01.04.2025, 09:35 ✶
Sprawa spadku Dedalusa Prewetta była jedną z najciekawszych, jakie Robert kiedykolwiek spotkał w swojej karierze. Nie sądził przecież, że ktoś, nawet po śmierci, mógłby być tak nielubiany. Z problemami zresztą zgłosił się do niego przedstawiciel Londyńskiego Towarzystwa Magihistorycznego, który nagle odkrył, że zmarły niedawno historyk pozostawił im w spadku swój rodzinny wiejski dom. Kolektywnie członkowie stowarzyszenia uznali, że nie potrzebowali tej rezydencji absolutnie do niczego, a Dedalus przepisał im to tylko dlatego, że nie chciał, by przeszła na jego żonę. Było w tym coś nad wyraz oślizgłego.
Robert, jako niezależny ekspert, skontaktował się z przedstawicielem Towarzystwa, który zgodził się odstąpić dom niejakiej Elise Prewett za kwotę dość symboliczną i oddanie im historycznych pism, które zebrał Dedalus (i które teoretycznie również należały do stowarzyszenia). Z wdową korespondował listownie. Napisał do niej zresztą jako pierwszy, bo ona zdawała się dotychczas znosić wszelkie złośliwości jej męża. Nawet takie zza grobu. Tak się działo, gdy ludzie tkwili w nieszczęśliwych małżeństwach. Z czasem powstawało tylko więcej takich antagonizmów. W takich momentach Robert cieszył się, że rozstali się z Vanessą zanim ich związek przeobraził się w coś takiego. Choć nawet, gdyby był na nią zły, nie zrobiłby jej nigdy takiego świństwa.
Przeniósł się za pomocą świstoklika w okolicę rezydencji, w której miał się spotkać z wdową po Prewettcie i jej synem. Miało to być zwykłe podpisanie dokumentów i wyjaśnienie całej sprawy. Dopełnienie formalności. Wyobrażał sobie stres, jaki musiała przeżywać w tym wypadku wdowa. Wszelkie sądownicze interwencje obarczone były jakimś ciężarem oficjalności, która onieśmielała ludzi. Robert miał nadzieję, że mimo wszystko, spotkanie miało przebiec w sympatycznej atmosferze. Na sobie miał garnitur, a w aktówce trzymał dokumenty. Miał nadzieję, że wyglądał jednocześnie oficjalnie i nie jak wredny urzędas.
Rezydencja zbudowana była w stylu staroangielskim. Ładna, elegancka, porośnięta nawet przycinanym regularnie bluszczem. Nie był to dom szczególnych rozmiarów, nie dało się go porównać przecież do głównej rezydencji rodziny Prewett. Była mniejsza też niż rodzinny dom Roberta, choć, gdy na nią patrzył, myślał sobie, że wolałby mieszkać tu, a nie w Little Hangleton.
Zapukał do drewnianych dwuskrzydłowych drzwi.
Robert, jako niezależny ekspert, skontaktował się z przedstawicielem Towarzystwa, który zgodził się odstąpić dom niejakiej Elise Prewett za kwotę dość symboliczną i oddanie im historycznych pism, które zebrał Dedalus (i które teoretycznie również należały do stowarzyszenia). Z wdową korespondował listownie. Napisał do niej zresztą jako pierwszy, bo ona zdawała się dotychczas znosić wszelkie złośliwości jej męża. Nawet takie zza grobu. Tak się działo, gdy ludzie tkwili w nieszczęśliwych małżeństwach. Z czasem powstawało tylko więcej takich antagonizmów. W takich momentach Robert cieszył się, że rozstali się z Vanessą zanim ich związek przeobraził się w coś takiego. Choć nawet, gdyby był na nią zły, nie zrobiłby jej nigdy takiego świństwa.
Przeniósł się za pomocą świstoklika w okolicę rezydencji, w której miał się spotkać z wdową po Prewettcie i jej synem. Miało to być zwykłe podpisanie dokumentów i wyjaśnienie całej sprawy. Dopełnienie formalności. Wyobrażał sobie stres, jaki musiała przeżywać w tym wypadku wdowa. Wszelkie sądownicze interwencje obarczone były jakimś ciężarem oficjalności, która onieśmielała ludzi. Robert miał nadzieję, że mimo wszystko, spotkanie miało przebiec w sympatycznej atmosferze. Na sobie miał garnitur, a w aktówce trzymał dokumenty. Miał nadzieję, że wyglądał jednocześnie oficjalnie i nie jak wredny urzędas.
Rezydencja zbudowana była w stylu staroangielskim. Ładna, elegancka, porośnięta nawet przycinanym regularnie bluszczem. Nie był to dom szczególnych rozmiarów, nie dało się go porównać przecież do głównej rezydencji rodziny Prewett. Była mniejsza też niż rodzinny dom Roberta, choć, gdy na nią patrzył, myślał sobie, że wolałby mieszkać tu, a nie w Little Hangleton.
Zapukał do drewnianych dwuskrzydłowych drzwi.