Cisza. Wokół panowała cisza przerywana jedynie przez lekki, chłodny wiatr, który poruszał wysoką trawą i drzewami, które rosły rzadko w okolicy, przez cykanie świerszczy i śpiew ptaków. Było cicho. Delikatnie, lekko, przyjemnie. Świat nie wiedział, że ta dwójka jeszcze chwilę temu chciała zrobić coś niestosownego. Byli jak dzień i noc, księżyc i słońce. Mijali się, ale cholernie siebie pragnęli, chcieli się dotknąć i poznać, ale nie wolno im było. Została im jedynie cisza i niedopowiedzenia. Został rozsądek, który może kiedyś przegra, a może wręcz przeciwnie – sprawi, że oboje pójdą w swoją stronę już na zawsze zamykając ten rozdział. Pytanie jednak brzmiało: czy na to pozwolą? Czy ktoś im w tym pomoże? Czy ktoś cokolwiek zrobi, aby jedno z nich nie upadło na bruk, aby nie zniszczyło sobie serca? Oboje otaczali się różnego rodzaju osobami, ale żadne z nich nie chciało z nikim rozmawiać. Avelina bawiła się guzikiem jego bluzki, skubała go palcami wsłuchując się w bicie jego serca. Brzmiało szybko i rytmicznie. Na jej twarzy malował się smutek, ale był to przyjemny rodzaj smutku. Była u boku osoby, którą kochała, na kilka chwil mogła pozwolić sobie zapomnieć, że nie należy do Imogen, a do niej, do Aveliny. Mogła go mieć przez chwil kilka, mogła go przytulać i zdychać jego zapach. Mogła go kochać bez zobowiązań. Tylko kilka chwil, kilka minut, kilka sekund. Należał tutaj do niej. Czuła się jak w bańce.
Z jej ust wydostało się ciche westchnięcie, a ona spróbowała się bardziej z niego wtulić. Kurczowo, jakby nie chciała go teraz stracić, jakby chciała upewnić się, że naprawdę tu jest i nie jest to jakaś głupia iluzja jej umysłu, że nie jest psychicznie chora i go sobie nie wyśniła. Był tu, czuła jego ramiona otaczające jej ciało, zapach, oddech i tembr głosu wchodził w jej głowę i chciał tam zostać na zawsze. Zagryzła te swoje nieszczęsne wargi myśląc o tym, co powinna uczynić, jak powinna tę znajomość zakończyć. Jak powinna sobie pomóc z odrzuceniem go i ponowną stratą. Tak bardzo nie chciała, aby znikał z jej życia, tak bardzo chciała, aby mógł do niej przychodzić bez krępacji o swoją reputację oraz rodzinę. Bez obaw i trosk. Cicho się zaśmiała na jego słowa o zadziornej Aveliny Paxton. Zmarszczyła lekko nos, gdy to zrobiła i mocniej się w niego wtuliła ukrywając twarz w jego barku. Jeszcze bardziej się rozluźniła, gdy poczuła pocałunek na jej głowie. Dbał o nią, a po jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Tylko dlaczego tak bardzo to ją bolało? Dlaczego musiało być tak okropnie smutno w jej sercu, gdy wykonywał wszystkie te czułe gesty? Dlaczego czuła się zazdrosna, gdy tylko pomyślała o tym, że robi to samo, codziennie swojej żonie? Na pewno też daje jej całusy w czubek głowy, przytula, szepcze przyjemne, miłe słowa. Czuła się tak podle, że nie mogła go mieć na wyłączność…
– To było kiedyś, Rookwood – powiedziała zaczepnie z cichym, zadziornym śmiechem. – Nie możesz mieć pamięci absolutnej, ale to dobrze, że nie pamiętasz. Takie chwile lepsze są, gdy zostają owiane nutką tajemnicy – wyszeptała wracając do zabawy guzikiem. Gdy zaczął się śmiać spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. Gdy powiedział, że lubi jej kolory położyła głowę z powrotem na poprzednim miejscu lekko się rumieniąc. Oh, Augustusie nie rób jej tego, mój kochany, mój jedyny, nie sprawiaj, aby jeszcze bardziej cię kochała. – Ja lubię zielony – szepnęła – bo zawsze podobał mi się na tobie – wyznała wtulając się mocniej jeśli było to w ogóle możliwe. – Myślałam, że jak zacznę malować usta przestanę być niewidzialna i przestanę gryźć wargi. Wiesz… ten mój paskudny nawyk, gdy się denerwuje. Zawsze miała popękane i obgryzione usta, chciałam przestać to robić, ale się nie udało. A czerwień została, bo mi się podobała. Jakie miałeś marzenie, które udało ci się spełnić i jesteś z niego dumny? – zapytała.