• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[2.05.1972, wieczór] Zimne ciało, zimna dusza | Sauriel & Victoria

[2.05.1972, wieczór] Zimne ciało, zimna dusza | Sauriel & Victoria
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#1
30.06.2023, 21:38  ✶  

„Zimno dręczyło jego ciało, ale i dusza w nim na poły skostniała”
2 maja 1972, wieczór
– Victoria & Sauriel –



Te kilka kroków, jakie Victoria zrobiła po wstaniu z pryczy i przejścia poza kotarki i dalej w stronę wyjścia z namiotu, wymagało więcej siły, niż chciałaby to przyznać. Niby nic jej nie było fizycznie, nie odniosła ran, a jednak została przykuta do łóżka na kilkanaście boleśnie długich godzin, w których zmarniała wyraźnie. Była jakaś taka… blada, słaba, choć może takie wrażenie sprawiała przez to jak ostrożnie stawiała kroki, nie będąc pewna czy nogi udźwigną ciężar ciała po tym, jak przez długi czas zdawało się być ciężkie jak z ołowiu. To przejście przez namiot zaowocowało wzrokiem, na który chyba nie była gotowa, bo wywołała zbyt wielkie zaciekawienie personelu medycznego, który ciągle się tutaj kręcił i wprost czuła, że jest obserwowana. Miała też wrażenie, że znowu kilka razy dosłyszała określenie „Zimna”. To wszystko jednak nie miało znaczenia, bo on był tutaj. Serce biło jej nieco zbyt mocno jak na to, czego by sobie życzyła, ale to chyba była po prostu radość z tego, że w końcu zobaczy jakąś znajomą twarz. Myślała, że prędzej czy później zjawią się tutaj jej rodzice… albo przynajmniej ojciec – ale nic takiego nie nastąpiło i kiedy to analizowała, to doszła do wniosku, że pewnie potrzebowali tutaj wszystkich sił, a tata, jako uzdrowiciel, został wezwany do pomocy i musiał mieć ręce naprawdę pełne roboty. Ciągle kogoś szukano, ciągle kogoś przynoszono albo przyprowadzano. Ludzie jechali na oparach. I o ile wcześniej rwałaby się do pomocy, to po tych krokach jakie postawiła w namiocie już wiedziała, że tylko będzie wszystkim przeszkadzać. I było jej tak cholernie zimno… Po matce właściwie to nie wiedziała czego się spodziewać. Jakaś jej część miała nadzieję, że może matka przejmie się, że tak długo nie wracała do domu, ale nie chciała się oszukiwać. Zaś Sauriel… Sauriel. Och. Cóż. Naprawdę nie wiedziała, czy to zaręczyny tak wiele zmieniły, czy to cała ta noc, pobyt w Limbo, stanięcie oko w oko z Voldemortem czy cokolwiek innego, ale naprawdę cieszyła się, że go zobaczy i to tak szybko. Myślała o nim dzisiaj, długo, czuła jakąś taką trudną do nazwania tęsknotę – może to właśnie działo się z ludźmi, którzy wiedzieli, że właściwie otarli się o śmierć, że uświadamiali sobie jak wiele mieli do stracenia, a przed nimi było… całe życie. Wczorajszego dnia przypieczętowane zaręczynami. I skłamałabym mówiąc, że to niczego nie zmieniało. Bo zmieniało. Ten pierścionek… Lestrange zdawała sobie sprawę, że w Limbo był dla niej kotwicą, która przypominała jej o życiu i o tym, by nie oddawać się śmierci. Cyklowi.

Wyglądała marnie. W ciągle tym samym mundurze aurora co wczoraj, teraz potarganym, w kilku miejscach przedziurawionym, gdzieniegdzie nawet nadpalonym. Włosy już dawno nie były splecione w warkocz, tylko puszczone samopas, twarz wyrażała zmęczenie, krok miała niepewny, ale była żywa. I tę żywotność można było dostrzec w jakimś takim błysku w oku, kiedy dostrzegła już Sauriela. Chciała nieco przyspieszyć, ale prawdę mówiąc nie miała na to siły. Uśmiechnęła się do niego jednak z oddali, pewna, że akurat on na pewno czuje się od niej sto razy lepiej – w końcu ominęła go ta piekielna noc.

- Hej – rzuciła do niego, kiedy już był na tyle blisko by ją usłyszeć. Kobieta, która po nią przyszła odprowadziła ją aż tutaj, trudno było Victorii powiedzieć czy z troski, czy z ciekawości jej osobą, czy z obu tych powodów na raz, albo jeszcze jakichś innych pobudek. Teraz już jednak nic nie miało znaczenia, bo miała przed sobą mężczyznę, który… na widok którego naprawdę naprawdę cholernie się ucieszyła! Nie umiałaby tego opisać, po prostu… Po prostu cieszyła się, że mogła go znowu zobaczyć. - Nie sądziłam, że po mnie przyjdziesz – powiedziała nieco niepewnie, ale no przecież przyszedł. I to po nią, bo inaczej tamta kobieta by po nią nie przyszła z imieniem Sauriela na ustach. - Nie chcieli mnie puścić samej – dodała zaraz i wyjrzała nieco przez płachtę, jaką było wejście do namiotu. Było już ciemno, ale w czarodziejskim świetle widziała to i owo. Zniszczone, powalone drzewa, gołe połacie ziemi, na której wcześniej rosły kwiaty… Mogła się tylko domyślać w jakim stanie była Knieja Godryka, ale to było jednak kawałek stąd. Tutaj, przy tym wyjściu, Victoria odetchnęła nieco mocniej i głośniej, bo powietrze przedostało się do środka i na moment przestało jej się kręcić w głowie od smrodu tych wszystkich ziół i specyfików, jakimi przesiąkł namiot.

Nie wiedziała co ma zrobić. Rzucić się Rookwoodowi na szyję? Złapać go za rękę? Czy powinna coś powiedzieć? Zamiast tego przygryzła usta i mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu. Trzęsła się, to akurat można było dostrzec. A sądząc po szeptach i rozmowach, jakie Sauriel mógł tutaj usłyszeć czekając, Victoria była jedną z osób, które dotknęło coś dziwnego i były bardzo… zimne. Zimne jak trupy.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
01.07.2023, 08:54  ✶  

To, co go opętało, chyba można było nazwać wewnętrzną śmiercią. I o dziwo [w jego przypadku] nie był to nawet sarkazm.

Nic wielkiego się nie stało, chciałoby się rzec. Wyszedł z tamtego miejsca bez uszczerbku na zdrowiu, nawet nie pobrudził sobie pelerynki, a ci, co zostali w tamtym chaosie musieli przejść przez prawdziwe Piekło. On go nawet nie musnął krańcami palców. Kiedy jednak otwierają się wrota piekielne tak to bywa, że jego żołnierze nie chcą siedzieć w ciszy i spokoju w kącie. Wylali się falami na ten świat. I teraz pewnie położone zostaną głowy aurorów, żeby coś na to zaradzić. Nie rozumiałeś, czym były tamte istoty i nawet się nad tym nie zastanawiałeś. Istotne było to, jakie zimno ze sobą niosły. I jak mocno pobudzały apetyt takich jak ty.

Mimo tego, że szukał Victorii, dopytywał o nią, wcale nie chciał po nią iść. I zarazem miał wrażenie, że kompletnie oszaleje, jeśli tego nie zrobi. I nie chodzi nawet o to, że nie chciał iść po nią. On po prostu nie chciał wracać tam, gdzie to wszystko się zaczęło i gdzie zostało zakończone. Wykręcało go na myśl, że jego nogi znowu miałyby tam postanąć i wykręcało go na myśl, że miałby tam kroku nie zrobić. Nie musiał oddychać, a to wszystko go dusiło. Nie było niczego pozytywnego - była tylko chłodna pusta i ciężar, skręcające się flaki w bebechach i rwanie emocji na to, czego chcesz, a czego całkowicie nie chcesz. Pytanie samego siebie, co było ważniejsze i co było mniej ważne. Gdyby był człowiekiem walce waliłoby mu jak do walczyka, a zimny pot płynął po skroni, wyginałby się jak opętany, do którego zaraz dzwoniliby po egzorcystę.

Fatalny nastrój zaskutkował tym, że Isabella usłyszała: "Czy ty naprawdę urodziłaś Victorię? Bo zachowujesz się jak zwykła sucz." Pech zarówno chyba dla niego jak i dla niej był taki, że Sauriel miał w oczach tylko agresję. Był tak napakowany tymi złymi odczuciami, których nie chciał i którymi nie chciał się zajmować, a nie było miejsca, w którym mógłby je wygłuszyć. Miejsca, w którym mógłby dać im upust. Zajęty był w końcu szukaniem Victorii.

Nie bardzo wiedział, jak to możliwe, że świat się nie kończył, kiedy stawiał kroki w tym całym grajdołku pełnym ludzi. Nikt go za bardzo nie zaczepiał i nie zagadywał - może to przez jego spojrzenie. Dzikie. A może to przez to, że zwyczajnie miał farta. Ten, o dziwo, trzymał się go od wczoraj. Paradoksalnie. Pielęgniarka też nie sprawiała żadnych problemów, kiedy się przedstawił, bardzo krótko i powiedział, że jest tu po Victorię Lestrange. Narzeczoną. Już narzeczoną. Ich rodzice zachowywali się jakby byli zaręczeni od momentu ich poznania, a dopiero teraz przyszedł wielki finał. Zaręczyny w jakże romantyczne Beltane.

Część supłów rozwiązała się, kiedy ją zobaczył. Całą. I gdyby się uprzeć to nawet zdrową. Wyglądało to tak, jakby odetchnął, ale tego nie zrobił, nie tak dosłownie - jego ciało mogło w końcu jedynie imitować ludzkie odruchy. To nie tak, że jego pokłady cierpliwości wisiały na włosku - one dawno były wyczerpane i teraz już tylko dosypywane były ziarna frustracji z powodu wyczerpania z zapasem tego, co mógł wytrzymać i co wytrzymywać był w stanie. Mimo to było lepiej. Zrobiło się naprawdę lepiej... Bo żyła. Miał ochotę tak ją wyszarpać, nawrzeszczeć na nią, uderzyć w twarz, żeby się ogarnęła i nie pchała w takie gówno, jak i przytulić. Ale to ostatnie było zaledwie malutkim głosikiem. Bo to, że zrobiło mu się lepiej i przyniosło ulgę, zaraz znowu wzrosło w rangę wkurwienia. Na nią - mimo, że to była jej praca.

- Idziemy. - Żadnego dzień dobry, cieszę się, że cię widzę. Wypowiedziane w dodatku nie tonem ciepłym czy troskliwym, tylko napiętym i chociaż starał się nie brzmieć i nie wyglądać na wkurwionego, to w jego wydaniu było to po prostu niemożliwe. Już na pewno nie w takim stopniu natężenia, jaki teraz w sobie nosił. Zawahał się jednak, zanim zrobił krok i złapał Victorię za dłoń, żeby ją pociągnąć... nie. Nie pociągnąć. Lekko dać znać gestem, żeby faktycznie poszli. - Co się gapisz, wypierdalaj stąd. - Czy mógł się powstrzymać w stosunku do pielęgniarki? No mógł. Czy chciał? No nie. Choć znów - w jego przypadku powstrzymywanie się było zazwyczaj kolosalnym wysiłkiem. Wysiłkiem, na którego nie miał teraz zbędnych pokładów energii do przeznaczenia. - To dobrze. Jak mówiłem - nie lubię, jak ludzie oczekują ode mnie czegoś dobrego.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
01.07.2023, 10:43  ✶  

Był zły. Widziała to w jego… nie aurze, bo w to wglądu nie miała, ale roztaczał wokół siebie taki ciężki nastrój, że z daleka było widać niezadowolenie. Nie miała zielonego pojęcia o jego Śmierciożerczej działalności, była więc pewna, że kiedy wczorajszego wieczoru po tym tańcu się rozstali, to faktycznie wrócił „do swojej jamy”. Więc był zły… bo dowiedział się co się tutaj wydarzyło? Wieści pewnie roznosiły się szybko, a tutaj miały cały dzień na to, by oblecieć świat czarodziejów. Sowy miały pewnie kupę roboty w roznoszeniu gazet – nie łudziła się nawet, była pewna, że Sauriel wiedział, że słudzy Voldemorta zaatakowali sabat, że urządzono tutaj masakrę. Nie wiedziała ile w tych informacjach było szczegółów, nie wiedziała też, że za kilka dni sama stanie się sensacją i urośnie do rangi jakieś… celebrytki. Choć może powinna to podejrzewać. Powinna, widząc jakie zainteresowanie rodzili Mavelle, Patrick, Atreus i ona sama. Powinna. Ale nie przyszło jej to do głowy. Więc nie wiedziała ile dokładnie wiedział Sauriel. Po jego minie jednak wyciągnęła wniosek, że był zły, że walczyła na polanie. Że nie uciekła, że naraziła swoje życie i że w rezultacie przez cały dzień nie było z nią absolutnie żadnego kontaktu, bo jak ją przyniesiono do tego  polowego, skleconego na szybko szpitala, tak została tam aż do teraz. I to nie przyszedł po nią nikt z rodziny, nie. Tylko wkurwiony na nią wampir – bo mogła zginąć.

A jakże, mogła. I Sauriel chyba nie wiedział jak bardzo blisko tego było. Że jedną nogą była już po drugiej stronie… i to tak dosłownie jak i w przenośni.

Miała chyba nadzieję na inne przywitanie. Nie chyba – na pewno. Szorstkość i chłód, z jakimi się teraz zderzyła sprawiła, że zamarła. Sama już nie wiedziała czego oczekiwała. Przecież mogła się tego spodziewać, powinna, a jednak sama przez większość dnia kiedy nie spała to myślała o Rookwoodzie, o tym co mu powie, co myśli, co robi – na zmianę z tym co sama przeżyła i co próbowała sobie jakoś poukładać w głowie. Nie było to proste. Nic nie było tutaj proste.

Ale spodziewała się chyba minimum jakiejś takiej troski. Znaczy najbardziej to się spodziewała, że jednak zobaczy tutaj swoich rodziców, którekolwiek z nich, ale nie, zobaczyła Sauriela i to on się po nią pofatygował. Nie wiedziała czy ją szukał, czy po prostu ktoś mu powiedział, że tutaj jest – fakt niezaprzeczalny był taki, że to on teraz na nią czekał. I to on do niej na przywitanie warknął, że „idziemy”. A ona nawet nie była w kondycji, by mu jakoś odpyskować. Po prostu te rozszerzone w zaskoczeniu oczy obróciły się i spojrzała w bok. Pewnym zaskoczeniem był dotyk na dłoni i delikatny sygnał, że to naprawdę pora się ruszyć. Zrozumiała i bez słowa zrobiła krok i kolejny… A pielęgniarce aż słów zabrakło na tak paskudne zachowanie. Tak ją to zaskoczyło, że nawet nie zdążyła zareagować, cokolwiek powiedzieć, a ta dwójka już była poza namiotem, zostawiwszy pielęgniarkę w ciężkim szoku.
[a]Victoria usłyszała jeszcze tylko:

- Narzeczony, tak? –  na co Lestrange odruchowo, w obronnym geście, mocno przycisnęła ramiona do tułowia. Nie potrzebowała kolejnych dramatów, tych miała przez ostatnie 24h aż nadto.

- Przestań – odezwała się jednak, kiedy Sauriel znowu wyrzucił z siebie ten bezsensowny wyrzyg o oczekiwaniach. - Po prostu przestań – powtórzyła. Bo czy było coś złego w tym, że ludzie mieli mniejsze bądź większe oczekiwania? Victoria też miała, a jakże, ale nie było to tak, że w zamian od siebie nic nie dawała. Dzisiaj jednak nie miała na to siły. Ani ochoty. Na to przekrzykiwanie się z nim o racje bądź ich brak. Tak, cieszyła się, że go zobaczyła, to co czuła w sercu to było jakieś szaleństwo. Chciała być obok, chciała z nim rozmawiać. A jednocześnie w spotkaniu z taką reakcją – bardzo chciała po prostu… zniknąć. W tym wszystkim nie zauważyła nawet, że Sauriel był jedyną osobą, która nie wzdrygnęła się na kontakt z jej skórą.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
01.07.2023, 22:31  ✶  

Miała ciepłą dłoń. Nie było w niej niczego zimnego.

Samochód czekał - brum brum jakich wiele (albo i niewiele) w dzisiejszych czasach, którym nie musieliby latać, który nie byłby miotłą, który nie byłby dorożką z abraxanami. Tak, pomyślał o tym. Mimo tego całego syfu, albo może właśnie przez ten cały syf. Dlatego, że się po prostu martwił. Dlatego, że ją lubił. Ładne słowo, prawda? Lubił. Lubić. Nie lubił za to tego miejsca ani tego, że musiał przez te potargane wiatrem miejsce przechodzić. Niech inni tutaj stąpają, czemu on też musiał? Czemu jej nie puścili? Czemu nie mogli się spotkać na miejscu? Pojedyncze hasła i komentarze dotarły do jego uszu podczas czekania, ale nie poświęcił im nawet chwili zastanowienia. Gadać można wiele, a ile z tych słów warte były uwagi, rozważenia, zapamiętania? Tego ostatniego pewnie najmniej. Ludzie po prostu za bardzo lubili mówić, żeby przejmować się wartościowaniem wypowiadanych słów i w efekcie - prawdziwym złotem, jakim były całe zdania. Tak jak można było ranić słowami, nadając im kształt noży. I mogły ciąć, mogły drapać, jak niezadowolony kot. Zły, że się z nim nie bawisz, nie zajmujesz, albo po prostu ma jakiś humorek i akurat nie chce, żebyś go drapał.

Ale Kot przestał.

Połączyła ich więc cisza, kiedy stąpali przez błonia. Gdyby Sauriel oddychał, oddychałby właśnie głęboko. Szybko - bo nerwowo. Otworzył przed Victorią drzwi i pozwolił jej się wpakować do samochodu, bo wręcz tego oczekiwał, kiedy sam zasiadł po stronie kierowcy. Ot, to chyba jeden z wielu plusów posiadania faceta, który aspiruje do bycia chodzącą wiedzą bezużyteczną tego świata? Oczywiście to nie było zwykłe, mugolskie auto, więc tutaj można się było sprzeczać... Tak czy inaczej - Sauriel prowadził. Tak jak daleko mu było z obyciem siebie samego do stopnia łagodnego gościa, tak i w obyciu się z autem najłagodniejszy nie był. Nie jechał jednak jak szalony i kiedy wyjechali z tej jakże przyjaznej okolicy to i jego prowadzenie się... wyłagodziło. Stało stabilniejsze. Tak i sam Sauriel rozluźnił trochę swoje mięśnie i przestał zaciskać dłonie na kierownicy tak, jakby zaraz miał ją zmiażdżyć, albo przynajmniej zostawić na niej trwałe odciski swoich dłoni. W jego przypadku nie było takie niepewne, czy nie byłby tego w stanie zrobić.

Takim sposobem ta cisza stała się namacalna. Ale jemu nie przeszkadzała. Właściwie to... koiła go. Tylko dlatego, że ona siedziała obok. Już dobrze. Już wszystko było dobrze.

Nie wiedział jednak, co miałby teraz do niej powiedzieć.

- Twoja matka to kurwa. - Więc ze wszystkich rzeczy wybrał tę najbardziej saurielową. A do tego powiedział to tak cicho, spokojnie, prawie czule! To jest - tak jakby z troską w głosie? Zerknął na moment na kobietę, nim zwrócił z powrotem oczyska na drogę. - Już jej to powiedziałem. Powinna do ciebie przyjść.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
02.07.2023, 10:38  ✶  

Była zimna. Była przeraźliwie zimna, jak trup, było też jej zimno i nieprzyzwyczajona do tego ciągle drżała… Tyle, że dla drugiej bryłki lodu pewnie musiała wydawać się przyjemna w dotyku. To właśnie nazywano chichotem losu.

Kiedy tak szli przez… pole dokądś tam, Victoria nie wiedziała nawet dokąd dokładnie, musiała się zatrzymać co najmniej dwa razy i bezczelnie i bez pytania chwytała wtedy ramię Sauriela, by się podeprzeć. Oddychała mocniej kilka razy i równie bez komentarza ruszała dalej, jak gdyby nigdy nic. Nic się nie stało, niczego tutaj nie było. Rozumiała już jednak dlaczego nie chcieli ich stąd wypuścić samych, by w pojedynkę, o własnych siłach, wracali do swoich domów. Wiedziała też, że następnego dnia wcale nie będzie gotowa i zdolna do pracy i pewnie będzie tylko przeszkadzać – i to zakładając, że w ogóle uda jej się zasnąć w nocy. Ale prawdę mówiąc to Victoria nawet na to nie liczyła. To w ogóle nie było jak ona; zwykle dawała z siebie jeśli nie wszystko to bardzo wiele, a teraz myślała tylko o tym, by teraz inni się wykazali, bo ona już zrobiła swoje. I zapłaciła za to cenę. Że chciała odpocząć. I jednocześnie chciała się czymś zająć, byle nie myśleć o tym, co było. I myśleć chciała, bo tu było wiele niewiadomych, wiele ciekawych rzeczy gotowych do poznania. Zupełnie zaskoczyło ją to, że Sauriel podprowadził ją do jakiegoś… samochodu. Tak, wiedziała co to jest i jak działa, wystarczająco dużo miała do czynienia z mugolami kiedy pracowała w Pogotowiu Magicznym, żeby nie wiedzieć. Ale i tak przystanęła i spojrzała na Sauriela pytająco. To było długie, przeciągłe spojrzenie, pełne niezrozumienia, ale ostatecznie wylądowała w samochodzie. W końcu darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby… kiedy było się w tak dziwnym stanie i nastroju jak ona.

A potem musiała się czegoś złapać, bo Sauriel był równie dziki za kierownicą co poza nią – na to wyglądało. Przynajmniej do czasu, bo w końcu dłonie Victorii rozluźniły się i przestała tak kurczowo zaciskać palce. Szczęście w nieszczęściu było takie, że mieszkała w Dolinie, znaczy, że nie spędzą w tej puszce Merlin wie ile czasu… no chyba, że Rookwood wcale nie chciał jej zawozić do domu jej rodziny.

Było wiele rzeczy, które chciała mu teraz powiedzieć, ale jakoś… miała pustkę w głowie. Bo po pierwsze nie wiedziała w ogóle od czego zacząć, po drugie nie wiedziała, czy on w ogóle chce ją słuchać, a po trzecie jakoś tak… jak przychodziło co do czego, to wszystkie sensowne myśli wywiało jej z głowy i pozostawała pustka. Pustka i bijące serce, które mówiło, na przekór wszystkiemu, że jednak wciąż żyła. Racjonalizowała sobie tę mocną chęć spędzania czasu w jego towarzystwie właśnie tym, że otarcie się o wieczność uświadomiło jej, co ma do stracenia. W końcu w obliczu śmierci ludzie uświadamiali sobie różne rzeczy, mniej czy bardziej oczywiste…

