• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi

jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#21
05.07.2025, 12:56  ✶  
Dolina w ogniu. Umierający ludzie. Jasne, że nie chciał widzieć cudzej śmierci ani innych strat, nie był potworem, nie miał żadnego powodu do tego, żeby nienawidzić ludzi, których Voldemort chciał zniszczyć. No, może oprócz Longbottomów. Mimo wszystko – jego to nie poruszyło tak jak Morpheusa.

– Fantastycznie. Dostaję z trzydzieści takich listów w tygodniu. Panie Dolohov, tym razem naprawdę... oh, widziałem, jak moja rodzina umiera w płomieniach, a na niebie unosił się symbol jego Naśladowców!! Mamy w kraju wojnę domową, oni kogoś mordują codziennie. – I być może dla niektórych mogło to zabrzmieć nieczule, ale to nie był jego cel. Dolohov był w tym momencie wyjątkowo czuły – sprowadzał właśnie na ziemię rozjuszone, dzikie zwierzę, jakim nagle stał się Morpheus. Tam na górze gdzie go uniosło musiało być inne ciśnienie. Jego zachowanie i słowa nie przystawały naukowcowi takiej rangi. Zabrakło w tej chaotycznej wypowiedzi języka faktów. Najwyraźniej niewiele robił sobie z tego, że nie uzyskał żadnej sensownej reakcji odnośnie swoich wcześniejszych niewybrednych komentarzy – wynikało to z braku wiary w to, aby dało się go zignorować. – Mam trzy wiadomości, jedną złą i dwie dobre. – Chciał sięgnąć do kieszeni po kolejnego papierosa, ale Morpheus złapał go za rękę i... Dolohov zamarł. Co prawda zrobił jeszcze kilka kroków w kierunku drzwi, ale generalnie wszystko w jego ciele wskazywało na kompletne skołowanie. Dłoń mu zadrżała – wykonał nią też nieco dziwny ruch i wygiął ją wcale nie tak, jakby chciał spleść ich palce – on się spodziewał dostać coś do ręki. I zajęło mu kilka naprawdę długich sekund żeby zorientować się, co w ogóle mówiła do niego pamięć mięśniowa w takich sytuacjach – kiedy opuszczał jakieś miejsce z dowolnego powodu. Nie było tutaj Peregrinusa. Zabrakło osoby, która pamiętała za niego, kiedy on wpadał na rzeczy i biegał, gadał...

Dolohov wyciągnął swoją dłoń z uścisku palców Morpheusa i zawrócił. Do tego stołu, z którego nikt nie pozbierał dwóch kopii umów, okularów i pióra wiecznego. Z jakiegoś powodu poczuł dumę z powodu tego, że ich tutaj nie porzucił. Wsadził te okulary do kieszeni marynarki, dokumenty zwinął w jeden rulon i wrócił do Longbottoma, któremu spojrzał głęboko w oczy.

– Zacznę od tej złej. – Strzepnął sobie z barku to... cokolwiek to było. – Będziemy straszyć studentów, że jeżeli złożą papiery do Departamentu Tajemnic, to skończą jak profesor Longbottom albo gorzej. Chodź. Dobra numer jeden brzmi: to nie jest Dolina Godryka, a dobra numer dwa brzmi: jeszcze nie zapłaciłem za ten budynek.

Posługiwał się najłatwiejszym sposobem odwrócenia uwagi od problemu jaki znał – zbił go humorem. Spróbował przestawić mu trybiki w głowie zanim wyłoży się tu na płasko, chociaż sam... Nie był wcale nikim szczególnie odważnym. W dodatku nie był też kimś, kto mógł od tak wbiec z nim na ten taras widokowy. Największą przeciwnością losu okazywał się teraz nie deszcz ognia, ale kręte schody i to, że od czterdziestu lat prawie nic nie jadł. Słaby, powolny i komicznie przy tym wysoki, wspiął się tam z trudem i miną godną rozwydrzonej uczennicy na wycieczce szkolnej, na którą wcale nie chciała jechać, ale pani od zielarstwa miała pomysł ciągania ich po górach.

Dolohov był na tym etapie chorobliwie zaniedbany. Umysł zdawał się być przy tym oderwany od chuderlawego ciała. Działał dobrze – wnikliwe spojrzenie analizowało to co widziało przed sobą w głębokim skupieniu.

– Bez znaczenia gdzie są. Wszyscy przyjdą do Praw Czasu, żeby mnie szukać. – Tak naprawdę to nie miał dokąd uciekać, a nawet gdyby... No właśnie, absolutnie każdy spodziewał się po nim, że będzie siedział w domu z córką i zwierzakami. Tylko, że jemu się tam najwyraźniej wcale nie spieszyło.

– Poczekaj. – Zakomunikował, jeżeli Morpheus chciał go stąd zabrać. Wpatrzony w widok obejmujący ledwo pół tej i pół następnej dzielnicy, musiał tworzyć w głowie jakiś scenariusz, bo poza sygnałem, że chce tu zostać milczał zupełnie. Stał tak, zamarł, poruszały się jedynie jego oczy i palce przesuwające w powietrzu koraliki niewidzialnego abakusa. Liczył.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#22
28.08.2025, 10:08  ✶  

— Przepraszam — mruknął, ledwie słyszalnie, jakby prawdziwie skruszony tym, że go za tę dłoń złapał. Nawet nie planował tego powiedzieć, ale z jakiegoś powodu czterdziestoletnia skamieniała duma postanowiła w tym momencie zmienić się w masę plastyczną, jakby presja pożaru rozmiękczyła. Rozprężył dłoń i ją zacisnął.

Popatrzył na to, co robi Vasilij. Popatrzył na niego, jakby miało go to uziemić, takie zwykłe, ludzkie zachowanie. Coś w słowach Dolohova jednak, w tym zbywaniu, poruszyło nieswoją nutę. Albo Vasilij był zazdrosny o wizje Morpheusa, próbując zmieszać je z błotem przebłysków jego fanów, którzy również dobrze chcieli wyłudzić spotkanie z idolem albo… druga opcja była bardziej przerażająca i nie zamierzał się do niej odnosić w swojej głowie. Nie teraz. Może nigdy.

Dwa cienie na schodach prowadzących w górę, udające coś, czego nie było, jedność ulotnej nici, przeciętej przez złośliwie Mojry, nożyce skrzeczące o końcu, skrwawione nad czerwoną nicią. Złośliwy chichot losu, że tak bardzo chcieli pochodzić z jednej duszy, ale jedyne co pozostało Longbottomowi, to spoglądanie na niego z dołu, zadzierając głowę. Na swoją Gwiazdę Północną.

Z Morpheusem wcale nie było lepiej, przynajmniej niewiele. Co prawda jego osłabienie głównie skupiło się na chrapliwym, zbyt krótkim oddechu, ale łatwe było do zobaczenia, jak mocniej zaciska dłonie na barierce, że brakuje mu dawniej sprężystości kroku i tej werwy, która im towarzyszyła w młodości, gdy wieszcz przeskakiwał co kilka stopni. Im wyżej wchodzili, tym bardziej dokuczał mu bezdech, ale też ucisk w klatce piersiowej. Zaczątki przerażenia spływały mu po kręgosłupie smolistymi myślami, że już wszyscy nie żyją.

Wszystko czego pragnął Morpheus w tym momencie, to żeby ktoś pozwolił mu położyć głowę na swoich kolanach, zamknąć oczy i powiedział, że może zamknąć oczy i odpocząć. Bez bólu. Warstwy strachu rozpłynęły się, jak kropla atramentu. W szarym zmroku ciepłego wrześniowego wieczoru, który wyrwał mu serce z piersi i wbił w nie zęby, rozdzierając tkankę, miażdżąc ją pomiędzy lśniącymi zębami pogardy, oczy Morpheusa stały się całkowicie czarne, w nakładających się na siebie lękach. Jak zwykle, Morpheus był sam.

— Illion w ogniu — powiedział cicho, nie mogąc podejść bliżej bariery, ptak nielot, z podciętymi skrzydłami. I nikt mu nie wierzył, nawet Vakel, który pozwalał swojemu zgorzknieniu zamydlać osąd. Uziemienie nie działało, gdy na Londyn spadał popiół, nie samo patrzenie, to nie wystarczyło. Krzyk narastał mu w gardle, kwaśna frustracja na widok własnej bezsilności.

— Mogę… jeśli chcesz, teleportować cię do Praw Czasu.

Jak wahadełko, brak piątej klepki Morpheusa był widoczny, jak na dłoni, pendulum raz zaciągające go do zwierzęcego strachu, a raz ku czysto pragmatycznej strony. Wyglądał wtedy tak bardzo, jak swój ojciec, w kwadracie ramion, w opuszczonych w zaciętym wyrazie twarzy kącikach ust. Plan był prosty. Bezpieczne miejsce dla Vasilija. Działanie. Ewentualna śmierć. Na to w jakiś sposób był gotowy. Był gotowy od tak dawna.


Zawada: Słabe płuca (I), Lęk przed wysokością (I)


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#23
04.10.2025, 00:25  ✶  
Dwa przekręcenia w kalejdoskopie i Dolohov wyglądał inaczej.

Przed chwilą wrednie skrobiący po Morfeuszu po to, żeby usłyszeć wszystko to, co chciał usłyszeć. Przed sekundą zdezorientowany i zasapany. I nagle – bo tak już miał – jakby kompletnie tym wszystkim niewzruszony, wpatrywał się w obrazek, jakim był powoli ulegający ogniowi Londyn z miną niewskazującą na strach, panikę. To był bardzo znany Morfeuszowi wyraz twarzy wskazujący na to, że Dolohov coś liczył. Numerologia, jako jedna z jego największych życiowych pasji, potrafiła momentami wsiąknąć go aż za bardzo, ale w kontekście ewidentnie magicznego (sądząc po tym spadającym z nieba dziadostwie) ataku bądź też anomalii, jego kalkulacje i przemyślenia mogły okazać się bardzo przydatną wiedzą. Wydawało mu się więc, że to dlatego towarzyszący mu czarodziej pozwolił mu na chwilę ciszy i stanie na tej wieży widokowej jak dwa kołki – mylił się oczywiście, nie miał pojęcia jak głębokie zmęczenie i groza przeszywały umysł jego ukochanego, bo przecież tam na horyzoncie jawiło się przerażającą łuną coś, co innym zajęłoby długie godziny, a on to zauważał i obliczał w ciągu kilkudziesięciu absurdalnie krótkich sekund.

Nie był szarlatanem. Nie był oszustem. Przepowiednie Dolohova były prawdziwe, a jego obsesja na punkcie niektórych zagadnień miała lepsze pokrycie w rzeczywistości i fundamenty matematyczne, niż wiele teorii powtarzanych przez innych naukowców za pewnik. Jego dziwaczne podejście do życia i odważne tezy miały pokrycie w licznych sukcesach, mających swoje źródło w scenach takich jak ta.

Ich aury musiały być teraz naprawdę brzydkim gradientem. Tam, gdzie jeden był gotów na śmierć, drugi nawet do siebie tego scenariusza nie dopuszczał. Tam, gdzie jeden pogrążał się w strachu, drugi puszył się jak paw, bo coś do niego dotarło.

Oh.

– Trzydzieści dwie dzielnice – powiedział głośno, mimo swojego tchórzostwa napinając pierś i strosząc pióra. Za tydzień wszyscy będą o tym trąbić. Wszyscy będą drukować to w gazetach, bo tak powiedział Vasilij Dolohov, a on zawsze miał rację. – My tutaj widzimy tylko jakiś absurdalny wyrywek całości, ale pomyśl... Patrz, jak to się rozżarza... Zdawało mi się, że to oparzyło mnie w dłoń, może i to zrobiło, ale miejsce, w którym jesteśmy, wcale nie płonie. A to się sypie wszędzie, na ulicę, na drzewa wokół. Jak śnieg. Te chmury rozpościerają się nad Tamizą i jeszcze dalej. Tam się zaprószyła jakaś losowa kamienica, kierunek Westminster dymi się jakby najbardziej, a obok park stoi jak gdyby nigdy nic. – Nigdy nie chciał, żeby ludzie umierali bezsensownie, ale teraz te wszystkie krzyki potencjalnych ofiar nie były w stanie go przekrzyczeć, nie mogły go przytłoczyć. – Pomyśl o tym! – Wcale nie musiał o tym myśleć, bo przecież Dolohov już wszystko wymyślił. – Cokolwiek sypie się z nieba, nie jest łatwopalne. Jakbyś chciał naraz podpalić, dajmy na to cztery budynki w trzydziestu dwóch dzielnicach, to potrzebujesz stu dwudziestu ośmiu debili w maskach, którym udało się zaklęcie. W Westminster musi palić się więcej. To ilu ludzi naraz ten Czarny Pajac musiałby tu zgromadzić? Po co? Na Beltane nie mieli tylu ludzi, a Brygadziści wcale nie z takim wielkim trudem im naklepali. A więc odpowiedzi się zawężają. – Tu dopiero oderwał twarz od tej scenerii i spojrzał na Longbottoma. – Albo oznaczyli jakoś te miejsca wcześniej i da się odkryć ślady po tym, albo... – co kompletnie tu nie pasowało – jest to losowe, nawet jeżeli nie wygląda na losowe, albo – i to albo brzmiało już jak albo ostateczne – nie podpalają tego Śmierciożercy.

A jak nie oni, to kto?

– Nie daj się temu dotknąć, nie wdychaj tego. – Odwrócił spojrzenie, żeby raz jeszcze sięgnąć ręką wgłąb swojego gardła. I aż za mocno to do niego pasowało, żeby ze wszystkich rzeczy, jakie mógłby nosić w sobie, tak łatwo było mu sięgnąć po jedwabną, błękitną chustę i parasolkę. – Chcę. – Powiedział otwarcie, odpowiadając na propozycję złożoną mu tak dawno, że na moment sam o niej zapomniał, bo ją przygniótł tym wywodem. Tę chustę wyciągnął dla niego, chociaż... tak pomijając to, że potencjalnie świat się kończył, to wcale nie uważał, żeby mu pasowała. Chciał, to było oczywiste. Nie miał zamiaru o nic walczyć.


// percepcja ◉◉◉◉○ + masa innych przewag wymienionych już wcześniej, głównie numerologia


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#24
04.10.2025, 20:06  ✶  

W nagłym poczuciu jasności, jakby błękit chustki był cząstką tej potrzeby ukochania, Morpheus odpowiedział:

— Opad jest przynajmniej w części kontrolowany. Dopóki budynki nie zaczną odpalać się jeden od drugiego, a nie od magii, można próbować to spowolnić. To nie wygląda, jak efekt zaklęć rzucanych na bieżąco, raczej magii rytualnej bądź ceremonialnej.

Jego wiedza ogólnie o świecie nie była ogromna, głównie dlatego, że nie dbał zupełnie o osiągnięcia świata mugoli. Nie wiedział, czym jest numer telefonu, zagadkę stanowiły dla niego sprzęty na witrynach mugolskich sklepów,  a ich moda kompletnie mu nie pasowała i nawet garnitury, które przesiąkły do ubioru czystokrwistych, wywoływały w nim poczucie śmieszności i niedopasowania. Zawsze nosił magiczne szaty. Natomiast konstrukcja magii, tam czuł się dobrze. W rytuałach, w splotach magii oraz jej geometrii. Nie można poruszać się po mapach kosmosu i w czasie, nie znając metafizycznej konstrukcji świata. To zamierzał znaleźć w ociężałych chmurach.

Zawiązał sobie na twarzy otrzymaną chustkę, zasłaniając swój nos i usta. Dla jego głowy było to jak wstęga, którą zawiązują damy na ramionach lub kopiach swoich czempionów podczas turniejów rycerskich. Jedwab, chociaż nadal miał temperaturę ciała Vasilija, chłodził gorące piliki Morpheusa, a zraniona dusza interpretowała ten drobny gest troski, przez dotyk tkaniny na twarzy, niczym motyli pocałunek, bez kontaktu skóra do skóry, ale trzepotanie rzęsami, jak obietnica, że będzie lepiej i one nadejdą. Było to jak prośba do djina, aby uczynił to prawdą.

Nawet Longbottom wiedział, jakie to żałosne, zupełnie, jakby ciało wiedzione przestrachem i działaniem chciało mu przekazać, że nie warto. A jednak dla Vakela zawsze było warto.

Ukryty za jedwabiem, jak kurtyzana z Bliskiego Wschodu, wyciągnął dłoń do drugiego mężczyzny.

— Teleportuję nas w zaułek przy Prawach Czasu, aby zmniejszyć ryzyko, że trafimy w ogień krzyżowy — oznajmił mu, słowa tak bardzo nie pasowały do jego głosu. Powinien opowiadać o konstelacjach, o teoriach związanych z powiązania magicznej cząstki z neutrina tau i czarnych dziurach, lecz los jak zwykle wystrychnął Morpheusa Longbottoma na dudka.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#25
12.10.2025, 15:35  ✶  
– Aurorzy będą mieli pełne ręce roboty, huh?

Oczywiście, że nie czuł się częścią planu ratunkowego. Dolohov czuł się częścią planu spakowania maksymalnie jednej walizki i opuszczenia Londynu w dokładnie tej sekundzie, w której Prawa Czasu nie będą już bezpieczne. Czy był do tego miejsca przywiązany? Tak. Czy miał w sobie jakąś potrzebę chronienia go przez zniknięciem z mapy Londynu? Oczywiście. Tylko, że... na pewno nie zamierzał robić tego do ostatniej kropli krwi. Był naukowcem, a nie wojownikiem. Poza tym życie miało większą wartość niż budynek, nawet jeżeli krył w sobie tak wiele tomiszczy naukowych, że kolekcji Vasilija powstydziłaby się niejedna biblioteka i niewątpliwie warto byłoby te przedmioty zachować.

Aurorzy.

Nie Niewymowni.

– Nie wiem czy chcę wiedzieć, dlaczego brzmisz jakbyś chciał gasić ten ogień własnym butem, a jednocześnie tak, jakbyś poddawał już całe miasto. – Uniósł brew, spoglądając na niego przedziwnie. Kiedy z umysłu zniknęła matematyka, zaczęły wracać do niego emocje. Już nie te natrętnie stęsknione, każące mu wpleść palce w te przepiękne loki i przesunąć nimi w dół, żeby poczuć szorstkość siwiejącej brody. Powróciły te gorsze – bo wpierw pomyślał, że mógłby mu zaproponować schowanie się gdzieś wspólnie, a potem do niego dotarły potencjalne odpowiedzi. Miał rodzinę. Musiał zobaczyć, czy któreś z jego bratanków nie wpakowało się w kłopoty. A co jeśli Warownia wybuchnie i rozbiegną się wszystkie psy?

Wszystko było ważniejsze od niego!

I nagle wysunięta do niego ręka była czymś zwiastującym rychłe rozstanie.

Sam nie widział czego oczekiwał. Przy Morpheusie ciężko mu było oddzielić marzenia i fantazje bujającego w obłokach nastolatka od realnych, rzeczywistych planów na działanie. Przyłapywał się na nierozsądnym pragnieniu podniesienia tej chusty z jego twarzy i złożenia pocałunku na spierzchniętych ustach póki jeszcze mógł to zrobić, a jednocześnie chciał stąd po prostu odejść i zapomnieć. Kiedyś przyjdzie mu umrzeć i z jakiegoś powodu miał wrażenie, że Morpheus odegra w tej śmierci jakąś rolę.

– Zaufam ci – powiedział, ofiarowując mu swoją dłoń i zadzierając podbródek – że wiesz jak trafić na miejsce. Te chmury przysłoniły moje ulubione gwiazdy – właściwie to zza gęstych chmur nie dało się dojrzeć już nic – ale nie twoją, co?

W jego głowie zabrzmiało to tak desperacko, że podziękował wszechświatowi za to jak szybko po tym po pomieszczeniu poniósł się świst teleportacji.

Koniec sesji


with all due respect, which is none
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Vakel Dolohov (7866), Morpheus Longbottom (6155)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa