Znając Sauriela można było pomyśleć, że większość czasu zajmuje mu przeklinanie, krzywienie się, gadanie pierdół, albo leżenie do góry brzuchem. I picie. Właściwie zazwyczaj wszystko na raz. Pozornie zupełnie nic się nie zmieniło po Beltane w jego życiu codziennym. Te same brudy, tylko może trochę ich więcej. Był wielki atak, jego zdaniem bezsensowny, na Ollivanderów, a teraz był jeszcze większy na Beltane. Coś, po czym został osiągnięty jakiś... kamień milowy? Jakoś tak? W życiach co poniektórych na pewno. Tak się jednak składało, że Sauriel nie leżał całymi dniami do góry brzuchem. Okej, może dniami tak. Kiedy nie potrzebujesz snu kwestia tego, jak wiele czasu spędzasz na nic nie robieniu była bardzo względnym pojęciem. Szczególnie, kiedy do cieni przykuwa cię obecność światła. Poniekąd jednak było tak, że Sauriel trochę unikał obecności Victorii w swoim życiu obecnie. Z jednej strony go ciągnęło, więc wpadał na chwilę, z drugiej nie chciał tych chwil przeciągać. Nie podobało mu się to, co się między nimi działo, czuł się jak opętany. A ona... co z nią było nie tak? Wszystko wykręciło się i wypaczyło, nienaturalnie - w jego własnym mniemaniu. I tak skutecznie go to odpychało, żeby potem odbił się od ściany i wrócił. Piłeczka ping pingowa. To unikanie nie było trudne pod względem faktycznego zajmowania się rzeczami w miejscach. Wybuchło szambo i nagle cały świat zaczął inaczej funkcjonować, albo raczej - zwariował, przynajmniej na razie. Tak jak zwariowały media, zwariowało Ministerstwo. Nic dziwnego - nikt nie lubił, kiedy ulice nagle zaczynało jebać gównem.
Tego dnia jednak spał, jeśli w ogóle ten stan "małej śmierci" można było snem nazwać. Nie obudził się jednak naturalnie, instynktownie czując, że światło zachodzi i można się cieszyć urokami nocy. Nie. Zerwał się, zbudzony przez gulę rosnącą w gardle, przez związujące się jelita, przez ściśnięty żołądek. A nawet żaden z tych narządów mu nie pracował. Zerwał się i pierwsze, co miał w głowie to Victoria. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, że nic się nie dzieje - przecież dopiero wstał. Przecież to niemożliwe, żeby coś mu się... wydawało, przewidziało. Jeszcze mniej możliwe, żeby coś mu się śniło. Siedział na łóżku i łapał przysłowiowy oddech. Bardzo przysłowiowy. Uspakajał samego siebie. Przemawiał sobie do rozsądku - że to niemożliwe, że to nie ma sensu, że... właściwie to ten stres i napięcie tak go zżerały, że rezonowanie z faktami odchodziło na dalszy bok. Wstał i ubrał się na szybko.
Napięcie minęło szybciej niż sam to odczuwał - bo w jego odczuciach to się przeciągnęło na całą dekadę. Nie zniknął za to wkurw, który wręcz nabrał rumieńca, kiedy zmartwienie już zniknęło. Miał dość. Miał dość tego, co go nosiło - a minął dopiero tydzień. Biedny jeszcze nie wiedział, że przed nimi jeszcze jakieś 7 tygodni borykania się z tym...
Pojawił się w salonie państwa Lestrange, wychodząc z kominka, bez żadnej zapowiedzi. Przez te dwie wizyty i spotkania z Izabellą chyba sobie u niej przeskrobał na kilka następnych lat, ale tym razem nawet mimo tego, że zżerało go wkurwienie jeszcze bardziej niż ostatnim razem już nie pyskował do jakże UPRZEJMEJ pani domu. Nadal pamiętał pański bat na plecach uczący, jak się zachowywać. Na jakiś czas miało to wystarczyć, żeby trzymać w ryzach.
Ten temperament jednak nie miał być trzymany względem Victorii.
Chodził po domu jak wściekły szerszeń, bo nawet nie osa, czekając na powrót kobiety, która niby miała być na "spacerku". I kiedy tylko Victoria się pojawiła, podszedł do niej, złapał ją za kołnierz i pchnął na ścianę.
- Pojebało cię? - Miał ochotę ją uderzyć. Miał ochotę ją zrównać z parterem i dać przykazania, co wolno, a czego robić nie wolno. Mięśnie mu chodziły i pracowały. - Gdzie byłaś? Co robiłaś? - Czemu to robiła? I dlaczego odczuwał to, co odczuwał? - Miałaś na siebie uważać. Mam teraz ciągle za tobą chodzić, żebyś nie pakowała się w kłopoty? - Ciężko mówić o tym, żeby normalnie mówił. Gardłowy głos brzmiał prawie jak warknięcia.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.