12.04.2023, 22:17 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.05.2023, 23:55 przez Cynthia Flint.)
Istniały lepsze sposoby na krytykę lub wytknięcie wad niż bezpośredniość. Fergus w istocie był Piotrusiem Panem. Jego oczy odzwierciedlały niemalże każdą jego emocję, mówił, co mu na język przyniosło i nigdy nie myślał o konsekwencjach, co chyba było spowodowane dostrzeganiem tylko jasnej strony. Chłopiec, który nie chciał dorosnąć i który nie chciał spełniać oczekiwań innych, niż własne. Godne poszanowania, ale jednocześnie okropne trudne i nieprzyjemne w środowisku, w którym żyli. Konserwatywnym, tradycyjnym, oceniającym głównie po okładce i manierach. Wnętrze dla większości nie miało znaczenia, więc nieważne, jakim byłby marzycielem i jak wspaniałym materiałem na przyjaciela, nie pasował. Sauriel na pewno o tym wiedział. Nawet Cynthia wiedziała, przecież od lat dostosowywała się do tego, co ułatwiłoby jej życie i osiągnięcie celu, zatracając się niekiedy w maskach tak bardzo, że zapominała o własnej twarzy. Przyglądając się twarzy mężczyzny — ciemnym i głębokim oczom, zastanawiała się, czy on też czasem tonął w chłodzie i w wysokich murach, które sam tworzył?
Każdy powinien być czasem Piotrusiem Panem.
Miał racje, bycie miłym sprawiało, że oczekiwania były większe. Jak raz zrobiłeś coś dobrego, dostawałeś etykietę i wierzono, że kolejny raz również zrobisz coś przyzwoitego. Będziesz wrażliwy, empatyczny. To było upierdliwe, łatwiej było rżnąć głupca, niż wyciągać rękę do idiotów, którzy nie umieli niczego wyciągnąć z własnych błędów i upadków. Na jego słowa wzruszyła delikatnie ramionami, pozwalając sobie na krótki uśmiech.
- Nie jest Ci do twarzy, gdy jesteś miły. Tracisz iskrę. - zaczęła, przenosząc wzrok na szklankę i robiąc kolejnego łyka, stuknęła w szkło paznokciami. Miała czasem taki głupi nawyk, zwłaszcza gdy zbierała myśli. Była przyzwyczajona do niańczenia go, ratowania z kłopotów i słuchania o wszystkich marzeniach, planach, porażkach i obawach już od tylu lat, że nie była pewna, czy umiałaby traktować go inaczej. Był dla niej jak brat, kapryśny i nieodpowiedzialny, całkowicie jasny i paskudnie błyszczący. - Gdy sytuacja tego wymaga, to jestem. Obawiam się, że pasują mi chłodne kolory, ale jeśli bardzo Ci zależy, mogę to przemyśleć.
Wywołanie rumieńca nie było czymś trudnym, gdy miało się wprawę i ćwiczyło wiele godzin przed lustrem. Wystarczyło złapać odpowiednią myśl wśród tysiąca splątanych, zobrazować. Wykorzystywała kokieterię i flirt do tak wielu sytuacji, że czasem nawet nie musiała się zastanawiać, gdy padły odpowiednie słowa. Milczała chwilę, znów świdrując go wzrokiem. Poprawiła się na krześle, prostując plecy, układając dłonie na kolanach.
- W dziwny sposób wybieramy lub raczej los nam rzuca pod nogi tych samych ludzi. Powinnam być mu za to wdzięczna, bo nawet jeśli jesteś sarkastycznym diabłem, to jesteś słowny i lojalny. To się ceni.
Mówiła tak, że trudno było stwierdzić, czy wypowiadane słowa były komplementem, czy może nie. Nie lubiła łaskotać ego bezpodstawnie, jeśli nie zmuszały jej do tego okoliczności, a przy Saurielu było na tyle komfortowo, że nie musiała w pełni maski zakładać. Coś jeszcze w niej wzbudzał, nie była pusta w środku — może to właśnie przez tych ludzi, na których bezpieczeństwu im zależało? Świat był maleńki.
- Na tyle, ile może być u Ciebie dobrze?
Powtórzyła, ściągając na chwilę brwi. Nie brzmiała na wścibską, raczej na zaintrygowaną. I tak wieczór minął im na rozmowie, gdy dopijali swój alkohol. O dziwo całkiem przyjemniej.
Każdy powinien być czasem Piotrusiem Panem.
Miał racje, bycie miłym sprawiało, że oczekiwania były większe. Jak raz zrobiłeś coś dobrego, dostawałeś etykietę i wierzono, że kolejny raz również zrobisz coś przyzwoitego. Będziesz wrażliwy, empatyczny. To było upierdliwe, łatwiej było rżnąć głupca, niż wyciągać rękę do idiotów, którzy nie umieli niczego wyciągnąć z własnych błędów i upadków. Na jego słowa wzruszyła delikatnie ramionami, pozwalając sobie na krótki uśmiech.
- Nie jest Ci do twarzy, gdy jesteś miły. Tracisz iskrę. - zaczęła, przenosząc wzrok na szklankę i robiąc kolejnego łyka, stuknęła w szkło paznokciami. Miała czasem taki głupi nawyk, zwłaszcza gdy zbierała myśli. Była przyzwyczajona do niańczenia go, ratowania z kłopotów i słuchania o wszystkich marzeniach, planach, porażkach i obawach już od tylu lat, że nie była pewna, czy umiałaby traktować go inaczej. Był dla niej jak brat, kapryśny i nieodpowiedzialny, całkowicie jasny i paskudnie błyszczący. - Gdy sytuacja tego wymaga, to jestem. Obawiam się, że pasują mi chłodne kolory, ale jeśli bardzo Ci zależy, mogę to przemyśleć.
Wywołanie rumieńca nie było czymś trudnym, gdy miało się wprawę i ćwiczyło wiele godzin przed lustrem. Wystarczyło złapać odpowiednią myśl wśród tysiąca splątanych, zobrazować. Wykorzystywała kokieterię i flirt do tak wielu sytuacji, że czasem nawet nie musiała się zastanawiać, gdy padły odpowiednie słowa. Milczała chwilę, znów świdrując go wzrokiem. Poprawiła się na krześle, prostując plecy, układając dłonie na kolanach.
- W dziwny sposób wybieramy lub raczej los nam rzuca pod nogi tych samych ludzi. Powinnam być mu za to wdzięczna, bo nawet jeśli jesteś sarkastycznym diabłem, to jesteś słowny i lojalny. To się ceni.
Mówiła tak, że trudno było stwierdzić, czy wypowiadane słowa były komplementem, czy może nie. Nie lubiła łaskotać ego bezpodstawnie, jeśli nie zmuszały jej do tego okoliczności, a przy Saurielu było na tyle komfortowo, że nie musiała w pełni maski zakładać. Coś jeszcze w niej wzbudzał, nie była pusta w środku — może to właśnie przez tych ludzi, na których bezpieczeństwu im zależało? Świat był maleńki.
- Na tyle, ile może być u Ciebie dobrze?
Powtórzyła, ściągając na chwilę brwi. Nie brzmiała na wścibską, raczej na zaintrygowaną. I tak wieczór minął im na rozmowie, gdy dopijali swój alkohol. O dziwo całkiem przyjemniej.
Koniec sesji