• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Ołtarz (Wątek główny)

[Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Ołtarz (Wątek główny)
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
20.03.2025, 17:32  ✶  
22 września 1972

Na dziedzińcu Kowenu Whitecroft, tuż przed fontanną z posągiem bogini o trzech twarzach, ustawiono szeroki, dębowy ołtarz, przykryty ciężkim płótnem barwionym na odcienie ochry i rudego brązu. Powietrze wokół przesiąknięte było zapachem wosku i ziół, a na drewnianej powierzchni piętrzyły się ofiary - misternie plecione wieńce z szyszek i gałęzi, kosze pełne plonów, haftowane chusty i pasy zdobione ochronnymi runami, a także inne rzemieślnicze wyroby, które miały stać się darem dla bogów. Ludzie podchodzili do ołtarza w ciszy, kładąc swoje dary w lekkim ukłonie, a niektórzy zapalali przy tym świecę w intencji własnej lub swoich bliskich, patrząc, jak płomień drży w chłodnym, jesiennym powietrzu. Co jakiś czas kapłani Whitecroft, ubrani w proste, lecz ceremonialne szaty w kolorze kasztanowego brązu, podchodzili do ołtarza, zbierając dary, które przenosili do świątyni, by tam - zgodnie z tradycją - ofiarować je bogom w świętym ogniu. W tym roku, bardziej niż w poprzednich latach, ludzie składali duże ilości niekoniecznie estetycznych, własnoręcznie wykonanych wieńców. Nie było ich stać na zakup czegoś lepszego u zielarza czy rzemieślnika, więc kombinowali z czymkolwiek, co udało im się znaleźć w lasach blisko stolicy. Podobno Matka nie ocenia, ale czy uzna to za wystarczające?


there is mystery unfolding
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
19.09.2025, 08:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2025, 21:02 przez Baldwin Malfoy.)  
W tym roku nie będzie sabatu. Tak powiedziała mama, a Frida tylko pokiwała poważnie głową, zajęta samodzielnym wiązaniem trzewika. Sama. Przecież potrafiła!
Baldwin westchnął ciężko dopalając papierosa, patrząc na ghoulkę, która poświęciła zadaniu ostatnie osiem minut i nie zapowiadało się, żeby miała się zmieścić w kolejnych dziesięciu. Ale nie ingerował. Ostatnio jakiekolwiek próby pomocy wiązany się z czarną rozpaczą, bo przecież Ona sama!
Sama, sama, sama. Wielka mu dama.
Docisnął palce do nasady nosa, gdy młodej po raz kolejny uciekła sznurówka. Mugole mieli te buty na rzepy… Może to nie był taki głupi pomysł…

- * -
Sabatu nie było, ale krótkie nabożeństwo, a i owszem. Czy się spóźnili? Odrobinę, ale po butach przyszedł czas na samodzielne zapinanie guziczków i jeszcze trzeba było wziąć Marię Antoninę. A potem się wrócić, bo oczywiście żadne nie wzięło jej głowy. Czy głowa lalki siedziała na jej szyi? Nie. Ale musiała być w torebce Lorraine na wypadek gdyby Maria Antonina jednak swoją głowę zechciała.
Baldwin spojrzał na Fridę, która… Była coś za grzeczna.  Uniósł kącik ust, poprawiając dziecięcą, białą tiarę z przydużym rondem, którą miała na głowie. Na nabożeństwa Frida zwykle ubrana była… Tak jak grzeczna panienka ubrana do kowenu być powinna. W jasną sukieneczkę sygnowaną na koronkowym rękawku inicjałami “L.M.” na tyle długą, żeby nie było widać śladów po szyciach na lewej nóżce i całkiem sporego siniaka jakiego się nabawiła dzień wcześniej bawiąc się z synami nokturnowego rzeźnika w berka na placyku przed Dans Macabre. Jedna nóżka zahaczyła o drugą i nim się Frida obejrzała - pokonała ją zdradziecka grawitacja. Ale poza obitym kolanem i paroma zadrapaniami, które mama naprawiła od razu śmiesznie bulgoczącym eliksirem, nic się przecież nie stało!
Miała też na sobie czerwony płaszczyk, bo podobno “było zimno”, grube wełniane skarpetki (takie które zakładało się tylko do kowenu, nie do biegania po domu) i całkiem nowe trzewiczki. I jeszcze ten jej własny spiczasty kapelusz, który dostała po tym jak pewna pani z kowenu strasznie brzydko spojrzała w ich stronę i coś podobno powiedziała. A że pani była bardzo duża i gruba i miała na sobie fioletową szatę, to Frida już doskonale wiedziała co się święci - to była BUKA.
Nie do końca rozumiała dlaczego (pewnie przez Bukę. W książce też paskudna Buka przychodziła i wszyscy byli smutni), ale tata i mama się chyba wtedy pokłócili, choć bardzo się starali, żeby nie słyszała. A mama trochę płakała, ale potem powiedziała że nic się nie stało, więc chyba było dobrze.
Frida dostała wtedy swój własny kapelusz, żeby żadne straszne panie na nią nie patrzyły. I tak nie nosiła go cały czas. Tylko na Bardzo Ważne Święta. Teraz ta brzydka Buka w swoim brzydkim fioletowym płaszczu siedziała dokładnie pod żyrandolem.

Frida siedziała grzecznie, bo.. Frida knuła.
Znaczy nie od początku, bo na samym początku próbowała siłą woli zerwać żyrandol, albo zrzucić chociaż kilka świeczek na brzydką Bukę, ale Frida była mała, więc jej siła woli też była mała. I nic się nie stało.
Więc zajęła się czymś innym. Szukaniem kogoś miłego, do kogo mogłaby pójść, żeby tak cały czas nie siedzieć tylko. Bo komu by się chciało tak ciągle siedzieć i siedzieć.  Znalazła!
Nie-mamę Helę wyczaiła w trakcie jednej z pieśni, bo nie-mama Hela bardzo ładnie i głośno śpiewała.
Najpierw poprosiła tatę czy może iść, ale pokręcił przecząco głową. Więc poprosiła mamę. Mogła się spodziewać, że się nie uda. No i się nie udało. Ale nie-mama Hela siedziała tylko trzy ławki dalej. Więc Frida mogłaby się przemknąć pod nimi… Zsuwała się powolutku, cal po calu i już już prawie dotykała bucikami kamiennej posadzki, kiedy hyc, tata złapał ją pod pachy i posadził sobie na kolana. Uderzyła oburzona otwartą dłonią w książeczkę do nabożeństwa z modlitwami dla dzieci, w akcie buntu przeciw swojej niewoli. Ale musiała zrobić to za mocno, bo mama to usłyszała i na nią spojrzała. Oj Frida znała to spojrzenie. Takie spojrzenie oznaczało, że porozmawiają sobie w domu.

Nieszczęśliwe, uwięzione przez okrutnych ciemiężców dziecię zostało wypuszczone ze swoich oków tuż po ostatniej pieśni, kiedy wszyscy powoli zbierali się z ławek. Przemknęła jak cień koło Brzydkiej Buki, a ta zabawnie pobladła, kiedy spojrzała chyba na tatę. I nic nie powiedziała, więc Frida uznała, że tata musiał z nią poważnie porozmawiać.
A przecież Frida chciała tylko Brzydkiej Pani pokazać swój śliczny kapelusz.
Nie to nie.
Więc podskakując dopadła do nie-mamy Heli. Złapała za jej spódnicę, zadzierając głowę tak mocno, że kapelusz niebezpiecznie się zakołysał. Uśmiechnęła się ślicznie jakby chciała powiedzieć Dzień dobry! Bo właśnie to chciała. No i jeszcze żeby ją wziąć na ręce oczywiście.


- * -

- Więcej samoróbek mamy w tym roku.- Stwierdził, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Po chwili zastanowienia schował ją z powrotem do kieszeni, uznając że nie wypada palić przed posągiem bogini. Obserwował uwijających się przy ołtarzu kapłanów, kątem oka cały czas patrząc za Fridą. Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył ją z Helloise. Odkąd jedno przebrzydłe, stare babsko parsknęło do Lorraine, że kowen to nie miejsce dla żywych trupów, mimowolnie starali się być ostrożniejsi. Nawet w tak bezpiecznej przestrzeni jakim było Whitecroft.

Spojrzał na tegoroczne ofiary. Z reguły bogaci prześcigali się w co piękniejszych wieńcach, girlandach, koszach zebranych dóbr w swoich sadach. Część ofiar zawsze była… biedniejsza. To normalne. Przychodzili tu mieszkańcy Nokturnu, podrzędni urzędnicy czy bezrobotni. Nawet żebrak chciał zostawić coś Bogom by pamiętali o nim w nadchodzącą wielkimi krokami zimę. Mimowolnie uciekł spojrzeniem w stronę Fridy.
Wszystko dobrze. Wszystko jest w porządku…

Baldwin przygotował obraz. Jak co roku. Na niewielkim płótnie co prawda, ale wypełnionym odcieniami czerwieni, złota i pomarańczy. Ale tym razem liście przypominały płomienie, spomiędzy których przedzierała się czerń sadzy i popiołu. Na środku - Bogini Matka o srebrzystych włosach, otulających ją niczym najdelikatniejsza szata.
Arcydzieło nokturnowego malarza zdobiły malunki jego szalenie uzdolnionej asystentki. Frida bowiem oglądając obraz uznała, że bogini jest samotna - więc dorysowała jej do towarzystwa burego kotka. A potem jeszcze jednego, bo po co mieć jednego kotka, jak można mieć dwa. A samej bogini dorysowała wianek z kolorowych kwiatów. Baldwin wrócił do pracowni w momencie kiedy niewprawna dziecięca rączka kończyła się właśnie podpisywać w rogu obrazu, a artystka spojrzała na niego wielkimi zielonymi oczyskami, jakby się bała że zrobiła co złego.
- Podoba mi się, Picasso.- Stwierdził tylko. Frida nie wiedziała kim Picasso był, ale tata wyglądał na zadowolonego.

Rzemiosło (15) + Tworzenie dzieł sztuki (20) + sztuki plastyczne (10) - Miastowy (30) = +15 do rzutu
Rzut 1d100+15 - 17 +15 = 32


No dobra tak naprawdę to całą noc siedział, żeby to poprawić, bo czego by nie mówić wyszedł mu mały koszmarek. I to na pewno nie była wina Fridy. Absolutnie. On coś musiał zepsuć, choć nie miał pomysłu co. Może bogini miała lekkiego zeza, może wpłótł złe wspomnienia, może kolory coś nie chciały się ze sobą zgrać.
Więc próbował poprawić.

Rzemiosło (15) + Tworzenie dzieł sztuki (20) + sztuki plastyczne (10) - Miastowy (30) = +15 do rzutu
Rzut 1d100+15 - 89 +15 = 104

No. Poprawił zeza Bogini i od razu jakoś tak lepiej...
Złożył na ołtarzu obraz.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#3
20.09.2025, 01:42  ✶  
Nie spała długo. Zaznała ledwie dwóch czy trzech godzin półprzytomnego czuwania, gdy leżała rozciągnięta bezwładnie na deskach podłogi w chacie. Była w Kowenie jeszcze przed czasem nabożeństwa, aby stosownie się do niego przygotować. Padła na kolana, chciała oczyścić się i dzięki temu właściwie przeżyć dzień świąteczny. W świątyni stopniowo zbierali się ludzie, ale Helloise nie zwracała uwagi na to, co działo się wśród wiernych. Nadto była pochłonięta litanią dzięczynno-błagalną, którą w zaciszu własnej głowy recytowała do Matki. Modliła się we wszystkich tych intencjach, których nie objęła jej ofiara złożona poprzedniej nocy.
Dziękowała za cudowne ocalenie swojej szklarni. Widzisz, Matko, że to, co tworzę, jest dobre.
Modliła się za nawrócenie bezbożnych mężczyzn, Alexandra Mulcibera i Williama Lestrange’a.
Modliła się za siły dla wszystkich przyjaciół przyrody, fauny i flory, którzy każdego dnia dokładali starań, aby Ziemia nie zapdła się pod inwazją człowieka: była to modlitwa za Samuela McGonagalla, Greengrassów, ród Rowle.
Modliła się za zagładę technologii mugolskiej, tych bluźnierczych narzędzi, którymi próbowali naśladować naturalną potęgę magii, co było obrazą dla projektu Bogini. A także o wypędzenie mugoli z Doliny.
Modliła się za Zimnego Śmierciożercę, aby Matka wedle swojej mądrości zwróciła mu spokój — scaliła jego jaźń na ziemi bądź zabrała go z tego świata.
Modliła się za cudowne nawrócenie Voldemorta i jego duchową odnowę, aby odnalazł godną drogę, zrozumiał wartość życia współistniejącego obok śmierci, którą to jako jedyną niósł na sztandarze. Błagała, aby uświadomił sobie grzechy uczynione Kniei i odpokutował za nie, a w przyszłości staranniej dobierał środki do osiągnięcia celu.
Modliła się za otwarcie oczu brata, Lazarusa, który — choć rozumiał zasadę Natury — wciąż niestety kłaniał się zasadom ludzi.
Wznosiła dzięki za ocalenie podczas Spalonej Nocy Leviathana Rowle służącego w Czarnej Armii. Matko, nie sięgnęły go płomienie ani bat Ministerstwa, więc to, co czynił, musiało ci się podobać. Modliła się więc za pomyślność dla niego i ochronę od krzywdy w przyszłości. Matko, przebacz mu, jeśli zrobił tamtej nocy coś niezgodnego z Wolą Boską, intencje miał bowiem piękne i czyste.
Modliła się za wszystkich członków Kromlechu nazwanych i nienazwanych z Voldemortem na czele, o opiekę nad nimi w chwili zagrożenia i aby odnaleźli równowagę, wyszli z ciemności, realizowali swoją misję wyregulowania hierarchii gatunków godnie i w poszanowaniu praw Natury, bez zaburzania rytmu jej funkcjonowania.
Przede wszystkim najgoręcej modliła się za Knieję. Starożytne źródło i ostoję. Racz ją Matko wyzwolić spod nocy Widm i odnowić najpiękniejsze swoje sanktuarium na brytyjskiej ziemi. Zwróć je tym, którzy od wieków opierali się na nim i pokornie błagają.

I modliłaby się tak zapamiętale dalej i dalej — zamierzała przecież wspomnieć jeszcze przed Jej Majestatem konieczność zesłania pomoru goblinów — gdyby nie nastał koniec nabożeństwa.
Gdy do jej nóg przylgnęła mała istotka — Frida — Helloise patrzyła na nią chwilę roztargniona, niczym wyrwana z transu — bo czyż nie religijnym transem było dostąpienie świątecznej komunii z Boginią? Kobieta rozchmurzyła się szybko i przytuliła mocno dziewczynkę do pachnącej ziołami spódnicy.
— Dzień dobry, maleństwo. — Przykucnęła przy niej, aby mieć ghoulkę na wysokości oczu. — Jaki ty masz piękny kapelusz. — Stuknęła palcem w ostry czubek tiary.
Sama wiedźma kapeluszy nie nosiła, ale w jej włosach wiło się kilka zielonych pędów i kępa zbrązowiałych dębowych liści. Jeszcze nim Hela schyliła się pod ławkę po dar, włożyła rękę do głębokiej kieszeni patchworkowej, brązowej spódnicy i wydobyła stamtąd wyrzeźbioną w drewnie wiewióreczkę trzymającą w obu łapkach  żołędzia.
— Spójrz tylko, jaka jest dumna ze swojego orzeszka. — Zaprezentowała małej figurkę. — Napracowała się, żeby go zdobyć, ale — posmutniała — to za mało zapasów na przetrwanie zimy.
Wręczyła dziewczynce wiewiórkę, dała jej chwilę na zapoznanie się z nią, a w tym czasie wygrzebała spod ławy swój stroik. Wzięła Fridę na ręce, tuląc ją do siebie, i tak ruszyły ku dziedzińcowi, wychodząc ze świątyni jako jedne z ostatnich wiernych.
— Może poprosisz tatę, żeby zabrał cię na jesienny spacer, co? Poszukacie dla niej orzeszków — zaproponowała. — Myślę, że przydałby jej się też kąt do spania. W tym roku ciężko dotrzeć do dziupli w Kniei… dlatego musimy się modlić o to, żeby Matka uratowała las. Żeby wiewiórka na wiosnę wróciła do domu.
Gdy znalazły się przy ołtarzu, odstawiła dziecko na ziemię, aby ze stosowną czcią złożyć swój dar.

Na ołtarz Kowenu Whitecroft w intencji swoich modlitw osobistych Helloise przygotowała stroik bogato ozdobiony ziołami, liśćmi i jagodami — wszystko utrzymane w jesiennych barwach. Na drewnianej podstawie wyścielonej mchem siedziały rzeźbione wiewióreczki unurzane w czerwonej farbie o charakterystycznych właściwościach zapachowych (opisanych w szczególe tutaj). Figurki otaczały wianuszkiem wysoką smukłą świecę.

Przedstawiam swój rachunek:
+15 za rzemiosło ◉◉◉○○, +5 za wykonywanie zawodu wyrobniczki na JDG, +20 za eliksir nadający właściwości zapachowe i kolor, +10 za wykonanie świecy, +20 za rzeźby wiewiórek, +30 z przewagi zielarstwo (III)
Czyli w sumie 100 (certified miracle worker)

Rzut 1d100+100 - 86 +100 = 186


Wiedziała, że spodobał się Bogini. I nie tylko Jej, bo zazdrosnym okiem spojrzało na niego kilka starych i nie tylko bab.
Nie mogłyby dewoty być Helloise bardziej obojętne, patrzyła tylko na pomnik nad ołtarzem. Po ostatniej krótkiej modlitwie wzięła ghoulkę za rękę i razem odnalazły w tłumie Malfoyów. Panienki dotarły akurat w czas, aby usłyszeć komentarz Baldwina.
— Masz rację — zgodziła się z nim Helloise w zachwycie. — Czyż Matki nie cieszy najbardziej dar spod ręki jej dziecka?


dotknij trawy
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#4
22.09.2025, 03:27  ✶  
razem z Brenną

Dora nigdy przesadnie nie przepadała za wizytami w Kowenie. Lubiła święta, owszem. Uczęszczała też na sabaty, nawet jeśli nie powinna, o ile te działy się pod gołym niebem. Wychodziła chyba trochę z przekonania, że Matka była obecna najbardziej w naturze i wszelkich jej aspektach, a najbliżej niej było właśnie na Polanie Ognisk albo w każdym innym dowolnym miejscu, które nie było wybetonowaną dżunglą. Brukowane ulice i wznoszone ku górze budynki, mierzące swoje wartości w szerokości, a nie wysokości, sprawiała że czuła się oddalona od jakiejkolwiek wiary. Nie było jednak innej możliwości, jak z placu na ulicy Pokątnej, udać się w kierunku niemagicznego Londynu, gdzie mieścił się Whitecroft. Czuła się tutaj jednak jeszcze gorzej niż tam, w magicznej dzielnicy - jakby bliskość instytucji kościoła i odległość od natury rozstrajały ją w wyraźny sposób.

Ściskała obiema rękoma za pasek torby, którą miała przewieszoną przez ramię, jakby w ten sposób próbując ukryć nerwowość; tutaj było przecież więcej ludzi, a przez to i więcej par oczu, które pewnie nie miały zbytnio szansy jej rozpoznać, nie ze zmienioną twarzą, ale niepokój zawsze gdzieś pozostawał teraz w środku i ciągnął się za nią. Chyba tylko przez słowa Brenny, wypowiedziane jeszcze wśród straganów, nie wyglądała zwyczajnie ponuro - obietnica odwiedzenia Hogsmeade złapała ją jakoś mocno, bo przez tą krótką wymianę zdań zaczęła się zwyczajnie zastanawiać i żałować; jak tam teraz było, dlaczego nie wpadła wcześniej na to że może warto znowu odwiedzić wioskę, no i czy w Miodowym Królestwie dalej mają jej ulubione słodkości.

Na dziedzińcu nie było może cicho, nie w ten odrzucający, wymowny sposób, ale było zdecydowanie spokojniej niż na zewnątrz. Ludzie koncentrowali się na sobie i swoich modlitwach, a także darach które przynosili i składali na wyznaczonym do tego ołtarzu. Crawley mimowolnie powiodła spojrzeniem - od stołu do sylwetki w szacie, która właśnie przemieściła się w jego stronę, aby zabrać z blatu jakiś dar i zanieść go do wnętrza świątyni.
- Jak myślisz - zaintonowała cicho, mimowolnie nachylając się w stronę Brenny. - Co potem będzie z tymi wszystkimi stroikami?


!Trauma ognia


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#5
22.09.2025, 03:27  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
24.09.2025, 15:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.09.2025, 15:38 przez Brenna Longbottom.)  
– Kapłani palą je w świętym ogniu – odparła Brenna Dorze odruchowo, spuszczając na moment wzrok na wieniec, który przyniosła. Stworzyły go wprawne ręce, choć powstał z ziół, nie z jakichś wymyślnych kwiatów: biorąc pod uwagę, ile jej rzeczy i tak spłonęło, nie miała niczego lepszego, a i nie uważała, że może zawracać komuś głowę prośbami o bardziej wystawne dary. Wplotła w niego sama jedynie wstążkę, która, co zabawne, ocalała z pożogi, bo Brenna poprzedniego dnia zostawiła ją wraz z książką w sadzie. Drobna ofiara czegoś, co przetrwało, za to, że ogień nie zabrał jej bliskich. Drobny wkład własny, bo nie chciała dawać czegoś w całości zrobionego przez kogoś innego, ale nie miała dość zdolności manualnych i czasu – przede wszystkim czasu – aby zrobić coś od zera. Ofiara dla matki. Ofiara dla ognia.
I jakoś na myśl o tym świętym ogniu, i na widok świeczek, które niektórzy zapalali, gdy zostawiali podarki, robiło się jej dziwnie zimno, i ogarniał ją niepokój. Czuła się, jakby ktoś je obserwował, i musiała powstrzymać odruch nerwowego rozglądania się.
Za kim? Nie była pewna. Za Borginami? Za śmierciożercami? Za istotami utkanymi z dymu i strachu?
– Zostawmy tylko podarki i wracajmy, dobrze? – poprosiła cicho Dory, po drodze jeszcze podchodząc do jednego kapłana, który zbierał datki, by ukradkiem przekazać mu kilka monet. Rozsądny umysł gliny szepnął jej, że pewnie lepiej byłoby kupić ludziom za to jedzenie na Mabon niż oddawać je na coś, co ci będą mogli spalić, ale ta druga część jestestwa Brenny podpowiadała, że ludzie potrzebowali też pocieszenia. A niektórzy poszukiwali go właśnie tutaj i w wierze w Matkę.
Cofnęła się potem od kapłana dość szybko, zerkając na Dorę, a potem ułożyła dar na skraju ołtarza. Nie zapalała własnej świeczki, trochę zbyt napięta, gdy płonęło ich tutaj tak wiele, a jedynie wyszeptała cichą, krótką modlitwę o dobrobyt dla swojej rodziny, zanim zrobiła miejsce kolejnym wiernym.

!Trauma Ognia

Tu był rzut - potem sama dodała wstążki, ale nie wiem czy to doliczać, więc wynik to 85


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#7
24.09.2025, 15:36  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#8
25.09.2025, 04:53  ✶  
razem z Brenną; składają wianki i wychodzą

- Trochę szkoda - powiedziała sztywno, czując jak niepewność narastała, rwana wizją płomieni. Z resztą, nawet nie wizją, bo rozpalone na dziedzińcu światła robiły swoje, kiedy podskakujące płomyki świec nic nie robiły sobie z tego, że mogły być takie straszne.
Wieniec Dory wykonany był z tego, co było pod ręką - ziół, plonów i zwyczajnej zieleni, którą łatwo było znaleźć dookoła, a także dopiąć nią całą plecionkę. We wszystko wpleciona była natomiast wstążka, a całość nawet jeśli nie prezentowała się przesadnie wystawnie, to wykonana była starannie i z sercem.
Crawley nie przejmowała się rozglądaniem, a zamiast tego wbiła wzrok w ziemię, szukając w niej pewnie jakiejś stabilności czy wsparcia w wyzwaniach, jakie stawiał przed nią los.
- Dobrze - pokiwała głową, bo to była najlepsza taktyka, jaką mogły w tym momencie obrać. Dlatego szybko zbliżyła się do stołu, składając na nim swój podarek. Podobnie jak Brenna nie sięgnęła po świeczki, tylko odmówiła modlitwę o pomyślność, zdrowie, ale i przede wszystkim spokój ducha - ona, jej rodzina i Longbottomowie potrzebowali chociaż chwili wytchnienia po ostatnich wydarzeniach. Kiedy skończyła, odnalazła się z Brenną, aby szybko opuścić dziedziniec i wrócić do domu.

//rzut na robienie wianka; 94


Postacie opuszczają sesję


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#9
26.09.2025, 20:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2025, 21:19 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine Malfoy pochyliła głowę, kryjąc się za złożonymi do modlitwy rękoma. Potrzebowała chwili. Łatwo było zanosić modły do Matki, przed Staruchą również klękała z pokorą, prosząc o mądrość, a jednak to wzgardzona Dziewica objawiła jej swoją twarz na święcie Lithy. "A ty z tego złączenia z boginią wynosisz pretensję", stwierdził lekko Peregrinus, podczas wspólnej przechadzki po lesie, "i jakże to ludzkie". Lorraine po raz pierwszy w życiu pozwoliła sobie wtedy pomyśleć, że jej pretensja nie jest oznaką zepsucia, o jakie zwykła oskarżać ją macocha, lecz oznaką człowieczeństwa. Czy małe dziewczynki nie buntowały się przeciwko swym mamom? Czy nie tupały ze złością nóżką, gdy mówiło się im, że nie mogą nałożyć na nabożeństwo ulubionych kaloszów w groszki? Czy nie uderzały dziecięcym modlitewnikiem o ławkę, gdy msza się zbytnio przedłużała? "Złóż ładnie łapki, żeby podziękować Matce za wszystkie łaski", poprosiła Fridę na początku nabożeństwa, wiedząc, że prędzej czy później zacznie się wiercić. Posłała ostrzegawcze spojrzenie córeczce, którą Baldwin zdążył schwycić i posadzić sobie na kolanach, zanim wyrwała się z wąskiej ławki, którą zajmowali we troje. W wykrzywionych w podkówkę usteczkach szukała przez chwilę podobieństwa do dziecinnej twarzy bogini Dziewicy. Czy dzisiaj schyliłaby się, aby zaszyć jej rozerwaną sukienczynę, tak, jak zaszywała dziury w sukienkach Fridy?
Zamknęła oczy, bo wiedziała, że Baldwin zajmie się Fridą, która, obrażona, zasiadła na powrót przy Lorraine. Przy mamie. Lorraine zaczęła wołać po kolei Dziewicę, Matkę i Staruchę, wspominając, jak w wieku Fridy sama klękała z mamą przy łóżku i odmawiała pacierze, w tym samym rytmie słów. W tym samym rytmie oddechów. Ich ciche głosy przenikały się ze sobą w modlitwie. Miranda wciąż żyła w sposobie, w jakim Lorraine odmawiała litanię. Czasem rozmyślnie zmieniała jej rytm, czując się wówczas tak, jak gdyby popełniała bluźnierstwo wobec pamięci macochy, gdy kładła akcent inaczej niż ona. Nigdy nie wymagała, aby Frida modliła się tak samo. Była przecież dzieckiem. Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, a reszta sama się dokona, mówił posąg łagodnie uśmiechniętej Matki, wznoszący się ponad wiernymi. Teraz widziała, że się uśmiecha, ale w dzieciństwie nie sięgała wzrokiem do twarzy posągu. Widziała tylko surową twarz Mirandy. Dzieciństwo Lorraine składało się z kolan zdartych na kowenowych klęcznikach. Rąk załamywanych przed ołtarzem Dziewicy, która zawsze wydawała się odwracać wzrok. W końcu przestała się do niej modlić.

Teraz modliła się właśnie do niej.

Wykonany wspólnie z Fridą stroik był niewielki, liczyło się bowiem to, że pracowały nad nim razem. Na bardziej skomplikowane projekty Lorraine nie miała czasu. Razem wybrały się więc na przechadzkę po Lesie Wisielców. Razem pozbierały gałązki, które Lorraine starannie oczyściła, dbając o to, żeby w małe rączki nie wbił się żaden zadzior. Zakonserwowała zwieszające się z nich czerwone kuleczki jarzębiny i leśnych jagódek, które błyszczały w uplecionej w kolisty kształt wieńca gęstwinie niby malutkie rubiny. Zadaniem Fridy było powtykać w złączenia zielone gałązki bukszpanu, którego pozostałości Lorraine wyrwała spod spalonej chaty ojca w Little Hangleton. Za niego też się przecież modliła, a że ofiar Matce bezbożnym nawykiem nie składał, zrobiła to w jego imieniu. Wreszcie, Lorraine przewiązała grubą ciemnozieloną wstążką, podobną do otrzymanej w prezencie od Baldwina aksamitki, która teraz wieńczyła jej szyję. Wstążka była jej osobistym darem dla Matki. Zapisała na niej prostą melodię, wpisaną we wzór pięciolinii. Nieśmiała próbę powrotu do komponowania, jaką podjęła po latach, choć więcej zapożyczyła ze znanych sobie utworów, aniżeli wymyśliła samodzielnie. Wciąż jeszcze nie czuła się z tym pewnie. Ułożyła jednak podkład pod prosty psalm, jeden z jej ulubionych. Wszystko utrzymane było w smutnej tonacji molowej, więc będący tercją małą tryton rozwiązała, bardzo klasycznie, w sekstę wielką. Wynoszący trzy całe tony interwał symbolizować miał troistość natury bogini, zawsze objawiającej się swym wyznawcom w trzech osobach. Gdy Frida przywiązywała do gałązek krzywe, zielone kokardki z tej samej zielonej wstążki, Lorraine wstawiła w środek stroika świecę od Helloise, z którą nawiązała współpracę po tym, jak Necronomicon zerwał umowę na dostawy od Mulciberów. Zaklęła ją tak, aby za każdym razem, gdy zapalony został knot świecy, otwierały się przypominające kielichy czerwone kwiaty miechunki. Zaczynała z nich wówczas grać melodia, której zapis znajdował się na wstążce. Na prośbę Fridy, która zapałała świecę, żeby usłyszeć zaklętą w kwiatach melodię tak często, że zużyła zarówno świecę, jak i zaklęcie, zrobiła kilka takich grających stroików. Jeden z nich ledwie już zipiał, aż musiała zatykać uszy, gdy słyszała zniekształconą melodię. Najważniejsze, że podobał się Fridzie, prawda? Lorraine nie miała zbyt wielkiej nadziei, że spodoba się Matce, ale chciała, mimo wszystko, złożyć na ołtarzu coś od siebie.

Mój rachunek: +5 za 1 kropkę w rzemiośle, +10 za 1 kreskę wagi w przypadku przewagi Muzyka, czyli razem +15.
Rzut 1d100+15 - 4 +15 = 19

Kładąc stroik na ołtarzu, przestraszyła się, że wetknięte weń kwiaty przywiędły po drodze do kowenu. Dokonała więc ostatnich poprawek. Nieco wyprostowała kokardki, zaklęła też kwiaty, żeby wyglądały na świeżo zerwane.

Rzut 1d100+15 - 60 +15 = 75

No, od razu lepiej.

Skinęła tylko głową na słowa Baldwina, wzrokiem szukając Fridy, którą dostrzegła u boku Helloise. W tym roku rzeczywiście było bardzo wiele samoróbek. Pokłosie Spalonej Nocy. Nie przeszkodziło jej to jednak zacisnąć obleczone w rękawiczki dłoni na torebce, gdy zerknęła w stronę własnego stroika, tak niepozornego w obliczu bogatszych, dalece wspanialszych darów. Szybko skupiła się jednak na powrót na tym, co było najważniejsze, czyli na ołtarzu. Uspokajała ją myśl, że Matka miłosiernie spojrzy na każdy dar, nieważne, czy ubogi, czy płynący obfitością. Poprawiła gruby, wełniany szal, spod którego wyglądała jedna z najlepszych sukien, jakie znajdowały się w jej posiadaniu. Nic frywolnego, ale zdecydowanie była ubrana bardziej elegancko i fantazyjnie niż zwykle. Na święto godziło się w końcu ubrać odświętnie. Fridę szykowała na poranne nabożeństwo dłużej niż samą siebie, a Baldwinowi wyprasowała nawet szatę wyjściową, bo zbliżała się przecież pełnia. Wolała, aby nie gmerał magią przy swoim najlepszym ubraniu w tym stanie. Chciała, żeby wszyscy wyglądali... Dobrze. Dumnie. Tak, jak należało się Malfoyom. Baldwin miał na sobie nową koszulę, do której przyszyła zdobione guziki, odprute ze starej, dawno przetartej: srebrne, tłoczone "M" połyskiwało dumnie spod kamizelki jej brata, podobnie jak i na rodowym pierścieniu na jego dłoni. Fridzie sprawiła zmyślną tiarę, bo jakkolwiek bezpiecznym by nie było towarzystwo wiernych kowenu, w trakcie większych obchodów wolała, aby jej córeczka nie przyciągała nieprzychylnych spojrzeń. Nie wszyscy potrafili zaakceptować obecność ghouli. Wymownie zacisnęła wcześniej usta na widok starej panny Plinth, unosząc wysoko swój ostry podbródek. Patrzyła jednak prosto przed siebie. Lorraine jak zawsze chwytała się resztek godności, prychając wyniośle, gdy czuła na sobie krzywe spojrzenia, tak jak i prychały błąkające się po ulicach bezdomne koty, śladami pazurów znacząc ręce, które próbowały je skrzywdzić. Wątpiła jednak, by jej prychnięcie usłyszał ktokolwiek poza siedzącym obok Baldwinem.

Twarz Lorraine złagodniała, dopiero gdy podeszły do nich Helloise z Fridą. Dostrzegła w rękach Fridy drewnianą wiewióreczkę, wyrzeźbioną, jak się domyśliła, właśnie przez Helloise. Jej kuzynka była nader zręczna w podobnych robótkach, nie pozwalając, aby na marność poszło cokolwiek, co otrzymała w darze od kniei. Nawet z żołędzi robiła nalewkę! Z kawałków dębowego drewna rzeźbiła natomiast śliczne figurki, fantazyjne ptaki, które potrafiły machać skrzydłami, jak prawdziwe... Wykonywała też przedmioty codziennego użytku, takie jak moździerz w kształcie grzybka, stojący w jednej z kuchennych szafek w Necronomiconie. Zebrane jesienią grzyby suszyła z kolei na zimę, podobnie jak i lecznicze byliny, które nazywała imionami, jakich używał chyba tylko wiatr. Elszolcja była marzymiętą, tanacet – wrotyczem albo powrotnikiem, zaś akonit, porastający skaliste zbocza – pantofelkiem Matki boskiej. Lorraine znajdowała w słowach Helloise wiele poezji. A co było piękniejsze od poezji? Helloise przypominała jej prześwit słońca przez korony wysokich drzew w lesie. Niespodziewanie raził w oczy, gdy stawiało się stopy między korzeniami zdradliwie przebijającymi się przez runo, a jednak przyjemnie grzał w twarz. Lorraine pozwoliła więc sobie na ciepły uśmiech w jej obecności, bo czemu by i nie uśmiechać się, gdy grzeje na ciebie słońce? Gdy Helloise wzięła Fridę w ramiona, ta uśmiechnęła się w podobny sposób, i przytuliła się do niej, zaplatając dziecinne łapki wokół szyi kobiety. Nie otaczały ją już długie nogasy dorosłych, nie musiała więc zadzierać głowy, żeby spojrzeć w twarz nie-mamy Heli, której włosy pachniały tak, jak nie-mamy Mewki: kwiatkami, i jakimś takim słodkawym dymem, przypominającym kadzidła zapalane z mamą i tatą w domowej kapliczce. Wtulała się zachwycona w Helloise, wreszcie mogąc przyjrzeć się ozdobom złożonym na ołtarzu. Tata powiedział, że wszystkie będą mogli obejrzeć potem, po nabożeństwie, więc zrozumiałym było, że Frida okropecznie się na tę chwilę niecierpliwiła. Msza się dłużyła i dłużyła, ale wiedziała przecież, że tata w końcucusadzi ją sobie na ramionach, żeby mogła patrzeć na wszystko i na wszystkich z góry, tak jak lubiła... Chociaż mama mówiła, że Frida jest już duża, i tata nie da rady jej dźwigać zbyt długo. Ale zaraz potem mówiła też, że Frida nie może sama wychodzić z domu, bo jest za mała, więc już Frida sama nie wiedziała, czy jest mała, czy duża. Może po prostu była w sam raz? No dobrze, może i była mała, ale z wysokości ramion taty czuła się... Może nie taka znowu duża, ale na pewno gotowa na spotkanie z dużym światem, o! Frida przycisnęła policzek do policzka Helloise zanim dała jej do zrozumienia, że chce z powrotem na ziemię.

– W tym roku przeszłaś samą siebie – skomplementowała Helloise Lorraine, przyklęknąwszy na chwilę obok Fridy, która wyglądała na bardzo przejętą prezentem od Helloise. Wiewiórka została zaprezentowana Lorraine i Baldwinowi z ogromnym namaszczeniem, więc musiał być to specjalny prezent. Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale ghoulka, której poprawiła delikatnie tiarę, była bardzo zdeterminowana, aby pomóc swemu nowemu wiewiórczemu przyjacielowi. Bo taka wiewiórka, to prawie jak nie mama-Scarlett. Oczywiście, Scarlett nie była ruda i nie jadła orzeszków (przynajmniej Frida sobie nie przypominała, żeby jadła), nie spała też w dziupli, tylko w łóżeczku, ale pewnego dnia zamieszkała u nich w domu... I teraz to był też jej dom. A Frida nie pytała dlaczego. Był i już. – A podziękowałaś cioci Helloise? – Lorraine spytała z powagą małą, jak zawsze niewiele robiąc sobie z tego, że Frida... Mówić nie mogła. Bo brak głosu nigdy nie stanowił dla Fridy ograniczenia.

– Wpadniesz do nas na obchody Mabon, Helloise? – zapytała, podnosząc się na nogi w akompaniamencie miękkiego szelestu sukien.


Yes, I am a master
Little love caster
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#10
29.09.2025, 23:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2025, 23:12 przez Cameron Lupin.)  
Pojawiam się w kwaterze głównej kowenu razem z Heather.

Życie duchowe Camerona nie było w ostatnim czasie zbyt rozbudowane. Większość jego relacji z Matką i kowenem zatarło się, gdy wszedł w okres nastoletni i wolał skupiać się na pielęgnowaniu prywatnych znajomości i nauce niźli spędzaniu czasu nad długimi modlitwami do Pani Księżyca. Gdyby nie wyjścia z rodzicami podczas ferii czy wakacji i dość huczne obchody sabatów być może już dawno obwołałby się ateistą. Być może, bo biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia chyba trzeba było zacząć wierzyć w to, że nad co poniektórymi osobami po prostu ktoś czuwa.

Bo jak inaczej wyjaśnić to, że wraz z Heather udało im się przetrwać zarówno atak na Polanę Ognisk jak i pożary, które parę tygodni temu nawiedziły Londyn? Musieli być w czepku urodzeni. A przynajmniej Ruda, bo jej to akurat fart zawsze się trzymał. On jedynie... Czerpał profity z jej aury pławiąc się w jej świetle. Ostatnie tygodnie były dla Lupina szczególnie nerwowe. Odebranie kluczy do nowego mieszkania, szybka wprowadzka, Spalona Noc, chaos w Szpitalu św. Munga, wieść o tym, że Florence Bulstrode tragicznie zginęła podczas pożaru... Ugh, nawet nie miał odwagi zjawić się na pogrzebie.

Bo czy w ogóle wypadało, żeby szedł? Bądź co bądź, był jedynie jej studentem. Wprowadzonym do jej ''wewnętrznego kręgu'' skupionego na badaniu Klątwy Żywiołów, ale jednak dalej tylko studentem. Szpital św. Munga na pewno był wypełniony po brzegi ludźmi, którzy czuli się z nią bardziej związani. Którzy znali ją lepiej i byliby gotowi wygłosić jakąś piękną przemowę na temat jej poświęcenia i oddania sztuce medycyny. Kto by pomyślał, że tak szybko zacznie tęsknić za strachem jaki w nim wzbudzała? Lupin westchnął cicho, poprawiając poły brązowego jesiennego płaszcza, który miał narzucony na ramiona i poprowadził Heather w stronę ołtarza przy którym zrobiła się mała kolejka.

Nie znał się jakoś bardzo dobrze na robótkach ręcznych, ale całkiem nieźle radził sobie z eliksirami, postanowił więc przygotować buteleczkę z miksturą leczącą. Bardziej by się pewnie przydała w szpitalu, ale teraz chyba wszyscy potrzebujemy boskiej protekcji, skomentował bezgłośnie, mrużąc oczy, gdy uderzyła go woń kowenowych kadzideł.

— Widać, że bardzo się postarałaś — szepnął do narzeczonej, przyglądając się jej wiankowi. — Nagle odkryłaś w sobie taki talent czy zapisałaś się do jakiegoś koła zainteresowań, kiedy nie patrzyłem?

Chociaż jakiś czas temu zasugerował Heather, że przy odrobinie starań mogłaby dołączyć do Lupinów przy pracy w aptece, tak dość szybko zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie porzuciłaby zbyt szybko pracy na rzecz Ministerstwa Magii. Podobnie jak on nie byłby w stanie tak po prostu zostawić za sobą Szpitala św. Munga. Co jak co, ale oboje mieli dość wysokie ambicje i poczucie... oddania sprawie.

Gdy nadeszła ich kolej na oddanie ofiary w ogniu, Cameron zawahał się na moment, obracając w dłoniach buteleczkę. Przyglądając się płomieniom nie był w stanie wyrzucić z głowy nekrologu po Florence, jak i własnego pobytu na salach szpitala po tym, jak sam został ranny w czasie pożarów. Teraz na szczęście było o niebo lepiej... Koniec końców odłożył dar na ołtarz.

Odsunął się na bok, chcąc dać Heather przestrzeń, gdyby i ona chciała podumać nad ołtarzem

Modyfikatory do rzutu:
+5 za Rzemiosło na poz. I
+20 za Tworzenie eliksirów i maści na poz. II
+20 za Zielarstwo na poz. II
-20 za zawadę Biedak
-10 za zawadę Niezdarny
=45-30=15

Rzut 1d100+15 - 70 +15 = 85
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (196), Brenna Longbottom (334), Heather Wood (332), Dora Crawford (551), Cameron Lupin (1107), Pan Losu (80), Lorraine Malfoy (1660), Baldwin Malfoy (1156), Helloise (871)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa