• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa

[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa
Widmo
Drobnej postury czarownica mierzy niemal metr siedemdziesiąt. Szczupła sylwetka i blada cera są efektem pracy oraz unikania słońca. Pociągłą twarz okalają kręcone, kasztanowe włosy, zazwyczaj związane w gruby warkocz. Orzechowe, otoczone gęstymi rzęsami oczy obserwują świat czujnym wzrokiem. Mimo iż gen wil nie odznacza się u Elaine prawdziwą mocą, jej delikatna uroda przykuwa spojrzenie.

Elaine Delacour
#21
05.11.2022, 09:43  ✶  

Otrzymawszy zaproszenie na bal przez długi czas załamywała ręce, krążąc po pokoju londyńskiego mieszkania. W garderobie Delacour próżno szukać strojnych sukienek i bogato zdobionej biżuterii. Ciągłe przesiadywanie w pracy sprawiało, że szafa czarownicy przepełniona była prosto skrojonymi strojami, w jakich komfortowo było przemykać szpitalnymi korytarzami. Zestawy podobnych koszulek czy swetrów oraz kilka par dżinsów zwykle załatwiały sprawę, pozwalając pozostać niezauważoną zawsze wtedy, gdy tego chciała. Bal Longbottomów miał być okazją zupełnie temu odmienną.

Cel był szczytny, zwłaszcza ten zbierający datki na sierociniec. Na ulicach Londynu nadal błąkało się wiele dzieci, którym zabrakło dachu nad głową, tych którzy stracili rodziców, którzy nie widzą teraz szans na swoją codzienność, o przyszłości nie wspominając. Elaine wciąż doskonale pamięta dzień, w którym opiekun domu Ravenclaw wezwał ją do swojego gabinetu, by przekazać tragiczną wiadomość. Żadne dziecko nie powinno być skazane na podobne przeżycia.

Już przed wejściem rezydencja Longbottomów przyprawić mogła o oszołomienie. Właściciele postarali się, by wystrój ich domu zapierał dech w piersiach, pozwalając zgromadzonym tu gościom na oddanie się przyjemnej atmosferze.

- Nie myśl sobie, że długo tu zabawimy - ostrzegła już na wstępie ściszonym tonem Atreusa, tym samym ignorując słowa uprzejmości. Podlizywał się, zresztą jak zawsze. - Jeśli oczekujesz zabawy do białego rana, to na mnie nie licz. - Wsunęła dłoń pod jego ramię, wprowadzając do płuc mieszankę męskich perfum i papierosowego dymu. Musiała przyznać, że prezentował się dziś nienaganne, zwłaszcza że zupełnym przypadkiem (czy aby na pewno?) pasowali do siebie kreacjami. Finalnie Elaine zdecydowała się na wieczorową suknię o prostym kroju w barwie głębokiej zieleni. Uszyte ze zwiewnego, wpół przeźroczystego materiału rękawy były marszczone przy ramionach i zwężane, zapinane rzędem błyszczących guzików przy nadgarstkach. Pewnej wytworności dodawały jej delikatne kolczyki wysadzane drobnymi kamieniami oraz wsunięte w finezyjnie upięte włosy spinki.

Na duchu podniosła ją obecność Seraphiny, której posłała wciąż jeszcze blady uśmiech. Skoro ma ją gdzieś w pobliżu, przyjęcie nie będzie wcale takie złe. Może i swoim nastawieniem oraz sposobem imprezowania Prewettównie bliżej było do Atreusa, to jednak zawiązana między kuzynkami więź pozwalała Elaine wiele znieść czy zaakceptować.

- Ciebie też dobrze cię widzieć - odparła rozbawionym tonem Seraphinie. Nie była jeszcze pewna czy ten wieczór wolałaby spędzić na pogawędkach z bogaczami czy też na szaleństwie z tą dwójką, obie opcje miały swoje plusy.

Przekroczywszy próg domu pozwoliła poprowadzić się do gospodarzy wydarzenia. Nazwisko Longbottomów nie było jej obce, wywoływało wręcz ścisk w żołądku na granicy radości i niepokoju, przywołując wspomnienia, do jakich wolała się w towarzystwie nie przyznawać, szczęśliwie niezwiązane z obecnymi tu osobami gospodarzy. Do Brenny i Erika uśmiechnęła się szerzej, zbierając w sobie pokłady ciepła zarezerwowanego na dzisiejszy wieczór.

- Niezmiernie miło mi poznać i dziękuję za zaproszenie - zwróciła się do nich ze szczerymi słowami i osadziła ciemne spojrzenie na Brennie, czując że skądś kojarzy jej sylwetkę. - Wspaniała okazja i prawdziwie szczytny cel. Oby goście dopisali dziś hojnością. - Zerknęła tu z ukosa na Atreusa, nawiązując do jego słów o licytacji. Stan skrytki bankowej Bulstrodów nie był tajemnicą, tak jak i fakt, że nie przepuszczali żadnej okazji, by móc się fortuną pochwalić.

Po wymianie uprzejmości przeszli w głąb rezydencji, częstując się powitalnymi drinkami do pierwszych toastów. Uzdrowicielkę uderzyła gęstwina mieszaniny perfum, nieco ją oszałamiając. Mnogość kolorów i bogatych zdobień kreacji bawiących się gości nie były czymś, czego Elaine nie znała, w końcu mieszkając u Prewettów była niegdyś częstym gościem przyjęć śmietanki towarzyskiej, jednak od kiedy opuściła ich dom frekwencja Delacour na podobnych wydarzeniach zdecydowanie spadła.

- Który przedmiot licytacji cię interesuje? - spytała narzeczonego tonem neutralnej pogawędki, chcąc choć przez jeden wieczór normalnie z nim porozmawiać. Choć spodziewała się, że płonne to nadzieje, być może okaże się, że nie jest takim bucem, na jakiego pozuje.

