• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[15.09.1972] I tylko przyjdź

[15.09.1972] I tylko przyjdź
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#11
08.10.2025, 05:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2025, 05:37 przez Leviathan Rowle.)  
Wcale mu się nie podobała ta niewiedza. Nikt może nie zabraniał Helloise robienia co jej się podobało, w granicach rozsądku, ale kiedy mówiła to w ten sposób to w jakiś sposób igrała na intuicji Leviathana. Coś się w nim przewracało leniwie, nagle dźgnięte kijem i przebudzone nieco ze snu, ale jeszcze nie na tyle by chociażby łypnąć okiem. Szczególnie, że starał się żeby go to wcale nie obchodziło.

Może przejmował się, bo mu faktycznie zależało, a może tylko dlatego że obawiał się do jakich wniosków mógł dojść Lazarus. Zajmował się ugh, ciotką Helloise, żeby ojciec nie musiał zaprzątać sobie głowy i kiwnąć palcem, ale co jeśli zawiedzie? Spłonie cała chatka na kurzej nóżce, a może coś więcej? A co będzie potem? Hela bywała szalona, ale nie na tyle by nie znać wartości tajemnic.

- Chłopcy mają to do siebie, że lubią oszukiwać i zwodzić nawet wiedźmy skryte w lesie - rzucił odrobinę tylko rozdrażniony jej kluczeniem wokół tematu. Ruszył się z miejsca, chcąc podejść do brunatnej plamy, ale przechodząc obok niej musnął ją, palcami znacząc miękką skórę szyi przez skos. Tak samo zaczepnie jak i ostrzegawczo. Chłopcy mieli też to do siebie, że bywali nienasyceni i nawet nie myślał teraz o sobie.

Pochylił się nad poznaczonymi deskami i wyciągnął różdżkę. Najpierw przeciągnął opuszkami palców po podłodze, jakby chciał wyczuć plamę, a może sprawdzić jak bardzo wżarła się we włókna. Jak łowca, który śledzi swoją już raz zranioną ofiarę. Tej jednak brakowało, a wiedza że był nią jeden ze śmierciożerców, niewiele w tym momencie zmieniała. Rowle machnął różdżką - przywołując do siebie jeden z pustych słoiczków, które stały w kącie chaty, czekając na zapełnienie maściami czy eliksirami, a następnie związał kolejne zaklęcie, tym razem transmutacyjne i mające na celu oddzielić zardzewiały osad krwi i od podłogi i przenieść ją do pojemnika.

// transmutacja na oddzielenie zeschniętej krwi od podłogi
Rzut Z 1d100 - 42
Slaby sukces...


Drobinki zadrżały, jakby ktoś gwałtownie przesiewał je przez sito, kiedy zaklęcie splotło się i rozpoczęło cały proces. Było złożone, ale Leviathan opanował przecież sztukę animagii, więc jak bardzo mogło być bardziej skomplikowane od tej umiejętności. Może jednak chodziło o fakt, że nigdy wcześniej nie przychodziło mu wywabiać plam krwi w ten sposób i po pierwszych ruchach różdżki wciąż było widać pewne ślady brunatnej plamy, dlatego rzucił zaklęcie raz jeszcze.

// transmutacja na oddzielenie zeschniętej krwi od podłogi
Rzut Z 1d100 - 50
Sukces!


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#12
09.10.2025, 00:54  ✶  
Helloise znała wartość tajemnic — a przynajmniej tych, które mogły mieć wpływ na jej własne życie. Na tyle ceniła dotychczasową swobodę, żeby nie narażać się bez potrzeby na zerwanie rodzinnego układu. Wszyscy wychodzili obecnie na zadowolonych w wystarczającym stopniu, mimo że nikt nie był całkiem syty. Może i niełatwo było za nią momentami nadążyć — taki już miała urok — lecz nie planowała nigdy z rozmysłem ryzykować bezpieczeństwa rodziny. Nie miała powodów; mogła na tym jedynie stracić — przywileje, ale i ludzi, do których wciąż żywiła sentyment.
Chłopcy natomiast rzeczywiście bywali zwodniczy i nienasyceni — to zupełnie jak ona. Odebrała już w życiu lekcję o mężczyznach. Goniła często dla rozrywki za romansami, lecz zwykle pozwalała im istnieć tylko tak długo, jak długo ją w jakiś sposób bawiły. Czasem koniec był lepszy, czasem gorszy, ale z łatwością zapominała, a nieporozumienia romantyczne budziły co najwyżej irytację.
Wyłącznie rozbawiły ją zatem te ostrzeżenia Leviathana — wierzyła przecież niezachwianie, że jest sprytniejsza od wszystkich dookoła. Bawiły ją tym bardziej, że Zimny Śmierciożerca nie był nawet tego typu relacją. Był zbyt… zimny jak na jej gusta.
Helloise wstała i podążyła za czarodziejem przez izbę, aby stanąć u jego boku. Chciała widzieć, co robi — po części z ciekawości, po części, aby go pilnować. Tym razem to ona stała nad nim, gdy pochylił się nad plamą. Mając jego głowę w zasięgu ręki, jej dłoń sama wplątała się w ciemne włosy. Czarownica spróbowała nawinąć krótki kosmyk Leviathana na palec, a gdy uciekł jej, złapała kolejny, i kolejny.
— Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że może być na odwrót? — zapytała, nie kryjąc głębokiego przekonania, że rzeczywiście tak jest. Paznokciem wyznaczyła drogę po skalpie do samego ucha i zsunęła się za nim leniwie na kark, i z powrotem w górę. Błądziła bezcelowo, zaabsorbowana plamą w równej niemal mierze, co on. — Dlaczego nie ja miałabym zwodzić i oszukiwać?
Nie przeszkadzała mu, gdy zaczął czarować. Siadła na podłodze, opierając się plecami o ścianę i obserwowała, jak drobinki krwi zaczynają się poruszać, oddzielać i unosić. Zrobił to w jej skromnej ocenie dobrze — bo najważniejsze, że skutecznie i spełniwszy jej wydumane wymogi.
— Pięknie — wymruczała ledwie dosłyszalnie pod nosem, gdy zgasło drugie zaklęcie. Podniosła się niespodziewanie żwawo i zabrała słój krwi sprzed nosa mężczyzny, jakby bała się, że Levi postanowi zachować ów skarb dla siebie. — Zadbam o to, żeby pozbyć się go odpowiednio.


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#13
09.10.2025, 04:11  ✶  
Nie zwrócił na nią większej uwagi, kiedy podniosła się ze swojego miejsca i podążyła za nim, postanawiając skontrolować jego poczynania, a jej pieszczota została zbyta pewnym rozdrażnieniem - niewystarczającym jednak by wyrwać go z myśli. Bo kiedy tak wodził opuszkami palców po chropowatej powierzchni desek, zastanawiał się co właściwie powinien zrobić z zostawioną tutaj krwią. Krew bywała przydatna i ważna, pozostawało tylko pytanie na ile mogła mu się przydać wysuszona porcja czegoś, co zdążyło zespolić się z kurzem, a do tego należało do kogoś kogo powinien nazywać swoim sojusznikiem. Ale taki chyba był problem ze śmierciożercami i poplecznikami Czarnego Pana - mieli wspólny cel, ale pod koniec dnia każdy każdemu był wilkiem.

- Bo przez jednego chłopca zmarnowałaś już trochę lat - wymruczał bezwiednie, nie przywiązując w tym momencie zbyt dużej wagi do tych słów. Pamiętał jednak posmak rozczarowania, kiedy zniknęła. Korytarze posiadłości, nagle pozbawione odbijającego się od nich jej głosu i zwyczajnie zimne, kiedy nie mógł znaleźć jej towarzystwa. Wtedy toczył go dziecięcy żal, teraz uważał ją za zwyczajnie głupią, że dała się tak zbajerować jakiemuś fagasowi, który nie był warty wspomnienia.

Drugie zaklęcie załatwiło resztę i tak oto w słoiczku znalazła się całość problemu. Levi zdążył go tylko zakręcić, a ta zaraz pochwyciła go w ręce, wykradając dla siebie. Jeśli wcześniej miał wątpliwości co do tego, czy w ogóle to chciał, to teraz odpowiedź była twierdząca tylko dlatego, że nie chciał być gorszy.

- Ja go z tego drewna wyrwałem, więc to mnie się należy - oparł się łokciami o kolana, wciąż kucając nad miejscem gdzie jeszcze przed chwilą roztaczała się brunatna plama.


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#14
09.10.2025, 11:34  ✶  
Ona zaczęła tęsknić na długo przed nieszczęśliwą ucieczką z domu. Nie patrzyła na to wydarzenie nawet jako na ucieczkę z domu, bo przecież nie mieszkała w nim już wtedy — większość roku spędzała w szkole, mogąc o domu jedynie pomarzyć przez łzy. Wakacje mijały za szybko, kilka świątecznych dni połykała tak rozpaczliwie, że bardziej krztusiła się nimi, niż cieszyła, myśląc nieustannie o konieczności powrotu. Nie potrafiła poradzić sobie w Hogwarcie, czuła się nieustannie tłamszona przez zamkowe ściany i szkolną ławę, a wśród natury na szkolnych błoniach trudno było szukać pociechy w spokoju i samotności. Liczyła czasem po cichu, że gdy i Levi pójdzie do szkoły, wszystko magicznym sposobem się naprawi, lecz sama jego obecność nie odwróciła lat zaległości i poczucia wyobcowania.
Nie zrobił też tego Nokturn, ale wszystko wydawało się przed ucieczką lepsze od tkwienia w cyklu niekończących się, przygniatających upokorzeniem porażek.
— Nie sądzisz, że ten argument dawno się przeterminował? — Leviathan nie zdołał zepsuć jej swoim wypominkiem odzyskanego humoru.
Za dużo przed laty zniosła z tego powodu wypalającego wstydu, gniewu i rozczarowań, aby się nie uodpornić na powierzchowne przytyki w tę stronę. Dobra mina bywała może i nieco sztywna i wymuszona, ale była tam zawsze, gdy ktoś próbował wrócić do tematu. Helloise nie zamierzała całe życie sypać głowy popiołem.
Choć czarownica wykradła szybko słoik, nie spodziewała się, że Leviathan rzeczywiście mógłby go chcieć. Od początku zdawał się zdegustowany całym zamieszeniem wokół plamy, a teraz nagle krew mu się należała?
— Co? — zapytała zbita z tropu, mierząc go spojrzeniem spod zmrużonych podejrzliwie oczu. Mocniej zacisnęła ręce na słoju i zrobiła tyłem kilka kroków w głąb chaty. — Dlaczego? Co chcesz z tym zrobić? — Nie aby ona miała plan ambitniejszy niż wyniesienie krwi daleko na łąki przy Dolinie i zakopanie jej w ziemi.


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#15
10.10.2025, 03:21  ✶  
Hogwart był miłym miejscem, jego zdaniem przynajmniej. Nie było w nim samotności, ale na pewno zupełnie inny rodzaj towarzystwa. Brakowało surowych spojrzeń ojca i zniecierpliwionych cmoknięć matki, a dla młodego chłopaka było to niezwykle wyzwalające. Dało się tam znaleźć kogoś do porozmawiania, albo pochylenia się nad książką, nawet jeśli momentami czuł na sobie czujne spojrzenia. Nie rozumiał więc nieszczęśliwości, jakiej mogła doświadczyć w szkole.

- To zależy. Nauczyłaś się na swoich błędach?

Była sama w swojej chatce na kurzej łapce, przyjmując tutaj kogokolwiek i cokolwiek chciała. To był jej świat, ale tak pieczołowicie stworzony, nie pozwalał mu sprawnie ocenić czy faktycznie nic tutaj nie miało sprawić, że znowu zamieni się w jakąś durną nastolatkę, której ktoś zawrócił w głowie. Kobiety robiły z miłości dziwne rzeczy - na przykład wyrzekały się własnej rodziny, ambicji i marzeń, w całości poświęcając nowej roli. Niektórzy mężczyźni też tak robili, ale Rowle ani nie zamierzał w tych rozważaniach kierować oskarżycielskiego palca przeciwko sobie, ani ignorować jakiegoś głosiku, że wszystko to starannie splatało od wieków społeczeństwo i jego wymagania.

- Oddać właścicielowi, a co innego? - zapytał, błysnąwszy zębami w chytrym uśmiechu, zanim nie machnął różdżką, próbując zaklęciem translokacyjnym przywołać do siebie słoik.

// translokacja na przywołanie słoika z rączek Helloise
Rzut O 1d100 - 84
Sukces!


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#16
10.10.2025, 10:31  ✶  
Nieodgadnione są wyroki różnic indywidualnych, przez które dwie osoby — choćby blisko spokrewnione i wychowane obok siebie w jednym domu — mogły mieć tak skrajnie różne doświadczenia. Obok różnic były jednak i podobieństwa, takie jak duma chociażby — a w dumę Helloise godziło jak niewiele innych rzeczy pytanie: Nauczyłaś się na swoich błędach? I to jeszcze wypowiedziane przez Leviathana, który był młodszy i którego pamiętała jako smarkacza, nigdy więc nie przyznała mu prawa autorytetu.
— Naprawdę? Ty będziesz mnie rozliczał? — zapytała z protekcjonalną manierą starszej siostry ciotki? przyjaciółki z dzieciństwa. — Jeśli jesteś bystry, to sam znajdziesz sobie odpowiedź na to pytanie.
Tkwiła w końcu pod tym lasem niemal pół życia i nigdy nie zniknęła na dłużej. Gdy zaś znikała, wynikało to raczej z dłuższej wędrówki po Kniei i wielodniowych medytacji na łonie natury, nie z pogoni za mężczyzną. Po cóż miałaby gonić, gdy zawsze jakiś chłopiec sam się przyplątał? Nie wkładała w to zbytniego wysiłku. Ani zaangażowania.
Pomysł oddania krwi temu, z którego żył została wylana, byłby Helloise nawet przypadł do gustu. Wydawał się właściwy, godny. Leviathan popełnił tylko jeden błąd: za dobrze go znała, żeby nie zorientować się, że wcale nie o godność i sprawiedliwość mu chodzi, gdy uśmiecha się tak chytrze. Sam przyznał jej zresztą, że ani nie obchodzi go Śmierciożerca, ani jego krew. W to nagłe nawrócenie uwierzyć zatem nie potrafiła.
Gdy słoik poruszył się w jej rękach, odruchowo przycisnęła go do siebie mocniej, lecz moc zaklęcia okazała się silniejsza od siły jej mięśni, szczególnie nadwątlonych niewyspaniem. Uciekający przedmiot pociągnął ją lekko za sobą, nim zorientowała się, że opór jest daremny i odpuściła. Odzyskawszy utraconą równowagę, sięgnęła do głębokiej kieszeni spódnicy po własną różdżkę.
— Levi — zganiła go zrezygnowana, dając znać, że nie wierzy w ani jedno jego słowo. — Wiesz chociaż, kto to był? Kogo szukasz? — Niezadowolona z obrotu sytuacji, spróbowała odwdzięczyć mu się bliźniaczym zaklęciem i odebrać słój z rąk szydercy.

// translokacja na powrót słoja w moje ręce
Rzut O 1d100 - 15
Akcja nieudana


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#17
10.10.2025, 18:49  ✶  
Temu patałachowi, który został ranny, zwyczajnie nie należała się jakaś bzdurna ceremonia pochowania go w słoiku na słonecznej polance. Jej lęki były przerysowane, ale tak samo było z zamiarami, które miała wobec tego zamkniętego w słoiczku i przejrzałego życia. Mogłaby zająć się czymś o wiele bardziej pożytecznym - chociaż Leviathan nie był wcale pewien co mógł mieć przez to na myśli. Poplotła wianki? Właśnie. Mogła mu upleść wieniec do złożenia na ołtarzu matki.

Słoiczek świsnął w powietrzu, kiedy pomknął wreszcie przez chatkę i wpadł mu w rękę. Uniósł go ku górze, jakby oceniał przez światło jego zawartość.
- Niewielu z nas wróciło brocząc, jak owca która w ostatnim momencie uciekła spod ostrza Arcykapłanki - odpowiedział z przekąsem. W jakiś dziwny sposób, wielu z nich było całych i zdrowych, jakby Czarny Pan czuwał nad nimi całą noc. Tych najbardziej poharatanych była zaledwie garstka. - Powinnaś się cieszyć, Czarny Pan docenia dobre uczynki. A jak się okazało, nie wszyscy mają dobre serduszka - ale mimo że próbował dalej nadać tym słowom podobnego tonu co poprzednim, pobrzmiewało w nich pewne niezadowolonienie. Nigdy bowiem nie chciał, by na Helloise zwrócili uwagę inni Śmierciożercy. Ona jednak pomogła jednemu z nich. Zrobiła dobry uczynek, to co właściwe, i ta lebiega która tutaj dogorywała, nie miała zamiaru milczeć na ten temat. Nie to co w przypadku Mony. Jej zaklęcie świsnęło pudłem, więc pośpiesznie wsunął słoiczek do kieszeni szaty.


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#18
10.10.2025, 22:26  ✶  
Zapewne miał rację. Jej lęki były przerysowane, jej problemy były przerysowane — co do zasady łatwo wpadała w szpony obsesji i paranoi, łatwo traciła z oczu obiektywizm.
Nieudane zaklęcie sfrustrowało czarownicę. Zamknęła na krótki moment oczy ze zrezygnowanym westchnieniem, jakby potrzebowała przerwy na zastanowienie się, co dalej. Nie miała na tyle energii i determinacji, aby w tamtej chwili walczyć z czarodziejem magicznie — o tym właśnie się przekonała. Dany jej w dzieciństwie prawem wieku argument siły fizycznej straciła nad nim dużych kilkanaście lat temu. Odkąd zaczął dojrzewać, mogła liczyć co najwyżej na łut szczęścia; ewentualnie wytrwałość i nadzieję, że Leviathan ustąpi dla świętego spokoju, mając jej dość.
— Ty wróciłeś cały — odezwała się w końcu dziwnie ciężko, patrząc na niego spod nienaturalnie gniewnie ściągniętych brwi. Sam ton nie był gniewny, raczej intensywny. Uczucia wydostały się z niej toporne i koślawe, zupełnie niedopasowane. Wcale nie chciała, aby wypłynęły. Naprędce przepakowywała więc swoją troskę w barwy jakichkolwiek innych emocji, które miała akurat pod ręką. — Co to zmienia, że tylko kilku? — przykryła od razu moment słabości rozdrażnieniem. — Nic nikomu nie zamierzasz zwracać. Nie potrzebujesz tego. — Zbliżyła się do Leviathana, chowając różdżkę.
W świecie prostych dylematów i oszczędnych refleksji Helloise, jeśli ktoś umierał, najwyraźniej albo zasłużył, albo sam tego chciał, ewentualnie taki wydano na niego wyrok boski. Bywało to przykre, lecz nie powinno się nad martwymi za dużo roztrząsać. W jej świecie każdy mógł więc umierać, jeśli takie miał życzenie lub tak mu się przydarzyło. Wierność tej zasadzie podpowiadała jej, że jeśli Leviathan Rowle chciał ryzykować życie, aby palić Londyn, miał do tego swoje święte prawo.
W praktyce — mimo że wrócił cały — nawiedzało ją w ostatnich dniach irracjonalne widmo strachu przynoszące krótkie sekwencje wizji, w których poległ. Świadomość tego, że znalazł się na froncie śmiertelnej walki, że mógł umrzeć, łapała ją w przypadkowych momentach za gardło, aby po kilku sekundach rozpłynąć się pod naciskiem faktów: nic się nie stało.
Ale mogło.
I co z tego?
— To nie miało nic wspólnego z Czarnym Panem — poprawiła go. — Nic. — Znalazła się podejrzanie blisko niego. — Jeśli jednak chce to docenić, jest jeden… jeden… jeden sposób. Dobre serduszka? Może innych zwyczajnie nie interesuje ta wojna? — Tak blisko, że podstęp nie był nawet podstępem. Po prostu sprawdzała, jak daleko pozwoli jej zajść. Czy zatrzyma ją przed tym, jak wsunie mu rękę do kieszeni, czy dopiero gdy będzie próbowała ją wyciągnąć. Spróbowała. — Oddaj mi go — syknęła nieustępliwie.


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#19
9 godzin(y) temu ✶  
- To źle? - zapytał przewrotnie, widząc jej zmarszczone gniewnie brwi. Nie traktował tych emocji na poważnie, a przynajmniej nie uważał że był w tym jakikolwiek żal do jego stanu zdrowia. - Nie wiesz co zamierzam - odpowiedział sucho, z topniejącym, krzywym uśmiechem, którego kąciki ust szybko ściągnęły się w dół.

W Leviathanie zawsze było coś niepokornego, co nie pozwalało mu myśleć, że tak zwyczajnie zginie. Nie bał się o siebie, ale o innych już mu się zdarzało, szczególnie od momentu kiedy Mona straciła przy nim rękę, a potem los poprawił śmiercią jego brata w paszczy smoka. On był nietykalny; nawet kiedy było pod górkę, ostatecznie unikał kary.

- Dla ciebie nie ma. Dla innych już tak - wyjaśnił spokojnie, zaglądając jej w oczy. Uśmiechnął się do niej szczerze, na jeden krótki moment, kiedy wspominała o tym co też Czarny Pan mógłby zrobić. Domyślał się, że chodziło o Knieję. Jej Knieję, bo cóż innego mogłoby ją obchodzić? To nie było jednak aż takie proste - chaos lasu był im na rękę. Siał strach i podważał kompetencję najważniejszego organu w całym kraju - Ministerstwa. - Powinna chociaż trochę, kiedy są rodziną - odpowiedział chłodno, czując jak jej dłoń próbuje zdziałać coś w kwestii skrytego w szacie słoiczka. Jedna jego ręka powędrowała w dół, łapiąc ją za nadgarstek, kiedy próbowała ją wyciągnąć. Drugą ujął ją za podbródek i po krótkiej chwili ucałował ją w czoło. - Dlaczego miałbym ci oddać coś, co nie jest twoje? Co nie jest nawet tej ziemi?


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#20
2 godzin(y) temu ✶  
— Nie. Cieszę się. — To było krótkie i tak samo zblazowane jak zwykle.
Helloise nigdy nie miała problemu z uznaniem śmiertelności własnej czy cudzej. Z łatwością wyobrażała sobie koniec Leviathana, a ów koniec — w odróżnieniu do wielu innych końców, nie tylko tych wyobrażonych — wyjątkowo napawał ją uwierającym poczuciem niezgody.
Ostatni raz, gdy go widziała, był w czarnym mundurze — jakby nie on przed nią wtedy stał. Dziwne to było wspomnienie pozbawione jego twarzy. Dobrze było poczuć go bez maski, bez rękawic, bez unoszącego się dookoła dymu. Kieszenie jego szaty były przyjemniejsze w dotyku niż szorstki materiał śmierciożerczej szaty, a gdy pochylał się i zbliżał rękę do jej twarzy, nie czuła od niego zapachów Spalonej Nocy, a dawno opuszczony dom.
— Mam nadzieję, że nigdy już więcej nie będę musiała oglądać cię w tamtym — kostiumie? mundurze? przebraniu? — stroju.
Złagodniała, gdy została ucałowana i przez chwilę patrzyła na Leviathana ufnymi oczami bezmyślnego zwierzątka. Nie pozwoliła mu się jednak odsunąć, kładąc rękę na jego karku i przytrzymując go blisko swojej uniesionej twarzy.
— Nie wszyscy poszli za waszym orszakiem? — zapytała zaciekawiona. — To wysoka cena… odłączyć się od rodziny. — Mówienie o tym wypłukało z oczu Helloise wcześniejszą łagodność. Któż lepiej znał tę cenę niż córka marnotrawna, która pogubiła się, lecz wróciła do ojca. — Kto jest gotowy tyle oddać? — Było obok tej ciekawości nawet coś na kształt podziwu. Sama dawno zarzuciła bunty, nie było już przeciwko czemu się buntować, lecz wciąż pamiętała, jak duży to był krok.
Zamyśliła się na moment. Przymknęła oczy, uwalniając na ten czas mężczyznę od uporczywego kontaktu wzrokowego.
— Dlaczego… — powtórzyła za nim cicho, unosząc powieki. — W tym leży cały problem waszej wojny. Nikomu nie wadzi ta walka plemienna. — Cóż, jej nie wadziła. — To czasem wręcz wskazane. Dla zachowania porządku w naturalnym układzie sił… i żeby przypomnieć sobie, kim jesteś. — Wyprostowała się, wyciągając się dumnie w górę tak, że niemal zetknęli się nosami. — To nie moje ambicje, ale rozumiem to. Gdyby to wam wystarczyło… Nie wystarczyło. Musieliście wyciągnąć ręce po rzeczy święte, których człowiek nigdy nie powinien zakłócić i nie jemu były przeznaczone. — Ręka w jego kieszeni rozluźniła się i znów mógł poczuć poczuć ciężar słoika w ubraniu. — On — spuściła wzrok na kieszeń — to ledwie okruch, lecz sprowadza się wszystko do tego samego: brak wam szacunku do rzeczy ważnych.


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Leviathan Rowle (2871), Helloise (3179)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa