, a w jego oczach rzeczywiście mógł dostrzec czające się szaleństwo i przynaglenie.

Żyzna ziemia. Będziesz w niej bezpieczne moje ziarno...

Nie trzeba było mu też wiele więcej, by zgodnie z obietnicą ułożyć dłoń na policzku mężczyzny i unieść jego twarz delikatnie ku sobie. Owszem, jego skóra była chłodem wieczoru, jakby Robert nie całował drugiego człowieka, a na poły cielistą mgłę, która teraz zdawała się otaczać ich puchową kołdrą, gwarantem prywatności ofiarowanym przez łaskawą noc. Podobnie usta ogrzewały się lekko wargami Crouch'a, gdy w końcu z zaskakującą łagodnością złożyły na nich obiecany pocałunek. Wprawa nie lat, a wielu pokoleń przemawiała przez technikę Montbela, który dyskomfort wynikający z różnic temperatur przemieniał w przyjemną pieszczotę drażniącą nerwy. Druga z dłoni opadła na kształtnym pośladku sędziego, przyciskając mocniej ciało do ciała, trzymając go w pewnym chwycie silnych, kształtowanych żołnierską rutyną ramion.

Strzał musiał zdobyć wyraźnie uznanie nauczyciela, bo ten miast jednego pocałunku, rozwarł usta szerzej i pogłębił go, miękkim językiem zapraszając do tańca, przedstawiając przed sędzią wzrastające spektrum własnych możliwości. Żaru, który mimo dysfunkcji przeklętego ciała, tlił się głębiej i teraz dawał o sobie znać, pozwalając na moment wampirowi zapomnieć, że wypadałoby symulować oddychanie, aby zbytnio nie stresować ptaszyny, która wpadła mu w ręce. Ptaszyny, której melodia serca i jemu mieszała w głowie, pozwalając instynktom na moment, na chwilę wziąć górę, nad całkiem racjonalnym planem i potrzebą nawiązania stosunków trwających dłużej niż jednorazowa kolacja.

Ukłucie nie było bolesne. Znieczulone zimnym kompresem z jego warg, przypominało doświadczenie, w którym ktoś ofiarowuje ci z uznaniem bukiet róż, a ty obierając ów podarunek, zupełnym przypadkiem przebijasz skórę kciuka jednym z ukrytych przy łodyżkach kolców. Ostrych. Długich. Kolców.

Gabriel jednak gdy tylko poczuł słodki metaliczny posmak rozchodzący się po podniebieniu i momentalnie odchylił głowę do tyłu, mrużąc oczy i zaciągając się gwałtownie nocnym powietrzem, jakby degustował wino, które owszem chciałby wypić od razu ale... Nie dbałby tak o dobrostan mugola, który z taką ochotą wszedł w tę skromną pułapkę, ale jeśli jego towarzysz był magiem i to wysoko postawionym urzędnikiem... wypadało zgodnie z prawem i obyczajem przeprosić.

– Wybacz mój piękny nieznajomy. Zdarza mi się tak czasem, gdy zapomnę się w chwili, zwłaszcza zatopionej w tak czarującym towarzystwie... – westchnął ciężko, spoglądając na mężczyznę spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się do niego szeroko i tym razem jednak nie kłopocząc się ukrywaniem bardzo pięknych i bardzo nierównych w swej naturze zębów.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#15
14.09.2025, 12:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 12:04 przez Robert Albert Crouch.)  
Zaczęło się powoli, niemal łagodnie. Wspólny oddech, zimne powietrze, które czuł na wargach, zapraszające, choć poniekąd obce. Jak nowy smak, swego rodzaju rewolucja. Nie wiesz, że tego potrzebujesz, dopóki to wrażenie tobą nie zawładnie. Zakazany owoc, słodki i chłodny, jakby wyjęty z lodowatego strumienia. Pełen paradoksów, bo łagodniejszy niż się pierwotnie myślało, ale i w pewnym stopniu agresywny. Pragnący tak samo, a może nawet bardziej. Drapiący, kompletnie inny niż kobiecy, choć w swoim rdzeniu podobny.

Dłonie Roberta nie wiedziały, gdzie osiąść. Raz to wplatały się we włosy Montbela, przesiewały twarde kosmyki, chwytały się odrobinę kurczowo. Po chwili znajdowały się na plecach mężczyzny, na biodrach. Znów przytrzymywały się: materiału marynarki, kołnierza, w pewnym momencie jedna z nich zaczęła poszukiwać znajdującej się na pośladku kieszeni spodni (jakoś zawsze lubił ten ruch). Jego nogi drżały odrobinę, serce biło tak, że czuł je niemal w gardle. Nie była to miłość, lecz gra, pragnienie łączące się z odrobiną lęku, pokonywanego przez szarżę tej jego gryfońskiej brawury. Czy nazwałby to eksperymentem? Może... Jednak eksperymenty miały to do siebie, że nie dawały pełni potwierdzenia. Gdyby się mu nie podobało, mogłyby doznać falsyfikacji, lecz tu? Konfirmacja. Całkowita.

Nie czuł, żeby pocałunek ten był dominowany przez Gabriela. Dawniej przekonany był, że męsko-męskie relacje właśnie na tym polegają. Przepychanka, wieczna walka. Tu było inaczej. Robert był zapraszany do tej gry, raz napierając, dość bezczelnie nawet, a w drugiej chwili już topniał, odrywając się na moment, biorąc oddech, choć czuł się, jakby to bez ust Gabriela brakowało mu powietrza. Mężczyzna znakomicie całował, jakby miał za sobą całe wieki doświadczenia. Nie miał oporów ani wstydu. To pomagało Robertowi przezwyciężyć własne bariery.

Crouch poczuł, że jego własne dłonie, nad którymi powoli przestawał panować, znalazły się na klatce piersiowej Gabriela. Miał ochotę ściągnąć tę jego przeklętą marynarkę, pozbyć się własnej koszulki polo, a potem zedrzeć z siebie całą resztę. Była też inna opcja. Jego ręka znów chwyciła pasek Montbela, zimny metal zapięcia niemal poparzył go po palcach. Był ciekaw, jak to było: dotknąć mężczyzny, tak jak wcześniej zdarzało mu się dotykać jedynie kobiety. Już miał pytać, wyszeptać tą prośbę. Jego ton mógł być desperacki, jednak nie miał na pewno zamiaru wywierać na nikim presji.

Oczywiście, nie zdążył zadać tego pytania, bo nagle poczuł ukłucie. Zbyt ostre, by było ludzkie... nienaturalne.

Wtedy wątki połączyły się, a wątpliwości, które miał, wyklarowały się. Odsunął się o mały, acz znaczący krok. Pożądanie splotło się ze strachem (co za dziwna i paradoksalnie dopasowana mieszanka...).

– Ty... Jesteś wampirem, prawda? – wydusił z siebie po chwili. Instynktownie zasłonił dłonią rankę, którą stworzył Montbel. A Robert... musiał spytać. Lata spędzone w towarzystwie prawa wymagały od niego ograniczenia wszelkich domysłów na rzecz... klarownych informacji. – Wiesz, że jestem urzędnikiem państwowym. Jeśli mi coś zrobisz, czekają cię poważne konsekwencje. Nie chcesz mieć chyba aurorów na karku, prawda?

Dał się omamić. Oszukać. Był kompletnym idiotą, u którego widocznie to nie głowa decydowała o działaniach. Jak łatwo mógł zostać wywiedziony w pole? Wystarczyło tylko kilka słodkich słówek i już by się pieprzył na zimnej trawie z kim popadnie... Nawet z wampirem. Nie trzeba było żadnych uroków, by to zrobić. Wystarczyła jego własna głupota.

– Proszę... powiedz mi, że nie chciałeś zrobić ze mnie ofiary... – te słowa już nie brzmiały tak brawurowo. Łzy napłynęły do oczu, niechciane i niespodziewane. Tak się działo, gdy człowiek stał oko w oko ze śmiercią, którą sam na siebie ściągnął.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#16
16.09.2025, 19:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.09.2025, 19:36 przez Gabriel Montbel.)  
Śmiertelne serce załopotało gwałtownym tremolo w zrozumieniu własnej sytuacji, ciało stężało, odsunęło się wystarczająco daleko by dać do zrozumienia, potrzebę przerwy, ale wystarczająco blisko by w każdej chwili tę przerwę zakończyć.

A więc jednak... czarodziej.

Nie był pewien, czy tak mają wszyscy Anglicy, czy tylko Ci na których miał szczęście trafić. Zakaz przenikania do mugolskiego świata pozostawał płynny, struchlały skostniały świat koserwatywnych czarodziei czystokrwistych wiedział doskonale i truchlał dalej na myśl o młodych, których ciągnęła inżynieria, astronomia i wszystko to, po co sięgali mugole bez najmniejszych powodów utyskiwania na brak magii.

Gabriela nie obchodziły technikalia, tak jak ludzie. Ci, mimo zmiany scenerii wieków, pozostawlai ludźmi, tak jak jego słodkie towarzystwo pomimo pełnionej funkcji, która przed momentem nieco nadkruszona została uwidocznioną obawą. Wampir zaś, cóż... nie zamierzał naigrywać się z tego. Był to przyjemny komplement. Miła odmiana.

Nie zamierzał też siebie przekonywać, że było inaczej: sędzia Wizengamotu - był jakże korzystną znajomością na nowych ziemiach.

Zamiast więc po ciało, sięgnął robertową dłoni i bezceremonialnie złożył lekki pocałunek na jego złocistym sygnecie, nie tracąc ani na moment kontaktu wzrokowego, bo zawsze miło było wpatrywać się w ciemne oczy pełne tłumionego pożądania.
- Jestem powiernikiem Twoich tajemnic wysoki sądzie. - odpowiedział na jego pytanie, na które zdecydowanie dosadniej odpowiadały już i tak odsłonięte kły. - Nie wezmę od Ciebie absolutnie nic, czego byś nie chciał mi ofiarować. Zgodnie z resztą z literą chronionego przez Ciebie prawa, mon cheri - wymruczał, pozwalając sobie chłodnymi opuszkami palców pogładzić rozgrzaną skórę, licząc, że ów sercowe tremolo wytraci swoją prędkość, lub zyska ją z milszych dla partnera gry powodów. Trochę też zahaczył przy tym pod mankiet. Trochę pozwiedzał miękkiej skóry skrywającej przyjemny, choć rwany obecnie puls.

- Nie sądzisz, że odebranie światu kogoś takiego jak Ty, byłoby niemałym marnotrastwem? - dodał zamiast odpowiedzi i wypuścił jego dłoń tylko po to... żeby sięgnąć po swój kij i kolejną piłeczkę. Czy panna Rosewood byłaby z niego dumna? Miał nie rozrabiać i proszę, z tego oszczędnego rozrabiania najwidoczniej mogło wyniknąć sporo dobrego.

Ustawił piłeczkę na pinezce i przymierzył się do oddania strzału.

I tylko płaszcz z mgły zdawał się mniej ich okrywać, a latarnie świeciły nieco odważniej. Choć to może złudzenie, chwilowe rozkojarzenie inną aktywnością?

Gabriel tymczasem w swych gestach wcale nie chciał okazywać lekceważenia ludzkiej duszy stojącej obok. Dawał mu przestrzeń na chwilę oddechu, okazywał zaufanie, że ten nie czmyhnie w mrok. W końcu był sędzią Wizengamotu. Był też wytrawnym ogrodnikiem. Zasadził w tym umyśle już ziarno. Trzeba dać mu było miejsce, aby wypuściło pierwsze niewinne listki sadzonki.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#17
30.09.2025, 09:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.09.2025, 09:45 przez Robert Albert Crouch.)  
Wampiry dotychczasowo kojarzone przez niego były z krwawymi przestępstwami. Bywały przecież przypadki, gdzie przed Wizengamotem stawał taki ktoś, zamknięty w klatce w obawie przed tym, że swą brutalną zbrodnię powtórzy na czcigodnych sędziach. Bywały okoliczności łagodzące: głód krwi musiał być jakoś nasycony, a państwo dawało w tej kwestii znikome rozwiązania. Przecież komu by się chciało inwestować w lek na wampiryzm? Więcej: kto by chciał oddawać krew na rzecz tych, których uważali za potwory?

Gabriel nie kulił się za kratami. Był wolny i rzeczywisty. Nie chciał też skrzywdzić Roberta, co oznaczało, że być może uwodził go bezinteresownie... Albo miał w tym jakiś inny interes. Crouch poczuł to charakterystyczne przesunięcie w ich rozmowie. Działo się tak, gdy sprawy prywatne przechodziły w politykę. Ta myśl trochę go uspokoiła. Polityka stanowiła paradoksalnie bezpieczne pole do rozmowy... właściwie z każdym. Dobrodziejstwo ich pozornej demokracji.

Nie zgadzała się z tym jedynie czułość, którą wampir mu okazywał. Robert bardzo nie chciał myśleć, że stanowiła manipulacyjną taktykę. Było przecież tyle innych sposobów... A jednak miłe słowa, łagodny dotyk, wydawały się nad wyraz szczere. Albo rzeczywiście takie były, albo trzeba było popracować nad własnym wybujałym ego. Chociaż podobać się komuś, kto (jak łatwo można było się domyślić po sposobie mówienia) żył od jakiegoś wieku, stanowiło osiągnięcie. Ilu przystojnych mężczyzn Gabriel musiał spotkać w swoim (nie)życiu? Czy Crouch mógł czuć się wyróżniony?

– Rzeczywiście z twojej perspektywy pozbycie się znajomości z sędzią Wizengamotu byłoby niekorzystne. Fakt, że gdybyś tylko chciał, zniszczyłbyś mi karierę, też nie przeszkadza – odparł już zupełnie innym tonem niż wcześniej. – Podejrzewam, że czegoś ode mnie chcesz. Zgoła innego niż moja krew lub moje ciało, zgadza się?

Pracując w Wizengamocie, Robert nabył to unikalne spojrzenie na świat. Ten przepełniony był spiskami, a w gruncie rzeczy, mało kto działał na rzecz kogoś innego niż własna osoba. Dlatego tak wielu zgodziło się na to, by Jenkins została ministrą. Każdy miał nadzieję na manipulowanie nią, miała w teorii być przeciągana pomiędzy stronnictwami jak zabawka, którą wyrywały sobie niesforne dzieci w Płomyczku. Niewiele osób chciało rzeczywiście zmienić to państwo na lepsze.

Gabriel miał szczęście. Jedną z nich był bowiem Robert Albert Crouch.

– Uprzedzę cię jednak, że nasz kraj jest chory. Spalona Noc była jedynie objawem, widocznym, lecz po przemyśleniu sprawy, dla nikogo, kto zna nasze wspaniałe Ministerstwo, nie mogła stanowić zaskoczenia – skrzyżował ramiona na piersi, patrząc, jak Gabriel uderzył w piłeczkę. Mimo wszystko, kształt sylwetki wampira wciąż wydawał mu się atrakcyjny. – Być może byłbyś w stanie najwyżej zaoferować mi jakąś radę. Kompletnie nie wiem, co robić, gdy mam do czynienia z takim... betonem.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#18
06.10.2025, 16:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2025, 17:09 przez Gabriel Montbel.)  
–Moi? – zaśmiał się. Serdecznie, perliście, śmiechem lekkim i nieprzystającym do krypt i cmentarzy, a tak bardzo adekwatnym do francuskiego salonu i to nie czasów obecnych, a wcześniejszych, gdy arystokracja była arystokracją, a chłopstwo chłopstwem.

Czy chciał od niego czegoś więcej niż krwi? Czegos innego niż stałych dostaw krwi. Nie był pewien. Mógł zadbać w ten sposób o jej interesy. Wnosić coś do partnerstwa, które mu ofiarowywała. Mógł pytać o sprawy ważnej, wampirzej wagi, o to, że jakieś pijawki zasysają bez zgody i przyzwolenia dawców krew, a pozostają nadal nieuchwytne wymiarowi prawa. Mógł nadrabiać ludzkie zapiski o świecie pod jego światłym przewodnictwem. Mógł oczywiście pytać o możliwości współpracy, opowiedzieć mu o agencji panny Rosewood i możliwościach, które on jako sędzia mógłby z tego wyciągnąć. Mógł. Ale tego nie zrobił, szczerze rozbawiony małą pchełką, która czuła się tak szalenie ważna stojąc na szczycie kociego łba.

– Ludzkość jest toczona chorobą od zarania dziejów, to akurat nic nowego. Imperia powstają i upadają. Co się liczy to piękno i ulotność chwili, nim dekady zmienią się w wieki. To właśnie świadczy o Twojej wartości kwiatku, a nie ornaty i złote łańcuchy, które nosisz. – Przerzucił sobie kij przez barki i zawiesił na nim dłonie w swobodnej pozie. Odwrócił się do mężczyzny powoli, bezwstydnie dając sobie czas na zlustrowanie jego ciała teraz, gdy lampy znów zaczęły działać. – Czasem zwyczajnie chodzi o to, by zapomnieć. Czasem chodzi o to, by ciało poddało się i opadło z sił, a wszystko co Cię gnębiło zniknęło w gęstej mlecznej mgle. Co ja mogę Tobie dać, to coś więcej niż złota rada. To moment spokoju. Ale... – westchnął i spakował kij do skórzanej torby, po czym przerzucił ją sobie przez ramię. – Nie dziś. Dość już się zasiedziałem, a umówiony jestem na kolację, nie mogę pozwolić by mój gość czekał. Do zobaczenia monsieur sędzio. Gdzieś, kiedyś... w Londynie. Jestem przekonany, że nasze ścieżki jeszcze się skrzyżują a Ty... – miast zniknąć podszedł do Roberta, blisko, tak by chłodny oddech mógł ostatni raz połaskotać skórę na twarzy, by lodowymi błękitnymi ślepiami uwięzić w objęciu spojrzenie hardych, tak błagających przed momentem oczu. Gdzieś tam było ziarno. Czy trafiło na podatny grunt? –... będziesz miał chwilę na to by ochłonąć i zdecydować, czy taka umowa byłaby dla Ciebie opłacalna.

Krok w tył.

Błysk kła w zawadiackim, asymetrycznym uśmiechu.

– À bientôt – powiedział i zniknął.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Albert Crouch (3885), Gabriel Montbel (4152)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa