• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[13.09.1972 - wieczór] z rejestru strasznych snów| Erik, Roise, Benjy, Corio i Norka

[13.09.1972 - wieczór] z rejestru strasznych snów| Erik, Roise, Benjy, Corio i Norka
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
02.07.2025, 22:34  ✶  
Słysząc pytanie ze strony przyjaciela, prawdopodobnie powinien znacząco pokręcić głową i stwierdzić coś, co w niezbyt dostrzegalnym stopniu minęłoby się z prawdą. Coś, co nie byłoby całkowitym kłamstwem, jednak bez wątpienia byłoby pewnym zaprzeczeniem rzeczywistości, bowiem Nora bez dwóch zdań zrobiła to wszystko z grzeczności. Jasne, z pewnością nie miała nic przeciwko rozszerzeniu zaproszenia, zapewne zrobiła to bez większego zawahania, nawet nie musząc szczególnie namyślać się przed napisaniem odpowiedzi. Tyle, że to wciąż nie zmieniało faktów. To nadal była grzeczność. To wciąż była kultura. To w dalszym ciągu pozostawała Nora z jej wyjątkowymi towarzyskimi manierami.
- Ależ to było z grzeczności - odparł zatem bez mrugnięcia okiem.
Tak, prawdopodobnie powinien znaleźć inną, bardziej dyskretną odpowiedź, tyle tylko, że nie chciał tego robić. Nie miał ochoty kłamać. Tego dnia dostatecznie wiele razy musieli posuwać się do składania fałszywych zeznań i kombinowania, aby osiągnąć zamierzony cel. Poza tym...
...znali się, czyż nie? Momentami aż za dobrze. Mógłby zatem próbować machać ręką, ale to nie oznaczało, że przyjaciel postanowiłby mu uwierzyć. Wybrał zatem rozsądniejszą opcję. Nie zamierzał kłamać Corneliusowi w żywe oczy, postawił na stwierdzenie faktu. Tak, początkowo tylko on został zaproszony, ale ostatecznie spodziewano się ich razem. I tak: było już zdecydowanie za późno, aby Corio mógł wykręcić się ze spotkania.
Szczególnie, że nie minęło zbyt wiele czasu pomiędzy momentem, w którym Roise zapukał do drzwi a chwilą pojawienia się Nory. W dalszym ciągu nie wiedział, w jaki sposób Figgównie udawało się tak dobrze poruszać na tych jej szpilach, ale za każdym razem, gdy miał okazję to sprawdzić, dziewczyna zdecydowanie nie zawodziła. Bez dwóch zdań potrafiła bardzo sprawnie chodzić na niebotycznie wysokich obcasach.
Uśmiechnął się na jej widok, wchodząc do środka, aby nie stać dłużej na ulicy. Zaczęło robić się późno a Londyn o tej porze stawał się jakby trochę bardziej nieprzyjazny. Nie to, żeby Ambroise czegokolwiek się obawiał, jednak nie chciał zwracać na nich nadmiernej uwagi otoczenia. Mimo wszystko dosyć mocno rzucali się w oczy, zaś Eleonorze nie były potrzebne żadne niezbyt pochlebne plotki, jakie mogły zrodzić się z ich wizyty wieczorną porą.
- Co? - W pierwszej chwili zmarszczył czoło i zmrużył oczy, posyłając pytające spojrzenie w kierunku Nory, jednak zaledwie moment później dotarł do niego sens usłyszanego pytania.
Nie, oczywiście, że nie zgubił kluczy. Na ogół nie zwykł gubić istotnych przedmiotów. Nie należał do tego typu chaotycznych ludzi, którym nie można było powierzyć swojej własności bez obaw, że prędzej niż później przyznają się do tego, że no, jakoś tak wyszło. Nie. W żadnym wypadku.
Co więcej, był niemal w stu procentach pewien, że w mieszkaniu (które co prawda doszczętnie spłonęło, no ale) nie panowała aż tak dramatyczna temperatura, aby metal stopił się bądź też wygiął tak bardzo, że nie dałoby się wejść do lokalu bez pukania, po prostu sobie otwierając. Nie, nie.
Ponadto, gdyby mocniej zastanowił się nad możliwością wejścia do klubokawiarni w inny sposób niż ten wybrany, pewnie szybko doszedłby do wniosku, że powinien sprawdzić torby zabrane z Londynu. Ba, być może nawet portfel, który miał przy sobie. Istniała duża szansa, że miał klucze na podorędziu. Tyle tylko, że nie zwykł nadużywać zaufania, nawet gdy się go spodziewano.
- Jest późno - stwierdził bez zamiaru głębszego wdawania się w wyjaśnienia odnośnie korelacji późnej pory z pukaniem do drzwi, nie zaś otwieraniem ich sobie z klucza.
Zamiast tego krótko ścisnął Norę na powitanie, posyłając jej kolejny krótki uśmiech i moment później odsuwając się, aby Lestrange mógł wręczyć dziewczynie kwiatek w doniczce. Machnął także głową w kierunku Benjy'ego, dochodząc dokładnie do tego samego wniosku, co przyjaciel. Nie potrzebowali odstawiać scenek powitalnych.
- Cała, zdrowa, choć raczej umiarkowanie zadowolona - kiwnął głową, uśmiechając się kącikiem ust i dodając w celu wyjaśnienia. - Dopiero przyzwyczaja się do zmiany warunków i do nowego towarzystwa - dopowiedział, raczej bez głębszego zaniepokojenia związanego z tym faktem.
Doskonale pamiętał, w jaki sposób zachowywała się Lilia, gdy po raz pierwszy zabrał ją do domu. W końcu nie było to aż tak znowu dawno temu. Czas mijał, jednak nie dało się ukryć, że w pewnym sensie oboje nadal przyzwyczajali się do siebie nawzajem. W tym momencie doszła do tego nie tylko jedną nowa osoba, ale także dwa inne stworzenia.
Do wczoraj był z nimi również jeszcze jeden kot, lecz w tym momencie w domu pozostawały wyłącznie zwierzaki jego i Geraldine, czyli stały pakiet na całą bliżej nieokreśloną przyszłość. Bliższą bądź dalszą. Oczywiście, nie biorąc pod uwagę szczura należącego do Prudence, jednakże ten raczej nie miał do czynienia ani z kotem, ani z psami. Z wiadomych względów, rzecz jasna.
Dodatkowo, Ambroise zdawał sobie sprawę z nieufności kotki, jaką powierzyła mu Nora. Lilia nie lubiła obecności zbyt wielu osób, czy to pojedynczo, czy też (nie daj, Merlinie) na raz. Tymczasem z konieczności mieszkali teraz w naprawdę sporym gronie, przez co zwierzęta bez wątpienia trochę bardziej się stresowały. Ostatecznie było jednak całkiem nieźle. Szczególnie jak na to, co mogło się wydarzyć.
Nim jednak zdążył dodać coś więcej w tym temacie albo w ogóle jakikolwiek zabrać głos, do jego uszu doszedł dźwięk pukania. Odgłos dobiegał od tej samej frontowej strony, od której przed chwilą weszli wraz z Corneliusem. Ambroise spojrzał w kierunku Nory, dochodząc do wniosku, że gospodyni nie wygląda na zaskoczoną, więc najpewniej spodziewała się jeszcze kogoś.
No cóż, niespodziewanego z perspektywy Greengrassa. Co prawda, nie dał tego po sobie poznać. Nie drgnęła mu nawet powieka, gdy spostrzegł znajomą sylwetkę wchodzącą do pomieszczenia. Choć może bardziej to, w jaki sposób prezentował się Longbottom. Jednakże wewnątrz bez wątpienia poczuł się zaskoczony widokiem Erika.
W gruncie rzeczy, to miało jednak całkiem sporo sensu. Szczególnie z perspektywy Figgówny, która przecież przyjaźniła się z nowoprzybyłym. Bez wątpienia mogła chcieć oderwać go od myśli o tym, co przeszła Warownia i związani z nią ludzie. Teoretycznie, Roise nie miał jeszcze okazji do odwiedzenia tamtej części Doliny Godryka, więc nie wiedział, co było prawdą, co zaś należało traktować jako przerysowanie i chęć karmienia się cudzymi dramatami. Był wyłącznie w rodzinnej posiadłości, aby upewnić się, że wszystko (mniej lub bardziej) przetrwało. Jednakże bez wątpienia słyszał to i owo. Nie były to pokrzepiające wieści.
- Siema - rzucił całkiem lekkim tonem, nie ruszając się przy tym z miejsca, bo choć znał Erika, nie był z nim wyjątkowo blisko.
Do niedawna zdecydowanie nie zamierzał tego zmieniać. Obecnie? Raczej także tego nie planował, jednakże przynajmniej wyzbył się tej części podejścia do młodszego kolegi, przez które ich wieczór niekoniecznie mógłby należeć do miłych bądź udanych. Aktualnie powrócił do bardzo neutralnego stosunku do przyjaciela dwóch najbliższych mu kobiet. Zresztą, nie zamierzał zachowywać się jak ostatni palant.
Nie skomentował zatem względnie dobrego stanu Longbottoma. Wystarczyło, że w pewnym sensie zrobiła to Nora.
- Jeśli zmiotą kogoś na tyle, że uśnie pod stołem, przynajmniej będzie łatwiej sprawdzić działanie klątwy - to mówiąc, lekko wzruszył ramionami.
Oczywiście, raczej nie przewidywał faktycznego zaistnienia podobnej sytuacji. No, przynajmniej nie w swoim własnym przypadku. W końcu miał naprawdę mocną głowę. Warto dodać, że w przeciwieństwie do niektórych, co już nieco zwiększało prawdopodobieństwo przynajmniej jednego lądowania pod stołem po zapoznaniu się z wyrobami skrzatki Longbottomów.
Jednakże tego dnia wyjątkowo nie zamierzał przejmować się rzeczami, które mogą ale nie muszą się zdarzyć. Nie, zdecydowanie nie. W ostatnim czasie był to dla niego zdecydowanie zbyt powtarzalny motyw. Musiał przewidywać, zakładać, manewrować, rozporządzać wszystkim tym, co nagle zostało mu zrzucone na głowę.
Potrzebował oddechu. I to nie tylko metaforycznie, niestety. Ten przeklęty (może nawet dosłownie) kaszel, jaki pojawił się u niego tuż po pożarach, nadal nie minął. Teoretycznie podobne dolegliwości płucne mogły utrzymywać się całkiem długo, jednak nie dało się ukryć, że w tym wypadku było to wyjątkowo męczące. Co gorsza, jak na ten moment, naprawdę mało co było w stanie cokolwiek na to poradzić.
Słysząc odpowiedź ze strony Benjy'ego, kiwnął tylko głową w wyrazie aprobaty. Jasne, gdyby musieli najpierw zająć się klątwą (co byłoby równie logiczne), pewnie nawet zaoferowałby swoje wsparcie w tym zakresie. Co prawda nie znał się na fachu kumpla, jednak nie zwykł stać  niczym miotła, opierając się o ścianę, podczas gdy inni działali na rzecz czegoś, co było tak istotne. Skoro jednak mogli dać sobie czas na drinka bądź dwa, postanowił skorzystać z chwili. Skierował wzrok w kierunku Figgówny, zadając jej jedno konkretne pytanie.
- Co potrzebujesz, żebym zrobił? - Formułując zdanie w taki a nie inny sposób, uczynił to całkowicie celowo, gdyż nie chciał w tym momencie słyszeć niczego w rodzaju po prostu usiądź.
Nie. To zdecydowanie nie wchodziło w grę. Tym bardziej, że może nie użył dziś klucza, aby wejść do klubokawiarni, jednak w dalszym ciągu nie zamierzał udawać przypadkowego gościa. Szczególnie, kiedy mógł zająć się czymś produktywnym i zarazem przyjemnym, odciągając myśli od ostatnich wydarzeń, problemów z remontami kamienic oraz faktycznym problemem, jaki dotykał lokalu Nory.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#12
08.07.2025, 22:12  ✶  
— Jak zawsze. W ogóle się nie zmieniłem odkąd ostatni raz się widzieliśmy — skomentował, puszczając po chwili Norę. Spróbował zmusić kąciki ust do wygięcia się ku górze. — Więc jest to jakiś pozytyw. Przynajmniej dalej możesz mnie rozpoznać na pierwszy rzut oka.

Skinął głową na sugestię dotyczącą kolorowych drinków. Ech, czy przypadkiem kiedy pili ostatnio razem na mieście, to czy nie próbował jej pochwalić się zakupem łodzi? Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia wydawało się to być tak dawno temu, a przecież minęło zaledwie... Niecałe trzy miesiące? Trzy i pół? Zmarszczył lekko czoło. Cóż, dobrze, że przynajmniej jacht nie spłonął, skomentował bezgłośnie. Tyle dobrego. I to, że Jelenia Góra pozostała w stanie naruszonym. Żadne z tych miejsc nie mogło się jednak równać z Warownią. Ba, nie byłoby w stanie pomieścić aktualnych mieszkańców.

— Dla mnie podwójny drink. Od razu — podsunął Norze, przesuwając się bliżej reszty grupy, przekazując przy okazji Norze torbę z alkoholem. — Naprawdę potrzebuje się nieco... zrelaksować.

Raczej utopić smutki. Oddać się zapomnieniu. Napić się. Nagrzmocić? Miał wrażenie, że każde z tych określeń mogłoby sprawić, że Figg zaczęłaby się o niego mocno martwić. W sumie nic dziwnego. Zazwyczaj to właśnie on starał się patrzeć na aktualne zdarzenia ze względnie pozytywnej perspektywy, ale ostatnio nawet jego pogląd na to obecną sytuację w kraju zaczął być nieco wyblakły. Dodać do tego Widma buszujące w lesie w Dolinie Godryka, upadek Warowni i całą masę innych problemów związanych z życiem prywatnym organizacją i pracą, a... Erik chyba też zacząłby się o siebie martwić.

— I nawzajem — odparł Longbottom, podając Corneliusowi rękę na powitanie. — Miło widzieć cię w jednym kawałku. Nie miałem jeszcze za bardzo zorientować się w tym, jak teraz Ministerstwo wygląda... kadrowo. — Skrzywił się lekko na brzmienie własnych słów. — To jest, sporo osób pewnie wzięło urlopy, żeby jakoś... doprowadzić wszystko do porządku u siebie.

Chociaż od znacznej większości przyjaciół zdążył już otrzymać jakieś wieści, czy to drogą ustną czy listowną, tak nieco obawiał się pełnego powrotu do pracy w pełnym wymiarze godzin. Z tego co zauważył podczas pomocy w mieście Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów zareagował z lekkim opóźnieniem, ale kto wie, czy ktoś z Brygady Uderzeniowej lub Biura Aurorów nie wpakował się w jakieś kłopoty? Z drugiej strony, Brenna pewnie już by coś o tym usłyszała, pomyślał przelotnie, uspokajając się poniekąd na tę myśl. Siostra wprawdzie nie uchodziła za plotkarę, ale wiedziała, co w trawie piszczy. Zwłaszcza, gdy chodziło o ludzi z ich kręgów znajomych.

Skinął głową na powitanie Ambroża, uśmiechając się minimalnie na uwagę odnośnie mocy tutejszych trunków.

— Jeśli tradycyjny alkohol nie zna egzaminu, to skrzaci bimber na pewno załatwi sprawę. Nie gwarantuję, że skończymy pod stołem, ale na pewno będzie... ciekawie — dorzucił od siebie, walcząc sam ze sobą, żeby nie spojrzeć na Norę. Kto jak kto, ale ona akurat wiedziała, jak może się skończyć obcowanie z kilkoma szklankami wytworów Malwy. — Ewentualnie Ulica Pokątna będzie w nieco gorszym stanie.

Tylko czy ktoś w ogóle zwróciłby na to uwagę, gdyby nagle wytrzasnęli skądś kilka taczek i urządzili sobie rajd przez magiczną dzielnicę? Biorąc pod uwagę zniszczenia jakich doznała dzielnica raczej mało kto zwróciłby uwagę na uszkodzenie chodnika czy jakieś wybite okno. Lub hałasy. Lub...

— Co aktywuje? — dopytał z nutką zaciekawienia w głosie na uwagę Benjy'ego. Rozejrzał się na prawo i lewo, jakby jakiekolwiek modyfikacje lokalu - magiczne czy niemagiczne - miały mu się od razu rzucić w oczy. Korciło go, żeby spytać, co sądzą o ogniu. O tym jak przedarł się przez zabezpieczenia, którym zapewne najeżone były co poniektóre kamienicy na Ulicy Pokątnej lub Alei Horyzontalnej. — Kombinowaliście już coś z zaklęciami obronnymi?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#13
09.07.2025, 20:16  ✶  

Cornelius, choć na ogół raczej był powściągliwy w wyrażaniu emocji, nie potrafił powstrzymać delikatnego uniesienia kącika ust, gdy Eleonora dygnęła przed nim z tą niezobowiązującą, teatralną, a jednocześnie zupełnie niepozbawioną wdzięku manierą. Ukłonił się w odpowiedzi równie lekko, lecz z zupełnie innym wyczuciem niż to, jakie stosował wobec dam z dobrych domów, które niekoniecznie przepadały za byciem traktowanymi jak porcelana. W jego ruchu, tym razem, było znacznie więcej świadomej teatralności. Domyślił się, że Nora próbowała rozluźnić atmosferę i sprawić, by nikt z obecnych nie czuł się zobowiązany do odgrywania roli, która nie pasowała do przyjacielskiego spotkania. Doceniał to, w istocie, szczerze doceniał i może właśnie dlatego, zamiast udzielić formalnej odpowiedzi, pozwolił sobie na coś nietypowego jak na siebie - otwarty komplement.

- Jeżeli to są twoje skromne progi, droga Noro, to nie zazdroszczę tym wystawniejszym miejscom. - Odpowiedział cicho, ale z tym ledwie zauważalnym błyskiem w oku, który pojawiał się u niego tylko w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach. Nie był ironiczny, był uprzejmy, niemal ciepły, ale tak, jak się bywało ciepłym dla kogoś, z kim się jeszcze nie było blisko. Lestrange był człowiekiem, który nie potrzebował wielu słów, by okazać szacunek, gest, spojrzenie, wyważony ton wystarczały. Nie zdołałby się zapewne całkiem wyzbyć manier, które były mu nieodłączne od dzieciństwa, ale potrafił przyjąć gościnność z godnością i bez nadęcia.

Widząc reakcję Nory na doniczkę, Corio skłonił lekko głowę, nie komentując od razu, bo z zasady nie komentował własnych gestów. Obdarowywanie było u niego czymś naturalnym,  raczej obowiązkiem wyznaczanym przez zasady kultury, niż chęcią popisania się i postawienia w dobrym świetle, ujął go jednak ten odruch szczerego „och”, ta nieudawana wdzięczność, której kobieta nie próbowała maskować pod warstwą nadmiernej uprzejmości. Obserwował z pewnym zadowoleniem, jak jej twarz rozjaśniła się na widok rośliny. Był typem człowieka, który nie oczekiwał pochwał, ale nie miał też nic przeciwko drobnym gestom wdzięczności, szczególnie gdy były autentyczne. Mimo że Cornelius nie zabiegał o uznanie, to jednak nie był mu obojętny fakt, że jego drobny gest trafił w gust gospodyni. Zerknął kątem oka na kolorową donicę, chcąc się upewnić, że kokarda trzyma się prosto, po czym skinął głową. Uśmiech, którym Nora go obdarzyła, nie wymagał od niego żadnej reakcji, ale jego spojrzenie spoczęło na niej o ułamek sekundy dłużej, niż to było konieczne. Tylko tyle. Eleonora była przeciwieństwem jego samego, i może właśnie dlatego ten prezent był tak trafny.

- Cieszę się, że trafiłem. Miałem pewne podejrzenia, że jaskrawość nie będzie tu traktowana jak nietakt. - Poczuł ulgę, że nie musiał tłumaczyć swoich motywacji, zbyt często bywał postrzegany jako zbyt formalny, zbyt wyważony, może nawet zbyt odległy. Dlatego drobna reakcja Eleonory, jej ciepły uśmiech, sprawiły, że poczuł się bardziej jak gość, a nie tylko dodatek do pakietu z Greengrassem. Nie próbował jej przekonywać, że przyniesienie podarunku nie było fatygą. Było nią, oczywiście, ale był to ten rodzaj fatygi, którego mężczyzna nie uznawał za ciężar, a raczej za konieczny i oczywisty element bycia przyzwoitym człowiekiem w cywilizowanym społeczeństwie. Wzrokiem podążył za doniczką, która wylądowała na ladzie obok kota, i przez krótką chwilę jego spojrzenie napotkało spojrzenie kocich oczu. Zwierzę zmierzyło go z tą samą godnością, z jaką on sam zwykł traktować większość obcych, po czym ziewnęło z rozbrajającą obojętnością.

Corio jeszcze przez chwilę obserwował kotkę, jej senne manewry i ospałe spojrzenie, którym obdarzyła każdego z gości. Miała w sobie tę bezczelną niezależność, którą Cornelius w głębi ducha cenił u istot, i ludzi, najbardziej.

Gdy Eleonora przeszła do przywitania z Erikiem, Cornelius cofnął się cicho w głąb sali, dając im przestrzeń, to nie była jego chwila i nie próbował jej przejąć, w jego świecie prywatność była cenniejsza niż ciepłe słowa, zwłaszcza gdy miało się świadomość, że nie wszystkie rany goją się od razu, i nie wszystkie powinny być wystawiane na światło dzienne. Nie skomentował uścisku, jakim Figg objęła Longbottoma ani tego, jak długo trwał. Patrzył w bok, z uprzejmym brakiem wścibstwa. Zawód, który wykonywał, uczył wielu rzeczy -  cierpliwości, wyrozumiałości, umiejętności widzenia więcej niż mówienia... I choć Lestrange nie należał do tych, którzy uznawali przytulenie za magiczne lekarstwo na cokolwiek, rozumiał ten gest. Sam nie był z tego rodzaju mężczyzn, którzy wiedzieli, jak ułożyć ręce i przelać całe wewnętrzne ciepło w uścisk, by komuś było lżej, ale wiedział, że są chwile, w których sama obecność bywa wystarczająca. Nie wtrącał się, nie było jego miejscem komentować bliskość, której nie dzielił, ani ból, który znał tylko z oddalenia. Widział jednak, jak bardzo ten czas odcisnął się na młodszym mężczyźnie, w samej postawie Erika, w zgaszonym spojrzeniu, w nieco cięższym kroku.

Lestrange oparł się lekko o blat, nieco z boku, nie w centrum uwagi, lecz wystarczająco obecny, by nie być biernym obserwatorem. Zresztą, nigdy nim nie był, zawsze patrzył, analizował, trzymał się na granicy wydarzeń. Taki był jego sposób bycia, Corio nie wchodził w sprawy gwałtownie, ale gdy już wszedł, zostawał do końca. Jednak w głębi, pod tą maską opanowania, tliło się zmęczenie... Zmęczenie nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne, wynikające z wydarzeń ostatnich tygodni i miesięcy, które pozostawiły swój ślad na nim samym i całym magicznym świecie.

Jego spojrzenie zatrzymało się najpierw na dłoni Erika, wyciągniętej w prostym, niewymuszonym geście, który mimo wszystko w tej chwili niósł ze sobą ciężar czegoś więcej niż tylko zwykłego powitania. Uścisnął ją pewnie, mocno, z tym specyficznym rodzajem mocnego uścisku, który w jego przypadku bywał paradoksalnie bardziej osobisty niż wszystkie ciepłe słowa.

- Mam nadzieję, że kadrowo do normalności wrócimy prędzej, niż później. - Rzekł spokojnie, spoglądając w oczy Longbottoma. - Choć wiem, że „normalność” teraz będzie oznaczać coś innego niż kiedyś.

Po chwili zawahał się lekko, jakby rozważając, czy dodać coś jeszcze. Uniósł spojrzenie na Longbottoma, i choć jego twarz pozostała spokojna, w oczach Corneliusa było coś niepokojąco uważnego, coś, co zdawało się rozpoznawać zmęczenie drugiego człowieka nie po tym, jak się poruszał, ale po tym, jak długo nic nie mówił. Cenił go. Nie na zasadzie podziwu, ponieważ Cornelius nie był typem, który darzył kogokolwiek ślepą lojalnością, lecz dlatego, że wiedział, ile kosztuje trwanie po tym, jak zawala się cały świat i ile milczenia potrzeba, by nie powiedzieć tego głośno. Czuł, że nie było sensu ubierać rzeczy w słowa, które miałyby złagodzić ból, gdy ten był oczywisty w oczach Erika. Corio nie należał do ludzi, którzy łudzili się, że koniec bitwy oznacza początek spokoju, wiedział, że niektóre walki dopiero się zaczynały, i to nie na ulicach, lecz we wnętrzach tych, którzy przeżyli.

- Będziemy musieli się do tego przyzwyczaić, nie ma innego wyjścia, skutki pożarów nie znikną po jednym dniu. A ci, którzy wciąż nie wrócili do pracy, mogą się nie doczekać zbyt wielu dalszych dni wolnych. - Jego głos był spokojny, choć wyraźnie wyczuwało się w nim ciężar odpowiedzialności, który mężczyzna nosił jak nieodłączny element swojego życia, nie tylko zawodowego. Sporo osób poprosiło o zawieszenie obowiązków, inni zniknęli bez słowa, jeszcze inni przychodzili do pracy, ale wyglądali, jakby nie do końca wiedzieli, co tam robili. Niektórzy byli ranni, inni zaginieni, jedna z młodszych pracownic wróciła do rodzinnego miasteczka i nie dała znaku życia od ponad trzech dni, a to była tylko jedna komórka, w innych departamentach wyglądało to zapewne gorzej, chociaż każdy próbował udawać, że było coraz lepiej. To nie były zgliszcza dobrze naoliwionej machiny, pod warstwą porządku zawsze kryła się prowizorka.

Lestrange miał świadomość, że ludzie z jego działu nie byli bohaterami z pierwszych stron gazet, ale to właśnie oni zamykali większość historii. Bez ich pracy nikt nie wiedziałby, kto, gdzie i dlaczego skończył jak skończył, czyli martwy. Cornelius znał tę wartość aż za dobrze i wiedział, że Erik też. Nie zamierzał owijać w bawełnę, nie miał też zamiaru dramatyzować, po prostu mówił, jak było. Praca w biurze koronera nauczyła go bezlitosnego realizmu, a jednocześnie, paradoksalnie, właśnie to pozwalało mu zachować człowieczeństwo, prosty fakt, tak trudny do wyegzekwowania przez wielu z jego środowiska.

Na uwagę o skrzacim bimbrze i ewentualnych konsekwencjach dla Pokątnej, Corio zareagował krótkim, niskim parsknięciem, niemal śmiechem, choć bez jednego drgnienia ust. Humor Corneliusa był bardziej obecny w jego oczach niż w mimice. Mężczyzna uniósł lekko brew na wzmiankę o trunkach Malwy i spojrzał przelotnie na butelki, potem na Norę, i raz jeszcze na Erika, a potem ponownie na butelki, przypatrując im się z dystansem, który mógł oznaczać równie dobrze zainteresowanie, co pewien niepokój, chociaż szybko wyparty przez aprobatę.

- Miałem dzisiaj do czynienia z konserwatorem miejskim i rzeczoznawcą od cegieł z osiemnastego wieku. Myślę, że skrzaci bimber i kolorowe drinki nie wyrządzą mi większej szkody na umyśle. - Powiedział lekko, niemal z humorem, ale było w tym coś, co sugerowało, że Lestrange nie do końca żartował. Uśmiech nie pokazał się na jego twarzy, ale cień rozbawienia przemknął mu przez oczy. Nie zdziwiła go wzmianka o zdradliwości darów. Zerknął na butelki, oceniając ich wagę, zawartość, a może nawet przewidywane konsekwencje, po czym przeniósł spojrzenie na pozostałych. Wiedział, że wśród tych, którzy przeszli przez ogień, dosłownie i metaforycznie, istniał pewien kod zrozumienia, który nie wymagał słów, a jeśli nawet coś miało pójść źle… Cóż. Zawsze mogli wezwać magiczne pogotowie albo sami sięgnąć po różdżki. Lestrange był w tym dość kompetentny, Greengrass tak samo.

Cornelius wyczuwał starania, jakie Nora włożyła w to, by atmosfera była swobodna, prawdziwa, nieco domowa mimo spalenizny wiszącej jeszcze gdzieś w głębi czterech ścian. Lestrange nie był człowiekiem, który dobrze czuł się w sytuacjach towarzyskich zaliczających się do zbyt luźnych, lekkich, zbyt... Rozgrzanych emocjonalnie. Miał w sobie pewien rodzaj chłodnego dystansu, który nie tyle wynikał z pogardy wobec ciepła czy spontaniczności, ile z przyzwyczajenia, bowiem przez lata pracy z umarłymi nauczył się, że to nie emocje były punktem odniesienia, lecz fakty, konkret, ślad, a jednak nie odmówił obecności tutaj i nie żałował, choć, na co dzień, nie był to jego typowy świat... Ale bez wątpienia było miło. Nawet z klątwą, którą mieli się zająć.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#14
09.07.2025, 23:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.07.2025, 23:16 przez Nora Figg.)  

- Fakt, jest późno, ale to nic takiego. - Przeniosła wzrok na dużą szybę, jakby chciała potwierdzić swoje słowa. Nie robiło to jednak jej żadnej różnicy. Roise miał klucze, mógł z nich korzystać, kiedy miał na to ochotę. W końcu byli przyjaciółmi. Oczywiście miała świadomość, że to mogło prosić się o kolejne plotki, ale chyba zaczęła do nich przywykać. Spotykała się z różnymi osobami, od lat szeptano na jej temat, z racji na to, z kim bywała blisko, większość z tej paplaniny nie miała żadnego sensu, nie przejmowała się więc nią jakoś szczególnie.

- Na pewno potrzebuje czasu, od zawsze była mocno wycofana, myślę jednak, że sobie poradzi, nie mogła znaleźć lepszego domu. - Dodała jeszcze z uśmiechem. Sporo czasu zajęło jej namówienie Greengrassa na kota, musiała go upić i upalić, aby zgodził się z nią wybrać do azylu, do tego dosyć długo na miejscu próbowała go przekonać do podjęcia decyzji, udało jej się to, jednak przekonanie go do wzięcia ze sobą kota okazało się być wyjątkowo pracochłonne. Oczywiście w końcu jej się ugiął i kolejne kocie nieszczęście trafiło w odpowiednie ręce.

Przewróciła oczami słysząc kolejny komentarz Greengrassa. Spanie pod stołem. Nie było to szczególnie przyjemnym doświadczeniem, chociaż właściwie w pewnym stanie zapewne mogło być już wszystko jedno, przynajmniej w momencie zasypiania, gorzej pewnie rano. Jednak chcąc nie chcąc nie dało się założyć kto z całego towarzystwa, które się tutaj znajdowało mógł się stać pierwszą ofiarą tego zdradliwego bimbru. Otaczali ją bardzo wyrośnięci mężczyźni, na pewno potrafili wypić bardzo dużo kolorowych drinków, w przeciwieństwie do niej. Musiała być czujna, aby nie stać się częścią tej próby, zresztą miała już szansę doświadczyć działania klątwy. Spędziła tu każdą noc po pożarach, jak przystało na odpowiedzialną przedsiębiorczynię. Musiała zajmować się swoim dobytkiem, nikt tego za nią nie zrobi. Zresztą od zawsze była bardzo samodzielna i rzadko kiedy pozwalała komukolwiek zajmować się swoimi sprawami. Wynikało to pewnie z tego, że dość szybko musiała dorosnąć, ponosić odpowiedzialność za podjęte przez siebie decyzje, które zmieniły jej całe życie wiele lat temu. Nie była osobą, która rozpaczała nad swoim losem, raczej przyjmowała to, co życie miało jej do zaoferowania i radziła sobie z tym wszystkim. Miała wokół siebie grupę osób, które dobrze jej życzyły i to wystarczało, aby wszystko jakoś się układało.

Uśmiechnęła się słysząc słowa Corneliusa, jej policzki oblały się delikatnym rumieńcem, bo panna Figg nie była przyzwyczajona do komplementów. Raczej rzadko kiedy czuła się doceniona. To było całkiem miłe, chociaż nie wydawało jej się, aby faktycznie jej cukiernia była, aż taka wyjątkowa. Na pewno w Londynie można było znaleźć wiele bardziej wystawnych miejsc, jednak nigdy jej na tym nie zależało. Tutaj miało być po prostu przytulnie, chociaż pewnie nie wszyscy dobrze czuli się w tym różu, który zdobił ściany. Nie odpowiedziała jednak na ten komentarz, nie wydawało jej się, by musiała coś dodawać.

- Nie da się ukryć, że bardzo lubię kolory. - Nieszczególnie się z tym kryła, zresztą każdy kto ją spotykał na pewno zwracał uwagę na to, że nawet jej ubrania zawsze były pstrokate, zresztą cukiernia była idealnym odzwierciedleniem jej miłości do kolorów. Nie znosiła szarości, chyba od dziecka, była to też jedna z nielicznych możliwych opcji, by nie ginęła w tłumie, inaczej pewnie nikt by jej nie zauważał.

- Nie wiem, czy to dobrze Erik, że dalej wyglądasz na takiego wyczerpanego. - Mruknęła cicho. Ich ostatnie spotkanie miało miejsce podczas tamtej nocy, kiedy Londyn płonął. Wyglądał wtedy na zmęczonego, właściwie to po prostu był zmęczony, jak reszta ludzi, którzy szukali schronienia w tym miejscu. Miała świadomość, że jego rodzina dosyć mocno oberwała, Warownia chyba praktycznie cała spłonęła, nie spodziewała się, że ją szybko odbudują, nie po czymś takim. Poplecznicy Voldemorta nie mieli litości dla Longbottomów, zresztą nie powinno to nikogo dziwić, nie do końca kryli się ze swoimi poglądami, co mogło powodować zainteresowanie nieodpowiednich osób ich rodziną. Na szczęście nikt nie ucierpiał, wszyscy przeżyli, więc nie było jeszcze, aż tak źle.

- Mamy zgodę specjalisty, więc zajmiesz się szkłem? - Rzuciła do Ambroisa zmierzając w kierunku drewnianej lady. Wiedziała, że nie będzie w stanie zmusić go do tego, żeby usiadł na tyłku. Skoro więc zaoferował swoją pomoc, to zamierzała mu dać raczej prostsze zajęcie, chociaż ostatnio uraczył ją całkiem niezłymi drinkami, nie mogła narzekać na jego zdolności związane z mieszaniem alkoholu.

Nie lubiła jednak, kiedy jej goście sami się obsługiwali, zdecydowanie wolała sama przygotowywać dla nich swoje specjalności, bo w końcu było to jej królestwo. Lubiła dbać o tych, którzy przekraczali progi tego miejsca.

Postawiła na blacie torbę, którą przejęła od Erika, po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk stukającego o siebie szkła. Wolała nie wnikać w to, ile bimbru przyniósł tutaj jej przyjaciel, wiedziała bowiem, że nawet jedna butelka mogła być niebezpieczna, chociaż w przypadku tego towarzystwa to mogło być błędnym myśleniem. Wyglądali na takich, którzy faktycznie nie mieli problemu z radzeniem sobie z wysokoprocentowymi trunkami. Właściwie to mogłaby to sprawdzić i ich przetestować, ale to później, póki co ich specjalista od klątw wyraził zgodę na dwa drinki - oczywiście, że miała to na uwadze, nie mogli przeszkadzać mu w pracy swoim upojeniem alkoholowym. Najpierw obowiązki, później przyjemności.

- Całkiem śmiałe stwierdzenie. - Rzuciła jeszcze w stronę Corneliusa, nie rzucała mu wyzwania, jednak znała możliwości Malwy, miała niewątpliwą przyjemność kosztować już jej wyrobów, ich ostatnia degustacja zakończyła się podróżą po Dolinie Godryka w taczce... o czym wolała jednak nie wspominać. Miało to pozostać słodką tajemnicą jej i Erika, chociaż właściwie do tej pory nie wiedziała, czy ktoś nie widział ich wtedy, gdy tak zgrabnie przemierzali uliczki. Byli dość głośni...

Oczywiście zdawała sobie sprawę, że konserwatorzy zabytków bywali wrzodami na tyłku, więc nie podważała tak do końca słów Lestrange'a, na pewno rozmowa, którą dzisiaj odbył nie należała do najłatwiejszych, aczkolwiek dobrze się składało, bo chyba wszystkim tutaj obecnym przyda się chwila na złapanie oddechu i zaprzestanie myślenia o tym, co wydarzyło się kilka dni temu.

Figgówna zajęła się krojeniem owoców, które musiały znaleźć się w kolorowych drinkach, jeszcze nie wypytała wszystkich obecnych o gusta, na to nadejdzie czas, kiedy w końcu zajmie się mieszaniem składników, póki co - musiała się do tego odpowiednio przygotować, nie mogła bowiem pozwolić, żeby kolorowe drinki o których tak szumnie opowiadała nie zaskoczyły tutaj obecnych. Cóż, na pewno postara się o to, aby był to najlepszy alkohol, jaki spożywali.

- Mam klątwę, znaczy nie ja, a cukiernia, pamiątka po pożarach. - Uniosła głowę znad deski, żeby wprowadzić Longbottoma w to, co się tutaj działo.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#15
10.07.2025, 14:13  ✶  
Stałem oparty o blat, z jedną ręką opartą na drewnianej krawędzi, drugą luźno zwieszoną wzdłuż uda, trzymając się raczej na uboczu względem reszty towarzystwa - przynajmniej w tym momencie - nie przeszkadzałem im, mieli swoje słowa do wypowiedzenia, powitania i tak dalej. Gdy Erik spytał w końcu, co właściwie ma się tu aktywować, uniosłem brew, ale nadal pozwoliłem Norze odpowiedzieć pierwszej. Było w tym coś naturalnego, skoro to było jej miejsce, jej kawiarnia, więc także jej problem do opisania. Mój dopiero do rozwiązania.
- Postalam szię ją dziś zdjąś. - Dorzuciłem spokojnie. - Ale zanim to zlobię, muszę zlozumieś, na czym dokładnie polega. Nie chcę obelwaś lykoszetem albo zostawiś czegoś, co wlósi za miesiąc. Takie szeszy lubią wlacaś, jak szię je potlaktuje byle jak. - Wyjaśniłem. Poprawiłem pasek torby, która stała obok mnie, i westchnąłem cicho, bo sam temat wcale nie był taki prosty.
- Swoją dlogą... - Dodałem, patrząc na Erika, który wyglądał, jak gdyby próbował ogarnąć w głowie całość sytuacji. - Poszaly Londynu były… Dziwne. Pszedalły szię pszes zabespieczenia, któle nolmalnie powinny powstszymaś nawet największy ogień, a jednak nic ich nie powstszymało, więs nie zdziwiłbym szię, gdyby to, co tu siedzi, było mocniejsze, nisz wygląda. Cokolwiek podsycało ogień, nie mogło byś niczym zwykłym. W mieście zostało po tym spolo takich plesentów, jak ten.
Po chwili, przypominając sobie o tej konieczności, wyciągnąłem dłoń w stronę Longbottoma w spokojnym, prostym geście. Nie musiałem robić z tego wielkiego przedstawienia, ale skoro i tak mieliśmy spędzić razem wieczór, warto było być formalnym, chociaż przez moment.
- Benjy Fenwick. - Przedstawiłem się. - Zajmuję szię klątwami, zaklęciami ochlonnymi, czasem innymi cudami, któlych nikt inny nie chce luszaś.
Oparłem się znów wygodniej o blat, rozluźniłem ramiona i zerknąłem na Norę, która zaczęła coś kroić na desce. Kolorowe drinki, jak to obiecywała, rzeczywiście miały być barwne.
- Potszebujes pomocy s tym wsystkim? Pokloiś coś, oblaś, podaś…? - Zapytałem, wskazując brodą na owoce i butelki, które pojawiły się na blacie. - Skolo i tak czekamy, mogę szię zamieniś w pomoc kuchenną. Chyba, sze wolisz, szebym stał i wyglądał ładnie, ale do tego akurat ślednio szię nadaję. - Zerknąłem na deskę, gdzie piętrzyły się klejące kawałki owoców, a potem z powrotem na nią. Mogłem obrać jakieś cytrusy albo posiekać inne zielsko, które miało zrobić z tego wszystkiego drinka, który faktycznie zasługiwał na miano kolorowego. Spojrzałem na Norę przez ramię, unosząc brew w pytającym geście.



[Obrazek: 4GadKlM.png]
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#16
10.07.2025, 18:33  ✶  
Gdyby chodziło wyłącznie o niego, nijak niczym by się nie przejmował. Nie miał tendencji do zbytniego zwracania uwagi na pogłoski na swój temat. Ludzie zawsze plotkowali. Nie dało się temu zaradzić. Nie istniał żaden sensowny sposób na to, żeby zapobiec staniu się obiektem zainteresowania socjety. Co najwyżej można było świadomie przyczyniać się do tego, aby towarzystwo miało, o czym mówić.
Swego czasu był to dla niego całkowicie niezawodny sposób kontrolowania swojego wizerunku w oczach innych ludzi. Wystarczyło, że odpowiednio często rzucał im haczyk, który mogli złapać. Dzięki temu niemal nie istniały szanse na to, że zaczną węszyć gdzieś indziej, sięgać po informacje, których nie mógł kontrolować i tak dalej. W tamtym okresie rzadko kiedy słyszał na swój temat coś, o czym nie wiedział, że zostanie rozniesione.
Był czas, kiedy wręcz niemożliwie bawiło go takie bycie na językach otoczenia. Niewielkie kontrowersje, drobne zabawy, brylowanie na salonach. Obecnie? Nie czuł potrzeby robienia z siebie przedstawienia. Jasne, od czasu do czasu nadal stosował konkretne triki związane z kontrolą tego, jak go widziano. Oczywiście, pojawiał się na wydarzeniach towarzyskich, dbał o swoją pozycję, jednakże dużo bardziej cenił sobie możliwość pozostawania na szeroko pojętym uboczu.
Zdecydowanie wolał być znany z konkretnych działań w konkretnych środowiskach. Nie zaś z bycia lwem salonowym i nikim więcej. Ponownie: gdyby jednak chodziło wyłącznie o jego dobre imię, nie miałby najmniejszego problemu z tym, aby skorzystać z kluczy w celu wejścia do klubokawiarni. Robił tak wcześniej. Tyle tylko, że tu chodziło również o Norę. A Nora była zaręczona.
On zresztą też, co było dla niego...
...cóż, na tyle świeże, że myśl o tym w kontekście ewentualnych szkód na wizerunku nie przychodziła mu aż tak odruchowo. Zresztą nie sądził, aby w jego przypadku mogło to narobić tyle samo zamieszania, co w sytuacji Figgówny. Podwójne standardy mimo wszystko miały się wyjątkowo dobrze w ich środowisku. Nie dało się ukryć, że nawet w najgorszym scenariusz, Ambroise mógł pozwolić sobie na znacznie więcej niż jego przyjaciółka.
Nawet jeśli sama Nora nigdy nie przejmowała się zbytnio tym, co sądzi o niej otoczenie. Była po prostu sobą. Zawsze. Oczywiście, że zauważył, że mimo pożarów, jakby trochę...
...pojaśniała. Zupełnie tak, jakby zrzuciła z barków część ciężaru, jaki nań wcześniej nosiła. Jeszcze nie wiedział, z czym to było związane, ale dostrzegał w niej pewną zmianę.
- Pokładasz w to zatrważająco dużo wiary - stwierdził, tłumiąc parsknięcie pod nosem, jednak nie dając rady powstrzymać drgnięcia kącików ust.
No cóż. Miał się za wyjątkowo odpowiedzialnego człowieka. To było nad wyraz jasne. Szczególnie, że nie miał nawet najmniejszych oporów przed tym, aby mówić tak o sobie na głos. Naprawdę uważał się za kogoś całkiem stabilnego, nawet w tych najmniej chlubnych momentach. Nawet wtedy, gdy ktoś inny mógłby powiedzieć, że po prostu usrał się przy czymś i nie chciał odpuścić, on sam nazywał się zdecydowanym.
Przez większość czasu mówił dokładnie tak jak robił. Nie rzucał słów na wiatr. Nie groził bez pokrycia ani nie składał pustych obietnic. Być może potrafił bajerować, umiał kłamać i dosyć gładko naginać fakty. Jednakże to także robił odpowiedzialnie. Odpowiednio dla siebie i tego, co chciał tym osiągnąć.
Nigdy, przenigdy nie pomyślałby zatem, że prowadząc taki a nie inny styl życia da sobie wcisnąć żywe, zależne od niego stworzenie. Jasne, kiedyś myśleli z Geraldine o psach, które zresztą później wzięła, gdy już nie byli razem. Miał sowę, jak większość czarodziejów. Ale kota?
Koty były dla niego zupełnie poza zakresem rozważań. Może nie było tak, że ich nie lubił. Były mu po prostu całkowicie obojętne. Przez wiele lat był więc niewzruszony i oporny na urok osobisty Nory usiłującej wcisnąć mu jakiegoś biednego lokatora azylu dla puszków. Aż do tego lata.
Lilia...
...wiele zmieniła. Raczej w nieoczekiwanie pozytywnym sensie, choć zdecydowanie nadal mieli całkiem dużo do przerobienia. Czy nazwałby się zatem aż tak dobrym domem? Być może. Z pewnością dokładał starań, aby miała się dobrze, nawet jeśli momentami mogło to wyglądać dosyć śmiesznie. Tym bardziej w zestawieniu z tym, jak wyglądała jego kocia lokatorka. Ze wszystkich kotów, jakie Nora mogła mu wcisnąć, Lilia była różowa. Nie pastelowa. Całkowicie dostrzegalnie różowa. Niemal tak kolorowa i jaskrawa jak cukiernia.
I doniczka w rękach Corneliusa, na którą Ambroise patrzył z rozbawieniem przez ostatnie pół godziny, jeśli nie dłużej. To nie była jego inwencja. Nie dodawał od siebie nic w zakresie wyboru kwiatka w doniczce. To od samego początku do ostatniego momentu w kwiaciarni był pomysł jego przyjaciela. Najwyraźniej wyjątkowo udany, bowiem doniczka naprawdę dobrze wpasowała się w klimat cukierni, jak i również wywołała szczerą reakcję u nowej właścicielki rośliny.
Dobrze było widzieć, że po tym wszystkim, co stało się w Londynie i okolicach przed zaledwie kilkoma dniami, Figgówna nadal miała się co najmniej przyzwoicie. Być może oni wszyscy zachowywali się trochę inaczej niż zazwyczaj. Nie było czemu się dziwić, jednakże gdzieś tam pod skórą nadal dawali radę. Wszyscy. Włącznie z Erikiem, którego sytuacja dotknęła wyjątkowo mocno.
Ambroise nie zamierzał sam poruszać tego tematu. Nie miał w zwyczaju karmić się cudzą tragedią, wnikać w szczegóły wydarzeń, jeśli otoczenie nie chciało o nich mówić a on do niczego tego nie potrzebował. Nie był plotkarzem. Można było wiele powiedzieć na jego temat, ale z pewnością nie to.
- Raczej nikt tego nie zauważy. Dobra nasza - nieznacznie uniósł brwi, odnosząc się zatem wyłącznie do słów odnośnie ewentualnych zniszczeń na Pokątnej, gdy bimber wejdzie trochę za mocno.
Miał naprawdę mocną głowę. Co prawda nie bagatelizował wyrobów bimbrowniczych skrzatki Longbottomów. Jakżeby śmiał. Jednakże nie zamierzał tego wieczoru lądować pod stołem. Nie planował zasypiać tam do rana. W końcu zgodnie z wysłanym listem, chciał wrócić do Exmoor. Szczególnie, że rano zamierzali wybrać się na oględziny domu w Whitby a następnie ponownie do Londynu.
Nie planował nawet mieć kaca. Tym bardziej, że później czekał go piątkowy dyżur a te nawet bez obecnego zamieszania panującego w stolicy bywały wyjątkowo barwne. Wszystkie weekendy niosły ze sobą najróżniejsze medyczne doznania. Teraz zapewne nie miało być inaczej. Sytuacja w szpitalu była trudna. Z drugiej strony...
...gdzie taka nie była? Wsłuchując się w wymianę zdań między Erikiem a Corio, Ambroise krótko kiwnął głową w kierunku Nory. Oczywiście, spodziewał się jakiegoś równie mało wymagającego zadania. Przecież znał Figgównę i jej podejście do goszczenia się w nie tak skromnych (co też zauważył Lestrange) progach. Nie zamierzał protestować. Najważniejsze, że rzeczywiście mógł przysłużyć się jakimś działaniem a nie stać w miejscu jak kołek.
Niemal od razu ruszył do przygotowywania szkła, robiąc to niemal bez żadnego zawahania. Znał ułożenie rzeczy. Wiedział, co skąd brać i jak najlepiej to ustawić, aby Nora miała możliwość operowania przy tworzeniu zawartości i wlewaniu jej.
- Jasne - mruknął przy tym do dziewczyny, wymijając ją i manewrując przy przydzielonym mu zadaniu.
Uśmiechnął się przy tym leciutko, ledwie unosząc kąciki ust, po czym przeniósł wzrok na Norę i Benjy'ego, gdy Erik zapytał ich o klątwę, jaka wisiała na klubokawiarni. W gruncie rzeczy sam nie wiedział zbyt wiele na ten temat. Mógł za to jak najbardziej potwierdzić słowa Fenwicka dotyczące zaklęć i rytuałów ochronnych, które gówno zrobiły zamiast zadziałać. Odchrząknął cicho, biorąc głębszy wdech i kiwając głową z krzywym uśmiechem.
- Ogień rozniósł się nienaturalnie szybko. Pokonał nawet najmocniejsze zabezpieczenia. Całkowicie strawił miejsca, które powinny być na niego odporne. W innych pozostawił nietypowe zniszczenia - stwierdził to, co chyba już wszyscy wiedzieli, przestawiając przy tym szkla, jednakże zmierzał do czegoś, co raczej wymagało tego podsumowania. - Chyba wiemy, czyje to prezenty i co to oznacza - tyle tylko, że dyskusja na ten temat raczej niewiele zmieniała, więc na ten moment tylko ponownie nieznacznie skrzywił wargi, powracając wzrokiem do Eleonory. - Zrób takie dwa, proszę - rzucił lżejszym tonem, odnosząc się do prośby Erika o mocniejszy kolorowy drink.
Mieli się rozluźnić, tak? I na ten moment wypić co najwyżej dwa? Więc zdecydowanie musiały być nieprzeciętne.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#17
19.07.2025, 00:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.07.2025, 00:50 przez Erik Longbottom.)  
Rozchylił usta, jakby chciał jakoś skontrować słowa Nory, ale w pewnym momencie po prostu zabrakło mu słów. Bo co mógłby powiedzieć? Zapewniać ją, że wszystko było w porządku. A przynajmniej psychicznie czuł się lepiej niż wskazywał jego obecny wygląd? Rzucić tekstem, że przynajmniej wszyscy przeżyli? Cóż, na pewno był to jakiś atut. Przynajmniej kostucha chociaż pod tym względem tym razem oszczędziła Longbottomów. Wiele osób zapewne potraciło wielu przyjaciół i krewnych w pożarach w całej Anglii. Powinien się cieszyć, że oni stracili tylko Warownię. Koniec końców westchnął po prostu ciężko, wzruszając sztywno ramionami.

— Tak, to prawda. — Pokiwał głową na słowa Benjy'ego, niedługo później ściskając jego rękę na powitanie. — Na mieście mówi się, że ludzie widzieli w dymie jakieś kształty. Ludzkie sylwetki? Niektórzy porównywali je do Widm, które grasują obecnie w Kniei Godryka. — Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że za Beltane i Spaloną Noc była odpowiedzialna ta sama grupa, to te plotki powinny to dość szybko rozwiać. — Jakby samo spalenie części Londynu i innych miast i miasteczek to było za mało, to teraz jeszcze to.

Pokiwał niespiesznie głową na słowa Corneliusa. Bez względu jak okropnie by to nie brzmiało, społeczeństwo czarodziejów i czarownic potrafiło nadzwyczajnie szybko przejść do porządku dziennego z podobnymi tragediami. Mogło ich otaczać cierpienie i ból, ale koniec końców podnosili się, aby pozbierać do kupy to co zostało zniszczone. Ludzka wytrwałość, którą łączyła zarówno czarodziejów i mugoli? A może należało się w tym dopatrywać wielopokoleniowej traumy? Schedy, która pomimo upływu lat przechodziła z ojca na syna lub z matki na córkę?

Jakby na to nie patrzeć nie był to pierwszy raz, kiedy jakiś czarnoksiężnik zagrażał bezpieczeństwu magicznego świata i sięgał po agresywne środki. O części z nich zapewne można było się dowiedzieć z kart podręczników do Historii Magii czy akt Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ale można było też cofnąć się po prostu o jakieś pięćdziesiąt lat, kiedy to Grindelwald próbował swoich sił w obaleniu ówcześnie panującej władzy i transformacji społeczności na swoją modłę. Teraz przeżywali to samo tylko z Czarnym Panem w roli głównej. Po Beltane wrócili do normalności. Po Spalonej Nocy też im się to uda. Kiedyś. W końcu.

— Bimber... Cóż, działa — powiedział po chwili namysłu. — Wydaje mi się, że Malwa pracowała nad nim przez dłuższy czas próbując udoskonalić eee recepturę? Destylat? — Zmarszczył czoło. Nie znał się na bimbrownictwie. Zapewne był to jeden z powodów dla których skrzatka wyraziła zainteresowanie tą sztuką. Chociaż w tym znaczna część domowników nie mogła jej wyręczać na co dzień. — W każdym razie atakuje gardło i żołądek, a na dodatek rozbudza umysł.

Wysłuchał w osłupieniu doniesień Figg i Greengrassa. Przecież to zakrawało na jakiś nieśmieszny żart. Co to była za magia? Jakiej substancji użyli skoro poza łatwopalnością płomień nosił na sobie jeszcze dodatkowe znamiona czarnej magii, które przywiązały się do tutejszych budynków? Erik przymknął na chwilę oczy.

— Ogień naniósł na kamienicę klątwę? — dopytał pary, a jego zmęczone spojrzenie nagle stało się jeszcze bardziej zbolałe. — Już dawno nikt nie zapewnił Londynowi tylu atrakcji. Spalone budynki, dym z Widmami, ogień nanoszący przekleństwa na wszystko, czego się dotknie... Brakuje nam chyba tylko jakiejś epidemii od wdychania tego wszystkiego podczas tamtej nocy. To by było świetne podsumowanie całego tego cyrku.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#18
19.07.2025, 18:16  ✶  

Cornelius nie odpowiedział od razu, przez moment po prostu przyglądał się Figgównie z tą samą spokojną uwagą, którą rezerwował zwykle dla ludzi, których zdążył polubić. Ten jej rumieniec, drobny gest dłoni przy roślince, pstrokate kolory, które równie dobrze mogłyby wywołać u niego migrenę, gdyby nie fakt, że w dziwny sposób pasowały do niej. Wszystko było zaskakujące, trochę nieoczywiste, ale na swoim miejscu.

- Na szczęście dla wszystkich wokół - mruknął cicho, pozwalając sobie na nutę rozbawienia w głosie - w twoim przypadku ta miłość do kolorów jest raczej ratunkiem niż zagrożeniem, w tych czasach łatwo pogubić się w szarości. - Nie silił się na większy komplement, dla niego samo to zdanie znaczyło, że dostrzegał, Lestrange nigdy nie mówił, że widzi i docenia, jeśli nie musiał.

Kolory dostrzegalnie broniły kobietę przed tym, co było szare i ponure, od codzienności, tak samo jak on bronił się milczeniem, dobrymi manierami i gładkimi mankietami. Nie było to pochlebstwo rzucone ot tak, raczej prosty fakt, że ten jej cały róż, fiolet i tak dalej, te pstrokate wstążki i kolorowe ściany, na których widok pewnie każdy konserwator zabytków dostawał wysypki, były w gruncie rzeczy potrzebne. Nawet jemu, choć sam pewnie nie przyznałby się do tego głośno. Skinął głową, sam do siebie, po czym przesunął wzrok na pozostałych, wysłuchując spostrzeżeń na temat klątw i słabości zabezpieczeń, kończąc na powrót na twarzy Erika, który już zdążył wyłuszczyć swoją gorzką, lecz trafną diagnozę. Słuchał wszystkiego bez przerywania, ze spojrzeniem, za którym kryła się realistyczna, trochę ponura, pogodzona ze światem cierpliwość kogoś, kto zbyt często miał okazję widzieć, jak kończy się to, czego inni nie chcieli oglądać. Nie patrzył już na roślinę na ladzie, ani na kotkę, która najwyraźniej uznała, że goście są zbyt mało interesujący, by fatygować się obserwowaniem ich poczynań. Odchrząknął dopiero wtedy, kiedy zapadła cisza, wystarczająco ciężka, żeby nie udawać, że da się ją przegnać lekkim żartem. Skupił się na erikowym podsumowaniu, ciężkim, podszytym goryczą, ale w jego uchu aż nazbyt prawdziwym.

- Epidemia? - Powtórzył cicho, unosząc brew, jakby rozważał absurd tej wizji i wcale nie był do końca przekonany, czy to faktycznie  absurd. Nie brzmiał przy tym cynicznie, raczej rzeczowo, jakby rozważał scenariusz, który faktycznie pasuje do ciągu zdarzeń. - Epidemia byłaby logiczną kropką nad i. - Przyznał bez mrugnięcia, tonem, w którym dało się wyczuć coś niebezpiecznie przypominającego rozbawienie podszyte goryczą, choć Cornelius wolał to nazywać realizmem. Mimo to nie było w nim ani grama kpiny z ich sytuacji. Raczej brutalna świadomość, że kiedy reszta świata cieszyła się, że jest po wszystkim, on i jego zespół dopiero zaczynali prawdziwą robotę, Corio wolał już myśleć o tym z nutą ironii niż roztrząsać, ilu jeszcze ludzi będzie musiał obejrzeć na chłodnym stole w piwnicy Ministerstwa.

- Zapalenia płuc, zatrucia dymem, jakieś późne powikłania po klątwach... - Urwał, bo wiedział, że i tak każdy tu obecny zdaje sobie z tego sprawę. Zostawił to w powietrzu, jak ostrzeżenie, ale nie chciał pozwolić, żeby zawisło nad nimi za długo. Wbrew pozorom, Lestrange nie lubił zostawiać takich konkluzji bez słowa rozwinięcia. - Gdyby zaistniała epidemia, o której wspominasz - podjął po krótkiej pauzie, głos miał bardziej suchy, wyraźnie podszyty czarnym humorem - to jestem dziwnie spokojny, że właśnie ja miałbym zaszczyt rozcinać pierwsze przypadki. Może nawet znalazłbym trochę czasu na sensowny raport, zanim ktoś zamiótłby go pod dywan, a potem wydałby polecenie, by o tym nie mówić. - Uniósł brew, spoglądając kolejno na Norę i Erika, jakby chciał upewnić się, że oboje rozumieją, że to, co powiedział, nie było ani żartem, ani do końca poważne. Lestrange nie zwykł ukrywać tego, co myślał odnośnie działania rządu, zresztą nie tylko tego, a dopóki naprawdę solidnie wywiązywał się ze swoich obowiązków, prowadząc skuteczną działalność w biurze koronera, nie obawiał się konsekwencji swojej szczerości, wręcz przeciwnie, był znany z mówienia do rzeczy, w zgodzie ze sobą i wyznawanymi przekonaniami, co - o dziwo - było raczej cenione. Jak mówił a, mówił a, gdy mówił, że coś pierdolnie, zazwyczaj coś się pierdoliło. Sporo zachowywał dla siebie, ale miał bardzo zdecydowane poglądy, które głosił. Niedbałość I kolesiostwo oraz zatajanie ważnych informacji w obecnym rządzie drażniły go, jak mało, co...

- Całe szczęście, bimber działa szybciej niż większość naszych dekretów. - Uśmiechnął się kącikiem ust, ale to nie był uśmiech wesoły. - I jeśli jest odpowiednio mocny, to jednym łykiem daje chociaż złudzenie, że coś jeszcze można kontrolować. - Zawiesił spojrzenie na kotce, która przeciągnęła się na ladzie jak królowa tej kolorowej twierdzy, po czym przeniósł je z powrotem na pozostałych, którzy zaczęli przygotowywać drinki. Rozejrzał się powoli po tej ich prowizorycznej przystani, potem znowu spojrzał na butelki, faktycznie zaczął rozważać, czy te zdradliwe dary Malwy nie były w tej chwili najuczciwszym rozwiązaniem na zatrzymanie tej spirali myśli.

- Dobra. To, co mam robić? - Zapytał moment później, bo skoro wszyscy czymś się zajęli, Lestrange także nie zamierzał stać, jak kołek.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#19
19.07.2025, 23:17  ✶  

- W takim wypadku ze swoimi kolorami mogę być drogowskazem dla wszystkich zagubionych. - Rzuciła jeszcze bardzo lekko w stronę Corneliusa uśmiechając się przy tym. Nie traktowała tego szczególnie poważnie, ale nie dało się ukryć, że faktycznie wyróżniała się nieco na tle większości ludzi, tak samo jak jej klubokawiarnia wyróżniała się na tle innych lokali przy ulicy Pokątnej.

- Być może, a może po prostu mam to gdzieś. - Wzruszyła ramionami, gdy usłyszała słowa Ambroisa. Nie dało się nie zauważyć, że Norka nieco odżyła, mimo problemów, które pojawiły się w jej życiu przez pożary wydawała się być całkiem optymistycznie nastawiona do tego, co działo się wokół niej. Coś się kończy, a coś zaczyna. Miała sporo planów na nadchodzące dni, wypadało jednak najpierw ogarnąć jej miejsce na ziemi, bo trochę ucierpiało podczas tego wszystkiego.

- Tak, zainwestowałam w te zabezpieczenia dosyć sporo, a nic nie dały. - Odparła jeszcze znad owoców, którymi się aktualnie zajmowała. Dbała o to miejsce, przygotowywała się na różne ewentualności, ale nic to nie dało. Cukiernia nie powinna zająć się ogniem, ale jednak jakoś do tego doszło. Zapewne była w to zamieszane jakieś czarnomagiczne zaklęcia, bo niby jak inaczej można by to wytłumaczyć? Figgówna może nie znała się na tym jakoś szczególnie, ale posiadała elementarną wiedzę. Umiała łączyć kropki, mimo, że była tylko i wyłącznie nic nie znaczącym rzemieślnikiem.

- Myślisz, że widma wyszły z Kniei? - Przeniosła spojrzenie na Erika. Faktycznie coś takiego padło na spotkaniu Zakonu Feniksa, ale trochę powątpiewała w to, że stało się tak naprawdę, chyba pozostawiłyby za sobą więcej trupów. Właściwie to nie była szczególnie zaznajomiona z tematem więc może nie powinna się wypowiadać.

- W przypadku Malwy może to być zdradliwe. - Miała doświadczenie w testowaniu jej wyrobów i nigdy nie kończyło się to zbyt dobrze. Skrzatka naprawdę była mocno zaangażowana w to zajęcie, ale właśnie, nie do końca posiadała wyczucie... Cóż, dzisiaj będą mogli razem sprawdzić, co udało jej się wymyślić, zdecydowanie wolała smakować produktów wujka Otto, ale nie zamierzała podcinać skrzydeł skrzatce.

Przeniosła spojrzenie na Fenwicka, który znajdował się tuż obok. Mierzyła go wzrokiem krótką chwilę. - Wyglądasz na kogoś, kto potrafi się obsługiwać nożem. - Skoro miała do dyspozycji tyle osoby, to warto było wykorzystać ich wszystkie ukryte talenty. - Przejmij więc to stanowisko. - Przesunęła się nieco, by zrobić mu miejsce przy blacie, gdzie znajdowała się deska i nóż. - W ćwiartki proszę. - Cytryny i limonki, nie było to szczególnie skomplikowane, ale nie miała dla niego ciekawszego zajęcia.

Uniosła wzrok znad blatu po raz kolejny tego wieczora, kiedy Cornelius się odezwał. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia. Nie umknęło jej to, w jaki sposób wyrażał się o ministerstwie. Najwyraźniej mieli podobne podejście, nie, żeby Nora była jakoś szczególnie zainteresowana tematem, bo zupełnie inaczej widziało się wszystko, kiedy się z nimi współpracowało, ona jako zwyczajny zjadacz chleba po prostu widziała niedociągnięcia, czy braki, które miały wpływ na prostych ludzi.

- Mam nadzieję, że ominiemy ten podpunkt, ostatnio i tak nie nadążam z produkcją eliksirów na wszystkie możliwe przypadłości. - Brakowało im do szczęścia tylko epidemii, zdecydowanie wolałaby jej uniknąć. Oczywiście nie odmówiłaby pomocy swoim najbliższym, ale wiedziała, że będzie się to wiązało z kolejnym nadmiarem obowiązków. Ostatnio brała na siebie zbyt wiele, ale nie umiała odmawiać, co nie było zbyt dobrą cechą.

- Moździerz. - Przesunęła go w stronę Corio. Skoro chciał się na coś przydać, to musiała mu znaleźć jakieś zajęcie. Nie przywykła do dzielenia się obowiązkami, ale chyba nie szło jej to tak znowu najgorzej. - Mięta i bazylia, stoją na parapecie. - Dodała jeszcze, żeby dokładnie wiedział czym się ma zająć. Póki co, nie zapytała jeszcze dokładnie o gusta swoich towarzyszy, ale na to też przyjdzie odpowiedni moment.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#20
20.07.2025, 23:49  ✶  
Przez chwilę tylko słuchałem. Stałem bokiem do reszty, z dłonią opartą o krawędź blatu, a drugą na karku, rozmasowując sobie mięśnie, bo napięcie po całym dniu zaczynało dawać o sobie znać. Nie wtrącałem się, próbowałem posklejać strzępy tego, co słyszałem już wcześniej, z tym, co właśnie padło, by uaktualnić mój obraz sytuacji - to mogło się przydać w celu złamania klątwy. „Sylwetki w dymie.” „Widma z Kniei.” Akurat na Kniei znałem się średnio, chociaż może inaczej - wiedziałem, że istnieje, wiedziałem, co się tam w ogólnych zarysach dzieje, ale jeszcze kilka miesięcy temu biegałem zupełnie gdzie indziej i miałem inne pożary na głowie - dosłownie i w przenośni - to od końca sierpnia znowu siedziałem na brytyjskiej ziemi, więc zdążyłem już poskładać w głowie, co jest czym, kto jest kim, co się dzieje, ale nie łudziłem się, że wiem wszystko. Za to klątwy, które przychodzą z ogniem, były mi dobrze znane. Może nie na porządku dziennym - na szczęście, ale widziałem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że płomień może być nośnikiem, zwłaszcza jeśli ktoś wie, co robi, a wyglądało na to, że ci tutaj wiedzieli aż za dobrze.
- Sylwetki w ogniu? Jusz las czy dwa widziałem, jak ogień sam w sobie był tesz wezwaniem, ale nie w taki sposób. - Powtórzyłem cicho, bardziej do siebie niż do kogoś konkretnego. Kiedy padło to pytanie o klątwę naniesioną tu przez ogień, spojrzałem na Erika i uniosłem brew, sam fakt, że mogę to potwierdzić - rzeczywiście miała w dupie wszystkie cenne zabezpieczenia - trochę mnie bawił, a trochę przygnębiał. - Tego jeszcze nie słyszałem, ale klątwy związane s płomieniami… To nie pierwszyzna, szą szadkie, ale zdaszają szię. Szeby ogień pszebił dobre zabespieczenia, a Londyn swoje miał - nawet mugolskie budynki mają walstwy ochronne, chociasz czasem nakładane nieświadomie - to musiała byś baldzo bludna lobota. Płomień potlafi nie tylko niszczyś, bywa nośnikiem, jeśli ktoś wie, jak to zlobiś, zostawia w miejscu coś więcej nisz popiół. Tylko, sze to zawse jeszt mocna czalna magia, to laczej nie szą amatolskie popisy... Ogień sam s siebie jeszt kaplyśny, tszeba go utszymaś w lyzach, jeśli ma pszenosiś pszekleństwo dalej. - Zrobiłem krótką pauzę i wzruszyłem ramionami, chciałem tym odrobinę rozbroić ciężar własnych słów. - Niósł coś, przyklejał szię do murów... Do fundamentów, czasem do ludzi, jak byli wystarczająco blisko. Te muly, któle pszetlwały, mogą byś balsiej napakowane syfem nisz te, co spłonęły do fundamentów. Londyn będzie miał s tym loboty na miesiące, jeśli nie lata. - Mruknąłem cicho. - Jak ktoś myśli, szw wystalczy odbudowaś ściany i wymieniś dachy, to szię zdziwi. Klątwy, jeśli odpowiednio je osadzili, będą się uaktywniaś jeszcze długo po tym, jak zgasną świeczki na locznicowych ołtaszach.
Londyn nie dostał tylko płomieni, dostał przekleństwa, i to takie, które miały się czaić w murach, w piwnicach, w fundamentach. Klątwy związane z ogniem, zwłaszcza w tak szerokim zakresie, to była piekielnie trudna sztuka i naprawdę brudna robota, więc coś nieczęstego, ale wiedziałem jedno - jak już ktoś rzuci coś takiego, to ma w głowie nie tylko zniszczenie, ale długofalowy syf, który ma ludzi gryźć jeszcze lata po tym, jak zgasły ostatnie zgliszcza... I wszystko jest przy tym możliwe. Nawet epidemia.
Słysząc słowa Corneliusa, uśmiechnąłem się do niego kącikiem ust, nie szeroko, raczej porozumiewawczo, bo wiedziałem, że to nie był do końca żart. W takich sprawach nigdy nie był, nawet w młodości, nie u niego. Zerknąłem na Norę, akurat w chwili, gdy jej spojrzenie zawisło na mnie, a kiedy usłyszałem, że wyglądam na kogoś, kto potrafi się obsługiwać nożem, parsknąłem pod nosem, bo nie wiedziałem, czy powinna to być pochwała, czy raczej fakt nie do końca pasujący do kuchni.
- W tej dziedzinie mam pewne doświadczenie. - Przyznałem z rozbawieniem i wzruszyłem ramionami, to był fakt - byłem typem człowieka, który nożem nie tylko kroił owoce, ale i parę innych rzeczy w życiu. Skinąłem głową, kiedy Figg przesunęła się, robiąc mi miejsce przy blacie, gdzie czekały cytryny i limonki, gotowe na rzeź. - W ćwialtki, mówisz? - Rzuciłem przez ramię. - To jeszcze nie pszeklacza moich kwalifikacji. - Kiwnąłem głową, złapałem nóż i zacząłem kroić - spokojnie, równo, starając się nie zamoczyć całej deski sokiem. Ostrze wchodziło gładko, nie było tępe. Czułem, jak sok wgryza się w drobne ranki na palcach, o których nawet nie pamiętałem, że je mam. Pachniało świeżo, kwaśno, zupełnie jakbyśmy szykowali się na wakacyjną imprezę, a nie rozbierali klątwę po największych pożarach od dziesiątek, jeśli nie setek lat, przynajmniej tu - na Wyspach.



[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2516), Nora Figg (4079), Pan Losu (58), Ambroise Greengrass (4572), Cornelius Lestrange (4297), Benjy Fenwick (2848)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa