Ten to miał kurwa dobór słów...
Odetchnął głęboko, pocierając ręką blade czoło i rujnując nieco starannie ułożoną fryzurę będącą wręcz jego sygnaturą. I przez kilka długich sekund można było się zastanawiać, czy pęknie zaraz, czy już teraz. Bo to, że pęknie w ogóle, było tak jasne i oczywiste jak wzejście porannego słońca.
Uśmiechnął się, jeszcze bezczelniej niż wcześniej.
– O cholera, no tak, moja aura zawiera mniej cierpienia... Ciężko być tobą, co Morfik? – Cały ten monolog był pełen drwiny. Vakel nie zdrabniał imion, co najwyżej je skracał. On te imiona wypowiadał miękko i z uczuciem. Anne i Annie w wywiadach i gazetach było elementem budowania wizerunku, a nie odbiciem jego prywatnych preferencji. – Całe życie kłody pod nogi. Najgorsi byli ci bogaci rodzice, ród filantropów, przyjaciele od czasów szkolnych, co by za tobą skoczyli w ogień, wiecznie napalony chłopak kochający cię z całego serca i kariera naukowa w najbardziej prestiżowym miejscu na Wyspach. Nic tylko się załamać i zatrudnić w warzywniaku, może jak Dolohov przyjdzie tam kupować ogórki, to da ci autograf na najnowszej książce, inaczej to nie ma szans się z nim spotkać przez dwadzieścia kurwa lat. – A później pojawił się wstyd. Uciekł spojrzeniem na bok, zmieszany utratą kontroli i znów zaciągnął się papierosem, ale tym razem skrycie się w okowach dymu nie dało mu nic. Słońce już niemal całkowicie zniknęło im z oczu, ale nie ściągnął okularów. Siedział w nich jak pacan, zapewne wierząc, że przyciemniane szkła zdziałają cokolwiek na kulejącą mimikę. Skapitulował – nie zamierzał pić herbaty. Sięgnął po butelkę wina i sam spróbował otworzyć ją leżącym obok korkociągiem, co wyglądało przewidywalnie komicznie. Wspaniały miał umysł, ale ręce miał tak wątłe i kościste, że na jego zmagania z korkiem spoglądało się z lekkim żalem. Jako młody chłopak mógł być przy tym jeszcze uroczy, ale teraz? Dajcie mu kilka lat i na tej bladej skórze pojawią się plamy wątrobowe. Czas gonił nie tylko Morpheusa.
Ostatecznie mu się udało – nalał sobie tego wina do kieliszka, po czym odstawił butelkę na stół, z nieco pytającym spojrzeniem, chociaż nalać ci?, zostało skutecznie wyparte przez aha, wspaniały moment na czytanie mi w myślach.
– Cóż, myślałem, że chociaż chwilę o tym porozmawiamy, ale skoro tak stawiasz sprawę... – Zabrał rękę ze stołu, żeby wsadzić ją sobie po łokieć do gardła i wyciągnąć z niego przygotowane wcześniej dokumenty. Te, bezceremonialnie i bez cienia wstydu podał Morpheusowi wraz z piórem. – Jeżeli chcesz coś zmodyfikować lub dopisać, zrób to na obydwu kopiach – bo jedną zamierzam wcisnąć ci głęboko w du- ... nie, nie mógł tego powiedzieć, tak jak i: jedna jest dla ciebie, żebyś miał co czytać do poduszki. – Po jednej dla obojga.
Ale to nie były dokumenty, które potrzebowały poprawek innych niż ewentualne spisanie na papierze swoich oczekiwań. To były dokumenty sporządzone przez człowieka specjalizującego się w tworzeniu umów wszelakich i rozumiejącego cudze możliwości finansowe aż za bardzo. Pieprzony Rumpelsztyk, tylko zamiast w stodole zachodził cię na bankiecie charytatywnym.
– Runistę mam już lepszego od ciebie – rzucił, po czym umoczył wargi w nalanym wcześniej winie.