• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[18 VII 1972] Kto jak nie my, czyli wojownicy wiary | Stanley, Sauriel & Maeve

[18 VII 1972] Kto jak nie my, czyli wojownicy wiary | Stanley, Sauriel & Maeve
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
30.12.2024, 23:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.01.2025, 01:41 przez Stanley Andrew Borgin.)  
Kto jak nie my, czyli wojownicy wódy wiary
18 lipca 1972, Dolina Godryka
w rolach głównych: Stanley Andrew Borgin, Sauriel Rookwood & Maeve Mulciber Chang
jako: diakon Andrzej, ojciec Joachim & siostra Panzerfaustyna

Przełom czerwca i lipca był jedną, wielką karuzelą wydarzeń, których Borgin nie do końca rozumiał i był w stanie się odnaleźć. Dla Sauriela, który był przecież Czarnym Kotem, mogła to być zajebiście wielka kuweta, której również mógł nie być w stanie ogarniać... czy można było mu się dziwić? Nie, chociaż Sauriel pewnie dużo bardziej ogarniał to w swoim rozumie, wszak miał wielki potencjał, aby zostać prawnikiem kiedy to wszystko się skończy. To jednak nie była historia na teraz, ponieważ mieli dużo ważniejsze sprawy do ogarnięcia.

Temat klechy, księdza czy jakoś tak. Wiecie - taki gościu co wygląda trochę jak pingwin, pije wino na koszt wszystkich (robią ściepę, a tylko on pije, sic!) i głosi jakieś mądre słowa, a wszyscy go słuchają. Skąd to wszystko wiedział Stanley? Zapytał Francisa, który zwiedził niejeden kraj i widział jeszcze więcej. Czy była w tym prawda? Być może. Czy Stanley się przejmował? Być może nie. Czy dało mu to ogląd na to co mieli zrobić? Absolutnie nie ale historyjka brzmiała zajebiście, więc to była win-win situation dla niego.

Dochodząc jednak do sedna całej sprawy, chodziło o to, aby odwiedzić jakiegoś wielmożnego Pana w Dolinie Godryka i z nim porozmawiać. Tak przynajmniej zrozumiał to wszystko Borgin. Cóż... nawet jeżeli zrozumiał źle... to po prostu zapamiętał, że Dolina Godryka i 18 lipca. Wróć. Sam ustalił, że 18 lipca... więc po prostu zapamiętał, że Dolina Godryka. Brawo Stanley!

Tutaj pojawiał się mały problem... Napisanie Saurielowi, aby spotkali się pod dębem to tak jakby nie napisał nic, wszak w Dolinie musiało być od groma tego typu drzew. Nie mniej jednak, Stanley, musiałby posiadać chociaż podstawowa wiedzę przyrodnicza, aby móc się tym przejąć. Jako, że takiej nie posiadał, nie zakładał nawet opcji, że Rookwood może mieć problemy z odnalezieniem go. W końcu jego Ananasek miał nosa do problemów, a Borgin był jednym, wielkim chodzącym problemem - musiał być w stanie go odnaleźć.

Kiedy dostrzegł tę istotę, która poruszała z gracją kotą, zmierzając w kierunku dębu o którym mu wspomniał, uśmiechnął się od ucha do ucha. No wspaniałyś! zachwalał go w myślach, ciesząc się, że dał radę go odnaleźć.

Miejsce spotkania, które została wytypowane to drzewo na uboczu, które nie rzucało się w oczy... Znaczy na tyle, na ile dwóch wyższych gości może nie rzucać się w oczy.

- Zapytam krótko i bez owijania w bawełnę - zaczął, przechodząc od razu do sedna sprawy - Czy Ty masz jakikolwiek pomysł jak chcesz to zrobić? - zapytał, sugerując, że może Rookwood przemyślał całą sprawę - Czy standardowo na żywioł? W imię zasady - drzwi wyjebać, okno wstawić? - przedstawił alternatywę, która miała zastosowanie w 110% przypadków - Tylko ja tak... No... Wiesz... Nie mogę wchodzić do niesprawdzonych miejsc, bo niektórzy bardzo chcieliby ze mną porozmawiać... - przypomniał swojemu przyjacielowi - A daje tutaj Brenną na kilometr... - tak wspomniał o jednej pracownicy Ministerstwa - swojej ulubionej zresztą - która miała nadgodziny nadgodzin i mogła się tutaj gdzieś kręcić, a Stanley nie chciał jej dzisiaj spotkać.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
31.12.2024, 23:52  ✶  

Sauriel nie miał pojęcia, jakim drzewem jest dąb.

Kuweta mogła być bardzo duża, albo zadziwiająco mała. W przypadku Stanleya, jego Ananaska, zazwyczaj bywała mała. Z prostej przyczyny - rozumiał się z nim bez słów. Wiedział, że ten zawsze coś odpierdoli, ale jak trzeba coś zrobić dobrze to to zrobi. I tyle. Kiedy jednak ten sam człowiek pisze ci "pod dębem spotkanie" to nagle okazuje się, że nie możesz odpisać spokojnie, jak na wampira przystało, "ok". Nie, nie możesz tego zrobić. Bo ci kurwa mental nie pozwala, bo jakiś zjeb pomyślał, że będziesz wiedzieć, o jaki kurwa dąb chodzi! Początkowy program "nie działam exe", jak sama nazwa wskazuje - działał. Tak, działał, bo żeby nie działać to najpierw... a zresztą - nie ważne! Ważne było to, że wpatrywał się jak debil w ten list i nawet myślał sobie: no debil. I to nie on, a Stanley! Stachu w samej osobie. Czy go to dziwiło? Otóż tak i nie jednocześnie. Bo kto, jak nie Stachu, miałby się tak zachowywać z jednej strony. Z drugiej - no kurwa, czy on nie myślał w ogóle? NIC? Czy polegał tylko na instynkcie i to w zasadzie nie wiadomo jakim, takim stanleyowatym! Żałosne.

Wkroczył bardzo ponury w pole widzenia Stanleya, kiedy go już znalazł, a ponurość jego twarzy malowała przed nim hasło "zaraz ci wpierdole". To "zaraz" mogło być całkiem niedługim okresem czasu, odkąd się nauczył teleportacji. Tak, teleportacji! Co prawda nie zwalniało ich to z chlania w pociągu przed misją, bo tego sobie nie można odpuścić, ale źle to wróżyło tym, którzy dotąd sprawnie mu uciekali właśnie przez tę żałośnie tanią sztuczkę. Paradoksalnie teraz teleportacja wkurwiała go jeszcze bardziej - a to dlatego, że w ogóle musiał się jej uczyć, a wcale nie chciał. Ach, czego się nie robi dla kultywowania przemocy...

- Czy ciebie posrało? - Żachnął się na "dzień dobry", prychając jak rozdrażniony kocur, kiedy już podszedł do Stanleya. Spojrzał w lewo, spojrzał w prawo. Znikąd pomocy. Nic nie zwiastowało tego, że skądś miało szanse błogosławieństwo wyrozumiałości, spokoju i empatii. - Co jak to zrobić. - Głupie pytanie, albo głupie stwierdzenie z jego strony, ale sugerowało, że tutaj wielki plan nie istniał. Czyli wracamy do punktu początkowego zdolności porozumiewania się za pomocą ocieplaczy relacji. Zgodnie z przewidywaniami Staszka - wchodzę z drzwiami, biję, potem pytam. Jak nie ma kogo też pytam, żeby zachować rytuał. - Kurwa żadnego rozjebywania. Z tym bym sobie poradził. Nie musi mi twój siusiak asystować. - Sauriel miał jedną uroczą właściwość - nie potrafił ukrywać emocji. Miał wszystko wypisane na sobie. W napiętych mięśniach, w ostrym tonie, który nagle nie był pomrukiem leniwca pospolitego. Że żaden z nich nie wiedział, czym jest leniwiec, to mogli w skrócie założyć: Saurielem. - Wiem. Więc masz to. - Rzucił mu eliksir wielosokowy do łapy. Albo raczej chciał to zrobić, ale się zatrzymał i mu to do ręki wcisnął po wyciągnięciu fiolki z kieszeni skórzanej kurtki. - Gość ma przekonywać ludzi, że walka z czarownicami to słuszna sprawa. Byłem już u niego raz w konfesjonale, trochę mu nagadałem. Ale nie wiem, jak teraz się sprawa ma. - Minimalnie się uspokoił. Rozejrzał się na boki. - Robiliśmy tu z Bellą. Trochę zamieszek, spaliliśmy mugolke na stosie w ramach tego polowania. Podłoże jest. Przemoc uświęca środki - chyba ksiądz to zrozumie. Po chuj inaczej robili Wyprawy Krzyżowe.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#3
03.01.2025, 00:07  ✶  

No i po kiego grzyba się tak denerwował? Chciał mieć nadciśnienie? Znaczy, oczywiście, o ile wampiry mogły mieć nadciśnienie, ponieważ Stanley, jak to Stanley, nie miał zielonego pojęcia czy mogą czy nie mogą... czy może mogą jeżeli coś, a może jeżeli coś innego to nie mogą. No po prostu klasyczny Borgin ale martwił się o swojego przyjaciela, tak?

Rookwood miał coś dziwne pociągi w kierunku męskich członków. Z jednej strony lubił laseczki i miał de facto żonę, narzeczoną czy jakkolwiek się chcieli określać - panią Lestrange-przyszłą-Rookwood czy jakoś tak. Nie zmieniało to faktu, że po prostu miał zadatki na bycie hetero, ale zajeżdżało od niego jakby właśnie preferował swoich własnych kolegów... A to by była jakaś jedna, wielka pojebana akcja, ponieważ miał takiego koleszkę Laurenta, co tam interesował potrafił docenić męskie piękno... i w sumie to ostatnio mu chyba chcieli napaść na stadninę czy inny sad jabłek. Dzisiaj nie o tym.

- No, no. Imponujesz - pochwalił Sauriela, gwiżdząc z uznaniem na ten jakże piękny gest. Gifty zawsze były mile widziane.

Pokiwał głową na relację Rookwooda, również rozglądając się na boki - dzięki temu mogli dostrzec więcej szczegółów.

- No... Nie wiem. Brakowało im krzyży? - zasugerował, bo przecież nie miał zielonego pojęcia po co tym księżulom całym było potrzebne tyle krżyży, że aż musieli robić jakieś wyprawy. Temat był jednak bardzo ciekawy i może Stanley mógłby się zainteresować ale akurat nie miał jak sobie zapisać... No i mu się nie chciało w sumie.

- Dobra, ale mniejsza o te krzyże... Patrz na to - starał się zwrócił jego uwagę, wyciągając dodatkowy płaszcz, który był schowany za dębem - Taadam! - przedstawił mu prezent dla niego - Jako, że popytałem trochę... To wiem, że wyglądają jak pingwiny dzięki swoim sukniom... Coś na s... - wzruszył ramionami - No. Chodzi o to, że nie wiedziałem skąd skombinować taką samą jak oni, więc zaraz sobie ją zamienimy - zakomunikował - A... Oni mówią do siebie na "ojcze" i podają jakieś imię... - przyjrzał się Rookwoodowi - Ty mi byś wyglądał na Joachima... Ojca Joachima. Mocne gówno... Ale ja do Ciebie nie będę mówił ojcze, bo chyba mi się kiszki przekręcą na drugą stronę - stwierdził, dobywając różdżkę. Stanley przełożył płaszcz przez jedną z gałęzi, aby mieć wolne pole do popisu.

- Dobra. Spróbuję tu coś zaczarować, a Ty się zastanów czy będziesz Joachimem czy Saurielem. Dla mnie to rybka... - przedstawił swój punkt widzenia - I zaraz gulnę sobie z tej butelczyny i będziemy gotowi do działania - dodał, starając się zamienić płaszcz w sutannę, aby ojciec Joachim był gotowy do działania.


Dwa rzuty na przemianę płaszcza w sutannę. Korzystam z transmutacji.
Rzut N 1d100 - 100
Krytyczny sukces!

Rzut N 1d100 - 74
Sukces!


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
03.01.2025, 02:05  ✶  
Maeve nigdy nie sądziła, że pewnego dnia jej życie zaprowadzi ją na plebanię w przebraniu zakonnicy. Do Kościanego jeszcze może, ale do prawdziwego kościoła? Nie śniło się to nawet prorokom.

Niemniej najwyraźniej los miał wobec niej własne plany. Kiedy Rookwood złożył jej propozycję, zgodziła się, zanim skończył tłumaczyć, po co to wszystko - miała wielką ochotę na te ich białe wafle, które tutaj rozdają. Tak, wiedziała, że można dostać je za darmo na nabożeństwie, stąd wiedziała, jak smakują, ale wtedy zawsze dawali tylko jeden. A kto się jednym naje?
Nie wiedziała więc, po co cała ta szopka, ale to nie miało większego znaczenia. Grunt, że wiedziała, co wyniesie z tej przygody.

Przybyła spóźniona, bo Baldwin nie śpieszył się wcale z ogarnięciem jej tego habitu. Skądinąd miałaby wziąć taki strój przecież, jak nie z teatru Selwynów? Nikt inny nie był na tyle przeorany na umyśle, by w społeczności czarodziejów wierzyć w takie zabobony na tyle, by chcieć być członkiem tej sekty. Musiała więc zwrócić się z prośbą do aktorów, bo tylko tam odgrywali takie bajki z mchu i paproci. Jeszcze potem spędziła godzinę próbując ogarnąć jak to założyć - największą zagwozdkę miała przez te pierdolone kabaretki, które dosłał razem ze strojem, bo już z tego wszystkiego nie wiedziała, czy faktycznie zakonnice takie drapieżne są i pod spódnicą noszą coś takiego.
Finalnie jednak doszła do wniosku, że padła ofiarą żartu i ich nie założyła. Oświeciło ją.

Wchodząc w peryferie kościoła, dostrzegła już swoich towarzyszy: Sauriela w idealnym stroju księdza i Stanleya, który chyba zapomniał się przebrać. Rookwood natomiast wyglądał, jakby urodził się w koloratce. Jego postawa, gesty, a przede wszystkim ten perfekcyjny ubiór, były tak autentyczne, że Maeve zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie zmienił planów i nie postanowił zostać duchownym na stałe.

- Z bogiem - odezwała się wreszcie, zachodząc ich od tyłu w pełnej krasie swojego przebrania. - Albo pochwalony? Kurwa, które było na dzień dobry, a które na do widzenia? - Mogła nie wyglądać jak Mewa, ale definitywnie brzmiała teraz na nieprzygotowanego do roli debila, więc nie mogli jej pomylić z nikim innym. - Skąd ty masz taką elegancką kieckę? Też podjebałeś od Selwynów? - Zagaiła, patrząc na sutannę Sauriela. Trochę mu jej zazdrościła, przecież też mogła udawać księdza.



I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
04.01.2025, 11:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.01.2025, 11:26 przez Sauriel Rookwood.)  

Wampiry z całą pewnością MOGŁY mieć nadciśnienie, a to dlatego, że istniał Stanley Borgin - główna przyczyna tragicznej choroby tego gatunku. No, przynajmniej gatunku imieniem Sauriel. Pewnie to było jak z tymi kręgowcami, jaszczurkami, a potem rodzinami zwinek czy jak to tam leciało. Nie wiem, ale się domyślam, a Rookwood się nawet nie domyślał i na tym polegało jego piękno. Gdyby to nadciśnienie było prawdziwe to właśnie pękłaby żyłka na skroni czarnowłosego, kiedy w tym napięciu, naburmuszony, wpatrywał się w człowieka, który kazał mu szukać dębu.

- A ty imponujesz? Gdzie masz koszulkę? - Tę, którą mu przysłał. Może ocierał nią łzy po stracie swojego ojca? To była ta niezręczna sytuacja, gdzie nie wiedział, czy gratulować czy jednak współczuć, nawet jeśli Stanleya znał na wylot. Albo i przelot. Albo i... może sobie to odpuszczę. Głównie dlatego, że w tym terminie jego stary jeszcze żył. W każdym razie złapał za jego fraki i podniósł, szukając swojego prezentu, w który ten powinien był się wystroić. Jak bez koszulki głoszącej "wiara, nadzieja i miłość" mieli wtopić się w chrześcijańską socjete? Pokręcił z niedowierzaniem głową. Każdy inny dostałby teraz w mordę, ale tego GENIUSZA - no nie mógłby! Przynajmniej nie za dąb, bo pewnie za inne rzeczy już by mógł. Teraz jednak prezentacja nowego wdzianka i wizji Joachima rozbrajała mu pięści i jakąkolwiek wolę walki. Albo wolę wkurwiania się. Rozbrajała w sumie both.

- Nie masz wyboru. - Odparł ze śmiertelną powagą na to przekręcanie się kiszek do nazywania go starego. - Daję ci już bojowe zadania, to możesz do mnie i stary mówić... dziecko. - A wszystko to nawet bez mrugnięcia oczkiem. - Zajebisty pomysł - przedstawiać się jako Sauriel do tego pojebanego działania. - Sarknął. Na tyle sobie jego przyjaciel przeskrobał, że chwilowo chwalenie go prawdziwe musiało zostać odsunięte w czasie. Rozłożył ręce, gotów na prawdziwą magię Stanleya... i cyk! Proszę bardzo! Jedno machnięcie i już stał tutaj nowy on - Joachim. Obejrzał samego siebie, przeciągnął dłonią po elegancko przylizanych włoskach, wyglądał nawet jakoś tak zdrowiej...

No i właśnie tutaj ich zastała sama Maeven. Pod dębem. Jeszcze nie w samej zakrystii, ale spokojnie! Tam jeszcze dotrzemy! Tylko nie można za dużego szoku robić sąsiedzkiemu księdzu, a i zresztą wypada ustalić pewną trajektorię tych wydarzeń... Tak, o dziwo Sauriel planował. Z tych planów co wychodziło to wychodziło, ale ustalony plan działania sprawiał, że potem można było go złamać - dlatego wszystko się zgadzało i trudy były warte efektów pracy.

Przynajmniej według listu miało być pod dębem, bo w rzeczywistości właśnie stali pod świerkiem.

- Pochwalony, moje dziecko. - Przywitał ją zamaszystym ruchem ręki, próbując się wczuć w rolę. Ale chyba przesadził, więc zaraz ją cofnął, żeby nie zrobiło się dziwniej, niż już było. Nie żeby Sauriel poznał tutaj słowo "zażenowanie". Nie. Było ono mu obce. - Nie, Stanley rzucił krytycznie dobre zaklęcie. - Odparł z pełną powagą. Przynajmniej wkurwienie mu trochę przeszło. - Od dzisiaj mów mi ojcze Joachim. - Przedstawił się dumnie Maeve. - Plan jest prosty. Dzisiaj Dolina Godryka, jutro Watykan. - Czy oni w ogóle wiedzieli, co to jest Watykan? Nie zadawał takich trudnych pytań. - Powtórzę plan... nie, nie ten z Watykanem... przekonujemy tutejszych frajerów, że polowanie na czarownice dobre, magia be, chrześcijaństwom GórOm. - Spojrzał uważnie po swoich sekundantach. - I nawracamy na wiarę w Boga Jedynego. - O to, co oni wiedzą o Bogu też bał się zapytać. Jakoś to będzie, to się wyklepie. - No i wynosimy, co się da, bo to wiara w Boga wzbogaca, a nie dobra materialne. - Złożył dłonie do modlitwy i spojrzał w niebo.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
04.01.2025, 14:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.01.2025, 14:20 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Tam pierdolił jakieś farmazony tym Saurielem. No bo co - ile to oni się znali, aby to jeszcze wywoływało u niego jakiekolwiek emocje? Że w ogóle spodziewał się czegoś więcej? No i kurdebela - nie wspomniał nic o tym, aby miał zabrać tę jakże piękną koszulkę. To był prezent i jakiś byle klecha nie będzie tutaj spoglądał na Stanleya w jego majestacie... Jeszcze chciałby się do niego przymilić czy przejść na inny poziom relacji, ale nic z tych rzeczy! Co to, to nie! Niech księdzu lepiej się interesuje swoimi sprawami i wszyscy będą zadowoleni.

- Tak? - zapytał, unosząc brew na słowa Rookwooda - To daj stówkę na wyjście - odparł. Tak się podobno mówiło do starego przed wyjściem, więc co innego miał począć Borgin, niż ugrać ów pieniądz na dzisiejszą libację alkoholową. Może i szanse były równe 0, ale to nadal nie znaczyło, że miałby się nie zgodzić.

W końcu zrozumiał! Oczywiście, że był to zajebisty pomysł, aby przedstawić się jako Sauriel. Trzeba było przypisywać wszelkie zasługi do swojego imienia, a nie pozwalać, aby to inni brali cały blichtr, sławę i odznaczenia za coś, czego nie zrobili.

Tego co miało się wydarzyć za chwilę, nie spodziewał się nawet w swoich najdalszych snach. Mewka! I to we własnej osobie. Borgin nie wiedział jak ona tu się znalazła - czy przyszła, przyleciała... Może już siedziała na zakrystii? Mniejsza o to. Grunt, że miała strój, który pasował do ich dzisiejszego zadania, więc tylko Stanley musiał się jeszcze przygotować.

- Szwagier, a co Ty tu kurwa robisz? - skierował swoje pytanie w kierunku Changówny - Znaczy siostro Panzerfaustyno - poprawił się, aby nie urazić jej ekscelencji, bo jeszcze trafi do nieba czy coś takiego. Nie znał się, więc mógł coś pomylić. Bo ci dobrzy to trafiali do piekła, prawda?

Watykan brzmiał jak super fajna nazwa. Tylko co to było ten cały Watykan? I kto tam mieszkał? Jeszcze może im powie, że jakiś naczelny, główny dowodzący, z Bożej łaski, ojciec dyrektor tego całego przedsiębiorstwa do którego mieli się właśnie udać?

- No, no... To Ty Mewka zapamiętaj plan działania, a ja się pójdę przygotuje - zakomunikował, klepiąc siostrę Panzerfaustynę w ramie. Było odpowiednią osobą do tego zadania, ponieważ oni - Azjaci z Chin - byli świetni w matematykę, a te instrukcje, które zostały podane przez ojca Joachima, może i nie były działaniami matematycznymi, ale i też nie chciało się tego zapamiętywać Stanleyowi. Dobrze było mieć młodszą siostrę, która mogła zrobić wszystko za ciebie.

Jak powiedział, tak zrobił. Udał się za dąb i czym prędzej wydudnił zawartość butelczyny, która została mu dostarczona przez Rookwooda. Ugh... Smakuje równie źle co specyfiki na czyszczenie zębów z jakichś smarów... Skąd to wiedział? Nie wiedział - zakładał, że tak mogło być... cóż... nie wiedział jeszcze, że w niedalekiej przyszłości będzie dane poznać mu ten posmak.

- Hiik... - czknął - Ojj... Nie ulało mi się nigdzie? - zapytał w zasadzie samego siebie, przecierając dłonią po twarzy, która wydawała się być dziwna... zupełnie jak po eliksirze wyskokowym... to znaczy wielosokowym! Wielosokowym!

Już nie było Stanisława Andrzej. Teraz został tylko Andrzej. Diakon Andrzej - jeżeli byśmy chcieli być bardziej specyficzni.

- Diakon Andrzej - przedstawił się wychodząc zza dębu. Nie omieszkał ubrać swojej szaty, która nie była równie dostojna co ojca Joachima, który miał dostąpić tutaj wyniesienia do Orszaku Anielskiego - A i jeszcze jedno - zwrócił się do przeora ichniejszego zakonu - Masz jeszcze to. Prezent dla księdza, który tutaj urzęduje - wręczył mu słoik, który był podpisany "Bita śmietana" - Podobno preferują takie przysmaki, które spożywają w zaciszu domowym wraz ze swoimi podopiecznymi - dokończył tłumaczenie, a następnie zaczął się przyglądać ich całej ekipie. Wyglądali jak nie z tej ziemi.

- Wyglądamy wspaniale - zakomunikował - Ojcze Joachimie, siostro Panzerfaustyno - zwrócił się do nich - Jak jesteście gotowi to prowadźcie. Ku chwale wódy... - odchrząknął - Eee... Wiary w sensie - uśmiechnął się od ucha do ucha, łacząć dłonie razem, wszak tak chyba należał robić jako wojownik wiary. To było słuszne i sprawiedliwe.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#7
16.01.2025, 01:14  ✶  
I jak człowiek miał nie dostać zajoba, kiedy jeden nazywał cię szwagrem, a drugi dzieckiem? Nie wiedziała co gorsze, więc skrzywiła się jednako na obydwa zawołania, a potem spojrzała sponad ciemnych okularów najpierw na Rookwooda.
- Nie mów tak do mnie, bo mi się cofnie - ostrzegła, a potem błyskawicznie przeniosła wzrok na Stanleya. - A ty gdzie tu widzisz szwagra? Od teraz tylko i wyłącznie jestem siostrą, może być i Panzerfaustyna, nawet z IV diecezji przeciwpancernej. - Podparła się pod boki dumnie, fleksując swój wisior z drewnianym krzyżem na piersi. Baldwin się postarał z akcesoriami. - Ale serio mugole mają takie długie imiona? Panzerfaustyna? - Zmarszczyła brwi, pytając całkiem szczerze, bo to imię wydawało jej się kurewsko śmieszne. No ale skoro taką przykrywkę dostała, to miała zamiar się jej trzymać, bo była profesjonalistką. W mieście nie było drugiego takiego złodzieja tożsamości, wszyscy szarlatani chcieliby nią być.

Musiała zapamiętać plan, bo jak nie ona, to nie będą mieli planu. Stanley przecież nawet nie próbował pamiętać, bo mierzył siłę na zamiary. Skupiła ich wspólną komórkę mózgową na słowach Sauriela, ale już po drugim zdaniu miała wiele pytań i zaczęła pokładać założenia w wątpliwość.
- Czekaj, Joachim - zatrzymała go, unosząc ręce w ugodowym geście. - Mamy ich namawiać na polowania na czarownice? A przepraszam bardzo, czym my jesteśmy? - Pokazała palcem na ich trójkę, choć na Stacha to tak metaforycznie, bo ewidentnie sobie na boku przed akcją setkę strzelał. Nie winiła go, też by to zrobiła, gdyby to miało przynieść efekt. - Ty odkryłeś w sobie jakiś pośmiertny kink i się na stos chcesz wpakować, czy po prostu jeszcze dzisiaj nie sikałeś? - Zeszła tutaj już na poziom konspiracyjnego szeptu zadając to znane im wszystkim pytanie, które pojawiało się zawsze, gdy któryś zaczynał odpierdalać manianę. Zawahała się jednak nagle. - W zasadzie, ty w ogóle jeszcze sikasz? - Z jednej strony zabrzmiało to jak ciekawość, z drugiej zmartwienie, że może uraziła mu uczucia.
- Dobra, w sumie nie chcę wiedzieć, wróćmy do sedna. Nie zrozum mnie źle, wynieść możemy stąd wszystko, a zwłaszcza zastawę, ale chyba mnie omija sens tego obrzydzania im magii, bo to jak sranie sobie do gniazda? - Nie mówiła stanowczego nie, bo brała pod uwagę opcję, że nie widzi drugiego dna sprawy. Niemniej Sauriel nie wyjaśnił, po co będą odstawiać taki cyrk, więc chciała się upewnić, w jak głupi szajs się pakuje. Bo to, że taki był, to nie miała najmniejszych wątpliwości.

Wtem zza dębu wyłonił się diakon Andrzej. Omiotła go wzrokiem od stóp do głów i musiała przyznać, że dobrego dilera wielosokowego znalazł. Dobrze, że nie szedł po kosztach, bo po felernych potrafiła nawet trzecia noga z dupy wyrosnąć, a celował w aspirującego księdza, a nie biblijnie akuratnego anioła. 
- Pochwalony - przywitała się, wiedząc już teraz od którego zaśpiewu się zaczyna, a na którym kończy. Spojrzała na słoik z bardzo smacznym napisem i spojrzała z pełną powagą na Stanleya. To jest Andrzeja. - Mogę trochę? Liznę tylko, nawet się nie kapnie, że ruszane - zapewniła, już wyciągając łapy po bitą śmietanę. Jakiś klecha miał z bachorami się objadać, a ona miała się obejść smakiem? No jak to tak?



I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
18.01.2025, 19:28  ✶  

- ILE. - To nawet nie było pytanie. 100? 100 galeonów?! Czy on na... ach, zresztą. Po co pytać, czy on upadł na głowę, skoro to oczywiste. Zresztą... przecież Sauriel był mądrzejszy i nie da się sprowokować. Dlatego skrzywił swoje usta w podkówkę, jak przystało na obrażonego, dorosłego mężczyznę i tylko odprowadził Stanleya wzrokiem. Powinien mieć tu lepszy humor. Zdecydowanie. Być może szukanie tego drzewa przyczyniło się do tego, że jednak go nie miał... Najwspanialsze w tym wszystkim było to, że przecież Stanley usiadł do tego listu i pomyślał uznał, że to wspaniały pomysł - dać taką wskazówkę.

- No dobra, nie chce zarzyganej sukienki. - Spojrzał na swoją kieckę, wyciągając ponętną nóżkę spod czarnej szaty. Na szczęście osłoniętą czarną nogawką, więc siostra Panzerfaustyna nie była narażona na kolejną przyczynę rzygańska - oglądanie jego owłosionej giry. Samemu sobie powiedział, że na pewno wyglądał w tym seksownie. Jak Staszek rzucał jakąś transmutacje to nie było chuja we... albo właśnie był. No kurwa, ta sztuka magiczna była ewidentnie tak bliska jego przyjacielowi, że nawet chuje we wsi się pojawiały. Przejechał teraz, dla odmiany, wzrokiem po ukrytych nóżkach Maeve, po jej zgrabnym bioderku w tej... szarej kiecce. Gdyby się skupił to może nawet by sobie przypomniał jakąś dziwną przypowiastkę z tym zwyczajem w chrześcijaństwie, ale musiałby się skupić. A na razie unosił biodra... znaczy unosił brwi. Biodra Maeve zostawiał w spokoju - je unosiła Lorraine.

- Jesteśmy duchownymi mugolami. - Odparł na zapytanie jakże błyskotliwie. Trzeba od razu wchodzić w rolę, szczególnie, kiedy jest się, w gruncie rzeczy, chujowym aktorem. -Już wpakowałem na stos jedną mugolkę. - Spojrzał w oczy kobiecie. Nie było żartu w jego głosie. Bo nie kłamał. - Nie sikam i nie sram, jak mi się chce to mogę nie spać. I nie staje mi. - Czy były jeszcze jakieś pytania odnośnie fizjonomii wampirów? Pewnie cała masa, ale nie był pewien, czy teraz był dobry temat na omawianie tego, skoro ta JEDNA KOMÓRKA MÓZGOWA musiała zostać przeznaczona na zapamiętywanie planu. - I o to chodzi, żeby nasrać do gniazda. Nie pytaj, ja nie pytam - ma być zrobione. - Bo za to mi nie-płacą. Ale mogliby. Zdecydowanie by mogli, bo za dużo poświęca czasu na te wszystkie pierdoły. - Ministerstwo Magii na pewno sobie wybornie poradzi z tym kryzysem. - Uśmiechnął się jakże słodko, z tą toną cynizmu przelewającą się przez jego jakże słodziutki głosik w tym momencie. Rzecz jasna nic go to nie obchodziło. Obchodziło go tylko jedno, jak zawsze - żeby on i ludzie, którzy z nim tutaj są, byli bezpieczni w tym całym bagnie. I po nim.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - Obrócił się w kierunku diakona Andrzeja. - To jest ten moment, w którym odpowiadasz: "na wieki wieków amen". - Niekoniecznie w tej intonacji, ale przecież nie mogli tutaj opanować wszystkiego. Będą improwizować. Jak zawsze. Maeve sobie poradzi, a Stanley... Kurwa, Stanley to Stanley. - Aha, dziękuję. - Odparł niemrawo, odbierając tę bitą śmietanę i patrząc na nią jak debil. - A chcesz oblizać mi palca? - Wyszczerzył kły w uśmiechu, ale otworzył słoik i pozwolił wsadzić tam Maeve palucha. - Uuu, widzę, że doświadczona... - W gmeraniu palcem, gdzie nie trzeba. Albo właśnie - trzeba, jeszcze jak! - Wód będzie, jak stąd wypierdolimy.


I wypierdolili. Tylko nie STĄD... to jest - stąd, ale do TAMTĄD. A wóda miała być dopiero...

Nie ważne.

Kościół w Dolinie Godryka był urokliwy na swój sposób - w gotyckim, minimalistycznym stylu, z ciężkiego, szarego kamienia, o grubych ścianach. Okna musiały zostać powiększone gdzieś w trakcie, by włożyć w nie fantazyjne witraże. Sauriel nie poświęcał za wielkiej uwagi temu, co w nie powkładano. Uliczka mugolskiej dzielnicy rozjaśniona była latarniami, mijali ludzi - nieco zaniepokojonych (ciekawe czemu), niektórzy kiwali głowami, inni pozdrawiali Boga... no dzień jak co dzień. Sauriel nie widział różnicy między tym, a przechadzką po Nokturnie.

Kościół był jeszcze otworzony, kiedy wkroczyli w trójkę do jego wnętrza przez wysokie, dwuskrzydłowe drzwi. Wnętrze - tak samo proste, jak na zewnątrz. Ciężkie ławy z drewna, minimalistyczny ołtarz, a największą ozdobą były obrazy prezentujące Drogę Krzyżową powieszone na ścianach między oknami. Ich kroki odbijały się echem w otoczeniu w tym uświęceniu. W tej powadze.

Nawet dobrze nie dotarli do ołtarza, kiedy z bocznych drzwi wyszedł mężczyzna w czarnej kiecce - no chyba takiej samej, jaką miał Sauriel! Tylko innego rozmiaru. Na pewno innego rozmiaru, bo i mężczyzna nie był umięśnionym samczykiem, tylko chudym szczypiorem. To właśnie tak rodziły się fanficki o alfach i omegach.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - Odezwał się mężczyzna. Miał krótkie, rude włosy i zielone oczy. Jakim cudem rudego dopuścili do święceń? Sauriel się domyślał, ile razy musiał po to klękać. - Co państwo tu sprowadza? Nie spodziewaliśmy się wizyty innej diecezji.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#9
18.01.2025, 22:32  ✶  

Rookwood może i nie miał dzieci, ale idealne piastowałby rolę ojca w domostwie, wszak już rozdawał bojowe zadania, budził się o nieludzkich porach i nie chciał dać stówki na wyjście. Oczywiście Stanley nie wiedział tego wszystkiego z własnego doświadczenia, ponieważ jego własny stary wyszedł po mleko, wrócił po 25 latach i już się szykował do tego, aby wyruszyć w wieczną podróż po Drodze Mlecznej... o czym Borgin nie miał prawa jeszcze wiedzieć.

Miał za to prawo wiedzieć, że jego umiejętności transmutacji to było jedne, wielkie - ence, pence, chuj mi w ręce. Stanley nie był żadnym ekspertem w tej dziedzinie i trafiło mu się jak ślepej kurze ziarno. Nie mniej jednak, utrzymywał pozytywną frekwencję z tego przedmiotu w Hogwarcie.

Mewka za to zadawała trudne pytania. Gdzie miał widzieć jakiegoś szwagra, jak ona była lesbijką? No kurwa mać. Borgin nie dosyć, że był pozbawiony ojca, to jeszcze go własna siostra pozbawiła szwagra, bo się zakochała w Lorraine. Broń jednak Merlinie, że to była zła decyzja... ale jak już tak dobrodusznie postanowiła zatrzymać składanie jaj przez Mulciberów, to mogła chociaż zwołać całą rodzinę, aby wszyscy się pod tym podpisali.

- Nie wiem, ale brzmi zajebiście - uniósł kciuk, aby pokazać, że jak dla niego, to wszystko w porządku.

Kiedy Sauriel tłumaczył ich duchową misję Mewce, Stanley nie próżnował. Odjebał się jak szczur na otwarcie kanału. Istniało ryzyko, że jak księdzu go zobaczy, to będzie chciał go pomolestować. Czy można było mu się dziwić, widząc tą piękną twarzoczaszkę?

- No cześć, cześć. Siemano - odparł na przywitanie Ojca Joachima, unosząc dłoń do góry - Aaa.... Ok. Trzeba było tak od razu... Na wieki wieków amen... - pokiwał głową - Chwytliwe. Zapamiętam. Amen - powtórzył, aby mieć pewność, że to zapamięta. Istniało dosyć duże ryzyko, że nie... ale musiał się postarać. Dać z siebie te kilkanaście procent - jak zawsze.

Może trzeba było jednak nie dawać tej bitej śmietany? Mewka z Saurielem urządzali sobie tutaj jakiś bufecik. Dziwne mieli. Kiedy oni uskuteczniali sobie poznawanie swoich dziwactw, Stanley nie próżnował. Dostał oświecenia. Wszystko zrozumiał... Ananas wyszedł z puszki, podobno Śmietanę ubił... Czy to mogło znaczyć, że jego Ananasek miał problemy?! Tylko kim była ta cała Śmietana? To należało rozwiązać póżniej...


Ojciec Joachim ruszył do przodu, a diakon Andrzej nie próżnował. Ruszył zaraz za nim. Ich dzisiejszy gość nie mógł oczekiwać zbyt długo.

Jest i on! Pingwinek! Ucieszył się odrobinę, widząc ich koleszke. Stanley już chciał podejść i tego całego księcia ucałować w czółko na przywitanie, ale na całe szczęście został mu przedstawiony proces postępowania w stosunku do uduchowionych istot, które parały się praniem pieniędzy. No bo jak to było, że wszyscy się składali, a tylko jeden mógł sobie podjeść i się napić?

- Na wieki wieków amen - kiwnął głową w kierunku tutejszego naczelnika kołchozu. Nie omieszkał też, aby mu się przyjrzeć przez dłuższą chwilę. Taki duży, taki mały, może świętym być... skwitował w myślach, porównując wzrost obydwóch dostojników. Ich Ojciec był wyższym Ojcem od drugiego Ojca... Wiadomo o co chodziło.

Jedni nie spodziewali się Hiszpańskiej Inkwizycji, a inni zaś nie spodziewali się interwencji IV Diecezji Przeciwpancernej. Gdyby był to front wschodni, to pewnie zrobiliby bombowe wrażenie.

Borgin odetchnął z ulgą. Dobrze, że nie było tutaj tradycji jebać policji skraplania ludzi wodą święcona i podawaniu sobie cisowego kołka, bo Sauriel mógłby mieć przejebane. Na całe szczęście mieszkali w Londynie, a nie w Rumunii... chociaż zarówno tam jak i tu, można było zarobić kosę z tą różnicą, że u nich jak się ją komuś zwędziło, a w Anglii to jedynie pod żebra.

Diakon Andrzej wyciągnął notes i już chciał wypisywać polecenia odnośnie uprawy ogórków, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie było przecież z nimi Lestrange, ani nie sadzili nawet ogórków - jakieś duchy przeszłości musiały o sobie dać znać. Nie mniej jednak, jakiś wewnętrzny impuls Stanleya, który był spowodowany ciągnącym się od lat PTSD, nakazał mu zapisać na rogu kartki - Victoria, nie ma co się denerwować

Jako młodszy zakonnik, który miał przyuczać się przy oku doświadczonego ojca Mateusza Joachima, zaczął rozglądać się po kościółku. Andrzej był w pełnej gotowości do robienia wszelkiej maści zapisków. Jedno zaczęło go interesować - gdzie tu dawali jakieś fanty? Mewka kiedyś przekminiała temat, że goście - to jest księża - trzymali gdzieś tutaj jakieś cheetosy serowe... a nawet jeżeli nie były to cheetosy, trzymali jakąś przegrychę. A może im się nawet poszczęści i jakieś winko znajdą do tego? To by było dopiero... Na to musieli jeszcze trochę poczekać.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#10
25.01.2025, 23:35  ✶  
- To nie jest sukienka, tylko podobno sutanna - poprawiła Sauriela, tak gwoli uściślenia, co by ewentualnie miała orzygać. - Wiecie, że ja wcześniej myślałam, że sutanna to jakiś strój z otworami na suty? A tu proszę, kubraczek wyznaniowy - przyznała się, pełna podziwu, że właśnie taką nazwą obdarowano coś, co miało świadczyć o pewnej świętości. Przebiegła spojrzeniem po chłopakach, jakby badając reakcję - chyba niemo liczyła, że będą równie zaskoczeni co ona. Niestety Rookwood chyba był zbyt zajętym obczajaniem jej dupy. Z jakiego powodu? Nie miała, kurwa, pojęcia. I nie chciała go mieć, bo przecież miała nie rzygać.

- Skoro ci nie staje, to co się tak na mnie lampisz? - Zapytała, a potem strzeliła bokiem otwartej dłoni prosto w klatkę piersiową wampira, dając ewidentnie znać, że ma się ogarnąć. Wykrzywiła się, a potem wróciła do sedna sprawy, czyli palenia czarownic. Wywnioskowała tyle, że dostał od kogoś zlecenie, ale nadal nie rozumiała, czemu sam go nie kwestionował. Gwiazda intelektu zebranych tutaj panów oczywiśnie nie lśniła nigdy za mocno, ale była pewna, że nawet oni zauważali absurd namawiania do wsadzania na stos kogoś ich rodzaju. - Jak mam, kurwa, nie pytać? Sorry, ale jakoś nie widzę się w roli podpałki - oświadczyła, zaczynając machać energicznie rękoma, chyba w ramach preludium do łomotu, który zaczynała chcieć mu spuścić. Nie rozumiała czemu Sauriel zawsze budził w niej taką chęć do rękoczynów, ale nie umiała się powstrzymać.
- Chuj mnie to boli, co zrobi Ministerstwo. Czy możesz mnie chociaż zapewnić, że nie odbije się to nam czkawką? - Przesadna słodycz jego głosu wcale nie robiła na niej wrażenia. Zawsze była gotowa odpierdalać, ale przy okazji lubiła też wiedzieć, w co w zasadzie się pcha. Mogła być siewcą chaosu, było to fenomenalne zajęcie, ale jeśli ryzykowała zebraniem opierdolu od Lorraine, musiała wiedzieć, czy gra była warta świeczki.

- Podstaw mi tylko tego palucha pod usta, to ci go odgryzę - ostrzegła Sauriela, a potem po prostu zanurkowała ręką w słoiku, wybierając sporą porcję bitej śmietany. Zniknęła w mgnieniu oka. - Stasiu, a ty nie chcesz trochę? Na głodnego to nie ma co się za robotę zabierać - zapytała, zabierając Rookwoodowi słoik, żeby podstawić go pod twarz Stanleya. Musiała o niego dbać, bo kto inny miał?

Chwilę później ruszyli wreszcie w stronę kościoła. Sauriel w swojej koloratce i wyprostowanej postawie wyglądał niczym prawdziwy duchowny. Stanley... cóż, Stanley jak zwykle przypominał nieco zagubionego adepta sztuk dziwnych, ale przynajmniej nadrabiał entuzjazmem. Poprawiła habit, który wydawał się zupełnie nieprzystosowany do ruchu - jakby projektował go ktoś, kto chciał zakonnice zniechęcić do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Stanęła na chwilę, by ocenić sytuację, kiedy przywitał ich chuderlawy, acz prawdziwy duchowny. Wyglądał, jakby zastanawiał się, czy przypadkiem nie powinien zadzwonić po kogoś bardziej kompetentnego do rozmowy z ich trójką - na przykład egzorcystę. Maeve przybrała odpowiednio pobożny wyraz twarzy i złożyła dłonie w geście modlitwy, jakby chciała udowodnić, że nikt inny nie jest tutaj bardziej święty od niej.
- Na wieki wieków - powtórzyła po Stanleyu, czy raczej diakonie Andrzeju, po czym skinęła głową w geście powitania. - Proszę nam wybaczyć brak wcześniejszej zapowiedzi. Czy ma ojciec chwilę, aby porozmawiać o czarownicach? - Zagaiła, nadając swojej twarzy wyraz tak głębokiej powagi, jakby od tej rozmowy miało zależeć zbawienie świata. Czy duchownym na tym właśnie nie zależało, na zbawieniu wszystkich? Powinien się poczuć do odpowiedzialności.



I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (1454), Sauriel Rookwood (2609), Stanley Andrew Borgin (2915)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa