Nie wiadomo dlaczego wszyscy mówią do kotów "ty", choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu.
Czy to dobry pomysł, odkopywanie starych brudów? To były inne czasy. I teraz mamy inne. Bardziej ponure, bardziej fatalistyczne. Ludzie z dawnych lat Hogwartu spotykali go czasem i mówili: dobrze wyglądasz! Nie chodziło o dosłowność tego wyrażenia. O fizyczną stronę, w której jego blada karnacja, za którą księżniczki angielskie dałyby się pokroić swojego czasu była elementem szału,
no bo cóż on takiego robił dla tej skóry! Nie chodziło o wygląd. Chodziło o to, że niby dobrze było go widzieć w dobrym humorze. Paradoks. Jeśli cofniesz czas i staniesz tam, gdzie jeszcze dzieciak mógł się cieszyć z lat szkolnych, nawet jak broił, a potem spojrzysz na lustro, jakim była doczesność... to nie było nawet porównanie. To był kiepski żart. Ale miał lepszy humor, tak. To właśnie były myśli, które towarzyszyły mu, kiedy wkraczał do Dziurawego Kotła. Nie tona wspomnień, która by przygniatała, nie to, że kiedyś miała miejsce jakaś zdrada, którą należy teraz odpłacić czymś lepszym. Przyszedł tu z kpiną i cynizmem w sercu, że nie było lepszego żartu w tym życiu ponad to, że teraz wyglądał lepiej. Bo nie miał już tej tęsknoty w oku i smutku na sercu. Kiedyś ktoś mądry szepną mu w szkole, że całkiem dobrą filozofią życiową jest to, żeby mieć wyjebane. Złapał się niej i wiecie co? Błogosławił teraz temu geniuszowi. Za nic niestety nie pamiętał, kto mu taką mądrość sprzedał. Może to i lepiej. Przecież wystarczająco toksycznych więzów plątało się wokół niego. I to nie tylko pod nogami. To nie były przeszkody, nad którymi wystarczyło przeskoczyć. Głównie dlatego, że sam był toksycznym elementem wszystkiego, co dotykał.
Przejechał palcem po parapecie knajpy, stojąc przez moment przed oknem z uśmieszkiem na wargach, nim odbił się od ściany, żeby w końcu z szurnięciem przesunąć sobie nogą krzesło. Usiadł bokiem, wyciągając nogi, rozsiadając się na nim bokiem. Plecami oparł się o mur. Zimny. Taki w jego temperaturze ciała. Zarzucił łokieć o oparcie krzesła i złapał jeden z pierścieni, które zdobiły jego palce. Sauriel zawsze lubił biżuterię. Zawsze nosił kolczyki w uszach, albo i parę, zawsze nosił jakiś rzemyk czy łańcuszek, zawsze nosił pierścienie. Czasem było jej po prostu więcej a czasem mniej.
Jak komuś przypierdolisz całym zestawem pierścieni to zaboli bardziej niż gołą ręką. Proste.
Czujne, czarne oczy wpatrywały się w klientelę. Prawda różniła się od tego, jak bardzo rozluźnienie wyglądał Sauriel. Albo raczej - była podszyta niebezpieczeństwem. Czającą się groźbą w cieniu, przemykającą przestrogą w pomruku wieczornej, wiosennej burzy. Bo Sauriel, tak się składało, był bardzo bliski irytacji. Nie wiedział, czy osoba, z którą pisał, nie robiła sobie mimo wszystko z niego jaj. Czy się zjawi. A jeśli zjawi to czy w ogóle raczy się do niego odezwać. Ubrany był w czerń - jak zawsze. Nie pokwapił się do zdjęcia swojej przetartej skóry na ramionach.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.