- Ależ to było z grzeczności - odparł zatem bez mrugnięcia okiem.
Tak, prawdopodobnie powinien znaleźć inną, bardziej dyskretną odpowiedź, tyle tylko, że nie chciał tego robić. Nie miał ochoty kłamać. Tego dnia dostatecznie wiele razy musieli posuwać się do składania fałszywych zeznań i kombinowania, aby osiągnąć zamierzony cel. Poza tym...
...znali się, czyż nie? Momentami aż za dobrze. Mógłby zatem próbować machać ręką, ale to nie oznaczało, że przyjaciel postanowiłby mu uwierzyć. Wybrał zatem rozsądniejszą opcję. Nie zamierzał kłamać Corneliusowi w żywe oczy, postawił na stwierdzenie faktu. Tak, początkowo tylko on został zaproszony, ale ostatecznie spodziewano się ich razem. I tak: było już zdecydowanie za późno, aby Corio mógł wykręcić się ze spotkania.
Szczególnie, że nie minęło zbyt wiele czasu pomiędzy momentem, w którym Roise zapukał do drzwi a chwilą pojawienia się Nory. W dalszym ciągu nie wiedział, w jaki sposób Figgównie udawało się tak dobrze poruszać na tych jej szpilach, ale za każdym razem, gdy miał okazję to sprawdzić, dziewczyna zdecydowanie nie zawodziła. Bez dwóch zdań potrafiła bardzo sprawnie chodzić na niebotycznie wysokich obcasach.
Uśmiechnął się na jej widok, wchodząc do środka, aby nie stać dłużej na ulicy. Zaczęło robić się późno a Londyn o tej porze stawał się jakby trochę bardziej nieprzyjazny. Nie to, żeby Ambroise czegokolwiek się obawiał, jednak nie chciał zwracać na nich nadmiernej uwagi otoczenia. Mimo wszystko dosyć mocno rzucali się w oczy, zaś Eleonorze nie były potrzebne żadne niezbyt pochlebne plotki, jakie mogły zrodzić się z ich wizyty wieczorną porą.
- Co? - W pierwszej chwili zmarszczył czoło i zmrużył oczy, posyłając pytające spojrzenie w kierunku Nory, jednak zaledwie moment później dotarł do niego sens usłyszanego pytania.
Nie, oczywiście, że nie zgubił kluczy. Na ogół nie zwykł gubić istotnych przedmiotów. Nie należał do tego typu chaotycznych ludzi, którym nie można było powierzyć swojej własności bez obaw, że prędzej niż później przyznają się do tego, że no, jakoś tak wyszło. Nie. W żadnym wypadku.
Co więcej, był niemal w stu procentach pewien, że w mieszkaniu (które co prawda doszczętnie spłonęło, no ale) nie panowała aż tak dramatyczna temperatura, aby metal stopił się bądź też wygiął tak bardzo, że nie dałoby się wejść do lokalu bez pukania, po prostu sobie otwierając. Nie, nie.
Ponadto, gdyby mocniej zastanowił się nad możliwością wejścia do klubokawiarni w inny sposób niż ten wybrany, pewnie szybko doszedłby do wniosku, że powinien sprawdzić torby zabrane z Londynu. Ba, być może nawet portfel, który miał przy sobie. Istniała duża szansa, że miał klucze na podorędziu. Tyle tylko, że nie zwykł nadużywać zaufania, nawet gdy się go spodziewano.
- Jest późno - stwierdził bez zamiaru głębszego wdawania się w wyjaśnienia odnośnie korelacji późnej pory z pukaniem do drzwi, nie zaś otwieraniem ich sobie z klucza.
Zamiast tego krótko ścisnął Norę na powitanie, posyłając jej kolejny krótki uśmiech i moment później odsuwając się, aby Lestrange mógł wręczyć dziewczynie kwiatek w doniczce. Machnął także głową w kierunku Benjy'ego, dochodząc dokładnie do tego samego wniosku, co przyjaciel. Nie potrzebowali odstawiać scenek powitalnych.
- Cała, zdrowa, choć raczej umiarkowanie zadowolona - kiwnął głową, uśmiechając się kącikiem ust i dodając w celu wyjaśnienia. - Dopiero przyzwyczaja się do zmiany warunków i do nowego towarzystwa - dopowiedział, raczej bez głębszego zaniepokojenia związanego z tym faktem.
Doskonale pamiętał, w jaki sposób zachowywała się Lilia, gdy po raz pierwszy zabrał ją do domu. W końcu nie było to aż tak znowu dawno temu. Czas mijał, jednak nie dało się ukryć, że w pewnym sensie oboje nadal przyzwyczajali się do siebie nawzajem. W tym momencie doszła do tego nie tylko jedną nowa osoba, ale także dwa inne stworzenia.
Do wczoraj był z nimi również jeszcze jeden kot, lecz w tym momencie w domu pozostawały wyłącznie zwierzaki jego i Geraldine, czyli stały pakiet na całą bliżej nieokreśloną przyszłość. Bliższą bądź dalszą. Oczywiście, nie biorąc pod uwagę szczura należącego do Prudence, jednakże ten raczej nie miał do czynienia ani z kotem, ani z psami. Z wiadomych względów, rzecz jasna.
Dodatkowo, Ambroise zdawał sobie sprawę z nieufności kotki, jaką powierzyła mu Nora. Lilia nie lubiła obecności zbyt wielu osób, czy to pojedynczo, czy też (nie daj, Merlinie) na raz. Tymczasem z konieczności mieszkali teraz w naprawdę sporym gronie, przez co zwierzęta bez wątpienia trochę bardziej się stresowały. Ostatecznie było jednak całkiem nieźle. Szczególnie jak na to, co mogło się wydarzyć.
Nim jednak zdążył dodać coś więcej w tym temacie albo w ogóle jakikolwiek zabrać głos, do jego uszu doszedł dźwięk pukania. Odgłos dobiegał od tej samej frontowej strony, od której przed chwilą weszli wraz z Corneliusem. Ambroise spojrzał w kierunku Nory, dochodząc do wniosku, że gospodyni nie wygląda na zaskoczoną, więc najpewniej spodziewała się jeszcze kogoś.
No cóż, niespodziewanego z perspektywy Greengrassa. Co prawda, nie dał tego po sobie poznać. Nie drgnęła mu nawet powieka, gdy spostrzegł znajomą sylwetkę wchodzącą do pomieszczenia. Choć może bardziej to, w jaki sposób prezentował się Longbottom. Jednakże wewnątrz bez wątpienia poczuł się zaskoczony widokiem Erika.
W gruncie rzeczy, to miało jednak całkiem sporo sensu. Szczególnie z perspektywy Figgówny, która przecież przyjaźniła się z nowoprzybyłym. Bez wątpienia mogła chcieć oderwać go od myśli o tym, co przeszła Warownia i związani z nią ludzie. Teoretycznie, Roise nie miał jeszcze okazji do odwiedzenia tamtej części Doliny Godryka, więc nie wiedział, co było prawdą, co zaś należało traktować jako przerysowanie i chęć karmienia się cudzymi dramatami. Był wyłącznie w rodzinnej posiadłości, aby upewnić się, że wszystko (mniej lub bardziej) przetrwało. Jednakże bez wątpienia słyszał to i owo. Nie były to pokrzepiające wieści.
- Siema - rzucił całkiem lekkim tonem, nie ruszając się przy tym z miejsca, bo choć znał Erika, nie był z nim wyjątkowo blisko.
Do niedawna zdecydowanie nie zamierzał tego zmieniać. Obecnie? Raczej także tego nie planował, jednakże przynajmniej wyzbył się tej części podejścia do młodszego kolegi, przez które ich wieczór niekoniecznie mógłby należeć do miłych bądź udanych. Aktualnie powrócił do bardzo neutralnego stosunku do przyjaciela dwóch najbliższych mu kobiet. Zresztą, nie zamierzał zachowywać się jak ostatni palant.
Nie skomentował zatem względnie dobrego stanu Longbottoma. Wystarczyło, że w pewnym sensie zrobiła to Nora.
- Jeśli zmiotą kogoś na tyle, że uśnie pod stołem, przynajmniej będzie łatwiej sprawdzić działanie klątwy - to mówiąc, lekko wzruszył ramionami.
Oczywiście, raczej nie przewidywał faktycznego zaistnienia podobnej sytuacji. No, przynajmniej nie w swoim własnym przypadku. W końcu miał naprawdę mocną głowę. Warto dodać, że w przeciwieństwie do niektórych, co już nieco zwiększało prawdopodobieństwo przynajmniej jednego lądowania pod stołem po zapoznaniu się z wyrobami skrzatki Longbottomów.
Jednakże tego dnia wyjątkowo nie zamierzał przejmować się rzeczami, które mogą ale nie muszą się zdarzyć. Nie, zdecydowanie nie. W ostatnim czasie był to dla niego zdecydowanie zbyt powtarzalny motyw. Musiał przewidywać, zakładać, manewrować, rozporządzać wszystkim tym, co nagle zostało mu zrzucone na głowę.
Potrzebował oddechu. I to nie tylko metaforycznie, niestety. Ten przeklęty (może nawet dosłownie) kaszel, jaki pojawił się u niego tuż po pożarach, nadal nie minął. Teoretycznie podobne dolegliwości płucne mogły utrzymywać się całkiem długo, jednak nie dało się ukryć, że w tym wypadku było to wyjątkowo męczące. Co gorsza, jak na ten moment, naprawdę mało co było w stanie cokolwiek na to poradzić.
Słysząc odpowiedź ze strony Benjy'ego, kiwnął tylko głową w wyrazie aprobaty. Jasne, gdyby musieli najpierw zająć się klątwą (co byłoby równie logiczne), pewnie nawet zaoferowałby swoje wsparcie w tym zakresie. Co prawda nie znał się na fachu kumpla, jednak nie zwykł stać niczym miotła, opierając się o ścianę, podczas gdy inni działali na rzecz czegoś, co było tak istotne. Skoro jednak mogli dać sobie czas na drinka bądź dwa, postanowił skorzystać z chwili. Skierował wzrok w kierunku Figgówny, zadając jej jedno konkretne pytanie.
- Co potrzebujesz, żebym zrobił? - Formułując zdanie w taki a nie inny sposób, uczynił to całkowicie celowo, gdyż nie chciał w tym momencie słyszeć niczego w rodzaju po prostu usiądź.
Nie. To zdecydowanie nie wchodziło w grę. Tym bardziej, że może nie użył dziś klucza, aby wejść do klubokawiarni, jednak w dalszym ciągu nie zamierzał udawać przypadkowego gościa. Szczególnie, kiedy mógł zająć się czymś produktywnym i zarazem przyjemnym, odciągając myśli od ostatnich wydarzeń, problemów z remontami kamienic oraz faktycznym problemem, jaki dotykał lokalu Nory.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down