Victoria
Imię kelnerki stanęło w pamięci Victorii dość niespodziewanie, w chwili, w której splecione zaklęcie przez aurorkę zaklęcie uderzyło w chcącą zaatakować kobietę. Przypomniała sobie tamten dzień, jeden z tych, do których rzadko wracało się pamięcią i Carlę, która przyniosła jej do stolika zamówienie. Teraz z uśmiechającej się przyjaźnie Carli niewiele pozostało. Owszem, nadal wyglądała jak tamta dziewczyna, ale nie mówiła, nie czarowała a nawet nie poruszała się jak Carla.
Informacja o imieniu kelnerki nie była w tym momencie w żaden sposób niezbędna Victorii, ale poruszyła jakieś inne nuty w jej głowie. Mówi się, że jeśli coś wygląda jak słoń, ma trąbę jak słoń, porusza się jak słoń, wydaje odgłosy jak słoń to z dużą dozą prawdopodobieństwa jest słoniem. Carla nie wyglądała jak żywy trup, ale zachowywała się jak żywy trup. Poruszała się jak żywy trup. Chciała atakować jak żywy trup. W jej oczach widać było tylko głód, a gdyby dostała malutką szansę, pożarłaby nie tylko aurorkę, ale również towarzyszące jej dwie brygadzistki. Była żywym trupem. Jej towarzysze również.
Mogły we trzy całą czwórkę związać, ale nie były wstanie ich uratować. Na to było już dawno za późno.
Brenna, Heather, Victoria
Na otoczonej drzewami polanie niegdyś był cmentarz. Victoria dostrzegła nagrobki pierwsza, ale Brenna i Heather również nie pozostawały ślepe. Stąpały po mogiłach, czwórka nieumarłych kręciła się między nimi, pozornie bez celu, w rzeczywistości zbudzona i wygłodniała. Choć nagrobki były mocno nadgryzione zębem czasu, porosłe mchem, na wpół rozpadłe i już bezimienne to wciąż skrywały pod ziemią trumny, czasem ich resztki, rzadziej wnęki z omszałymi resztkami ludzkich ciał.
Wyczarowana przez Brennę dziura w pierwszych sekundach wydawała się mała i marna, ale wystarczająca by pochłonąć związanego i przykrytego siatką Alexandra. To osuwający się wokół niej piach mógł wskazywać na to, że coś było nie tak. Choć i on mógł umknąć w ferworze kolejnych działań. Heather skutecznie powiększyła dziurę, dwójka nieumarłych została wepchnięta do niej. Wszyscy byli otoczeni wyczarowaną wcześniej przez Victorię kleistą mazią, mozolni i powolni.
Ale dziura nie trzymała się ustalonych przez czarownice ram. Z boku mogło to wyglądać jak nagłe tąpnięcie. Całość trwała najwyżej kilka ułamków sekund i Longbottom poczuła, że traci grunt pod nogami i osuwa się w dół. Nie, nie znalazła się tuż obok trójki nieumarłych. Ci znajdowali się jakieś trzy metry od niej, zbici w kupę z wierzgającym Alexandrem na samym dole i gramolącymi się pacjentem oraz kelnerką. Najwyraźniej splecione przez kobiety zaklęcie naruszyło i tak nieszczególnie stabilną ziemię. Brenna czuła pod butem stare kości i widziała przegniłe skrawki materiału. W odróżnieniu od nieumarłych, nie było wokół niej kleistej mazi.
Rzuty MG