• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi

jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#11
08.06.2025, 11:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.06.2025, 11:47 przez Vakel Dolohov.)  
Siedzący naprzeciwko Morpheusa czarodziej momentalnie zamarł. Było to coś bardzo charakterystycznego, kiedy się go głęboko poznało w sferze prywatnej – ten moment, kiedy maska spada, bo ktoś na kim mu zależało naciskał nieodpowiedni przycisk. Mistrzowi zbijania cudzych argumentów, który potrafił kłócić się na tematy, od których innym wybuchała głowa i stawał się gwiazdą każdego panelu dyskusyjnego na konferencjach naukowych, serce drżało nie wtedy, kiedy wpatrywały się w niego miliony oczu. Wystarczyła jedna, obiektywnie skromna para kogoś, kto to serce posiadał.

Ten to miał kurwa dobór słów...

Odetchnął głęboko, pocierając ręką blade czoło i rujnując nieco starannie ułożoną fryzurę będącą wręcz jego sygnaturą. I przez kilka długich sekund można było się zastanawiać, czy pęknie zaraz, czy już teraz. Bo to, że pęknie w ogóle, było tak jasne i oczywiste jak wzejście porannego słońca.

Uśmiechnął się, jeszcze bezczelniej niż wcześniej.

– O cholera, no tak, moja aura zawiera mniej cierpienia... Ciężko być tobą, co Morfik? – Cały ten monolog był pełen drwiny. Vakel nie zdrabniał imion, co najwyżej je skracał. On te imiona wypowiadał miękko i z uczuciem. Anne i Annie w wywiadach i gazetach było elementem budowania wizerunku, a nie odbiciem jego prywatnych preferencji. – Całe życie kłody pod nogi. Najgorsi byli ci bogaci rodzice, ród filantropów, przyjaciele od czasów szkolnych, co by za tobą skoczyli w ogień, wiecznie napalony chłopak kochający cię z całego serca i kariera naukowa w najbardziej prestiżowym miejscu na Wyspach. Nic tylko się załamać i zatrudnić w warzywniaku, może jak Dolohov przyjdzie tam kupować ogórki, to da ci autograf na najnowszej książce, inaczej to nie ma szans się z nim spotkać przez dwadzieścia kurwa lat. – A później pojawił się wstyd. Uciekł spojrzeniem na bok, zmieszany utratą kontroli i znów zaciągnął się papierosem, ale tym razem skrycie się w okowach dymu nie dało mu nic. Słońce już niemal całkowicie zniknęło im z oczu, ale nie ściągnął okularów. Siedział w nich jak pacan, zapewne wierząc, że przyciemniane szkła zdziałają cokolwiek na kulejącą mimikę. Skapitulował – nie zamierzał pić herbaty. Sięgnął po butelkę wina i sam spróbował otworzyć ją leżącym obok korkociągiem, co wyglądało przewidywalnie komicznie. Wspaniały miał umysł, ale ręce miał tak wątłe i kościste, że na jego zmagania z korkiem spoglądało się z lekkim żalem. Jako młody chłopak mógł być przy tym jeszcze uroczy, ale teraz? Dajcie mu kilka lat i na tej bladej skórze pojawią się plamy wątrobowe. Czas gonił nie tylko Morpheusa.

Ostatecznie mu się udało – nalał sobie tego wina do kieliszka, po czym odstawił butelkę na stół, z nieco pytającym spojrzeniem, chociaż nalać ci?, zostało skutecznie wyparte przez aha, wspaniały moment na czytanie mi w myślach.

– Cóż, myślałem, że chociaż chwilę o tym porozmawiamy, ale skoro tak stawiasz sprawę... – Zabrał rękę ze stołu, żeby wsadzić ją sobie po łokieć do gardła i wyciągnąć z niego przygotowane wcześniej dokumenty. Te, bezceremonialnie i bez cienia wstydu podał Morpheusowi wraz z piórem. – Jeżeli chcesz coś zmodyfikować lub dopisać, zrób to na obydwu kopiach – bo jedną zamierzam wcisnąć ci głęboko w du- ... nie, nie mógł tego powiedzieć, tak jak i: jedna jest dla ciebie, żebyś miał co czytać do poduszki. – Po jednej dla obojga.

Ale to nie były dokumenty, które potrzebowały poprawek innych niż ewentualne spisanie na papierze swoich oczekiwań. To były dokumenty sporządzone przez człowieka specjalizującego się w tworzeniu umów wszelakich i rozumiejącego cudze możliwości finansowe aż za bardzo. Pieprzony Rumpelsztyk, tylko zamiast w stodole zachodził cię na bankiecie charytatywnym.

– Runistę mam już lepszego od ciebie – rzucił, po czym umoczył wargi w nalanym wcześniej winie.

// porywczy I, niedowaga II, piękni ludzie wymiotują diamentami 0


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#12
08.06.2025, 19:25  ✶  

Poczekał, aż Vasilij skończył mówić. O warzywniaku. Przyglądał się, jak siłuje się z butelką, ale nawet nie drgnął. Kłamstwo. Mały palec, z sygnetem kosy, drgał nieznacznie, jak zwykle zdradziecki indykator jego potrzeby działania. Żeby wyciągnąć mu z ręki tę butelkę, odkorkować i zamiast mu nalać lampkę albo im obojgu, rzucić nią o ścianę. Lub wypić całą, na raz. Nie zrobił tego. Palec się uspokoił. Klątwa Dolohova go nie brzydziła, mógłby zostać nawet uznany za obojętnego czemuś, na co wielu zareagowałoby spazmami lub jawnym zniesmaczeniem. Morpheus był dziwakiem odkąd się urodził i nim pozostał aż do tego momentu w czasie i przestrzeni, co sprawiało, że dziwaczna umiejętność wzbudzała za każdym razem ten błysk ciekawości. Czy zadziałałby, gdyby on tam wsadził tę rękę? Czy mógłby zacisnąć palce na astrolabium i wyczuć własne tętno? Nigdy nie zapytał i bardzo żałował. Poczekał aż słowa o dokumentach przeminą, patrząc na swoje coraz wyraźniejesze odbicie w okularach Vasilija.

— Vakel — nienawidził tego pseudonimu, całym sercem. —  Ty ufałeś mi, ja ufałem mojej matce. Wszyscy na tym stracili oprócz niej, bo w końcu twój ojciec mnie nie zamordował. — Zniżył głos. — Byłoby prościej, prawda? Zamiast tego, każda wizja zamglona i niezrozumiała, i oto masz księcia Sparty, Hiacynta, który umiera przez bóstwo przepowiedni, Apolla. Nie dosłownie, tylko ma namieszane w głowie przez dekadę, bo hipnoza to bardzo skuteczny sposób, aby wyleczyć swoje dziecko z pederastii.

Nie potrafił o tym mówić w pierwszej osobie, jakby sprawiało mu to fizyczny ból. Przyznanie się do własnej naiwności, do słabości swojego mózgu, podatności na manipulacje. Odsuwał się od tego, karmiąc się energią wybuchu, tej iskry prawdziwosci. Było coś niesamowicie oszałamiającego w Vasiliju, który tracił swoje opanowanie, jak butelka szampana, który okazał się zbyt bombelkowy i zbyt alkoholowy.

— A później objawienie, na jej łożu śmierci, tylko nic nie można już zmienić. I twoje lawendowe małżeństwo, wyglądasz na tak szczęśliwego. Jak ktoś, kto zrobił ci, to co ja, mógł w ogóle rozważać, żeby wejść z butami twoje w ułożone życie, bo zaklęcie czy nie, nadal to byłem ja, krzywda została zadana. A potem ten list. Zjadłem go. Tak bardzo chciałem przez chwilę być tobą, a teraz nawet nie jestem w stanie powiedzieć...

Popatrzył na bok. Nie na dokumenty. Jakby całe jego życie właśnie malowano na freskach. Nagle to, czego chciał, wykładanie i obecność, straciły na wadze. Przesunął talerz ze stukaniem, oporem, jaki mu stawiała zastawa, oparł łokcie na blacie i ukrył twarz w dłoniach, w tak bardzo ludzkim geście, których się wystrzegał, nie tylko przy Dolohovie, ale ogólnie. Należało podtrzymać reputację odstręczających Niewymownych.

— Gdybym mógł, zamieszkałbym pod twoją skórą. I nawet nie wiem, którego z nas nękam bardziej, samego siebie czy ciebie, bo nie chodzi mi o naszą przeszłość, a przyszłość. Ty budujesz swój instytut ze światła, a mnie zsyłają wizje Doliny w ogniu, dymu znad Warowni, który układa się na znak Czarnego Pana. To miałem na myśli.

Chyba zabrakło mu odwagi, bo wydał z siebie tylko krótki śmiech, pełen stresu, napięcia, jakby miał przygotowane całe przemówienie, dokładnie tak, jak Vasilij i nic się nie kleiło, jak na próbie generalnej.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#13
08.06.2025, 22:55  ✶  
Wywrócił oczyma, chociaż ten gest nie był dostrzegalny zza przyciemnionych szkieł. Widać za to było, że wzburzenie nie mijało – Dolohov tętnił coraz to większym gniewem, przybrał nawet pozycję charakterystyczną dla momentów, kiedy szykował się do zbijania mocnych argumentów. I zawsze to robił – raz za razem, choćby i miał kłócić się o to zawzięcie przez kilka godzin, jeżeli mu na czymś zależało, miał w tym ostatnie słowo.

Opierał się łokciem o oparcie krzesła. Siedział tą kościstą dupą tak niewygodnie jak się tylko dało, wpatrując się w Longbottoma spode łba i sącząc alkohol, którego zapewne nie powinien teraz pić. Niestety dla samego siebie był zdecydowanie za stary na to, żeby ktokolwiek mu tego zabraniał.

– Gdybyśmy tylko siedem tysięcy czterysta dwadzieścia dwa dni temu obiecali sobie, że nie oglądając się na nic, spakujemy walizki i wyjdziemy gdzieś, gdzie możemy budzić się obok siebie każdego dnia. Wystarczyło kupić bilet na pociąg do Dover. – Opowiadał o tym tonem teatralnym, niby to panował nad wszystkim, zamiast wyduszać takie rewelacje przez zaciśnięte zęby, ale tylko ślepiec nie dostrzegłby w tym wzburzenia. – Naprawdę wolałbym potrafić wmawiać samemu sobie jakieś brednie, zamiast mieć w głowie abakus, ale here we are. – Spojrzał na swój zegarek. – Dokładniej mówiąc – siedem tysięcy czterysta dwadzieścia dwa dni, dwadzieścia godzin i trzydzieści siedem minut temu powiedziałeś mi: gdziekolwiek zechcesz, będę pisał ci wiersze i kochać cię. Pieprzyć to te twoje obietnice. Jak na razie taki z ciebie poeta, że twoi fani wzięliby Itakę za biuro podróży. – Pokręcił głową. – Tylko się nie broń przed tym. Dawałem ci się posuwać przez lata, a ty mi teraz mówisz nad kolacją, że jestem w szczęśliwym małżeństwie. Wielki krok dla Morpheusa, mały dla każdego, kto mnie kurwa zna: jestem gejem. To, że w ogóle dożyłem dzisiejszego dnia zamiast zabić się przed pierwszym albo drugim weselem możesz śmiało wpisać na listę cudów tego świata. Albo koszmarów Susanne, bo za szybko się poddała.

I znów zamilkł, ale jeżeli Morpheus śmiał mu tę ciszę przerwać, uniósł rękę w geście: zamknij się. Potrzebował kilkunastu długich sekund, żeby się uspokoić i chociaż odrobinę opanować cięty język i jeszcze ostrzejszy dowcip. Nikt się tutaj przecież nie śmiał i nikt się tutaj szczerze nie zaśmieje. Rechot sięgający go z przeciwnej strony blatu brzmiał jak zwiastun ataku paniki. Całe to gradobicie faktów i zaczepek jeszcze mocniej wyskrobywało mu w sercu dziurę, której nie potrafiło wypełnić nic. Żadne przepraszam rzucone do sałatki, nie miało szansy załatać tego, że Dolohov wciąż czuł się człowiekiem głęboko skrzywdzonym.

– Zlituj się i przeczytaj ten papier, bo chyba zaczyna padać. – Odetchnął głęboko, odstawił kieliszek i odłożył papierosa na brzeg popielniczki, żeby mieć wolną dłoń. Ściągnął nią okulary i przetarł palcami oczy, trochę przez to, że go piekły od emocji i trochę przez to, że musiał odpocząć od widoku mężczyzny naprzeciwko. – Jeszcze mówisz o tym padalcu tak, jak mówią o nim Śmierciożercy. Jeżeli oszalałeś już do końca i jesteś jego poplecznikiem, to daruj sobie wstępy i zabij mnie od razu, bo nie chce mi się tego słuchać.

// zapomniałam dopisać, że odgrywam też uzależnienie I, wegetarianina I, a w tym poście też numerologia I, psychofani I


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#14
11.06.2025, 17:06  ✶  

Do Morpheusa dotarło, że było za wcześnie, na dokładne opowieści. Co, jak dlaczego. Za dużo wody upłynęło, rzeka nie była ta sama, skuta lodem, była zatrzymana w ciągłym gniewie na niego. Słusznym gniewie. Nawet jeżeli był ogniem, jeżeli w jego matrycy teraz przemawiało słońce roztopów, to ten lód, ta wieczna zmarzlina potrzebowała powolnego roztopu, by nie stać się niszczycielskim żywiołem, który jeszcze pogorszy sprawę. To nie był moment na opowieść o tym, na czym go złapała matka, ile kartonów książek Vasilija miał w swojej skrytce, jak podziurawiony był jego mózg, co się z nim działo. O jego badaniach na temat istot egregorycznych, aby mieć podstawy, aby móc uczynić z niego prawdziwego boga. Takiego, którego nie więżą zasady fizyki, takiego, jaki do niego przemówił podczas Lammas.

Nadal trzymał twarz w dłoniach, nie mogąc znieść szklanego odbicia.

— Chciałbym umieć cię przekonać, że nic, co mówię, nie miało ci umniejszać i... — zaciął się. Szum nabieranego oddechu był bardzo słyszalny. — Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Przepraszam.

Taka szczerość, prosta szczerość, brzmiała jak ciężkie kamienie. Tutaj też spodziewał się drwin, ale uznał, że musi je przyjąć. Trzy miecze niech mu patronują, a każdy miecz włożony w dłoń Vasilija. Niech nawet będzie Dziesiątka Mieczy, koniec numeracji w Dworze Mieczy.

Spojrzał nad ich głowami, na ciemne, ciężarne deszczem (tak przynajmniej jeszcze sądził) chmury i zmarszczył brwi. Nie miało padać, ale najwyraźniej pogoda uznała, że uzewnętrzni dramaturgię, bo nie wypada przeprowadzać takich rozmów w pogodny wieczór, zachęcający do picia alkoholu i nauki salsy po dwóch butelkach. Przeniósł spojrzenie na Vasilija, ale własne odbicie nagle stało się zbyt wyraźne i drgnął, zaskoczony, bardzo wyraźnie. Nagle znów za nimi kryły się trupy, korytarze, tajemne przejścia i ślepota. Nie dał rady, musiał zapalić. Papierośnica, zapalniczka, kojący ogień, który bujał się na wzmagającym wietrze i wreszcie ulga nikotyny.

— Czy mógłbyś zdjąć okulary? Nie będę na ciebie patrzeć, jak nie chcesz — powiedział, dziwnym tonem, otwierając dokumenty. Zanim jeszcze jednak zaczął czytać, na chwilę je odłożył. Rzeczywiście zamknął oczy, żeby nie patrzeć. Ani wzrokiem, ani jasnowidzeniem. Nadal coś go męczyło, co było tak koszmarnie głupie, że nie mógł pozbyć się tego z głowy.

— Drugi raz wspominasz o pieprzeniu. Dla twojej informacji mam niemal całkowitą pewność, że nawet ty, w odzieniu Wenus Botticellego, niczego mi nie postawisz. Nie działa. — Nie wiedział do końca, co doprowadziło do tej sytuacji, czy sam fakt listów od Vasilija, czarnomagiczny nóż, przemęczenie, płomienne wizje dotyczące cierpienia, ale nawet proszek z Mandragory Pustynnej, który z ciekawości zażył Morpheus w Egipcie, absolutnie nic nie dawał, więc Dolohov akurat te zarzuty mógł sobie podarować. Bardzo ochoczo na nowo zaczął czytać dokumenty, żeby podziać gdzieś swoje spojrzenie, bo już żałował, że się na ten temat odezwał. Gdyby tak cofnąć się w czasie... Uprowadzić samego siebie? Jak wielką dziurę zrobiłoby to w czasoprzestrzeni? Zbyt dużą, wiedział to doskonale, więc uznał, że musi się skupić na dokumentach, w razie gdyby były tam rzeczy, których nie chciałby mieć w swojej umowie.

— Swój egzemplarz powieszę w gabinecie i będę mówił wszystkim, że to papiery rozwodowe — stwierdził z gorzkim humorem, wodząc wzrokiem po treści.



Zwady: Drobny lęk (I): strach przed lustrami, Uzależnienie (I): tytoń


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#15
19.06.2025, 00:31  ✶  
Przekonać... ha. Sęk w tym, że w oczach Dolohova nie trzeba było go do niczego przekonywać – on to wszystko rozumiał zbyt głęboko i zbyt dobrze, już sobie to wszystko policzył, już wykonał wszystkie stosowne i niestosowne kalkulacje prowadzące go do niezbyt zaskakującej konkluzji – że to była kpina z jego cierpienia. Coś, czego nie potrafił tak po prostu odpuścić. Nie to, żeby miał nastrój na zemstę – wręcz przeciwnie, ciężko mu było patrzeć na człowieka niosącego w sobie podobny ból, ale... nie potrafił zapanować nad emocjami rozsadzającymi go od środka z coraz większą mocą.

– Wiem, że nie miało. I cóż mam z tym zrobić? Jestem na ciebie tak wkurwiony, że na weselu Blacków miałem ochotę wbić ci dekorację stołową w oko. Pisałeś mi już przepraszam, mówisz mi to przepraszam... Wiesz, jak ono smakuje? Jak coś, co musiałem wyrwać ci z gardła. – Jak słowa wyskrobane na poszarpanym pergaminie, wymemłane i wyplute przez jakiegoś kundla. Nie miał w zwyczaju prosić w swoim dorosłym życiu o cudzy szacunek. Kiedy był dzieckiem – prosił, ale tylko o szacunek swojego ojca. Nie doczekał się go nigdy. – Złamałeś mi serce. Byłeś jedynym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem i zostawiłeś mnie, a później potraktowałeś przypadkowo wysłany fragment sennika jak zaproszenie do tego, żeby rozmawiać ze mną jakby... Jakby to nie miało żadnego znaczenia.

Wydmuchał z siebie to powietrze, jakby się gotował, ale Longbottom mógł doszukać się w tym dokładnie tych samych gestów, jakie pamiętał z czasów młodzieńczych. Jego ciało było zimne. Dłonie rzucające okulary na stół były lodowate. Jego ramiona zadrżały, dokładnie w tym momencie, kiedy Vasilij zawahał się przed dokończeniem zdania – czyli wtedy, kiedy docierała do niego siła własnych emocji. I zupełnie tak jak kiedyś (chociaż teraz o wiele szybciej niż tych dwadzieścia lat temu), wraz ze zorientowaniem się, jaki ciężar wypluwał z siebie, momentalnie nabrał spokoju. Zrozumienie przyniosło mu opanowanie – zupełnie jakby potrzebował tej wiedzy, żeby ukoić rozedrgane nerwy.

Wyprostował się, pomasował swoje lewe ramię i usiadł przy krześle prosto, znów sięgając po kieliszek.

– Nawet nie umiem cię wyśmiać, you fucking old hag. Ciśnie mi się na usta tylko tyle, że to kara boska. – Brzmiał swobodniej, jak na przemówieniach, w wywiadach udzielanych Czarownicy i Prorokowi. Przeklinał, ale zawsze miał cięty język i bywał dumny ze sposobów, w jaki przychodziło mu odbijać wszelkie obelgi i żarty. Rzadko dawał się przegadywać, bo potrafił zawtórować nawet najbardziej bezczelnym tekstom w dowolny sposób. Którym Dolohovem miał dzisiaj być? Panem Profesorem numerologii, wesołym celebrytą, okrutnym paniczem z bogatego domu, kochającym mężem, zdradzonym kochankiem, wrednym skrzatem, znużonym filantropem z kieliszkiem wina...? – Nie schlebiaj sobie, Morpheusie. Mulciberówna zrobiła to na długo przed tobą i żeby ją spłacić musiałem sprzedać dwa mieszkania. – Miał tak wiele twarzy, ale ta najbardziej toksyczna, wylewająca gorzkie żale i uderzająca z siłą pioruna wydawała się najprawdziwszą z nich. Tą najbardziej pożądaną.

Ukochanym kolorem Dolohova był niebieski – intensywny i żywy, kompletnie nienaturalny, kojarzony z pokojem duchowością i transcendencją. Jego niebieski przybierał gwałtownych i niemal apokaliptycznych znaczeń. Jego niebieski był gniewem boskim, za którym znajdowała się sfera ducha oddzielona od świata materii, której to człowiek mógł sięgnąć wyłącznie w ekstazie. Ciął więc teraz słowami, żartował i mówił i mówił i mówił i wzdychał i mówił. Miał tak wiele twarzy, można było doszukiwać się w tym wszystkim tak wielu znaczeń, ale najważniejszym wydawało się to, że nie wybierał twarzy boga, który milczy. Bo w ciszy drzemała najgorsza przemoc – obojętność, w jakiej szło utopić się jak w głębi oceanu.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#16
24.06.2025, 16:52  ✶  

Rozwiewanie duchów, które rujnują nasze życie. To nie powinno się tak nazywać, nie, gdy sam zgasił świecę tego egzorcyzmu, którym powinno być to spotkanie. Wysłanie ducha martwej relacji do Limbo nie działało, kiedy mimo wszystko każde z nich robiło zabiegi, żeby trup nie został pogrzebany. Ogień urazy nadal napędzał maszynerię jego trzewi. Żaden z nich nie musiał otwierać, czytać i odpisywać na wiadomości. Spotykać się. Siedzieć na przeciwko siebie. Morpheus nie musiał rzucać tortem przez trawnik Warowni, a Vasili pożerać automatonu bijącego serca. Wykonywali rezurekcję na przegniłych zwłokach, którym odpadały kończyny, zatruwając się trupim jadem. A jednak słodki zapach zgnilizny i familiarność rozpadającego się kształtu dowodziła ich od czystego ognia i całunu. Morpheus nie był gotowy na to, aby zdjąć tę historię z krosna, aby ułożyć stos pogrzebowy.

— To wynika z percepcji czasu. Jego połowę, gdy rosło twoje cierpienie, ja nie miałem pojęcia o tym, jak rzecz wyglądała prawdziwe, a późniejsza świadomość błędnych wspomnień nie czyni ich mniej prawdziwymi tutaj — postukał się palcem o skroń. — Wiesz o tamtym mnie więcej niż ja o tobie, bo nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to co jest w mojej głowie, to prawda. Skrucha może być tylko szczera, gdy nią jest. Dlatego teraz. Bo skonfrontowana. Emocja dołożona do narracji niezbrukanej fałszem.

Ludzka psychika była tak rozległa, a rama ego tak mała, że nigdy nie dało się poznać siebie w pełni. Można powiedzieć, że o ile byli ludźmi i nosili w sobie pełen zakres ludzkich możliwości, cech, złudzeń i całkowicie nieznanych przestrzeni. Wiele z tego niepoznanego świata wewnątrz  stanowi to, co nazywa się cieniem, te części naszej osobowości, które są nam nieznane, ale które potajemnie odbijają się w świecie, lub te części, które po uświadomieniu są rozczarowujące, sprzeczne z wyznawanymi przez nas wartościami. Jak jego własna słabość.

Rzeczywiście, Morpheus dotrzymał umowy, nie spojrzał na pozbawione tarczy szkła okulary Vasilija, patrzył cały czas na literki, jakby były takie niesamowicie fascynujące. Po prawdzie częściowo były, kolejne paragrafy umowy przyjemnie głaskały zapomniane regiony jego psyche, gdy czarodziejskie prawo miał w jednym palcu. Widocznie zaś spadła jakaś forma nerwowość, gdy Morpheus odwrócił okulary tak, aby soczewki patrzyły pusto na ścianę, a nie na niego.

— Bogowie nie istnieją, Vasilij — powiedział Morpheus dziwnym tonem. — Na pewno nie w formie, która dba o czyny jednego idioty wobec drugiej istoty. Staram się akceptować swoją starość, aczkolwiek nadal jestem rozdarty nad brodą.

Zacisnął usta, bo miał wrażenie, że zaczynają mu stawać włoski na karku. Coś było nie tak, podpowiadał mu to szósty zmysł. Uniósł głowę górę, ku otwartej przestrzeni nieba, jeszcze nie zasłoniętej szklaną kopułą, ale trzecie oko niepokojąco milczało. Było zbyt cicho.

— Wcale nie chciałem wysyłać odpowiedzi, bo część mnie wolałaby, żebyś po prostu o mnie zapomniał. Druga za to chce na zawsze być głosem, od którego nie możesz się uwolnić. I twoja oferta. Mówisz te wszystkie rzeczy, a jednak ona padła. Więc jak jest?

Wiatr się wzmagał.

— Jak już wspomniałeś, masz kogoś lepszego, więc dlaczego chcesz mnie?

Z jakiegoś powodu brzmiało to jak ostatnie słowa spadającej gwiazdy.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#17
24.06.2025, 22:50  ✶  
– Nie potrafię uwierzyć, że dałeś ugasić w sobie wspomnienie mnie. Mów mi o zakrzywieniu percepcji ile chcesz, zwykliśmy się przepychać na teorie godzinami, więc mnie nawet cieszy, że nie zatraciłeś jakiejś części siebie – a to, że ta część stanowiła jedną z największych jego zalet, pozostawił niedopowiedzeniem – ale Morfeuszu, konkluzją zawsze będzie to, że się powinieneś czołgać do hipnotyzera w worku pokutnym. – Wypowiedział te słowa tak samo arogancko jak zawsze i nie wybrzmiewał w tym nawet najmniejszy cień fałszu.

Pieprzony Morfeusz, który zawsze miał we wszystkim rację. Prawdziwą karą boską była nie impotencja – kara boska, jaka na niego spadła była tą, z jaką zmagało się wielu geniuszy jego pokroju – umysł przeżerało mu szaleństwo.

– Bogowie istnieją. – Skwitował, nie pozostając w tym szaleństwie w tyle. – Tworzą ich ludzie. – Interpretując rzeczywistość w sposób nadający pewnym osobom i zjawiskom o wiele większe znaczenie niż powinni. – I gwarantuję ci, że o to dbam. – Bogowie mieli to do siebie, że jako byty stworzone w ludzkiej wyobraźni, posiadali wiele ludzkich cech. Dolohov na przykład nieszczególnie dobrze panował nad emocjami. Im dłużej Longbottom mówił i zabierał go przez te zagmatwane, pokrętne ścieżki pełne dystansu, jakiego nie spodziewał się poczuć, tym mocniej biło mu serce. Już teraz łopotało niczym chorągiew na wichurze, ale za chwilę... Nie – nie istniał na tym świecie nikt, kto potrafiłby wywołać w nim tak głębokie uczucie gniewu. Morpheus zabierał go na jego wyżyny – dokładnie tam, gdzie rosły najbardziej cierpkie owoce jego desperacji.

– Oh pierdol się, naprawdę. To musi być katastrofa dla żywego człowieka z krwi i kości, kiedy akurat ja mu to wytykam. Wygląda na to, że nasza kłótnia z Hogwartu nauczyła cię pisać przepraszam na końcu listów, ale wciąż są momenty, w których nie widzisz niczego więcej niż czubek własnego nosa. Trzysta dwadzieścia jeden słów. Trzysta dwadzieścia jeden słów o tym jak mnie kochasz i za mną tęsknisz, a teraz mi mówisz, że nie chciałeś wysyłać odpowiedzi?! Jakaś część ciebie marzy o tym, żebym o tobie zapomniał? Ty skończony bucu, ta firma miała być nasza! Powinienem ci odgryźć ten palec, jak mieliśmy szesnaście lat, żebyś nie mógł rzucić zaklęcia bez myślenia o tym, kogo zostawiłeś za plecami. – Tak, był wzburzony. No bo dlaczego ta część nie wpadła na to, żeby zapytać JEGO o zdanie? Pękał dokładnie tak jak kiedyś, kiedy nie dostawał dokładnie tego, czego chciał – a siedział naprzeciwko króla nabierania wody w usta i podchodzenia do wszystkiego tak ostrożnie, że huragan, jakim był Dolohov miał ochotę wydrapać sobie oczy. Będzie mu teraz mówił o brodzie? Usłyszał to wyraźnie i najgorsze było to, że miał w tej sprawie jakąś opinię: łatwo wyhaczał to, jak broda dobrze podkreślała to, co w nim najbardziej lubił – olbrzymią wiedzę, mądrość, inteligencję i co najważniejsze – dojrzałość, w której nigdy nie dorastał mu do pięć. Momentami czuł się, jakby dzieliły ich lata. Pieprzony dziad, który zawsze miał rację! Pieprzony dziad, który zawsze wszystko widział i wiedział i wcale nie potrzebował do opisywania tego matematyki. To naprawdę było przekleństwo. Nie potrafił wyrzucić z pamięci stroju, w jakim przyjechał do przeklętego Oxfordshire, a on miał nadzieję, że tak po prostu zapomni o kilku latach swojego życia?! Niewątpliwie, mimo pięknych słów i marzeń o otworzeniu Instytutu bez podziałów, to nie Morpheus musiał martwić się rewanżem. To zmartwienie było dedykowane komukolwiek, kto położyłby się na zimnej pościeli obok niego. – Czego od ciebie chcę? Siedzisz w piątek wieczorem przy kolacji ze swoim byłym partnerem po wysłaniu mu listu miłosnego, po tym jak sporządził dokument na rolkę pergaminu, który cię z nim wiąże umową na przynajmniej sześć akademickich semestrów i się mnie pytasz, czego od ciebie chcę?! – Gdzieś w połowie tego podniósł się z miejsca, odkładając kieliszek na stół i już gestykulował rękoma w ten chaotyczny sposób zwiastujący krzyk, kiedy nagle – kompletnie dla siebie niespodziewanie – pisnął jak baba i odskoczył w bok.

– Ał! – I chociaż nie było to łatwe, na moment naprawdę zapomniał o tej kłótni, o narastającym w gardle krzyku. Spojrzał na rękę przypaloną od kawałka popiołu i w panice strzepnął go ze swojej skóry. Rozejrzał się wokół, bo przecież żadne z nich nie korzystało teraz z różdżki. Rozejrzał się po oknach. Nie było tam nic. Zresztą – jak którykolwiek z nich miałby tego nie przewidzieć? Palący kawałek czegoś, a na niebie brak łuny pożaru czy dymu. Zacząłby samego siebie podejrzewać o zwidy, gdyby identyczna rzecz nie wpadła mu do szampana ledwie kilka sekund później.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#18
26.06.2025, 22:07  ✶  

Bogowie Morpheusa zawsze byli bóstwami okrutnymi.

Pełna zazdrości Atena, która przemieniła Arachne w pająka, by nie dopuścić do tego, aby śmiertelnik tkał piękniejsze materiały od niej. Całun pogrzebowy przygotowany pod jej okiem miałby w sobie każdą tragedię wyrysowaną czernią i pomarańczem tradycyjnych waz. Był Hefajstos, bóg ognia, którego dzieci to zdeformowani cyklopi, niewolnicy jego kuźni, Mildred, Ambrosia, Alexander. Nie jego własne, nie prawdziwie. Przygarnięte i nieszczególnie oddane. Był Apollo, najokrutniejszy z nich, przypominający o słonecznej młodości, pieśń nad pieśniami, słońce które pali. I ostatecznie bóstwo, którego imienia nie wypowiadał nawet w głowie, jeśli nie był sam. Vasilij. Prywatny bóg, który przyjmował formę cielesną, a przy tym nie mniej odległą. Bóg burzy w szklance, długich szyfrów, świętej geometrii, zimnych dłoni i kompletnego szaleństwa.

— To go kurwa odgryź, teraz! — warknął Morpheus, wyciągając w stronę Vasilija rękę. Tak rzadko przeklinał, że w końcu emocje uciekły w płomiennej emfazie wulgarnego słowa. I wszystko w twarzy Morpheusa mówiło, że by mu na to pozwolił, zagryźć zęby na skórze, przebić ją, jego krew pomalowałaby usta Vasilija na dziwkarską czerwień, a chrząstki chrupnęły między zębami, jak szkiełka z fałszywych diamentów. — Bo bałem się właśnie tego! Raz ta sama treść to kartka z sennika, a innym razem list miłosny. Bo miłość czyni mnie idiotą, który zrobiłby dla ciebie wszystko! Myślisz, że nigdy nie próbowałem cofnąć czasu? I co, przyjąłbyś moje przepraszam z uśmiechem, gdybym ci powiedział, tak, cofniemy czas, ale Lyssa nigdy się nie urodzi? Że wrócisz do punktu zero, bez Praw Czasu, fanów, asystentów, pieniędzy? Oczywiście, że je podpiszę, oczywiście, że zwiążę się z tobą układem, bo... Vasilij? — przerwał swój równie sfrustrowany monolog, patrząc najpierw na rękę Dolohova, a następnie na kieliszek, do którego wpadło to coś. Ton nagle się zmienił, jak obrócona moneta, z wypluwania z siebie zgagi pragnienia i zakazu, do łagodnej troski. I tak, jak żaden z nich nie wyciągnął różdżki, bo nawet obrażając siebie, gnębiąc, nie zniżali się do ataków magicznych, teraz całe ciało Morpheusa się spięło, a w dłoni pojawiła się cisowa różdżka. Podniósł się gwałtownie, krzesło, na którym siedział, uderzyło zbyt głośno o posadzkę. W tym momencie przestało mieć znaczenie dlaczego na jakimkolwiek poziomie.

Morpheus spojrzał w górę i sam syknął, momentalnie otrzepując policzek, gdy w powietrzu rozwinął się gryzący zapach palonych włosów. Wyminął stolik i stanął obok drugiego mężczyzny, odruchowo przyjmując obronną pozycję, jak pies warujący, czekający albo na rozkaz, albo na zagrożenie. Czwarty płatek opadł na serwetkę, która obudziła się na chwilę ogniem, ale zaraz zgasła. Tkanina nie pali się tak szybko, jak papier.

— Nie, nie, nie... Nie teraz, nie. — Morpheus zbladł. Rzeczywiście zbladł, nawet jego oliwkowa karnacja, przybrudzona egipskim słońcem kilka dni temu, nie mogła nie oddać wrażenia odpływającej z twarzy krwi. Serce w klatce piersiowej Longbottoma, a co za tym idzie astrolabium w żołądku Vasilija rozpoczęło paniczny taniec. Jeśli wcześniej wyglądał, jak ktoś, komu brakuje piątek klepki, teraz białka oczu błyskały kontrastem z ciemnymi źrenicami, jak wzrok zwierzęcia zamkniętego w klatce. Oczy obłąkańca. — To miała być jesień, nie teraz, jeszcze jest lato. Nie. Nie. O czym była twoja wizja w Lammas, Vasilij?

Ostatnie słowa wypowiedział szeptem, całość drżała w pudle rezonansowym jego ciała, coraz ciszej i ciszej. Płomień w środku przygasł, a on obawiał się najgorszego.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#19
02.07.2025, 03:00  ✶  
Teraz?

– Teraz?! I jaka to niby smycz dla ciebie! – Chciał mu tę rękę uderzyć – nawet uniósł lekko bark, jakby chciał poderwać ją do góry, ale szybko tego ruchu zaniechał. Kontrolował się lepiej niż w dzieciństwie, żadne to pewne odkrycie, ale być może jakiś uspokajający człowieka fakt. Trzymanie w ryzach kipiącej w nim agresji, niedawanie ujścia najbardziej zwierzęcym odruchom. To było coś, co kosztowało go wiele opanowania.

Ale jego twarz pękła.

To, co mówił o jego córce... Widać było, jak blisko był krzyczenia głośniej, jak ta złość się w nim wzbiera i jak bystra głowa kogoś, kto uwielbiał utarczki słowne, gromadzi amunicję, dąży do odparcia ataku. Bo używanie karty jego córki nie mogło wezbrać w nim niczego innego niż złość. To była córka, którą prawdziwie poznał dopiero jako dorosłą kobietę. Przez te wszystkie lata był tak dogłębnie samotny, a teraz grano jej imieniem jak jakimś argumentem. Przecież powrót Morpheusa nie musiał jej zabijać – ten idiota wszystko chciał rozwiązywać łamaniem praw fizyki i rozpieprzaniem kruchej jak porcelana czasoprzestrzeni – a wystarczyło zapukać do drzwi, powiedzieć cześć i zacisnąć wątłe ciało drugiego z wieszczy w uścisku silnych ramion.

To cholernie bolało. Świadomość tego, że był jakimś mniej czy bardziej istotnym elementem życia wiecznie zabieganego Morpheusa Longbottoma, który rozwiązywał zagadki tego świata i nauczył się odpuszczać to, co najwyraźniej nie wiązało się z tym wszystkim, co napędzało go do działania. To słowo – odpuszczać – niech będzie przeklęte. Wryło mu się w głowę nawet bardziej niż ciche: kocham cię. Nie był przecież zachłanny – chciał jedynie wszystkiego. Chciał pożreć go w całości dokładnie tak, jak pożerał najpiękniejsze z klejnotów. Chciał trzymać go w tym ciasnym pudełku i mieć w całości dla siebie. To miał być jego Morpheus. Morpheus zawsze w parze z nim. Morpheus, który dowiaduje się o czymś nowym i od razu biegnie do niego. Morpheus wybierający go w każdej sytuacji, w każdym scenariuszu. Morpheus będący jego własnością. Ale nie był nią. Przedłużeniem jego duszy najwyraźniej był ktoś inny i od tej koncepcji Dolohovowi od razu zbierało się na wymioty. Nic nie wydawało mu się okrutniejsze od tego, że istnieli ludzie mający go na co dzień tak po prostu, bez szarpaniny, błagania, bez tych wszystkich utarczek, bez tego gniewu, bez pobojowiska jakim była cała ich relacja, bez tego oparzenia na ręce rujnującego wszystko – bo znowu zamiast końcówki zdania nie usłyszał nic ponad własne domysły. Czy zawsze tak było? Nie potrafił w tym stanie przywołać żadnego innego wspomnienia niż te, w których Morpheus wychodził na chłodnego buca bez empatii.

Sam już nie wiedział, czy go kochał, czy nienawidził. Był ten instynkt, który sprawił, że położył dłoń na jego barku. Był ten, który od razu ją cofnął i opuścił w dół, jakby oparzył się nim bardziej niż tym popiołem. W gruncie rzeczy był nawet gorszy niż ten popiół. Oczywiście – tym, co wywołało w nim taką reakcję i tak wzburzyło jego sercem, nie była sugestia o randce wieczorową porą, tylko kolejna z wizji końca świata, objawiająca się w formie łatwopalnego gówna sypiącego się chuj wie skąd.

Jeszcze się go pytał o wizje! Ale Dolohov nie otrzymywał żadnych wizji dotyczących najistotniejszych wydarzeń w kraju. Nie miał pojęcia co z tym zrobić, bo przecież... nie dało się ich wymusić. Nie potrafił się do tego przyznać. Do tego, że nie wiedział, o co chodzi z Lammas. Do tego, że kiedy wszyscy widzieli przed Beltane sceny żywcem wyjęte z ataku, on zobaczył co najwyżej fusy na dnie filiżanki. Nie przyznałby się do narastającego kompleksu absolutnie nikomu.

– Uuu, jestem wielki i mądry Morpheus Longbottom, pan gwiazd i czasoprzestrzeni! Największy mędrzec, który musiał przez ostatnich 20 lat walczyć o pokój na świecie. – Pokręcił głową. – Musiałem zostawić miłość za sobą... Oh jak mi ciężko. Do brody pewnie pasowałby mi wielki, szpiczasty kapelusz, ale wtedy przestanę pasować na głównego bohatera opowieści~ Ahyo~ Generał w filmie nigdy nie nosi hełmu, a pelerynkę to musi mieć utkaną z najlepszej wełny z dupy zaklętej owcy, wiadomo. – Nie krył już nawet pogłębiającego się uczucia skrzywdzenia. Poddawszy się, wskazał mu palcem drzwi lewego skrzydła i sam ruszył w tym kierunku. – Tam jest wieża widokowa. Można z niej obejrzeć miasto.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#20
05.07.2025, 00:14  ✶  

Tak krótki moment, a palił. Palił żywym ogniem, bardziej bolesnym, niż opadający popiół. Już wiedział, gdzie następnym razem zanurzy się skalpel, rozcinający skórę. Zamówił go dziesięć lat wcześniej, elegancką nasadkę z wymiennymi ostrzami ze stali nierdzewnej, którą trzymał w swoim biurku w Warowni, obok ulubionej talii kart proroczych, zestawu atramentów i dziennika snów, w dolnej szufladzie. Vasilij dotknął go, w dziwnym odruchu, który nie pasował do żadnych z wypowiadanych słów, ani do paraboli emocjonalnych tego spotkania. Tworzenie pieczęci, sigili, nie było takie trudne, gdy znało się runy, dopiero ich zaklinanie, to był proces, po który Morpheus nigdy nie sięgnął. W momencie samego dotyku, w osobnej części mózgu Morpheusa, którą okupował Vakel od lat, nawet o tym nie wiedząc, na stałe, zaczęły tworzyć się linie różnych możliwości. Jak rozciąć i zedrzeć skórę, aby czerwień cienkich pasków utworzyła lekko wypukły, biały wzór tkanki bliznowatej. Ładnie na nim wyglądała, srebrzyła się na nieco ciemniejszej skórze Longbottoma. W jego głowie było to jakieś zdanie, zaklęte i zamknięte w pojedynczym znaku. Nieduży krąg, przecinany do kolejnych run, tworzący orbitę dla czegoś pośrodku, co jeszcze nie skrystalizowało się w nim. Księżyce dookoła planety. Oczywiście pojawiła się też inna myśl, kornik drążący zdrowe drewno, niosący plagę zniszczenia, że to, co ze sobą zrobił, odrzuciłoby Vasilija, gdyby ujrzał jego skórę. Dobrze. Obrzydzenie jest lepsze, niż obojętność.

W tym momencie, w którym spadł popiół, wszelkie impertynanckie słowa przestały trafiać w Morpheusa. Wcześniej nadawały mu męczeński wygląd Świętego Sebastiana, najeżonego złotymi strzałami Apollina, ale wbrew temu, co myślała większość, nie tak umarł. Święty Sebastian, okrzyknięty przez młodzież świętym patronem homoseksualistów, został pobity na śmierć na rozkaz cesarza rzymskiego, a nie od egzekucji strzałami. Jego złoty Apollo mógł wziąć te swoje strzały i wsadzić sobie w części wsteczne.

Tylko jedno go ubodło, bo prawdą było, że Morpheus nigdy nikogo nie uratował. Samego siebie nie potrafił, a wiele razy w zgorzknieniu, wcale nie chciał. Pozwolił Alexandrowi się stoczyć, Ambrosii uwierzyć, że nie jest dość dobra, zabić jej ambicję, Vasilijowi żyć w poczuciu zdrady i cierpienia. Nigdy nikogo nie ocalił. Nigdy nie był bohaterem.

Zupełnie jakby nie docierały do niego słowa Vakela, oznajmił:

— Widziałem Dolinę w ogniu, a nad nią dym, kłębiący się w znak Voldemorta. Czułem cierpienie umierających drzew Greengrassów i spopielone ciała — ciało było jedno, jego własne,  ale nie uważał, aby oznaczało rzeczywiście jego osobę. Miał umrzeć tak wiele razy, że zaczynał mieć wrażenie, że ciąży nad nim klątwa i im więcej razy będzie przekonany o swojej śmiertelności, tym bardziej będą cierpieć ci, których ukochał. 

— Podobną miała inna jasnowidzka o Londynie. Ogień, Śmierciożercy i cierpienie bez konkretnej twarzy.

Pewna otwartość Morpheusa zniknęła, zamknięte wrota upchniętych w środku czułości do świętego gniewu Vakela. Po prostu zignorował powtórne nagrywanie się z niego. Dotknie go ono dopiero za jakiś czas, gdy głową przestanie pędzić w prawdopodobieństwach i płomieniach.

— Wiesz, gdzie są teraz twoi bliscy? — zapytał, odczuwając narastającą panikę wraz z kolejnymi kilkoma płatkami popiołu, które spadły na posadzę, jak poszarzały śnieg. Teraz on bezwiednie sięgnął po rękę Vasilija, aby ją złapać i pociągnąć go za sobą, we wskazane miejsce tarasu.  Nie zamierzał spuścić go z oczu.

Był tylko jeden ogień, który mógł pożreć Vakela Dolohova i był nim on.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Vakel Dolohov (7866), Morpheus Longbottom (6155)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa