20.09.2025, 14:27 ✶
I gofry do tego. Odparła jedynie w myślach na uwagi Lucy. Niestety była zbyt zajęta kontrolowaniem mimowolnych ruchów ciała oraz utrzymywaniem profesjonalnego wyrazu twarzy kiedy jedno z pnączy zaczęło wspinać się nieśmiało po wewnętrznej części kolana. Z trudem powstrzymywany chichot na moment wydął jej policzki, w groteskowym, acz sympatycznym wyrazie delikatnie zarumienionej twarzy.
Wodziła spojrzeniem za przeszukującym regały tuż obok drapieżnikiem obleczonym w ludzką skórę. Delikatna nuta ekscytacji wynikająca z tej sytuacji była dodatkowym bonusem prostego zadania. Zadania, pod każdym standardowym względem, aż do bólu rutynowego. Odprężyła się trochę zanim znajdą sposób na jej uwolnienie. Zawisła swobodniej na pnączach, czego od razu pożałowała, czując na żebrach łaskotanie pnączy.
Westchnęła cicho na uwagę o przycisku nieco rozczarowana. Zaaferowana reakcja Keyleth powstrzymała ją jednak od komentarza i z uniesionymi brwiami i zachęcającym wyrazem twarzy obserwowała jak dziewczyna okazuje interesujących przebłysk zrozumienia zasadzki.
Przebłysk, który łączył różne niezwiązane obserwacje i strzępki informacji w dość nieoczywisty obraz Whittakera. Obraz, który nie był tak odległy od rzeczywistości. Cała absurdalność tego pomysłu była zaskakująco bliska prawdy.
W gabinecie rozległo się kolejne, tym razem bardziej obiecujące kliknięcie. Drewniane pędy, które jeszcze przed chwilą z zapałem odkrywały nowe rejony jej garderoby, zadrżały i z syczącym szelestem zaczęły wsuwać się z powrotem w głąb regału. Ostatni pęd, pnący się po jej nodze, zwinął się gwałtownie, wywołując u niej stłumiony chichot i mimowolny, taneczny niemal ruch biodrem, by uniknąć ostatniego łaskotania.
Jej spojrzenie odnalazło Lucy. Na ustach Ceolsige zakwitł ledwo zauważalny, pełen zrozumienia i czystego rozbawienia uśmiech. Było w nim wszystko – potwierdzenie, że doskonale zdaje sobie sprawę z ironii sytuacji, nuta podziwu dla cierpliwości wampirzycy i ciche zapewnienie, że wszystko jest pod kontrolą. No może w tym spojrzeniu była odrobina triumfu i samozadowolenia, kiedy Keyleth okazała kolejną warstwę swoich umiejętności.
Spojrzała na Keyleth, która z dumą trzymała w ręku tubę. W groteskowym kostiumie przypominała trochę kota, który właśnie upolował wyjątkowo krnąbrnego kanarka. - Może jednak znajdziemy wspólny rytm.- Odparła z przekąsem.
Gdy ostatni pęd zniknął w drewnie, odsunęła się od regału z gracją, jakby właśnie kończyła partię szachów, a nie była przed chwilą przytwierdzona do mebla. Strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia i wygładziła ubranie, przywracając nienaganny wygląd. Spojrzała ponownie na podekscytowaną dziewczynę, a jej uśmiech stał się nieco cieplejszy.
– Muszę przyznać, Keyleth... – zaczęła tonem profesorki oceniającej niekonwencjonalne, acz zaskakująco trafne rozwiązanie problemu – ...że choć twój wywód cechuje znaczny chaos, to w rozumowaniu kryje się ziarno prawdy. Whittaker to człowiek próżny i sentymentalny ale przy tym małostkowy. - Właściwie czemu nie? - Na horyzontalnej jest miejsce z dobrymi śniadaniami.- Zrobiła teatralną pauzę wpatrując się przez chwilkę w dziwaczną fretkę. - Być może w planach pojawią się gofry na śniadanie zależenie od stanu naszej garderoby.
Na koniec, z uprzejmym, niemal scenicznym gestem, wskazała otwartą dłonią w stronę regału, gdzie ziała teraz otworem niewielka skrytka. Cała uwaga ponownie skupiła się na ich zleceniodawczyni.
– A teraz, droga Lucy, skoro kurtyna opadła na ten wzruszający akt... może zechcesz odsłonić to, po co tu naprawdę przyszłyśmy?
Wodziła spojrzeniem za przeszukującym regały tuż obok drapieżnikiem obleczonym w ludzką skórę. Delikatna nuta ekscytacji wynikająca z tej sytuacji była dodatkowym bonusem prostego zadania. Zadania, pod każdym standardowym względem, aż do bólu rutynowego. Odprężyła się trochę zanim znajdą sposób na jej uwolnienie. Zawisła swobodniej na pnączach, czego od razu pożałowała, czując na żebrach łaskotanie pnączy.
Westchnęła cicho na uwagę o przycisku nieco rozczarowana. Zaaferowana reakcja Keyleth powstrzymała ją jednak od komentarza i z uniesionymi brwiami i zachęcającym wyrazem twarzy obserwowała jak dziewczyna okazuje interesujących przebłysk zrozumienia zasadzki.
Przebłysk, który łączył różne niezwiązane obserwacje i strzępki informacji w dość nieoczywisty obraz Whittakera. Obraz, który nie był tak odległy od rzeczywistości. Cała absurdalność tego pomysłu była zaskakująco bliska prawdy.
W gabinecie rozległo się kolejne, tym razem bardziej obiecujące kliknięcie. Drewniane pędy, które jeszcze przed chwilą z zapałem odkrywały nowe rejony jej garderoby, zadrżały i z syczącym szelestem zaczęły wsuwać się z powrotem w głąb regału. Ostatni pęd, pnący się po jej nodze, zwinął się gwałtownie, wywołując u niej stłumiony chichot i mimowolny, taneczny niemal ruch biodrem, by uniknąć ostatniego łaskotania.
Jej spojrzenie odnalazło Lucy. Na ustach Ceolsige zakwitł ledwo zauważalny, pełen zrozumienia i czystego rozbawienia uśmiech. Było w nim wszystko – potwierdzenie, że doskonale zdaje sobie sprawę z ironii sytuacji, nuta podziwu dla cierpliwości wampirzycy i ciche zapewnienie, że wszystko jest pod kontrolą. No może w tym spojrzeniu była odrobina triumfu i samozadowolenia, kiedy Keyleth okazała kolejną warstwę swoich umiejętności.
Spojrzała na Keyleth, która z dumą trzymała w ręku tubę. W groteskowym kostiumie przypominała trochę kota, który właśnie upolował wyjątkowo krnąbrnego kanarka. - Może jednak znajdziemy wspólny rytm.- Odparła z przekąsem.
Gdy ostatni pęd zniknął w drewnie, odsunęła się od regału z gracją, jakby właśnie kończyła partię szachów, a nie była przed chwilą przytwierdzona do mebla. Strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia i wygładziła ubranie, przywracając nienaganny wygląd. Spojrzała ponownie na podekscytowaną dziewczynę, a jej uśmiech stał się nieco cieplejszy.
– Muszę przyznać, Keyleth... – zaczęła tonem profesorki oceniającej niekonwencjonalne, acz zaskakująco trafne rozwiązanie problemu – ...że choć twój wywód cechuje znaczny chaos, to w rozumowaniu kryje się ziarno prawdy. Whittaker to człowiek próżny i sentymentalny ale przy tym małostkowy. - Właściwie czemu nie? - Na horyzontalnej jest miejsce z dobrymi śniadaniami.- Zrobiła teatralną pauzę wpatrując się przez chwilkę w dziwaczną fretkę. - Być może w planach pojawią się gofry na śniadanie zależenie od stanu naszej garderoby.
Na koniec, z uprzejmym, niemal scenicznym gestem, wskazała otwartą dłonią w stronę regału, gdzie ziała teraz otworem niewielka skrytka. Cała uwaga ponownie skupiła się na ich zleceniodawczyni.
– A teraz, droga Lucy, skoro kurtyna opadła na ten wzruszający akt... może zechcesz odsłonić to, po co tu naprawdę przyszłyśmy?