W noc tak piękną jak dziś, mógłby przyjść do niej nawet z kwiatami. Właściwie to show dopiero zaczynało się rozkręcać, ale jak na przykładnego lidera partyzantki, Louvain zaczął już wyprzedzać pewne kroki. Dlatego już po pierwszych godzinach chaosu postanowił zająć się sprawą bezpiecznego odwrotu dla wszystkich bardziej wtajemniczonych. Nawet znał takie miejsce, dość niepozorne z zewnątrz, za to bardzo akuratne dla wszystkich śmierciożerców i naśladowców. Ataraxia nie dość, że według planów miała pozostać nietknięta przez płomienie, to posiadała nieco więcej przejść. Ukrytych przejść, o których mogli wiedzieć tylko nieliczni, ale to i tak w zupełności wystarczyło, aby zapewnić dla wszystkich rebeliantów bezpieczną drogę ewakuacji.
Właściwie to nie zamierzał nawet pytać właścicielki lokalu o zdanie. Dzisiaj i tak mało który śmierciożerca pytał kogokolwiek o pozwolenie na cokolwiek. W całym mieście już wyczuwalna była woń spalenizny, lecz nie tylko. Strach również miał dziś wieczór intensywną woń. Teleportował się prosto do wnętrza, przecież dobrze znał tę przestrzeń. Nie pierwszy raz kiedy się tutaj zjawił, ale pierwsza raz kiedy pozwolił ujrzeć się Ambrosie w pełnym umundurowaniu mrocznej sługi. Wiedział, że o tej porze zwykle już nie przyjmuje klientów, a jeśli nawet, to i tak była to najmniej odpowiednia pora na tarota i wróżby. Rozejrzał się nerwowo i kiedy tylko dostrzegł jej sylwetkę, od razu wymierzył do niej z różdżki. Pozwolił jej przez kilka sekund zanurzyć się we własnym strachu, jeśli jeszcze taki jej został. Już jakiś czas temu zdążył zauważyć, iż Rosie czasem potrafiła być tak wyprana z emocji, że aż chciało się mieć wrażenie, że McKinnon istnieje tylko teoretycznie. Chciał myśleć, że to wyłącznie jego podła zasługa, ale w jej wesołym jak zbite lustro życiu było więcej, niż jedno utrapienie. A szkoda.
Zaśmiał się w końcu jednak, rozbawiony. On miał wiele powodów do radości, ale czy ona? Opuścił różdżkę, choć wielu podobnych jej statusowi krwi mogło mieć dzisiaj słuszne obawy, to jednak nie panna zabaweczka. Chwycił dłonią za maskę i sobie znanym zaklęciem odczepił ją od całego stroju śmierciożercy, ukazując swoją prawdziwą twarz. Wolno kołyszący się dym wokół jego postaci mający za zadanie zmylić wzrok patrzących na temat jego sylwetki, również opadł rozchodząc się falą po podłodze. Spojrzał jej w oczy dając do zrozumienia, że to nie to samo zło co zawsze zawitało pod jej dach. Jeszcze raz rozejrzał się po wnętrzu, zawieszając nieco dłużej wzrok na tym co działo się za szybą. - Masz cholerne szczęście trzpiotko. Chociaż raz w życiu dokonałaś dobrego wyboru. Rzucił zupełnie zuchwale, jakby właśnie przelał na nią ogrom swojej łaski. Chociaż to nie jego decyzją było, aby ocalić jej miejsce, tylko kogoś innego, to czuł że była to odpowiednia decyzja z którą mógłby się nawet zgodzić. Nawet jeśli była to cygańska decyzja. O swoich trzeba było pamiętać, a Kościana Księżniczka wykazała się odpowiednio, by zasłużyć na ochronę w godzinie pożogi.