03.08.2024, 14:19 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2024, 12:54 przez Anthony Shafiq.)
Jej słowa, zaskoczenia, zdziwienia, zachwytu, ale i prawdy o tym w jakim stanie znajdował się Shafiq sprawiły tyle, że wycofał się natychmiast. Nie fizycznie, och jego postawa wciąż była swobodna. Ale oczy stały się puste, uśmiech lekceważący, to był odruch, obrona, której celem nie było skrzywdzenie przyjaciółki, ale ukrycie się przed tym zdaniem. Król jest nagi! – krzyczało w baśni dziecko, tak jak teraz jego rozmówczyni mówiła mu prosto w twarz o tym, czego sam do siebie nie chciał dopuszczać. Co innego było zakochanie się, jak zwykł nazywać to Jonathan. Słabość. Zauroczenie. To wszystko było pobieżne, powierzchowne i bezpieczne, dalekie od głębi, o której mówiła miłość. Kochanie kogoś szło dalej, zapuszczało korzenie głębiej i uzależniało całe życie od słów i decyzji drugiego człowieka. Kochanie czyniło wrażliwym i podatnym na atak. Kochanie zmieniało, kochanie pozostawało w sercu do końca.
Ukrył się za kieliszkiem wina, próbując dźwignąć ciężar tej rewelacji, oraz drugi - symetryczny - faktu, że nie był pewien czy byłoby mu to w stanie przejść przez usta z taką samą łatwością. Jego wstyd wyglądał bardzo niewinnie, jakby go to aż tak nie obeszło, dawał sobie tylko czas na to, by znaleźć odpowiednie słowa, by odpowiedzieć na jej prośbę. Zapewne żartobliwe, zbywające, kolejny unik przed odsłonięciem się.
Zamiast tego jednak zaczął mówić, bardzo cicho, patrząc się na czerń, którą nosił kryształ, perfekcyjną czerń, bez cienia niebieskich tonów.
– Վեց տարի առաջ արևը կուրացրեց դեմքս, մարմինս դիպավ բացարձակին, և հոգիս լցվեց անսահման կարոտով։ – co brzmiało: Vets’ tari arraj arevy kurats’rets’ demk’s, marmins dipav bats’ardzakin, yev hogis lts’vets’ ansahman karotov. Miał wszystkie języki, więc wybrał ojczysty język swojego nauczyciela arabskiego. Ormiański, oderwany od rdzeni, dumnie strzegący swoich granic przed zagranicznymi wpływami. Z jednej strony sięgnął po język mało popularny, ledwie sześć milionów osób mówiło nim z dala od Brytyjskich Wysp, więc nawet jeśli ktoś zajrzałby we wspomnienia Lorien, mógłby mieć duży problem, by odnaleźć rzeczywisty sens. Z drugiej strony... to co mówił i tak pozostawało poezją, metaforą, niejednoznacznym szyfrem zdradzającym w początku wypowiedzi tylko moment, kiedy jego świat wywrócił się do górny nogami. Nie mógł być to tylko język, który znał magią, w swym pospolitym wymiarze ledwie dotykającym komunikacji. Musiał wiedzieć o nim odrobinę więcej by móc nadać kształt myślom.
Opowieść której zażądała przyszła do niej, choć wcale nie we wzmożonej gestykulacji, w rozkochanym spojrzeniu, nie we Włoskim ogniu, a ledwie słyszalnym powiewie szeptów znad gorącego, niespokojnego kraju, deptanego tureckim butem. I jego słowa, choć obco brzmiące w niezrozumiałej dla Europejczyka intonacji, niosły cały ciężar melancholii i żalu, jakby szeptał w bezruchu o swojej miłości tylko w kontekście straty, pogrzebanej przeszłości. Dopiero pod koniec nieco się rozpogodził, zupełnie jak bukiet sączonego przez nich wina, gdy zaśmiał się wspominając:
– և նա եկավ իմ տուն և կորցրեց իր կոշիկը– słodki uśmiech rozlał się po twarzy Anthony'ego, gdy niemal rozlał się po fotelu, który zajmował. –Gdy wychodziłem wczoraj z krainy Morfeusza, a ten resztki piasku ściągał z umęczonej duszy, szepnął mi sennie "nie trać nadziei" nim odszedł, a cały dzień rozjaśniał słońcem, tak, że nawet po zmroku nie mogłem moich poddać się ciemności, próżno szukałem spadających gwiazd oślepiony nieprzerwanie tą, która ziemi jest najbliższa. I nie by spadła, aby spełniło się moje życzenie, chce by trwała polarnym dniem, rozpuszczając lodowe serca, rozpuszczając okruchy lustra utkwione pod powiekami. Nie chcę śnić, skoro sen stał się prawdą– nieoczekiwanie przeszedł znów na Włoski, tak, jakby deklamował wiersz, a nie wcale opowiadał jej o swoich doświadczeniach.
Ukrył się za kieliszkiem wina, próbując dźwignąć ciężar tej rewelacji, oraz drugi - symetryczny - faktu, że nie był pewien czy byłoby mu to w stanie przejść przez usta z taką samą łatwością. Jego wstyd wyglądał bardzo niewinnie, jakby go to aż tak nie obeszło, dawał sobie tylko czas na to, by znaleźć odpowiednie słowa, by odpowiedzieć na jej prośbę. Zapewne żartobliwe, zbywające, kolejny unik przed odsłonięciem się.
Zamiast tego jednak zaczął mówić, bardzo cicho, patrząc się na czerń, którą nosił kryształ, perfekcyjną czerń, bez cienia niebieskich tonów.
– Վեց տարի առաջ արևը կուրացրեց դեմքս, մարմինս դիպավ բացարձակին, և հոգիս լցվեց անսահման կարոտով։ – co brzmiało: Vets’ tari arraj arevy kurats’rets’ demk’s, marmins dipav bats’ardzakin, yev hogis lts’vets’ ansahman karotov. Miał wszystkie języki, więc wybrał ojczysty język swojego nauczyciela arabskiego. Ormiański, oderwany od rdzeni, dumnie strzegący swoich granic przed zagranicznymi wpływami. Z jednej strony sięgnął po język mało popularny, ledwie sześć milionów osób mówiło nim z dala od Brytyjskich Wysp, więc nawet jeśli ktoś zajrzałby we wspomnienia Lorien, mógłby mieć duży problem, by odnaleźć rzeczywisty sens. Z drugiej strony... to co mówił i tak pozostawało poezją, metaforą, niejednoznacznym szyfrem zdradzającym w początku wypowiedzi tylko moment, kiedy jego świat wywrócił się do górny nogami. Nie mógł być to tylko język, który znał magią, w swym pospolitym wymiarze ledwie dotykającym komunikacji. Musiał wiedzieć o nim odrobinę więcej by móc nadać kształt myślom.
Opowieść której zażądała przyszła do niej, choć wcale nie we wzmożonej gestykulacji, w rozkochanym spojrzeniu, nie we Włoskim ogniu, a ledwie słyszalnym powiewie szeptów znad gorącego, niespokojnego kraju, deptanego tureckim butem. I jego słowa, choć obco brzmiące w niezrozumiałej dla Europejczyka intonacji, niosły cały ciężar melancholii i żalu, jakby szeptał w bezruchu o swojej miłości tylko w kontekście straty, pogrzebanej przeszłości. Dopiero pod koniec nieco się rozpogodził, zupełnie jak bukiet sączonego przez nich wina, gdy zaśmiał się wspominając:
– և նա եկավ իմ տուն և կորցրեց իր կոշիկը– słodki uśmiech rozlał się po twarzy Anthony'ego, gdy niemal rozlał się po fotelu, który zajmował. –Gdy wychodziłem wczoraj z krainy Morfeusza, a ten resztki piasku ściągał z umęczonej duszy, szepnął mi sennie "nie trać nadziei" nim odszedł, a cały dzień rozjaśniał słońcem, tak, że nawet po zmroku nie mogłem moich poddać się ciemności, próżno szukałem spadających gwiazd oślepiony nieprzerwanie tą, która ziemi jest najbliższa. I nie by spadła, aby spełniło się moje życzenie, chce by trwała polarnym dniem, rozpuszczając lodowe serca, rozpuszczając okruchy lustra utkwione pod powiekami. Nie chcę śnić, skoro sen stał się prawdą– nieoczekiwanie przeszedł znów na Włoski, tak, jakby deklamował wiersz, a nie wcale opowiadał jej o swoich doświadczeniach.