- Masz na myśli, że jest bezuczuciowa? Albo raczej, że liczą się dla niej efekty, a niekoniecznie metody? – że była zimna, surowa… - Heh – rzuciła, kiedy Sauriel dokończył. W twarzy Lestrange było widać jakiś taki… smutek. Myślała, że co jak co, ale w takiej sytuacji jaka nastąpiła, to prędzej czy później zobaczy swoich rodziców. Chyba, że nie wiedzieli, jak bardzo było źle? Nie, bez sensu. Na pewno wiedzieli. Wydawało jej się, że ktoś mówił, że jej ojciec próbował się do nich dostać, ale go odesłali do innej części, by tam pomagał i nie denerwował się nad prawie nieżywym ciałem córki. - Powiedziałeś jej, że jest… - zawahała się. Jakoś w tym kontekście słowo „kurwa" nie chciało jej przejść przez gardło. - Jakoś trudno mi uwierzyć, że w takim wypadku obyło się bez kłótni… – i co, tak po prostu go puściła? Bogowie, miała nadzieję, że to nie pójdzie dalej. Że Isabella nie poskarży się Erykowi, że ten znowu nie ukarze syna… ale nie była naiwna. Na pewno mu wspomni… chyba że była zajęta czymś innym i dlatego nie mogła się zjawić? To też Victoria próbowała sobie racjonalizować. - Mam nadzieję, że nigdy nie będę taka jak ona – wyznała cicho. Oglądała świat przez szybę samochodu i widziała ilość zniszczeń. Te rany będą się goiły długo. - Dlatego przyszedłeś? – zapytała po chwili, nawiązując do jego opinii o Isabelli Lestrange i tego, że jej napyskował, zupełnie nie myśląc o konsekwencjach. Świadomość tego sprawiała, że coś jej się przewracało w żołądku. Ze strachu o niego i… i… Nie umiała nazwać tego uczucia.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#6
02.07.2023, 16:51  ✶  

Myśl, zanim coś zrobisz. Paru osobom uratowałyby to przyszłość, gdyby tak postąpili. Na przykład Victorii, która może rozważyłaby pakowanie się do czegoś, co jest jedną wielką niewiadomą. Albo Saurielowi, który darowałby sobie pyskówkę do Isabelli. Ciekawość zabiła kota, a nadmierna śmiałość przechodziła już w głupotę. Czarnowłosy jednak nie wiedział, co tam zaszło. I choć Victoria o tym nie wiedziała, tak miał pełną możliwość, żeby wkroczyć w ten cały syf i szukać jej. Bo przecież wiedział, że jest tam, że na pewno nie uciekła. Wiedział, tak? Że na pewno nie uciekła. No skąd miał kurwa wiedzieć, że tak było? Bo co, bo ją znał? Znał ją na tyle, żeby uważać ją za mądrą, nie głupią - bo "odważną", tak by to tłumaczyli sobie co poniektórzy. I patrząc wtedy na Beltane, mając u stóp kocioł bałkański, myślał, że nie - przecież jej tam nie ma. Miał nadzieję, że jest przy osobach, które są w stanie ją obronić. I... koniec końców po prostu jego pakowanie się tam było zbyt ryzykowne w zbyt wielkiej ilości niewiadomych. Sauriel nie był typem białego rycerza, który przyjedzie na koniu po swoją księżniczkę i rzuci wyzwanie smokowi. Nie kiedy wiedział, że może przegrać, a w dodatku nie wiadomo, czy w ogóle księżniczka w wieży jest. Pytanie: dlaczego? Czy Victoria nie była tego warta? Czy więc się nie przejmował, nie tak z tego wychodziło? Wnioski można wysnuwać różne, a prawda była jedna i prosta - wpierdalanie się w ten syf mogło przynieść więcej szkody niż pozytywu. Zwłaszcza, że nie był tam na prywatnej przechadzce.

- Mam na myśli, że chuj jej w dupe. - Bezuczuciowa i pragmatyczna? Pragmatyczna - to dobre słowo. I takim by ją określił. Liczyły się dla niej nie emocje, a efekty działań. Wszystko musiało być wykalkulowane. Nie znał tej kobiety, tyle co z opowieści Victorii, a tych też wcale nie było nie wiadomo jak dużo. Miał dzięki niej ogólny obrazek, a dzisiejszej nocy dostał już wystarczające dopełnienie żeby wiedzieć, że kontakt z nią będzie utrudniony na jakieś plus milion. Mniej więcej. I czy myślał o konsekwencjach? Oczywiste było, że nie. Jak to zabawnie mówią: muszę, bo się uduszę. - Jak mogła po ciebie nie przyjść i jeszcze wycierała sobie mną mordę? Głupia szmata. - Dodał ostatnie bardziej do samego siebie, mamrocząc to pod nosem. Samo przypomnienie sobie tego spotkania znowu sprawiło, że mięśnie na jego ramionach się napięły. Widział drogę - i widział jednocześnie tę nieznośną babę przed oczami. A co widziała Victoria? i co czuła? Sposób, w jaki to powiedziała, kątem oka widział jej uśmiech, albo jego imitację. I nie był to uśmiech wesoły. - Mi trudno uwierzyć, że obyło się bez rękoczynów. - Okej, no nie był damskim bokserem. Bez przesady. Jak ktoś cię atakuje i jest twoim przeciwnikiem to jedno, tutaj... nie, nie, nie do końca mówił na serio. Chociaż wtedy faktycznie był na skraju upuszczenia tych emocji. - To... nie bądź. - Wcale nie zabrzmiało to pewnie. Zawahał się. Nigdy nie będę taki jak On. Brzmiało zbyt znajomo. I gdzie te nadzieje, gdzie te postanowienia doprowadziły? Do jakiego punktu i jaki zakręt został obrany? Victoria chyba zmierzała w ten dobry. A Ty, Saurielu?

- Co? Dlatego, że mnie prosiła? Jasne, że nie. Poszedłem do niej, bo nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. Przecież na Beltane porobił się taki syf...



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#7
02.07.2023, 18:09  ✶  

W tym właśnie była rzecz – raczej wszyscy mieli Victorię za osobę, która najpierw myśli, a potem robi. I prawdę mówiąc zwykle tak właśnie było. Podczas tego Beltane jednak nie było za dużo czasu na myślenie. Działo się tak wiele tak szybko, że każda decyzja była obarczona ogromnym błędem. Pierwszym z nich było to, że… Rozproszyła magię kamienia i nagle coś jej się pomieszało w głowie. O ile to był kamień. O ile to nie była nagła wizja z niebios, bo odkryła w sobie jakieś moce jasnowidztwa. O ile to nie było coś innego – na przykład dym, którego nie widzieli jej towarzysze. Rzecz w tym, że to nie było nic, na co mogłaby mieć realnie wpływ, ale rzuciło się to cieniem na resztę decyzji jakie podjęła ona i dwójka jej towarzyszy.

- Nie interesuje mnie co moi rodzice robią w sypialni – i choć doskonale wiedziała, że nie o to Saurielowi chodziło, to nie byłaby sobą, gdyby w podobnym tonie nie odpowiedziała. Wyszła z tego wszystkiego inna, ale też na wielu płaszczyznach była dokładnie taka sama jak wcześniej. - Może to lepiej, że nie przyszła – wyszeptała i westchnęła głośno. Isabelle i Eryk byli ulepieni z tej samej gliny, wspominała już o tym Saurielowi, i teraz miał ku temu potwierdzenie. Tak jak on miał trudną relację z ojcem, tak ona miała z matką, chociaż może nie tak napiętą i nie tak toksyczną – bo Victoria spełniała oczekiwania, w przeciwieństwie do mężczyzny, którego miała obok siebie. - Nie wyobrażam sobie okazywania czułości z jej strony, a przecież patrzyłoby na nią sporo ludzi – wyjaśniła i kiedy zobaczyła, że Sauriel się spina, na wspomnienie pyskówki z jej matką, dość odruchowo wyciągnęła rękę, żeby na krótką chwilę ścisnąć jego nadgarstek. Chciała mu dodać otuchy. - Ciągle się przy nas ktoś kręcił, ciągle ktoś badał – że byli małą sensacją namiotu chyba nie trzeba było mówić. A może trzeba? - Podobno mój tata był, ale go odprawili, żeby leczył innych w potrzebie – powiedziała jeszcze. Nie miała tego za złe swojemu ojcu i serce jej się krajało na myśl o tym co musiał sobie pomyśleć jak ich zobaczył. Jak ją zobaczył. Zimną, tak słabą, że ledwie oddychała – i ludzie myśleli, że mają przed sobą trupa, a nie kogoś, kto za kilka godzin się obudzi. - Staram się – oboje wiedzieli, że łatwo było powiedzieć, ale kiedy masz w całym swoim życiu jeden wzór, to czasami trudno było obrać inną drogę. Dało się. Ale czasami nierozważnie robiło się to, czego wcale się nie chciało.

- A poprosiła cię? – zdumiała się, bo nawet nie sądziła, że taka prośba została przez jej matkę wystosowana. - Nie widziałam tego syfu. Znaczy… Większość tego cyrku byłam nieprzytomna – splotła palce obu dłoni ze sobą na swoich udach. - Nie wiedziałam nawet, że była jakaś wichura, ani co dokładnie się działo – na przykład, że nie działała teleportacja. Nie wiedziała też, że jest jakiś problem z siecią fiuu. Nie wiedziała, że był pożar, że w miejscu, w którym weszła w ogień, spod ziemi wyrosły drzewa – znaczy słyszała, że ściągali ich ciała z korony drzewa, ale nie docierało do niej to co tam się dokładnie stało. Właściwie to jej opowieść mogła brzmieć tak, że dostała w łeb, padła nieprzytomna i przespała całe zajście. Ach. Nic bardziej mylnego.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
03.07.2023, 22:43  ✶  

Gotów był warknąć, zapytać co ona w ogóle gada, że on nie o tym, bo tak to jest, że jak jesteś zdenerwowany to zdolności wyłapywania kruczków i przekazów maleje wprost proporcjonalnie do wzrostu negatywu nerwów. Załapał. Po nabraniu oddechu, otworzeniu ust. Po spojrzeniu na nią - znowu tylko na momencik - załapał. Zrobił tylko trochę naburmuszoną minę i nic na to nie odpowiedział, a może nawet tak troochę wyciągnął mu się kącik ust w górę na krótki momencik. Bo w gruncie rzeczy była to całkiem zabawna uwaga. No fujka, zaglądanie do sypialni własnych rodziców, choć niby - ludzka sprawa. O ile ludzkie sprawy jeszcze dotyczyły ich obojga.

Lepiej, że nie przyszła. Rany. Tak, rozumiał to. Ze względu na Eryka - rozumiał co odczuwała. Był dysonans pomiędzy tym, że chciało się mieć rodzica, który o ciebie zadba, a tym, że ten rodzic... po prostu nie nadawał się do tej roli. To byli tacy ludzie, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci. I jednocześnie ludzie, od których oczekiwało się, że będą dzieci mieć. Chociaż jedno. Najlepiej jakby się udało kilka. Sauriel nie wyobrażał sobie posiadania rodzeństwa. Nie wiedział, jak to jest i sobie tego nie wyobrażał. Wystarczyło mu, że posiadał osoby na tyle bliskie, żeby myśleć o chronieniu ich przed tym, kim sam się stał i w co został wplątany. Jeśli jednak nie prostestował dostatecznie mocno to nie można było powiedzieć, że wpakował się w to sam? Łatwo zwalać winę na innych, kiedy samemu było się biernym obserwatorem własnego życia, zamiast brać w nim udział. Ktoś mu to kiedyś wyrzucił. Krewniak zresztą. Brat osoby, która była mu niezwykle bliska - i właśnie jak brat dla niego była. Osoby, na której grób przyniósł bukiet róż. Za życia nie przyniósł mu żadnego.

Ponieważ więc rozumiał, co czuła, niczego nie powiedział. Mruknął tylko cicho - brzmiało jak potwierdzenie, aprobatę... albo zamyślenie.

- Chociaż jeden. - Że jej ojciec. Dla niej był to ojciec, dla niego matka. Zabawne, że mieli całkiem podobną do siebie sytuację pod tym względem, tylko role były inne obsadzone, ale podobny scenariusz dla postaci. - To teraz... byle się wyspać, co? - Nie wyglądała, jakby jej coś wielkiego dolegało... ale mówili tutaj o magii. I tym, że sam Voldemort tam był. Cokolwiek przetoczyło się przez tę polanę było skurwysyństwem poza pojmowaniem takiego Sauriela czy Victorii. - Zajęło mi chwilę dowiedzenie się, gdzie jesteś. No... znaczy nie mogłem za dnia. - Brzmiał nagle na poirytowanego. Bo i go to wkurwiło. Wkurwiało go to, że jednak tam nie wrócił i jej nie szukał, nawet jeśli racjonalizował to ciągle, że przecież tylko byłoby gorzej. Że jeszcze by oboje tak skończyli, albo... albo w ogóle aurorzy by go dopadli i... ach. I nadal czuł się jednak winny. Mogłaby mu nawet powiedzieć, że przecież to nie jego wina - dalej czułby się winny. Cokolwiek by nie zostało tu powiedziane, cokolwiek by nie padło to już miało pozostać w jakiejś części na jego barkach. I jednocześnie wkurwiać go, że w ogóle jakiekolwiek poczucie winy odczuwa. Że mu aż tak zależy. Nie chciał, żeby mu tak zależało. Teraz i tak było to jakieś... prostsze. Sumienie stało się jeszcze bardziej gładkie i czyste, niż było.

- Poprosiła. - Przyznał niechętnie. - To dobrze. Chyba. - Dodał to "chyba" po zawahaniu. - Nie wyglądasz na bardzo poobijaną. Wszystko okej? Chyba już pytałem. - Nie, nie był pewny, czy pytał, czy nie pytał, czy to było tylko w jego głowie.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
03.07.2023, 23:54  ✶  

To był paradoks… A może właśnie wcale nie był. Ale w życiu by nie przypuszczała na początku grudnia, że zostanie jej przedstawiony mężczyzna, z którym miałaby spędzić resztę życia i z którym tak wiele ją łączyło. To nie było widoczne na pierwszy rzut oka w ogóle, ale kiedy się tak pomalutku poznawali, to było to dostrzegalne, a przynajmniej dla niej. Oboje potrzebowali ciepła, którego nie mieli, tego rodzinnego, oboje mieli toksycznych rodziców i to w bardzo podobny sposób; historia lubiła się powtarzać. Sauriel został oddany wampirowi i teraz, nomen omen, Victoria była oddawana wampirowi… Ironia losu, co? I oboje… byli czymś, co można było nazwać żywym trupem. Rookwood bardziej konwencjonalnym, poznanym, opisywanym – no każdy wiedział czym jest wampir. I ona. Zimna. Która przeszła przez Limbo i nie powinna żyć, ale na przekór wszystkiemu: żyła. Tak, z charakteru byli różni, Sauriel to ten wybuchowy, ona opanowana. Ale gdzieś tam po drodze ich drogi się zbiegały i widać było wzajemne zrozumienie. I to, że wcale nie byli dwoma odmiennymi światami.

- Wyspać… Byłam nieprzytomna większość nocy. I dnia – a i tak czuła się piekielnie zmęczona. Nigdy nie czuła takiego bólu jak dzisiaj. Czy to właśnie czuł człowiek, który umierał? Przede wszystkim… Nie wiedziała, czy chciała spać. Nie wiedziała czy potrafiła. A na domiar wszystkiego, bała się zamknąć oczy, by znowu nie przenieść się tam… Nie poczuć widmowych dłoni zaciskających się na ramionach. Nie zmieszać się znowu w jedno z odrębnym bytem. - Wiem, wiem – wiedziała, że nie mógł za dnia. Wiedziała, że to dla niego blokada. A jednak wieczór zapadł i zjawił się – prędko. Nie to co jej rodzona matka, nie? W takich chwilach zastanawiałeś się na kim możesz polegać. Na rodzinie? Czy na kimś, kto wcale nie był obcym, był prawie rodziną, ale jeszcze nie. Wiedziała za to, że gdyby sytuacja była odwrotna, to by go szukała. Zrobiłaby to samo. - Dziękuję. To bardzo… - zawahała się, szukając odpowiednich słów. - Bardzo mile. I wiele dla mnie znaczy – naprawdę. Bo choć wyglądało na to, że dobrze się trzymała, to miała wrażenie, że się zaraz rozklei i rozpłacze. Teraz, kiedy nie była już pośród ludzi, gdzie nikt nie podsłuchiwał i nie patrzył, był tu tylko Sauriel. Albo aż Sauriel. Dobrze się przy nim czuła, spokojnie, choć on był niespokojny i wkurzony. Czuła się na miejscu – dziwne uczucie, ale odkąd się obudziła, to miała masę dziwnych odczuć i wrażeń. Teraz na przykład czuła przemożną chęć by potrzymać go za rękę, ale się powstrzymywała.

- To nowość – że prosiła. Ale znowu – Victoria nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji jak dzisiaj. Nigdy nie było tak, że była nieprzytomna przez tak długi czas. Nigdy nie znajdowała się w samym oku cyklonu, dosłownie i w przenośni. - Jeszcze nie wiem czy dobrze. Ale jest to… miłe. Na jakiś sposób – odpowiedziała na to jego „chyba”, bo sama miała w głowie, że to jest chyba dobrze. Chyba.

Nie, nie pytał. Warknął tylko, że „idziemy”. Brunetka westchnęła głośniej, jakby miała problem z nabraniem oddechu i znowu zacisnęła dłonie. Mocno. Szukała słów, dobrych, odpowiednich. Ale prawdę mówiąc to takie chyba nie istniały. Nie, nie wyglądała na bardzo poobijaną – a jednak czuła się, jakby przebiegła cały maraton przez pustynię w południe.

- Nic nie jest okej – powiedziała w końcu, nie znajdując niczego, jak mogłaby obejść temat. Mogłaby się nie odzywać, ale… ach. Nie. Chciała to z siebie wyrzucić. Bo wierzyła, że on będzie ją rozumiał. Kto jak kto, ale on tak. - Nie wiedzą co mi jest. Mówili, że powinnam być martwa. Że nie powinnam się już obudzić. Spisywali nas na straty, ale zdarzył się cud – ominęła ją cała zabawa na polanie… ale w zamian tego stała oko w oko z prowodyrem zamieszania. I jak skończyła? - Jest mi tak cholernie zimno – wyszeptała i głos jej zadrżał fałszywą nutą. - Próbowali nas ogrzać, ale nic nie działa. Czy ty też ciągle czujesz taki dojmujący chłód? – nigdy nie przyszło jej to do głowy, aż do teraz. I w obliczu swojej przypadłości i swoich rozedrganych emocji nadal chciała wiedzieć. A jeśli chodziło o Sauriela, to chciała wiedzieć jak najwięcej.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
04.07.2023, 17:07  ✶  

Człowiek czasami wartościuje, co chce wiedzieć, a czego poznawać nie chce kompletnie. Zwłaszcza, kiedy informacje, które możesz zebrać. Jeśli ktoś śpi przez noc i kawałek dnia to raczej nie jest tylko poobijany. Ktoś, kto nie jest obcy. Wydawałoby się: no hej, skoro jest bliska to chcesz wiedzieć więcej. Błąd! Jest bliska, dlatego chcesz wiedzieć mniej! Wiedza przynosiła ze sobą odpowiedzialność. Kiedy już coś wiedziałeś to nie mogłeś żyć w swoim bezkrytycznie niewinnym świecie. Już nie dało się usprawiedliwić swoich akcji "bo ja nie wiedziałem!". Wiedziałeś. Ty jedynie tej wiedzy nie użyłeś. Ciekawość Sauriela była ograniczona. Ciekawe było to, jak to działa, że skórka banana tak łatwo się otwiera, a ta jabłka nie. To, że mrówki hodują motyle, bo to doskonała koegzystencja. Ciekawe jest to, jak działa słońce i że kwiaty otwierają swoje płatki, kiedy tylko kąpią się w jego blasku. Ale - ludzie? Ludzie byli zobowiązujący. I byli ciężcy. A im bliżej ktoś ciebie był i im więcej wiedział, im więcej wiedziałeś ty sam, tym bardziej ciężcy się stawali i zobowiązywanie mocniej ściskało ręce. Najbardziej niebezpieczne było, kiedy nie uważałeś osoby za ciężką. I znów - bez sensu? Właśnie nie. Wtedy za łatwo wpadało się w pułapkę. A Sauriel nie rozumiał, co to za obce uczucie fałszywie go uspokajało w tej sytuacji. Nie był pewien, co w niego wpełzało - ale nie było jego. Burzyło mu w głowie i zawracało flaki w brzuchu.

Przede wszystkim miał wrażenie, że to uczucie może doprowadzić do wysłania jakichś dziwnych sygnałów w stronę Victorii, których wysyłać nie chciał. I dzięki Bogu, że kobieta tej dłoni nie wyciągnęła, by chyba by podskoczył z wrażenia.

- Dobra już, dobra. Ważne, że nic ci nie jest. - Rzucił na to, że to miłe i że wiele dla niej znaczy takim trochę mruknięciem, burknięciem. Chyba nie chciał tego słyszeć w tej sytuacji. Zdawał sobie sprawę z tego, że to było miłe i jakoś tak... wyjątkowo był pewien, że dla niej to było ważne. Dla niego by było. Dla niego znaczyłoby to niezwykle wiele. Mówiła to, żeby podzielić się swoimi odczuciami i... żeby co, porozmawiali o tym? Niby ta rozmowa go nie denerwowała, niby nie czuł napięcia, jednocześnie czuł ściągające go lejce. Jak koń, który miał prowadzić dorożkę - klapy na ślepia, żeby nie widział co po jego bokach. To pozwalało mu się mniej płoszyć i redukować stres. Ten dyskomfort, jej dyskomfort, związany z tym, że on tutaj był, a Isabella nie, był dla niego oczywisty. Tylko nie wiedział, czy na pewno jej odczucie opisałby dokładnie tym słowem. Mógł być jej narzeczonym, ale to była formalność, do której został przymuszony. To, że nie powiedział "nie" nie oznaczało zgody, wbrew opinii niektórych.

A potem dowaliła, że powinna być martwa.

Musiał się powstrzymać z wielkim CO wymalowanym na facjacie. Tzn słowo to i tak się na nim wymalowało, tylko po prostu jedynie na nią zerknął, zamiast oczekiwać, że jednak zaprzeczy. I gapić się, dopóki tego nie zrobi. Nie było zaprzeczenia - była tylko kontynuacja. Prawie martwa... brzmiało jakby... była prawie martwa. Innymi słowy: całkiem niebezpiecznie. I abstrakcyjnie na tyle, że waga tego stwierdzenia przeleciała nad głową Sauriela, pozostawiając tylko zdziwienie.

- Eeee... - Rozpoczął odpowiedź na zadane pytanie. Inteligentnie, bo w końcu mądry był z niego chłopczyk. - Już nie. Znaczy - przyzwyczaiłem się. Do różnic temperatur. - Że w niektórych miejscach było tak ciepło, że parzyło, w tam, gdzie wcześniej był mróz, teraz było nawet przyjemnie. Znowu na nią zerknął. Tak na szybkości. Jeszcze parę takich obrotów głowy i obrócą to się oni - w samochodzie. Daleko mu było do wytwornego kierowcy. - Jak dla mnie byłaś całkiem normalna. - Że w dotyku. I to właśnie było nienormalne - zdawał sobie z tego sprawę. Chciał ją pocieszyć. Nie pojmował tego, nie mieściło się to w jego głowie i zmroziło go do to do punktu paraliżu. Ta myśl, że tam ją zostawił, a ona naprawdę otarła się o śmierć. Tak to jest, że człowiek zazwyczaj docenia to, co ma, kiedy to straci. Kiedy jest już za późno. To jak z kwiatami - jakie to było koszmarne, że najwięcej dostawało się ich na pogrzebie. - Ja się tak średnio nadaję do ogrzewania... - Mruknął, pochmurniejąc. - Przejdzie pewnie, jak wypoczniesz. Może będziesz musiała jeszcze poodwiedzać Munga. - Nie czuł się dobrą osobą do pocieszania. Jednocześnie - chciał ją pocieszyć.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (10991), Sauriel Rookwood (8547)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa