17.05.2025, 00:43 ✶
—06/09/1972—
Maida Vale || Helloise & Leviathan
— Zamknij oczy, Levi. — Helloise pochylała się nad czarnymi różami pnącymi się po ogrodowej altanie w Maida Vale, oceniając kwiaty jeden po drugim. Rozwalony warkocz słomkowych włosów zsunął się jej po ramieniu, gdy przekrzywiła głowę, aby upewnić się, że róża, którą sobie w końcu upatrzyła, na pewno z każdej strony spełnia znane jej tylko wymagania. Z nosem tak blisko krzewu kobieta mogła poczuć w pełni intensywny zapach mokrej ziemi, który roztaczały wokół rośliny. Zapach, który wcale nie był dla niej nieprzyjemny, ale zdecydowanie nie znajdował się na swoim miejscu. — Nie tylko to ukradnę, ale i złamię prawo ustanowione przez właścicieli — zapowiedziała, unosząc mały sekator. — Zdaje się, że takie rzeczy ci przeszkadzają.
Prosimy nie zakłócać naturalnego porządku ogrodu, głosił napis na murze przed wejściem. Ale to przecież naturalne, że czasem roślina ulegnie w jakiś sposób drobnemu uszkodzeniu…? Lepiej, żeby uciąć czysto przez zdolną rękę, niż żeby jakieś zwierzę połamało przypadkiem tę gałązkę, zostawiając brzydką ranę, przez którą zaprosi do rośliny chorobę. Poza tym — jeśli ująć to odpowiednio filozoficznie — człowiek też był częścią naturalnego porządku, więc jak Helloise mogłaby go zakłócić, skoro do niego należała?
A bardzo chciała zabrać ten kwiat ze sobą, zająć się nim w zaciszu swojej chatki, rozłożyć go na części i dowiedzieć się wszystkiego. Nie przestawała o tym niecodziennym roślinnym zjawisku myśleć, od kiedy rano o nim usłyszała. Ostatnimi czasy różnorakie nowiny docierały do niej coraz częściej i coraz szybciej. Odkąd nie mogła spędzać czasu w Kniei, wychodziła wędrować po samej Dolinie Godryka, zapuszczała się w stronę ludzkich siedzib, ich plotek i sekretów. Czasem okazywało się to przydatne.
Czarownica ucięła czarny kwiat z fragmentem łodyżki i uniosła go na wysokość oczu. Palcami odchyliła pojedynczy płatek, szukając w nim czerwonych tonów, które powinny zostać prześwietlone i wyciągnięte na wierzch przez miękkie, złote promienie zawieszonego nisko nad horyzontem słońca. Tak powinno przecież być: skrajna koncentracja barwnika, głębokiej czerwieni lub fioletu, które w świetle zdradzały się ze swoją prawdziwą naturą w miejscach, gdzie nie udało się nagromadzić tyle koloru, aby stworzyć spójną iluzję czerni. Ten kwiat pozostał jednak uparcie smoliście czarny, nawet gdy Helloise wyciągnęła go do słońca i zmrużyła oczy.
Wydała z siebie obrażony pomruk niezadowolenia — jakby róża uraziła ją personalnie swoimi nietypowymi właściwościami — ale dała roślinie chwilowo spokój. Zwiedziła rozwlekłym spojrzeniem resztę ogrodu, szukając w nim… czegoś.
Maida Vale było piękne, choć na jej gust nieco zbyt wymuskane. Nie narzekała jednak nadto, bo gdyby każdy traktował naturę w sposób, w jaki czynili to opiekunowie tego miejsca, to już wystarczyłoby, aby żyło się ludziom o wiele lepiej.
— Wiesz… zawsze mi szkoda czarnych kwiatów — zaczęła, wpadając w melancholijne nuty. Troskliwie naprostowała odgięty chwilę wcześniej płatek ściętej róży, jakby miało to zrobić umierającemu kwiatu przyjemność. — Nie tylko słońce parzy je mocniej niż inne rośliny, ale i owady omijają je, lgnąc ku soczystszym kolorom. A niezbyt często czarne rodzi się samo z siebie, zwykle maczają w tym palce ludzie szukający spełnienia swoich wynaturzonych fantazji i zachcianek.
dotknij trawy