Nic nie zwiastowało tego, że burza miała pojawić się na niebie. Lecz się pojawiła. Nie miała barwy czarnych chmur ani przebłysków błyskawic. Nie miała nawet formy burzowych chmur. Niebo było czyste (brudne od brudu miasta), pojedyncze gwiazdy migotały na niebie i panował całkowity spokój.
To jest - dopóki Sauriel Rookwood nie wypadł z zielonych płomieni kominka fiuu, absolutnie przejęty. Absolutnie podekscytowany. Jakby nie patrzeć - to był rzadki widok. A dla Victorii taki widok nie nadarzył się do tej pory wcale.
Przez moment Sauriel kłócił się ze skrzatem, że on już musi iść, już musi biec, że prowadź mnie do Victorii. I byłby sam biegał po tym domu jak wariat, gdyby nie to, że biedny skrzat go zatrzymywał - przecież jego obowiązkiem było przyjęcie gościa, dopóki nie pojawi się ktoś, kto mógł go przyjąć. A Sauriel ani nie chciał płaszcza ściągnąć, ani nic, gotów w tych brudnych butach biegać wszędzie, Pani Domu by się zdenerwowała... Ale w końcu skrzat powiedział, że panienka Lestrange jest w swoim pokoju. I żeby poczekał, to on..! To on zapowie. Ale Sauriel skrzata wyminął, a ten teleportował się szybko do pokoju Victorii, żeby ją uprzedzić, że panicz Rookwood przyszedł ją odwiedzić i że on przeprasza, ale nie miał jak go zatrzymać. Tak mniej-więcej. Bo Sauriel rzeczywiście pobiegł jak szalony, rzucając tylko "dobru wieczór!" w biegu do matki Victorii. Nawet na nią nie spojrzał, bo przecież ta słyszała zamieszanie i chciała przyjść zobaczyć, kto burzy spokój jej domu. Oto i niepoprawny narzeczony jej córki. Lecz cóż, sama jej takowego wybrała.
- Victorio! - To chyba był też jeden z bardzo nielicznych razy, kiedy Sauriel się do kogoś zwrócił imieniem. Nawet nie zapukał. Wpadł przez te drzwi jak strzała zapominając, jak się powinno zachowywać w domu damy i jak powinien się zachowywać czystokrwisty czarodziej. Oczywiście, że zapomniał, bo jego narwana natura pulsowała tylko jednym - żeby już, teraz, natychmiast powiedzieć jej o tym, czego szukał od miesiąca. A pojawiło się samo. Prosto w najpopularniejszej gazecie czarodziejskiej. - Jest lek! - Lek. Jakby to była jakaś choroba! Trzymał gazetę w swojej dłoni i teraz ją pokazał przed siebie, podchodząc do Victorii. Miał już ją nawet otworzoną, zagiętą na odpowiedniej stronie. - Zobacz! - Podszedł do niej i pokazał nerwowym ruchem. Nerwowym z tego szczęścia. Szczęścia, że w końcu jest wizja zerwania tego... tego okropieństwa! Które może jemu przeszkadzało psychicznie, ale Victorii nie ułatwiało w ogóle życia i rujnowało ją na płaszczyźnie zarówno psychicznej jak i fizycznej.
Artykuł dotyczył zerwania więzi spowodowanego przez Beltane.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.