Plotkara

Sacharissa Macmillan
#22
05.11.2022, 10:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2022, 10:05 przez Sacharissa Macmillan.)  
Sacharissa Macmillan z domu Selwyn - uśmiechała się promiennie do gospodarzy, w swojej długiej, przylegającej sukni w kolorze butelkowej zieleni, zdobionej błyszczącymi kryształami i o dekolcie tak głębokim, że tylko dobre wychowanie zebranych chroniło ich przed szalejącą wyobraźnią.
- Proszę wybaczyć nieobecność męża, przygotowują się razem z resztą kowenu do Ostary, wiedzą Państwo to już przecież tylko trzy dni. Proszę się jednak nie martwić, opróżniłam sporą część naszej skrytki u Gringotta i jestem przygotowana by wspomóc ten jakże szczytny cel. Musimy dbać o przyszłość i dobrostan magicznych dzieci. Och, czy to nie Państwo Lestrange, serdecznie przepraszam, ale muszę się przywitać z Eden, mam nadzieję, że jeszcze uda nam się porozmawiać. Do widzenia. - Słowotok, który wydobył się z ust Sacharissy został urwany tak nagle jak się pojawił, po czym kobieta ruszyła w stronę przyjaciółki. Gdyby ktoś w tłumie postanowił się przyglądać tylko jej, zauważyłby jak odchodzi na bok i pyta jednego z przedstawicieli ochrony, w którą stronę ma iść do łazienki. Kiedy tam trafia, korzystając z pustego pomieszczenia, przyjmuje swoją animagiczną postać - małego zielonego żuczka, którego pancerz zdaje się mienić jasnymi punkcikami. Teraz pozostało już tylko czekać, a długo nie musi bo po jakiś dziesięciu minutach do łaźni wchodzi pani Avery, a kiedy skończy załatwiać swoje potrzeby, nawet nie zauważa, że na tyle swojej sukni posiada już małego nieproszonego gościa. Razem ze swoim środkiem transportu Sacharissa trafia między bawiących się czarodziejów.
Od kogo by tu zacząć? - Zastanawia się, a ślepy los pod postacią pani Avery, która akurat koło nich przechodzi wskazuje na jej kuzynkę Seraphine i towarzyszącego jej młodego pana Bulstrode z narzeczoną. Sacharissa zapamiętuje by w wolnej chwili poszukać jakiś informacji na temat panny Delacour.
Żuczek wzlatuje ze skraju sukni starej matrony i usadawia się w bukiecie znajdującym się na syto zastawionym stole.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#23
05.11.2022, 12:56  ✶  
- Kiedyś fala gości się skończy i nie będzie aż tak oblegana. Wiesz, plotki, ploteczki, tu trunki, tam przekąski… ale generalnie fakt, nie spodziewam się, żeby miała mieć specjalnie wiele czasu – westchnęła cicho, nie kryjąc współczucia dla kuzynki. Owszem, miała to na swoje własne życzenie, owszem, sama miała pewien udział w organizowaniu tego wszystkiego, ale i tak nie miała poczucia, że zrobiła dość.
  Przynajmniej mogła zająć się choćby jednym gościem, zawsze coś.
  - W każdym razie jest cudotwórczynią i z pewnością znalazłaby chwilę dla ciebie. Ale może faktycznie nie teraz – zerknęła krótko w stronę Longbottomów, badając sytuację. W zasadzie Brennie należał się pełen podziw, że nie dość, iż była na nogach od wielu, wielu godzin, to jeszcze miała siłę wyglądać olśniewająco i w mniejszym lub większym stopniu zaopiekować się przychodzącymi gośćmi – I hej, za to masz mnie całą do swojej dyspozycji – rzuciła lekko, żartobliwym tonem. Nie była Brenną, owszem, niemniej jak na razie nie planowała pozwolić, żeby Patrick snuł się tutaj sam, zagubiony.
  Niewielka cegiełka dołączana do całości.
  Nie odmówiła podsuniętego ramienia, wręcz przeciwnie – złapała się go, i to całkiem pewnie. Skinęła też łepetyną ze zrozumieniem.
  - Nie masz pojęcia, jak dobrze cię rozumiem. Bren nie pozwoliła mi wskoczyć w mugolskie spodnie, więc sam wiesz, po prostu trauma – poskarżyła się, choć nie na serio, sądząc po jej tonie głosu.
  - Ale hej, myślę, że za to mógłbyś konkurować z Erikiem o to, który z was znajdzie się na okładce Czarownicy. I dziękuję, naprawdę, jednakże moja metamorfoza to jednak nic przy twojej – mrugnęła wesoło i kiwnęła lekko głową w stronę stołów – No słuchaj, dobrze wiem, gdzie są najlepsze trunki – odparła, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu, poniekąd sugerując, że spacer jak najbardziej. I to prosto do określonego celu, bez najmniejszego pudła – A potem, jeśli będziesz chciał, możemy choćby wyjść na taras – zasugerowała potencjalne miejsce ucieczki.
  O ile chciał i potrzebował.
  - Nooo,trochę, na ile mogłam – przyznała – Jakkolwiek by nie patrzeć, to mnóstwo pracy, nawet jeśli ma się już doświadczenie w takich sprawach i wie, jak najlepiej podejść do tematu.
  Być może pociągnęłaby jeszcze temat przygotowań do balu, jednakże okazało się, iż Seraphina Prewett do nich podeszła.
  - Och tak, bardzo ciekawie – zgodziła się, posyłając kobiecie całkiem przyjazny uśmiech – Zwłaszcza licytacja, mam nadzieję, że będzie dużo chętnych. Planuje wziąć pani udział?



378/778
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#24
05.11.2022, 21:24  ✶  

— Cóż, liczę na to, że Twój dzisiejszy partner zadba o to, żebyś się jednak zbytnio nie poobijała — Spojrzał na Norę, po czym mrugnął porozumiewawczo do Theseusa. Bądź co bądź, Erik i Brenna przekazywali mu na ten wieczór w jego ręce matkę ich wspólnej chrześnicy. Musiał się wykazać.

Erik uśmiechnął się przesłodko do siostry, gdy ta wspomniała o obowiązkowej sesji dla gazety czarodziejów. Gdy tylko odwróciła od niego wzrok, obdarzył ją zmęczonym, a może nawet nieco morderczym wzrokiem. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale znajdzie jakiś sposób na to, aby wciągnąć ją na okładkę tego wydania Proroka Codziennego. To nie może być tak, że będzie ciągle błyszczał wśród fleszy samotnie. Ktoś musiał nieść to brzemię wraz z nim. Kątem oka zauważył Mavelle dyskutującą z Patrickiem. Wypadałoby później porozmawiać z nimi chociaż parę minut w trakcie tego całego szaleństwa.

— Wkradłem się, gdy rodzice akurat nie patrzyli — odpowiedział zręcznie Zeneidzie, postanawiając przyjąć z godnością ciężar komentarzy odnoszących się do jego wieczornej aparycji. Wprawdzie ubolewał nieco nad tym, jak się sprawy miały, jednak teraz i tak było za późno, aby coś zmienić w tej kwestii. — Czyżby? W takim razie, moja droga Ido, możesz się czuć zobowiązana do tego, aby postawić mi takowe piwo kremowe. Tak w ramach opieki nad domorosłym mną.

Na jego usta wkradł się krzywy grymas. Może nie była to najbardziej genialna gra słów w jego wieloletniej karierze, ale nie mógł też siedzieć bezczynnie i po prostu puszczać mimo uszu wszelkie frazy, które były kierowane w jego stronę. Musiał się socjalizować i brać aktywny udział w konwersacjach z dużą ilością gości, przynajmniej na początku. Później, gdy już wszyscy się przyzwyczają do panujących w posiadłości warunków, większość ludzi znajdzie swoje własne grupki.

Erik uścisnął rękę Alastora, chociaż był nieco zbity z tropu tym, jak szybko mężczyzna się ulotnił. Zerknął za nim kątem oka, ale w sumie nie mógł zrobić wiele więcej, jak tylko życzyć mu miłej zabawy i spędzenia udanego wieczora w towarzystwie znajomych, zarówno z pracy, jak i poza niej. I o którego Godryka mogło mu chodzić, pomyślał, przeglądając w głowie listę zaproszonych gości, skupiającej się na następnej osobie, która do nich podeszła.

Przeminęło parę sekund i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z Lorettą, która wyglądała nieco inaczej, niż gdy widział ją w jej domowej pracowni. Skłonił przed nią elegancko głowę, pozwalając, aby to Brenna na początek przejęła inicjatywę. Na wzmiankę o obrazach, jego wzrok powędrował ku pomieszczeniu, w których zostały one wywieszone.

— Serdecznie witamy — powtórzył, przejmując pałeczkę. Uśmiechnął się promiennie do młodej malarki. — Tak jak wspomniała Brenna, wywiesiliśmy obrazy, aby reszta gości mogła im się przyjrzeć przed licytacją. Chociaż muszę przyznać, że moja własna matka rozważała ich wykupienie do swojego gabinetu. Raczej szykuje się ostra walka.

Trochę wyolbrzymiał, ale nie na tyle, aby brzmiało to nieszczerze. Elisa Longbottom faktycznie pochwaliła wybór tych małych dzieł sztuki i naprawdę wyraziła zainteresowanie twórczością panny Lestrange. Wprawdzie nie potwierdziła, że miała ochotę osadzić je w ścianach swojej prywatnej pracowni na terenie posiadłości, jednak wspomniała, że z chęcią powiesiłaby podobne prace w jednym z pomieszczeń rezydencji.

Przeniósł spojrzenie na partnera Loretty i niemalże nim zatrzęsło, gdy zdał sobie sprawę, że Elliott postanowił pojawić się na balu. Zamrugał, chcąc odzyskać panowanie nad sobą, co zapewne udało mu się tylko dzięki temu, że Brenna postanowiła przemówić jako pierwsza. Jednak czasami dobrze było ją mieć w swoim towarzystwie.

— Czegokolwiek będziesz potrzebował, Elliottcie — potwierdził ciepło. Ścisnął z mocą dłoń mężczyzny, chcąc w ten sposób przekazać całą gamę emocji, która w nim buzowała. Nie mógł się zmusić do tego, aby odwrócić od niego wzrok, poświęcając mu w tej krótkiej chwili sto procent swojej uwagi.

Najchętniej od razu odciągnąłby go na bok, jednak to chyba sprowadziłoby na nich niepotrzebną uwagę, biorąc pod uwagę okoliczności. Wieść o niespodziewanej śmierci Simone rozniosła się po kręgach towarzyskich społeczności. Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jeszcze parę dni temu do nich pisałem, pomyślał Erik, wracając do dnia, w którym wypisywał spersonalizowane zaproszenia.

— Postaram się Ciebie później znaleźć — obiecał Elliottowi przyciszonym głosem, gdy duet Malfoy-Lestrange był zmuszony ustąpić miejsca kolejnym gościom. Młody Longbottom czuł się w obowiązku przynajmniej odbyć z nim krótką rozmowę, by upewnić się, że czuje się na tyle dobrze, by wziąć udział w imprezie. Nie miał pojęcia, czy to poczucie obowiązku go tu przywiodło, czy potrzeba zapomnienia o ostatnich wydarzeniach.

Następny w kolejce był Perseusz Black, któremu towarzyszyła jasnowłosa Eunice. Erik skłonił przed nimi z poszanowaniem głowę na powitanie, zachowując zasady ogólnie stosowanej etykiety.

— Wyrazy współczucia. Naprawdę doceniamy, że udało się wam przybyć, biorąc pod uwagę okoliczności — odparł po powitaniu pary. Czyżby poczucie obowiązki i pokazania siły rodziny było w nich tak silne? Cóż, nie byłoby to zbytnio zaskakujące. — W imieniu swoim i reszty rodziny dziękuję za przekazane fanty. Mam nadzieję, że uda wam się znaleźć na licytacji coś dla siebie i chociaż na chwilę... Cóż. Odsapniecie.

Uśmiechnął się słabo, po raz kolejny zniżając przed nimi z szacunkiem głowę, mentalnie przygotowując się na to, że czeka ich nie lada ciężki wieczór. Nagle problemy organizacyjne, czy wszelkie niedociągnięcia estetyczne spadły na sam koniec listy priorytetów. Zdecydowanie trzeba było wziąć poprawkę na to, że część gości mogła być nieco... nie w sosie. Merlinie, miej nas wszystkich w swojej opiece, pomyślał.

Na szczęście, jakby chcąc w ten sposób wnieść promyk nadziei do ich wieczoru, następna w kolejce była Cecylia. Na jej widok, Erikowi automatycznie rozświetliła się twarz, a kąciki ust wygięły się ku górze.

— Może i urosłem — odparł dyplomatycznie, przekrzywiając minimalnie czubek głowy w bok. — A może to ty zmalałaś? Chociaż w sumie nie ma to dużego znaczenia, na bar...

Nie zdążył nawet dokończyć myśli, gdyż dziewczyna od razu zwróciła się ku Brennie, wychwalając jej sukienkę. Mężczyzna wyprostował się automatycznie, sprawiając, że wydawał się jeszcze wyższy niż chwilę temu. Przecież wyglądał wcale nie gorzej od swojej siostry, co było w dużej mierze dobrze skrojonego garnituru. Czyż również nie zasługiwał na jakiś komplement?

Zmarszczył brwi, widząc konsternację Cecylki i podążył za nią wzrokiem, gdzie jego spojrzenie padło na Cedrica Lupina. Czy. On. Tutaj. Przybył. Prosto. Z. Sali. Operacyjnej.

— Słodka Morgano — mruknął do Brenny, zerkając na siostrę kątem oka.

Chyba nie tak wyobrażała sobie te całe zaręczyny, do których miało dojść w ciągu najbliższych kilku godzin. Na szczęście oni nie musieli doprowadzać Cedrica do porządku, ponieważ zajęły się tym Dora na spółkę z Cecylią. Dobrze mieć takich przyjaciół, pomyślał, ciesząc się, że zebrali tutaj tak dobrze współpracującą ze sobą siatkę znajomych.

Pokręcił głową, starając się odpędzić negatywne myśli i skupić się na kolejnych gościach. Następny w kolejce był Atreus Bulstrode oraz nieznana Erikowi kobieta, która została przedstawiona jako Elaine. Ukłonił się przed nimi, wymieniając uprzejmościami. Z lekkim zdziwieniem przyjął nieobecność, a może tylko tymczasowo spóźnienie Oriona. Czyż i do niego nie wystosowali zaproszenia?

— Przyjemność po naszej stronie. To zaszczyt was tutaj dzisiaj gościć — powiedział Erik. — Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić i zostaną wam po tej nocy same miłe wspomnienia.

Uśmiechnął się zdawkowo. Twarz już mu się powoli zaczynała męczyć od wymieniania tych uprzejmości, jednak taki był jego los. Nie mógł go odrzucić, mógł to tylko zaakceptować i postarać się wypełnić powierzoną mu rolę najlepiej jak tylko umiał. Uwielbiał takie zobowiązania. Naprawdę.

Kiedy dołączyła do nich Seraphina Prewett, Erik nachylił się nieco, aby ułatwić im powitanie. Bądź co bądź, mógł z powodzeniem zaliczać się do niskich pół-olbrzymów, więc musiał nieco pomóc znajomej, która mierzyła prawie trzydzieści centymetrów mniej niż on.

— Ah, widzę, że moja reputacja zaczęła mnie wyprzedzać. Dobrze wiedzieć, że moja ukochana siostrzyczka tak dba o moje dobre imię w towarzystwie — mruknął z udawaną naganą skierowaną w stronę błędy. Na wieść o tym, że kobieta przyleciała do nich na abraksanie, lekko zdębiał. Z drugiej strony, musieli brać pod uwagę takie szczegóły, organizując event skierowany do tak dużego grona czarodziejów i czarownic. Pokiwał głową w pełnym zdecydowanie geście. — Dziękujemy za informację. Za chwilę przekażę, aby wytoczono dla niego jedną z beczek. Nie możemy pozwolić, aby tkwił tam resztę wieczoru o suchym pysku.

Zniknął na moment, dając znać Brennie, że za chwilę wróci. Wycofał się do jednego z bocznych pomieszczeń i wezwał do siebie skrzata domowego, który tego dnia zza kulis miał kontrolować sytuację na terenie rezydencji i informować ich o jakkolwiek podejrzanych incydentach. Mężczyzna wytłumaczył skrzatowi, co ma zrobić, aby zapewnić czekającemu na zewnątrz abraksanowi godziwe warunki, a następnie wrócił na swoje honorowe miejsce, akurat, gdy na horyzoncie pojawiła się Ashling.

— Miło cię widzieć, Ash! — Uścisnął ją krótko na powitanie, wracając krótko myślami do ich ostatniej rozmowy w Ministerstwie Magii. Nie uszło jego uwadze, że pojawiła się sama, toteż zapisał w głowie mentalną notatkę, aby w razie czego sprawdzić, czy dziewczyna dobrze się bawi, gdy organizowane przez nich wydarzenie nieco się rozluźni. — W okolicy kręci się parę osób z departamentu, jeśli chcesz złapać kogoś z pracy. Wydaje mi się, że Alastor powinien być na którejś sali...

Pokiwał głową na mowę powitalną w wykonaniu Sacharissy Macmillan.

— Tym bardziej doceniamy Twoją obecność tutaj, Sacharisso. Koniecznie pozdrów męża i przekaż mu, że koniecznie musi się pojawić na kolejnym przyjęciu. Jeszcze trochę i zaczniemy za nim poważnie tęsknić! — Uśmiechnął się, odwzajemniając gest kobiety. Zamrugał zdziwiony na wzmiankę o Eden, gdyż była to prawdopodobnie jedna z najbardziej entuzjastycznych reakcji na pannę Lestrange, jaką widział... od dłuższego czasu.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#25
05.11.2022, 21:50  ✶  
Musiała przyznać, że były plusy i minusy całej tej sytuacji.
Minusy: jakoś głupio było się dobrze bawić na balu, kiedy nie dalej niż tydzień temu twoja bratowa popełniła samobójstwo. Wydawało się to być jakieś nie na miejscu nawet dla Eden, więc musiała zebrać wszelkie pozostałości empatii, jakie jeszcze ostały się w jej duszy, co by wydawać się przekonująco smutna. Dlatego dzisiejszego wieczoru wydawała się co najwyżej poruszona, bo prawdę powiedziawszy, nie była w żałobie, tylko w szoku.
Plusy: była tak odklejona od rzeczywistości przez ostatni tydzień, że jakimś cudem pogodziła się z mężem. Nie wiedziała, na jak długo i było jej wybitnie wstyd, że osiągnęła to za pomocą drugiego w swoim życiu załamania nerwowego (pierwszego ze świadkami) jak jakaś histeryczka, ale trzeba się cieszyć chwilą. Toteż tym razem obyło się bez większych protestów Williama, które zawsze pojawiały się, gdy Eden oświadczała mu, iż musi wyjść z domu do ludzi i to jeszcze w jej towarzystwie; jakimś cudem dotarli tu bez scysji. Oczywiście nie obyło się bez frustracji, bo bez pomocy żony pan Lestrange przyszedłby tu ubrany w absolutnie losowo wyjęte z szafy ubrania, które wydawały mu się cokolwiek wyjściowe. A to, że każdy element był od innego zestawu, źle założony i pomięty tak, jakby wyjął go krowie z gardła, a nie z komody, to już mniejsza.
Przynajmniej obeszło się bez zawiązywania mu butów.
- Obiecuję ci, zjemy coś dobrego, wylicytuję coś ładnego, a potem wracamy do domu - powiedziała do męża, łapiąc jego dłoń. Spojrzała mu w oczy, jakby chciała szczerze przyrzec, że naprawdę to tylko kilka godzin cierpienia i potem sobie spokojnie wróci do babrania się w eliksirach i innych alchemicznych rzeczach. Nieco zmiękła przez ich kłótnię, więc ewidentnie szła mu na rękę. Gdyby ten bal miał miejsce jeszcze dwa tygodnie temu, powiedziałaby mu, żeby nie jęczał jak przedszkolak, który chce do domu bawić się klockami, tylko usiadł przy stole i się czymś zajął, bo nikt z nim wracał nie będzie w środku imprezy. Teraz widziała, że była chyba jednak troszeczkę niemiła dla swojego małżonka w przeszłości, ale nadal uważała, że było to w pełni uzasadnione. Jeszcze nie dotarła do tego momentu, w którym czuje wyrzuty sumienia, a przynajmniej nie z tego powodu. Zresztą, gdyby przyszły, to prawdopodobnie by ich nie poznała i uznała za niestrawność po mleku.
Nie założyła kolorów żałobnych, bo wyszła z założenia, że przecież to nie jej umarła żona. Niemniej zdecydowała się fiolet, żeby chociaż względnie uderzać w klimaty tęsknoty za zmarłym. Wyglądała jak milion galeonów, prawdopodobnie niewiele mniej  kosztowała ta sukienka. Miała wrażenie, że dół sukni, który sunął po podłodze Longbottomów, to najdroższe, co kiedykolwiek jej dotknęło.
- Dobry wieczór, Ro... - urwała. Nie, Eden, nie godzi się dokuczać gospodyni już na wejściu. - Longbottom. Dziękujęmy za zaproszenie - zreflektowała się, posyłając Brennie najbardziej fałszywy uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć. Będzie na to jeszcze czas dwie lampki wina później. - Wspaniały wystrój, widok zapiera dech - rzuciła, tym razem patrząc na Erika. Teraz uśmiechnęła się szelmowsko, uniosła brwi zuchwale, po czym szybko uciekła wzrokiem, by przenieść go na męża. - Mam nadzieję, że znacie Williama? Jednak udało mi się go wydobyć zza fiolek i probówek. - Załapała męża pod ramię, obejmując je obydwoma rękoma i przybliżając się ciałem. Albo robiła wszystko, żeby wyglądali na kochającą się parę, albo faktycznie tak było. Obecnie ciężko było szczerze na to odpowiedzieć.
Pozwoliła im na wymianę uprzejmości, lecz ciągle rozglądała się po sali. Ot, naturalna reakcja wiecznie ciekawskiej pani Lestrange, która musiała wiedzieć o wszystkim i wszystkich zawczasu, żeby przygotować się na każdą możliwą ewentualność. Nie chciała wpaść przypadkowo na kogoś, z kim absolutnie nie chciała się widzieć (a było kilka takich osób), więc jeśli ktoś taki znajdował się na sali, wolała już na początku wiedzieć, gdzie, żeby unikać takowe otoczenie.
Wtedy mniej więcej wzrok Eden odnalazł kogoś, kto z pozorów nie powinien mieć z nią absolutnie nic wspólnego.
Oniemiała widząc Idę w tej sukience. Uśmiechnęła się głupio sama do siebie, widząc, jak jedno ramiączko ciągle próbuje się zsunąć z jej ramienia. No i wszędzie poznałaby te buty; nigdy nie zapomina o prezentach, które wręczała innym z serca.
Próbowała nawiązać z nią kontakt wzrokowy nieco za długo. Prawdę mówiąc, nosiło ją przez kilka nienaturalnie długich momentów, by podejść i przyjrzeć się jej z bliska, ale wtedy do głosu wreszcie doszedł zdrowy rozsądek i przypomniał Eden, że właśnie stoi ramię w ramię z mężem, któremu dosłownie trzy dni temu robiła wyrzuty, że im się związek posypał z powodu jego braku zainteresowania.
Zamrugała gwałtowne, wracając do zmysłów. Jeśli ktoś coś do niej mówił przez ostatnie pół minuty, nie zostało to zarejestrowane.
- Wybaczcie, zamyśliłam się. Ostatni tydzień był ciężki - wyznała, zręcznie zasłaniając się białym kłamstewkiem. A może półprawdą? Przecież nie kłamała tak naprawdę, obydwa stwierdzenia zgadzały się z prawdą. Po prostu nie wspomniała, co tak zajęło jej myśli. - Chodźmy, chciałabym przywitać się z Sachy - rzuciła do Williama, pociągając go w stronę tłumu. Wcześniej w liście obiecała Sacharissie, że złapie ją na balu - nie mogła jej odmówić plotkowania podczas tak szczególnej okazji. Ponadto Macmillan stała w pewnej odległości od obiektu westchnień Eden, więc przynajmniej będzie mogła ochłonąć. I skupić się na czymkolwiek.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
Widmo
Ma około 182 cm wzorstu, atletycznej sylwetki. Jego włosy są czarne, podkręcane, często zaczesywane do tyłu lub pozostawione same sobie. Twarz ma łagodną, ale opaloną wiatrem. Wyróżnia go przyjemna, oliwkowa cera, wyraźna oprawa równie ciemnych oczu i kilkudniowy zarost. Dłonie, raczej szorstkie, często poranione, lecz ciepłe w dotyku. Pachnie drewnem (świeżo ściętym lub palonym w kominku), skórzanymi wyrobami i czymś gorzkim, może lasem. W zachowaniu, można powiedzieć, dziwny. Bije od niego pewien rodzaj praktyczności i dystans. W postawie pewny siebie, może spięty?

Theseus Fletcher
#26
06.11.2022, 00:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 00:37 przez Theseus Fletcher.)  
Muzyka była raczej miła, nie przepadał za tym rodzajem rozrywki, ale nie mógł też narzekać na cokolwiek było zaproponowane na balu. Nie był w pozycji, nie zamierzał też czegokolwiek krytykować. Musiałby się Brennie przyznać, że co najmniej połowy z tych ludzi nie cierpiał za samo patrzenie na nich. I nie byli oni niczemu winni. Po prostu urodzili się i wychowali na snobów, leniwych bajerantów, prostych a zarozumialców, czy zadufanych w siebie deklamatorów własnej, choć wątpliwej mądrości. Widział piękne damy, które podtrzymywały swoją dumę wysoko uniesionymi podbródkami, a owoce swojej nieskazitelności musiałyby zaraz zbierać z podłogi o ile ich partnerzy i fatyganci nie zrobiliby tego za nich. Nie nienawidził tych ludzi, byłoby mu nawet ich szkoda, ale nie potrafił się do tego jakoś zmusić. Nie przepadał za nimi, ale nie za wszystkimi, więc mógł się w tej chwili schować za długą kurtyną własnej hipokryzji.

Nie minęło kilka minut, a jemu już chciało się palić. Najlepiej od razu paczkę. Dziwny, ale znajomy dreszcz zaczął wchodzić mu w górę pleców, kręg po kręgu, aż do karku. Nagle też zaschło mu w ustach, ale wiedział, że niewiele im zajmie – jemu i Norze, z którą miał spędzić resztę wieczoru – na odnalezienie kieliszka szampana, czy innego wesołego trunku.

Po wyściskaniu Brenny, Theseus pozwolił sobie na lekki ukłon w stronę Nory. Nie znali się, ale rozpromieniona twarz kobiety sprawiła, że mimowolnie się rozpogodził. Nora Figg pachniała wypiekami i całą sobą emanowała jakimś dziwnym uczuciem lekkości. Wyglądała jak uosobienie ciepłych racuchów z domowymi konfiturami malinowymi.

- Miło mi poznać i mam nadzieję, że podołam zadaniu. – mrugnął wesoło do swojej partnerki, pozwolił przysunąć się do niej nieco bliżej. I dobrze, że to zrobił, bo po chwili przyszło mu się witać z rodzeństwem Moody, których nie znał zbyt dobrze, ale kojarzył. Zdawało mu się jednak, że są jakimś pokłóconym małżeństwem, nie rodziną z jednej linii. Nie jego rzeczą było wnikać w konotacje, zauważył jednak zmianę w Norze. Widział jak wyraz jej twarzy w spotkaniu z Alastorem zmienia się ze słodziutkiego baranka w rozjuszonego kozła gotowego rozbić na jego głowie ten sam tort, który przygotowywała na to przyjęcie.

Fletcher został postawiony przez kimś, kogo powinien kojarzyć, ale obraz z przeszłości przez natłok myśli jakoś mu się w tej chwili rozmywał. Nie mógł połączyć jednego z drugim, więc wybrał opcję udawania głupa. Wychodziło mu to momentami nad wyraz dobrze, choć pozostawiało innych w lekkim skonfundowaniu.

Niewiele, tylko kilka sekund miał na to, aby zdecydować co zrobić z dłonią Zeneidy Moody. I po raz pierwszy, ale pewnie nie ostatni tego wieczoru, popełnił faux pas. Zjeżdżając wzrokiem na dłoń kobiety pozostał tam, na tej samej wysokości przez dobrych parę sekund. Nie chodziło o biust, nie chodziło o nic może, ale ta suknia układała się na niej tak, że w głowie pozostała mu tylko jedna wielka pustka. Na domiar złego zdał sobie sprawę, że musi wyglądać co najmniej jak sparaliżowany. Włos mu się zjeżył na karku, do mózgu w końcu dotarł jakiś impuls łączący ośrodek myślowy z kończynami. Zadziałał instynktownie. Wziął rękę kobiety i uścisnął tak, jakby zawierał właśnie z trzy razy większym od niej gagatkiem, umowę na dostawę bawolich skór. I nie chodziło o moc uścisku a energiczne potrząśnięcie jej ręką. W zasadzie, jeśli w porę nie zareagowała, mogła się cała trząść, razem z tą piękną acz niebezpieczną suknią, którą miała na sobie.

A on nawet się nie przedstawił.

Ten sam uścisk podarował Alastorowi, tyle że już bez nieokreślonego słowami wpartywania się w jego klatkę piersiową.

- Może zaczniemy od podróży w stronę tych sławnych wypieków? – zapytał Nory, wypuściwszy powietrze z ust. I nie wiadomo o jakie wypieki dokładnie mu chodziło. – Brenna bardzo chwaliła twój talent, nie miałem jeszcze okazji się przekonać.

Theseus Fletcher zastosował znaną i lubianą taktykę wycofywania się rakiem.

Jeśli Nora się zgodzi, Theseus i ona odchodzą w jednym w kierunków, robiąc miejsca kolejnym gościom zgromadzonym wokół gospodarzy.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#27
06.11.2022, 01:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 01:26 przez Florence Bulstrode.)  
Florence początkowo nie miała zamiaru się pojawić.
Nie wątpiła, że zaproszenie otrzymała głównie z powodu swojego nazwiska. W końcu Longbottomowie niekoniecznie musieli wiedzieć, że uzdrowicielka nie sięga do rodowego skarbca, a chociaż pomimo tego żyła na przyzwoitym poziomie, nie mogła szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Mogło też chodzić trochę o to, że przedstawiciele Departamentu dość często trafiali w jej ręce, gdy po różnych akcjach trzeba było przywrócić im nosy, odczarować głowy, przybierające rozmiary balonów albo zdjąć mniej lub bardziej zabójcze klątwy. Tak czy inaczej, zamierzała spędzić ten wieczór jak niemal każdy inny: czyli w szpitalu.
Ordynator jednak wziął ją na rozmowę, wspomniał coś o dniach urlopu, nagromadzonych z dwóch lat, zbyt dużej ilości nadgodzin i uczepił się tego incydentu, gdy zasnęła na krześle, pilnując pacjenta - i ten wpadł w panikę, pewny, że uzdrowicielka umarła. (Trochę przesadzał. Co z tego, że zasnęła z półotwartymi oczami? Poza tym naprawdę miała powód, by tam tkwić, nici przyszłości jasno wskazywały na to, że wkrótce jego stan się pogorszy, to naprawdę nie była jej wina, że nie zobaczyła wszystkiego i nie miała pojęcia, że paniczne wzywanie uzdrowicieli będzie spowodowane jej własną drzemką...)
Tak czy inaczej, musiała wziąć przynajmniej trzy dni wolnego. Będąc chyba w szoku i nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić, znalazła się więc na balu Longbottomów.
(A może tak naprawdę chciała tylko przypilnować najmłodszego brata. Chociaż to chyba było niemożliwe, prawda? Był przecież dorosły. To znaczy, przynajmniej w oczach prawa i reszty czarodziejów, bo w oczach Florence miał pozostać bąblem wymagającym stałego nadzoru tak do okolic trzydziestki.)
W porównaniu z większością pań, prezentowała się mało oszałamiająco, ba, wręcz skromnie. Jej sukienka, choć wykonana z dobrego jakościowo materiału, była ciemna, prosta, pozbawiona jakichkolwiek ozdób czy dużych wycięć. Głównym ustępstwem wobec okazji była fryzura: Florence bodaj pierwszy raz od dobrych trzech lat pokazała się gdziekolwiek publicznie z rozpuszczonymi włosami.
Widząc tłum otaczający gospodarzy, nie zdecydowała się do nich podejść. Świat się nie zawali, jeżeli nie poda im ręki, a i wątpiła, aby ktokolwiek dostrzegł ten towarzyski nietakt. Przez chwilę obserwowała brata i jego narzeczoną - z miną pełną namysłu, być może rozważając, czy dzisiejszy wieczór to dobry moment, aby odciągnąć Elaine na chwilę na bok i spytać, czy nie potrzebuje pomocy w ucieczce do Francji - ale i do nich nie ruszyła, nie chcąc im przeszkadzać. Zamiast tego powędrowała w głąb sali, kiwając tu i ówdzie głową znajomym.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#28
06.11.2022, 04:51  ✶  
Wieczór był w miarę ciepły, bo odchodzący z każdym kolejnym dniem w niepamięć luty ustępował wiosennemu miesiącowi pozwalając przyrodzie rozwikłać, a słońcu ogrzać skórę dotychczas chowaną pod materiałami płaszczów i rękawiczek.
O wiele prostszym rozwiązaniem byłoby nie pojawienie się na balu, ale Elliott nie zwykł osiadać na laurach, zwłaszcza w tak intensywnych momentach, gdy mógł z zaistniałej sytuacji wycisnąć każdą możliwą kroplę korzyści.
Wszystkie części jego ubioru były czarne, jak wypadało. Pozwolił sobie jedynie na srebrne elementy w postaci przetykanej jaśniejszą nicią chustki w butonierce oraz obwódki guzików. Nigdy nie preferował krzykliwych ubiorów, ale definitywnie wolałby pokazać się w czymś bardziej przykuwającym spojrzenia, świadczącym o jego zainteresowaniu ostatnią modą; miał jednak obowiązek podporządkować się pod kolor żałoby, bo też właśnie taki obraz siebie planował przekazywać wszystkim, łącznie z reporterami. Z tego też powodu pozostawił swoje jasne włosy w większym nieładzie niż zazwyczaj, pozwalając im opadać delikatnie na uszy i zmieniać położenie w zależności od ruchu - zazwyczaj były po prostu przylizane. Jego worki pod oczyma były o wiele bardziej widoczne, bo postanowił odstawić magiczne maści, którymi zazwyczaj się ich pozbywał. Jego odwieczna bezsenność od paru dni dawała mu się we znaki jeszcze bardziej, często nie pozwalając nawet na krótką chwilę wpaść w objęcia Morfeusza. Nie wiedział jak ma się z tym wszystkim czuć, w jakim nastroju powinien być. Zaakceptował racjonalny punkt widzenia siostry i wewnętrznie się z nim zgodził, był potworem, mordercą. Z każdą nieprzespaną nocą czuł ciężar opadający na ramiona coraz mniej, jakby przyzwyczaił się na tyle do odrzucania swoich własnych emocji, chowania ich pod grubym lodem złudzenia, że tajemnica śmierci Simone nie sprawiała mu więcej rozterek. Ale czy na pewno? Czuł, że odczuwane jeszcze niedawno emocje, które doprowadziły go do histerii przed obliczem Eden czają się za którymś winklem i czekają tylko, kiedy będą mogły znów go zaatakować. 
- Loretta Lestrange. - zwrócił się do kobiety, gdy jej głos wyciągnął go z rozmyślań i zaraz ujął jej dłoń witając się odpowiednio - Tym razem nie mam ze sobą dokumentów, które mogłyby przy tym ucierpieć - dodał czysto grzecznościowo z cieniem uśmiechu, aby zaraz unieść lekko brwi w bliżej niezidentyfikowanym wyrazie twarzy, gdy kobieta zaczęła kolejną sentencję. Jego jasnoniebieskie oczy pozostały nieodgadnione, acz nie odrywał spojrzenia od twarzy i ust rozmówczyni, gdy ta skrzętnie zmieniła temat po swojej, prawie wtopie. Trudno było stwierdzić czy czekał aż się zająknie, czy po prostu wyczekiwał jakichś kondolencji w sprawie dopiero co zmarłej żonie. 
- Nie mam nic przeciwko. - odparł ostatecznie, dość sztywno, acz takie zachowanie było jego codziennością.
Podążył za kobietą w stronę gospodarzy i zaraz dorównał jej kroku, gdy stanęli przed Brenną i Erikiem, na tym drugim Malfoy zawiesił spojrzenie odrobinę dłużej.
- Dziękuję za troskę. Mimo okoliczności, postanowiłem się pojawić. Simone na pewno nie chciałaby, aby zabrakło mnie na balu charytatywnym, z którego fundusze idą na tak chlubne cele. Chociaż to mogę zrobić dla uczczenia jej pamięci. - wytłumaczył po krótce nie chcąc też przeciągać wiedząc, że rodzeństwo musi przywitać każdą jedną osobę przechodzącą przez drzwi frontowe ich rezydencji.
Uśmiechnął się smutno w kierunku Longbottomów, dość delikatnie, co podkreśliło jeszcze bardziej zmęczenie na jego bladej twarzy. Czuł się okropnie, czego też nie bał się pokazywać, bo chociaż inni nie wiedzieli dlaczego aż tak źle się czuł zrucając jego stan na samą śmierć żony, a nie to w jaki sposób umarła i dlaczego, to efekt pozostawał ten sam.
- Trzymam cię za słowo. - odpowiedział Erikowi równie przyciszonym tonem, łapiąc jeszcze na chwilę spojrzenie jego zielonych oczu zanim musiał wejść wgłąb domu.
Skupił się zaraz na swojej aktualnej partnerce.
- Jak widzę przyszłaś bez partnera, coś go zatrzymało? - dopytał, kiedy odeszli wystarczająco daleko od witających wszystkich gospodarzy. Zaraz też spojrzał za siebie wiedząc, że jego młodsza siostra ze swoim mężem podążali zaraz za nimi.
- Eunice, dobrze cię widzieć. Percy, mam nadzieję, ze nie masz zamiaru przemęczać się w tańcu? - uniósł jedną brew, acz mimo pozytywnych słów uśmiech ani razu nie zagościł na jego twarzy, przynajmniej nie taki szeroki, tworzący zmarszczki na policzkach. Dzisiejszego wieczora stawiał na te bardziej przykre, ukrywające się w ciemniejszych barwach niebieskich oczu i kącikach ust.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#29
06.11.2022, 17:04  ✶  
Nie chciał tu być.
Każdy milimetr jego ciała zapierał się przed wizytą u Longbottomów, począwszy od igiełek bólu migrenowego wbijających się w jego skronie, przez nieprzyjemnie kurczący się żołądek, po odmawiającą posłuszeństwa nogę. Przez długie godziny leżał więc w rozkopanej pościeli, z bezradnością w oczach przyglądając się przygotowanemu dzień wcześniej garniturowi. Chciał zostać sam ze swą rozpaczą, pośród czterech ścian swej sypialni i czekać aż w końcu bogowie się nad nim ulitują i ześlą koniec, aż mury jego mieszkania zaczną na niego napierać ze wszystkich stron i zamkną się szczelnie wokół niego. Gdyby tak się stało, nie szukałby drogi ucieczki.
Zabawne, bo przecież wcale nie żywił względem Simone szczególnie serdecznych uczuć. Najpierw był o nią zazdrosny, gdy dotarła do niego wieść o zaręczynach Elliotta. Wyglądało na to, że stare uczucia nie zamierzały odpuścić tak łatwo i uderzyły ze zdwojoną siłą, gdy sądził już, że całkowicie się się ich wyzbył. A później przyszła ambiwalencja, gdy czarne chmury problemów znacznie większej wagi przysłoniło niebo nad głową Perseusa. A jeszcze później czuł się za nią odpowiedzialny.
Jej śmierć była jego porażką. Nie umiał znosić porażek — nie, gdy został wychowany w przeświadczeniu, że nie ma prawa popełniać błędów, że tylko sukcesy czynią go wartościowym człowiekiem. I być może nie przyjmowałby tego tak mocno do siebie, gdyby chodziło jedynie o rozlany atrament na dokumentacji medycznej, lecz o to, że ktoś z jego podopiecznych targnął się na własne życie, co z kolei mogło położyć się cieniem na całej jego karierze, zanim ta na dobre się rozwinęła.
W końcu jednak uległ — nie wypadało, aby Eunice szła na bal sama — i zmusił się do opuszczenia łóżka. Tylko raz dał upust swoim wątpliwościom, rzucając krótkie "czy nasza obecność nie będzie źle postrzegana?", gdy żona przed wyjściem poprawiała odgięty kołnierzyk jego koszuli. A później milczał przez całą drogę do posiadłości Longbottomów.
Na miejscu zjawili się punktualnie; odziani w czerń i poważni.
— Ależ najdroższa... — ujął drobną dłoń swej małżonki, po czym zostawił wilgotny ślad pocałunku między jej knykciami. — Czuję się dziś wyjątkowo dobrze. Z naszej dwójki to ty powinnaś dbać o siebie bardziej. Pamiętaj, że pewne... przyjemności są niewskazane w twoim stanie — tym razem wargi musnęły nieznacznie płatek ucha Eunice, gdy pochylony nad nią szeptał jej ostatnie zdanie. Próżno było jednak doszukiwać się w nim moralizatorskiego wydźwięku; kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, twarz Perseusa nie była zasnuta gniewem, a w onyksie tęczówek błyszczało coś nieokiełznanego, szelmowskiego. Jak nagła zmiana w melodii, zamieniająca doniosłość panegiryku w skoczność walczyka.
Gdy nie mógł dłużej maskować swych słabości, obracał je w żart. Szczypta humoru z kolei była składnikiem niezbędnym dla utrzymania zdrowia psychicznego Perseusa w ryzach, zwłaszcza w świetle minionych wydarzeń.
— Ten zegar wiele dla ciebie znaczy? — zagaił beztrosko, zupełnie niezrażony faktem, że Eunice postanowiła oddać na cele charytatywne wazę z chińskiej porcelany, którą otrzymali w prezencie ślubnym od Daphne. Sam nieszczególnie przepadał za naczyniem, które jedynie zbierało kurz w ich mieszkaniu; poza tym cel był przecież szczytny, a matka zawsze miała słabość do czarodziejskich dzieci i psidwaków. Sama była dumną właścicielką dwóch hartów i Percy był niemalże pewien, że kochała je bardziej niż swoje własne potomstwo. — Ona nas za to wydziedziczy, Eunice. Wypali nasze portrety na rodowym gobelinie i zostaniemy czarnymi dziurami. Na Merlina, jestem za młody, żeby zostać czarną dziurą...
Ostatnie uszczypliwości wymienione z żoną (które w gruncie rzeczy wcale nie miały na celu sprawienia jej przykrości, co też zasugerował pocałunkiem złożonym na jej skroni) i oto stanęli przed obliczem gospodarzy. Kilka uprzejmości, garść komplementów i długie uściski dłoni. A później ich oczom ukazała się sala balowa.
Oczywiście, że zauważył Elliotta jeszcze przed wejściem, jednakże nie miał ochoty (ani odwagi), by go zaczepić i zamienić z nim kilka słów. Nie widział się z nim od czasu, gdy w Lecznicy odnaleziono ciało Simone; nie chciał się z nim konfrontować, nie chciał właściwie nic. Uśmiechnął się blado do migającej mu w tłumie panny Lestrange, a potem zamarł, gdy Malfoy nagle odwrócił się w ich stronę.
— Jeszcze będzie czas na tańce — odparł nieco bardziej oschle, niżby sobie tego życzył. Być może i żona Elliotta nie była mu wyjątkowo bliska, lecz to, na Merlina, żona jego szwagra. W dobrym tonie byłoby chociaż sprawianie pozorów pogrążonego w żałobie. — Jak się czujesz? — dopytał ciszej, jakby starał się wynagrodzić mu pasywną agresję wylewającą się z poprzedniej wypowiedzi.
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#30
06.11.2022, 20:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 20:41 przez Ida Moody.)  
Ida zamrugała oczami, kiedy żuchwa kobiety stężała w wyostrzonym ruchu.
- Dlaczego ludzie mieliby umierać na mój widok? - Wymamrotała połowicznie w stronę Brenny, ale też Alastora, na którego na szczęście nie musiała patrzeć, by widzieć jego niezręczną postać. Czuła się potwornie nie na miejscu, kuśtykając ledwo co parę kroków, a w chwilach przerwy cały czas dmuchając w opadające na czoło włosy. Zdecydowała się jednak spojrzeć w stronę brata, posyłając mu uniesioną w zapytaniu brew, na widok jego dziwniejszej niż zwykle reakcji w stosunku do Figgówny. - Zachowuj się pajacu, to moja nowa… Koleżanka. - Dodała nieśmiało i szybko, byleby tylko uniknąć przykrej ewentualności, gdyby tamta odmówiła ich nowej znajomości. Nie umiała poznawać ludzi, chyba że w otoczeniu sali przesłuchań, ale z Norą było inaczej. Może to rodzinne problemy z poszukiwaniem akceptacji ojca i zastępowaniu roli matki przypadkowymi przyjaciółkami, może coś równie poważnego, nad czym Ida nie miała czasu myśleć, ale czuła w stosunku do tamtej sympatię. Jakby ich znajomość w jakiś sposób oddziaływała na przyszłość czarownicy, jednak żadna potencjalna wizja tego nie potwierdzała. Pozostawało przekonać się o tym na własnej, wyjątkowo odsłoniętej i oblatującej gęsią skórką skórze. Najwyraźniej miał w tym pomóc nieznajomy przyjaciel Longbottom, który na jej powitanie odpowiedział najpierw boleśnie długimi sekundami ciszy, a następnie zdecydował zrobić z jej ręki motoryczny odpowiednik Złotego Znicza, potrząsając nią boleśnie.
- To jest chyba ten pierwszy co będzie potrzebował ratownika magimedycznego. - Wyciągnęła praktycznie siłą swoją dłoń z uścisku, mówiąc równocześnie i do mężczyzny, jak i Brenny. Ułożywszy usta w prostą linię, poczęła bez grosza gracji poprawiać ułożenie długich fal tkaniny.
- Cholera, nie da się tak. Cho no tu na chwilę i potrzymaj mi to. - Wyciągnęła najpierw ze stanika odznakę aurorską, następnie paczkę papierosów z drugiej strony dekoltu, różdżkę uczepioną w zawiązce włożyła w zęby, a wreszcie spod tkaniny udrapowanej uniosła niebezpiecznie wysoko wcięcie w boku sukni, by wydobyć zapalniczkę. Całość pakunku wcisnęła w ramiona nieznajomego, wreszcie mając swobodę ruchów w dostosowaniu ułożenia bożal się Merlinowi kreacji. Cała scena może dotrwałaby i do szybkiego końca, gdyby nie fakt, że pośród morza ciał ujrzała to jedno, które rozpoznałaby prawie wszędzie.
- Ostatni raz jak spławdzałam, ty tu jestesz od płacenia, a ja od bycia biedną. I piwło moges wsadzić tam, gdzie plecy trasa swoją szlacheptną nazwę, dzisiaj tylko cieżpkie alkohołe, bo dołże do tego, żebły nic z tego wieczoru nie pamiętłać. - Wybełkotała do Erika przez trzymaną w ustach różdżkę, wzrokiem nieświadomie wiodąc za blondwłosą. Mimowolnie omiotła wzrokiem całą ją sylwetkę, aby wreszcie zatrzymać się na dłoni Eden splecionej z tą należącą do jej męża, wcale nie tak dyskretnie. Oczywiście, że tak. Dopiero teraz zaczerwieniła się niczym gustowna zasłona jednego z obszernych okien sali, momentalnie żałując swojej nieokrzesanej ciekawości. Zresztą czego innego mogła się spodziewać. W milczeniu przyglądała się krótkiej wymianie zdań między Malfoyami, a Erikiem i Brenną, notując w umyśle zaskakująco ciepły ton głosu Longbottoma i dobrze ukryte poruszenie w gestach. Nie chcąc jednak poświęcać im więcej czasu, powróciła do misternego procesu przywracania się do relatywnego porządku.
- Dzięki za pomoc Niemowo. - Odebrała od czarodzieja mimowolnie wciśnięte mu klamoty i rozpoczęła mozolny proces wkładania ich ponownie w odpowiednie zakamarki sukni. Nie chcąc pozostawać bez zajęcia, sama chwilowo opuściła ich krąg rozmów, mało eleganckimi krokami kierując się do baru, a wracając już z trunkiem w ręce, zagaiła jeszcze Stewarda.
- Patrick, dobrze cię widzieć. W wolnej chwili i być może innych okolicznościach będziemy musieli porozmawiać. - Przywitała Stewarda dyskretnym kiwnięciem głowy, wraz z niewypowiedzianym tematem Zakonu, oraz jego bieżących spraw. Nie mieli jednak czasu na to dzisiaj, nie kiedy oczekiwano od nich wszystkich wyśmienitej zabawy i towarzyskich pogadanek o niczym.



give me a bitter glory.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (3094), Mavelle Bones (3484), Ida Moody (1164), Eunice Malfoy (2522), Seraphina Prewett (2184), Eden Lestrange (5095), Brenna Longbottom (8058), Erik Longbottom (8260), Geraldine Yaxley (2258), Theseus Fletcher (2972), Astoria Trelawney (1907), Elliott Malfoy (5617), Atreus Bulstrode (3450), Cedric Lupin (2390), Perseus Black (3051), Nora Figg (3374), Florence Bulstrode (2912), Heather Wood (5034), William Lestrange (3689), Sacharissa Macmillan (296), Loretta Lestrange (482), Adelard Longbottom (481), Giovanni Urquart (1989), Martin Crouch (428), Alice Selwyn (2765), Dora Crawford (2816), Patrick Steward (3034), Elaine Delacour (1971), Bard Beedle (4524), Cameron Lupin (6169), Fernah Slughorn (1916), Daisy Lockhart (3642)


Strony (21): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 21 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa