Wysłać zaproszenie na ślub do starszej siostry swojej byłej żony, z którą się w choćby namiastce pokoju nie rozszedł? Trzeba mieć doń albo ogromną sympatię, albo równie wielki tupet.
Ale nie, przecież tutaj chodziło o Perseusa, więc w grę mogła wchodzić jedynie skrajna głupota.
Było jednak coś takiego w jego durnocie, że budziła litość. Patrzyło się w to spojrzenie nieskalane żadną głębszą myślą i naprawdę skłonnym się było uwierzyć, że on naprawdę nie wiedział, co czynił, doprowadzając swoje poprzednie małżeństwo do ruiny. Nie rozumiał, że przyniesie sobie wstyd, że Malfoyom też przyniesie wstyd, że gdyby był prawdziwym, czystokrwistym mężczyznom, to zacisnąłby zęby i trwał w swoim nieszczęśliwym małżeństwie, dopóki jedna ze stron by nie sczezła. Nieistotne, czy śmierć przyszłaby w sposób naturalny (swoją drogą, grawitacja jest rzeczą naturalną).
Miała mu wiele za złe, ale to nie było nic osobistego. Ot, porachunki rodzinne, ale zanożować go nie chciała. Płacił czynsz na czas, dzień dobry mówił, nie pyskował. Były szwagier jak marzenie. Mógłby być mądrzejszy, ale z drugiej strony za poprzednią żonę miał histeryczkę ubiegającą się o paranoję, więc też lekko nie miał. Eden kochała swoją siostrę, ale patrząc na nią zawsze sobie myślała, że rodzice powinni byli skończyć popełnianie błędów na Elliocie.
Przestała patrzeć na pana nie do końca już młodego, bo skoro pociąg myśli zaczął się wykolejać na tyle, by dotrzeć do jej brata bliźniaka, trzeba było sobie powiedzieć stop. Wróciła myślami na plan teraźniejszy, usłyszawszy imię młodszej siostry. Uniosła brwi w zaciekawieniu.
- Na taką rewelację nie wpadł, całe szczęście - odparła, leniwie przenosząc spojrzenie na Lorraine. O ile ciemna suknia Eden wraz z białymi dodatkami mówiła impreza, obecnie jej wyraz twarzy mówił pogrzeb. - Aczkolwiek wysłał zaproszenie moim rodzicom, co uznaliśmy z moim bratem za przekomiczne - urwała na moment, aby prychnąć wzgardliwie, jakby dalej nie dowierzała, że do tego wszystkiego doszło. Jednak mina Lestrange sugerowała, że to nie koniec absurdu. - Co więcej, o ile moja matka postanowiła unieść się dumą i oświadczyć, że ona nawet siłą nie będzie zaciągnięta na ten "spęd" - wykonała palcami gest cytatu przy ostatnim słowie, ewidentnie odnosząc się do prawdziwych słów rodzicielki, ale jednocześnie wydając się szczerze zaskoczoną przekonaniem Eleonory, że ktokolwiek ją tu chciał. - To z kolei mój ojciec nie zauważył żadnych przeciwwskazań, a następnie przyszedł tutaj sam. Doprawdy, męski duch jest niezniszczalny - podsumowała, sięgając po drinka, ale jeszcze się go nie napiła. Wzięła szkło jedynie, by zająć czymś ręce.
Nagle dobiła do nich jakaś plotkara, na widok której Eden zrobiła minę, jakby zobaczyła dżumę we własnej osobie. Spojrzenie namolnie wierciło kobietę, pytając kim ty, kurwa, jesteś, ale pozwoliła jej skończyć wywód, a nuż przyniesie ciekawe wieści. Kiedy rzuciła sugestię, jakoby tak spieszno było parze młodej ze ślubem, bo Percy'emu jakimś cudem udało się przedłużyć ród, wymieniła zaskoczone spojrzenia z kuzynką i Ambrosią.
- No proszę, proszę - uniosła brwi i uśmiechnęła się tak, jakby walczyła z wybuchem śmiechu kotłującym się wewnątrz. - Niby magiterapeuta, a jednak wariat... - skwitowała, a następnie prychnęła pod nosem, nie mogąc dłużej wytrzymać. Jeśli napotka się na Blacka, naprawdę nie omieszka wybadać tego gruntu. Chciała zapytać nawet kobietę, czy wie, o którym (mniej więcej!) miesiącu mowa, ale niestety umknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Westchnęła z lekkością, słysząc pytanie Rosie à propos pogrzebu zięcia. Nie chciała być niemiła (nie wzywajcie jeszcze doktorów, wszystko jest w porządku), więc rozejrzała się po zebranych gościach, by kupić czas na zabicie pierwotnego odruchu. I wtedy ujrzała nowego asystenta znanego pisarza i numerologa, a także nomen omen jej bliskiego, Vakela Dolohova.
Strasznie zakazaną miał tę gębę. A jaką znajomą.
Widziała go wcześniej, jak próbował się wkupić w łaski na wejściu. Nie była zdziwiona, że nikt go nie zaprosił, bo o ile Percy jeszcze by się może skłonił do tego pomysłu, to rodzina panny młodej nie wyglądała na taką, która chciała dopisywać twarde narkotyki do cateringu, aby spełnić wszelkie wymogi dietetyczne zebranych gości. Przeszło jej przez myśl, co by nie podejść i nie powiedzieć, że to William, który odmówił przyjścia (znaczy... Eden go nawet nie zapytała, ale to nie ma znaczenia), ale potem przeszedł ją taki paskudny dreszcz na myśl, że ktoś by wziął Mulcibera za jej męża. Owszem, Malfoy miała w młodości tragiczny gust, uderzyła o dno, ale na szczęście nigdy nie pukała w nie od spodu.
Potarła skronie, a potem prawie przetarła dłońmi oczy, ale w porę przypomniała sobie, że ma przecież na sobie makijaż.
- Migrena? - Zagaiła, uśmiechając się słodko, acz z bólem w oczach do Lorraine. - Nie, kochana. Jedynie wylew. -
Tuż po swoim nie bagatela oświadczeniu, z gracją odwalcowała w kierunku klauna naczelnego. Czy to syndrom bohatera? Czy to zero tolerancji na żenadę? Kto wie, ale to już drugie wesele, kiedy jej bliski przyjaciel robi z siebie pajaca i ona czuje zew oszczędzenia mu pośmiewiska. Jedyne o co teraz prosiła samą siebie, to żeby historia nie powtórzyła się na tyle, by skończyła z Axelem całując się na dachu The Loft miesiąc później, bo zrobi fikołka w trakcie kopania w kalendarz.
Nawiązała kontakt wzrokowy z Alexandrem. Spojrzenie mówiło "zaraz zrobię taką sztuczkę, że cię rodzona matka nie pozna", ale jednak nie odezwała się do delikwenta. Zwróciła się do osób, które rzekomego asystenta Dolohova otaczały.
- Serdecznie was za niego przepraszam - oświadczyła, przykładając dłoń do piersi. Nie nawiązała głębszego spojrzenia z nikim, bo zwyczajnie nie wytrzymałaby wstydu. - Uciekł Bellom z cyrku. Rodzice go nie kochali. Ma schizofrenię paranoidalną i sobie ubzdurał, że umie liczyć dalej niż pięć i rozróżnia cyferki na kartach. - Wymieniła opcje, raz po raz wymieniając spojrzenie z Mulciberem. - Nieistotne, wybierzcie dogodne dla was wytłumaczenie i zapomnijmy o tej akcji. - Machnęła na Axela, żeby zwijał manatki. Prośba była naprawdę szczera. Chciała, żeby wszyscy pomyśleli sobie "dobra, to było zajebiście dziwne", po czym ruszyli do stołu z przekąskami, nie myśląc o tym dalej. Ona w tym czasie planowała odciągnąć Mulcibera od towarzystwa i zrugać go do trzeciego pokolenia wstecz.
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~