10.04.2025, 23:48 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.04.2025, 00:04 przez Leviathan Rowle.)
Kiedy pojawił się wcześniej tego wieczora pod drzwiami kurzej chatki, miał nadzieję że popiół nie wyrządził jej większych szkód. Jej - chatce i jej - samej jej mieszkance, bo Helloise była mu zwyczajnie potrzebna tej nocy. Niestety, nie starczyło na nią miejsca, jeśli chodziło o wskazanie punktów na mapie, które miały okazać się bezpieczne, ale mogła nie próbować być wyrzutkiem rodziny.
Teraz czekał w wyznaczonym wcześniej miejscu, w jednej z uliczek odchodzących od placu mieszczącego się na Ulicy Pokątnej. Maska wciąż leżała na jego twarzy, a otulająca go szata ukrywała jego sylwetkę, uniemożliwiając komukolwiek rozpoznanie jakichkolwiek charakterystycznych cech, które mogłyby zdradzić jego tożsamość. Do tej pory wszystko zdawało się iść zgodnie z planem - zdawało, bo wciąż nie wiedział jak poszło innym śmierciożercom i naśladowcom podczas ich prób siania szeroko pojętego chaosu i zamieszania. Ale powoli wybijała godzina gdzie mogli zacząć gromadzić się by przeliczyć zyski i straty, a potem ruszyć na spotkanie z Czarnym Panem.
- Helloise. Dobrze cię widzieć - wymruczał, gdy znajoma sylwetka stanęła u wejścia do alejki i przez moment zwyczajnie przyglądał jej się z uwagą, zanim wreszcie odstąpił od ściany i wyprostował się. - Wszystko dobrze? - chciał się tylko upewnić, chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądała jakby podróż miała jej w jakiś sposób zaszkodzić. Była młoda i odpowiednio szalona by poradzić sobie w zaistniałej sytuacji, chociaż to pierwsze zawsze rozbrzmiewało w głowie Leviathana z pewnym zgrzytem. Byłą w końcu jego ciotką, a to słowo wiązało się z jakąś wagą niosącą w sobie mądrość, doświadczenie i może jakiś wiek. Ale Helloise była zaledwie pięć lat od niego starsza i kiedy byli dzieciakami zabierał jej zabawki, kiedy biegali po rodowej rezydencji. Kiedy natomiast on zaczynał Hogwart, ona pewnie planowała już w głowie swoją ucieczkę, by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. Nigdy nie trzymał tego przeciwko niej, przynajmniej nie w widoczny sposób, ale zawsze odczuwał pewnego rodzaju gorycz, kiedy o tym myślał. Teraz jednak pojawiła się, kiedy ją o to poprosił. I to było najważniejsze. - Draconis. Pamiętaj proszę - rzucił, nagle tknięty i z pewną obawą, że mogłoby się jej wymsknąć przypadkiem jego imię.
Teraz czekał w wyznaczonym wcześniej miejscu, w jednej z uliczek odchodzących od placu mieszczącego się na Ulicy Pokątnej. Maska wciąż leżała na jego twarzy, a otulająca go szata ukrywała jego sylwetkę, uniemożliwiając komukolwiek rozpoznanie jakichkolwiek charakterystycznych cech, które mogłyby zdradzić jego tożsamość. Do tej pory wszystko zdawało się iść zgodnie z planem - zdawało, bo wciąż nie wiedział jak poszło innym śmierciożercom i naśladowcom podczas ich prób siania szeroko pojętego chaosu i zamieszania. Ale powoli wybijała godzina gdzie mogli zacząć gromadzić się by przeliczyć zyski i straty, a potem ruszyć na spotkanie z Czarnym Panem.
- Helloise. Dobrze cię widzieć - wymruczał, gdy znajoma sylwetka stanęła u wejścia do alejki i przez moment zwyczajnie przyglądał jej się z uwagą, zanim wreszcie odstąpił od ściany i wyprostował się. - Wszystko dobrze? - chciał się tylko upewnić, chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądała jakby podróż miała jej w jakiś sposób zaszkodzić. Była młoda i odpowiednio szalona by poradzić sobie w zaistniałej sytuacji, chociaż to pierwsze zawsze rozbrzmiewało w głowie Leviathana z pewnym zgrzytem. Byłą w końcu jego ciotką, a to słowo wiązało się z jakąś wagą niosącą w sobie mądrość, doświadczenie i może jakiś wiek. Ale Helloise była zaledwie pięć lat od niego starsza i kiedy byli dzieciakami zabierał jej zabawki, kiedy biegali po rodowej rezydencji. Kiedy natomiast on zaczynał Hogwart, ona pewnie planowała już w głowie swoją ucieczkę, by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. Nigdy nie trzymał tego przeciwko niej, przynajmniej nie w widoczny sposób, ale zawsze odczuwał pewnego rodzaju gorycz, kiedy o tym myślał. Teraz jednak pojawiła się, kiedy ją o to poprosił. I to było najważniejsze. - Draconis. Pamiętaj proszę - rzucił, nagle tknięty i z pewną obawą, że mogłoby się jej wymsknąć przypadkiem jego imię.