• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[23.05.1972] Hush now dear children

[23.05.1972] Hush now dear children
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
09.08.2023, 21:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.09.2023, 18:39 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Napięcie było nie do zniesienia. I jednocześnie było napięciem, które musiał znieść. Przecież to nie tak, że miał jakikolwiek wybór. Włóczenie się w takim stanie dokądkolwiek nie było łatwe i było dalekie od bycia przyjemnym. Wwiercało się i wżerało w głowę: niebezpiecznie... Co było niebezpieczne? Co się działo? Jak się działo?! Nie mógł przestać o tym myśleć. Nie mógł przestać myśleć o Victorii i o tym, że coś jej grozi. Siedział jak na skazaniu podczas jednego ze spotkań i miał największą ochotę wybiec i szukać jakiegokolwiek sposobu dostania się do niej, bo to trwało. Nie było krótkim ukłuciem, nie minęło po pięciu minutach, nie mijało też po kwadransie. Słowa zlewały się w jeden dźwięk i nic nie było wyraźne. Na niczym już nie można było skupić wzroku. Obrazy najciemniejsze, a przecież nader barwne, zalewały pole widzenia. Zamordowana w jakimś zaułku. Pobita. Wykrwawiająca się w szpitalu. Powieszona na latarnii. Auror - cóż za wdzięczny i wyniszczający zawód! Wszystko po to, żeby twoje dzieci mogły powiedzieć, jak dumnie służyłeś "tym dobrym". Jakie nieszczęście, że Victoria dzieci nie miała i mimo, że mieć mogła, to na pewno nie z nim. Najgorsze było to, że nawet nie wiedziałby, dokąd iść. Mogła być wszędzie i nigdzie jednocześnie. Zadzieranie głowy do nieba i poszukiwanie w nim odpowiedzi też tutaj nie rozwiązywało sprawy. Z jakiegoś powodu gwiazdy wcale w jedną odpowiedź ułożyć się nie chciały. Nie było też drogowskazu ani strzałek, które by go poprowadziły, kiedy już wydostał się ze spotkania i kiedy stał na dworze, smagany późno wiosennym wiatrem. Zostawić to? Nie zostawić? Jak kretyn biegać? Krzywił się paskudnie, bo nosiło go pod same niebiosa. Jaka szkoda, że skrzydeł mu przez to jednak nie przybyło.

Noc była cicha, kiedy ją pokonywał. Jeszcze cichszy był dom, do którego wszedł prawie z hukiem otwieranych drzwi. Prawie. Drżały mu ręce - z niepokoju, ktoś by powiedział. A to była czysta furia. Ponoć człowiek nienawidzi tego, czego się boi. Sauriel z całej siły nienawidził tego poczucia, że on i Victoria są od siebie tak zależni w tym, co się wokół nich dzieje. Nienawidził tego, że nie wiedział, co się z nią dzieje. Że w ogóle była w takiej sytuacji. Takiej - znaczy jakiej? Nienawidził Beltane i tego, że w ogóle cokolwiek się tam wydarzyło i że tam przyszedł. W tym momencie nienawidził wszystkiego i wszystkich - włączając w to siebie samego. Ale to przecież nie było żadne osiągnięcie. Czy to znaczyło, że tak samo się tego bał? Nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. A nawet gdyby ktoś je zadał to pewnie zdążyłby zarobić w zęby, zanim usłyszałby odpowiedź.

Cicho było też w domu Lestrange, kiedy Sauriel pojawił się tam w zielonych płomieniach i wyszedł do znanego już saloniku, napięty i gotowy do działania. Nasłuchiwał przez moment. W domu nie było żadnych dźwięków i odgłosów. Pewnie jest w pracy, bo gdzie indziej mogłaby być? Na pewno jest w pracy i... na pewno jest już wszystko dobrze. Było. Było, ale Sauriel tego nawet nie zauważył, zgrzytając wręcz zębami w tej niezwykle cichej i niebezpiecznie statycznej furii. Jak dynamit, który potrzebuje tylko jednej, małej iskierki. Ponieważ zaś niczego nie słyszał - ruszył cichym biegiem w kierunku pokoju Victorii. Nie krzycz. Już tworzenie zgrabnych zdań we własnej głowie było problemem i wyzwaniem. Tylko nie krzycz. Pozostawała nakręcona, rozpędzona maszyna, która działała na tej jednej, przetartej taśmie. Ze zgrzytami. Z nierównościami. Jeszcze jednak wykonywała swoją robotę.

Bez pukania otworzył drzwi do pokoju Victorii.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
09.08.2023, 21:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2023, 12:40 przez Brenna Longbottom.)  
Gdy Brenna się ocknęła, w tych paru sekundach, gdy umysł nie odróżnił jeszcze snu od jawy, poderwała się z łóżka, a jej ręką sięgnęła po różdżkę, jak zwykle leżącą na szafce nocnej, w zasięgu dłoni. Przez chwilę sądziła, że zobaczy obok siebie Victorię: i że z jakiegoś ciemnego kąta zaraz zaatakuje ciemnowłosy mężczyzna. Serce tłukło się jej szaleńczo w piersi, gdy celowała różdżką w mrok.
Ale nikogo nie było. Pokój i cały dom, tonęły w ciszy i ciemnościach.
To był tylko sen, pomyślała, a mimo to zamiast wrócić do łóżka, szybko zapisała wiadomość na skrawku papieru, a potem skierowała się do drzwi. Bo wciąż pamiętała każdy szczegół koszmaru, tak bardzo realnego, że kiedy zapłonęło lumos, spodziewała się zobaczyć czerwień na swojej dłoni. I pamiętała, że Victoria upadła, że widziała krew na jej plecach, na sekundę przed tym, jak ona walnęła drętwotą w mężczyzną i wszystko się skończyło.
Jakim zaklęciem ją trafiono?
Czy to na pewno był tylko sen?
Musiała się upewnić, że Lestrange jest bezpieczna. Może było to szaleństwo, ale przecież Brenna nie zasnęłaby już i tak, mimo zmęczenia. Zresztą w tej chwili nawet nie czuła znużenia, bo adrenalina, tętniąca w żyłach, skutecznie je zagłuszała. W najgorszym razie zrobi z siebie idiotkę. A nie, zaraz: w najlepszym razie. Brenna wręcz chciała zrobić z siebie idiotkę, bo jeżeli Victoria słodko spała we własnym łóżku, bezpieczna, to oznaczało, że wszystko jest dobrze. Jeżeli nie… mogła być ranna, mogła być martwa. Mogła potrzebować pomocy w opatrzeniu ran albo wciąż być w niebezpieczeństwie. A nawet jeśli nic jej nie dolegało, to ktoś jakimś cudem dotknął ich umysłów i wciągnął w otchłań straszliwych snów. Brenna po prostu musiała wiedzieć i nie obchodziło jej, co pomyśli na ten temat pani Lestrange.
Zeszła po schodach po cichu, nie chcąc budzić domowników ani ściągnąć uwagi psiaków. Z wieszaka w pobliżu drzwi porwała czyjąś kurtkę, założyła buty, a chwilę później wyszła na zewnątrz. Chłodny wiatr zmierzwił włosy i uderzył w twarz, wdarł się pod poły kurtki, sprawiając że Brenna, która ledwo wyskoczyła spod kołdry, zadrżała z zimna.
I chwilę później się teleportowała.
Pojawiła się z trzaskiem tuż przed rezydencją Lestrangów. Nie, nie wyglądała jak ktoś, kto przyszedł z towarzyską wizytą – pomijając już fakt, że przecież takich nie składało się o tej porze. Włosy niemożliwie rozczochrane, twarz blada z niewyspania, sińce pod oczyma, ślad poduszki, wciąż odciśnięty na policzku. Było widać, że ma na sobie spodnie od piżamy. Za górę stroju nocnego służyła jej stara, luźna, sprana bluza, a kurtka, którą na nią nałożyła, była bez wątpienia męska. Porwała pewnie okrycie ojca lub brata, bo nawet na wysokiej Brennie wisiało, sięgając bioder. Nie zawiązała sznurówek kolorowych, znoszonych tenisówek. Kontrast z tym, jak wyglądała, kiedy ostatni raz Sauriel ją spotkał, nie mógłby chyba być większy.
Z trudem powstrzymała się przed waleniem w nie, bo skrzatka na pewno przebudzi się nawet na stosunkowo nieduży hałas. A ostatecznie Brenna nie chciała budzić rodziców Victorii.
– Muszę zobaczyć Victorię – rzuciła bez tchu, gdy na progu stanęła znajoma skrzatka. Nie czekała na odpowiedź. Przepchnęła się obok niej, wdzierając do środka, wbiegając w głąb domu i…
…w mroku zobaczyła sylwetkę. Otwierającą drzwi pokoju Victorii. Korelacja pomiędzy snem a rzeczywistością w oczach Longbottom była oczywista: wcale się nie obudziła albo ciemnowłosy mężczyzna próbował dokończyć na jawie to, czego nie zdołał zrobić przez nią w koszmarach. Brenna przyspieszyła, machając różdżką, w próbie wyczarowania więzów, które skrępują człowieka.
– Kurwa, precz od niej, draniu!

Czy więzy trafią w Sauriela, kształtowanie:
Rzut PO 1d100 - 86
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
09.08.2023, 22:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.08.2023, 23:07 przez Victoria Lestrange.)  

Z trudem złapała oddech, kiedy już się obudziła, a pod palcami nie wyczuła żadnej ziemi i roślin, tylko miękki materac i pościel. Miała wrażenie, że palą ją płuca, a na pewno bolało ją gardło, tak, że miała problem przełknąć ślinę. Przesunęła dłonią po kołdrze i dotknęła szyi – pamiętała to uczucie zaciskających się na jej gardle dłoni, tego jak tamten facet we śnie wyduszał z niej powietrze i życie. Pamiętała też jego twarz – nigdy wcześniej go nie widziała. To nie był zwykły sen, czuła to. Bo każdy inny sen zamazywał swoje kształty i ostrości, jeśli mocno go nie złapałeś to szczegóły też umykały, nie do złapania, zbyt szybko. Ale to pamiętała. To paskudne wrażenie. Bolało ją, prawie jakby to wszystko wydarzyło się naprawdę. Może we śnie widziała odbicie tego co się działo, może… samą siebie dusiła?

Nie, bez sensu.

Uświadomiła sobie, że nie bolało ją tylko gardło. Właściwie… czuła ból prawie na całym ciele. Leżała na plecach i prawdę mówiąc to trudno było wyleżeć w miejscu, przesunęła dłoń, by przewrócić się na bok i wtedy to poczuła – rozbłysk bólu, aż stęknęła, zaskoczona. Wtedy pod palcami poczuła, że pościel jest wilgotna. Serce znowu zabiło jej mocniej. To dalsza część tego pojebanego snu? Była pewna, że to sen – czuła ciepło na skórze, czuła, że się ogrzewa, a nie miała na to okazji od trzech tygodni. Teraz…

Teraz wcale nie było jej ciepło. Było jej zimno. Jak zwykle. Z trudem podniosła się do pozycji siedzącej. Prawą dłonią dotknęła najpierw wierzchu lewej dłoni i poczuła ból. I… zaschniętą skorupę, jakby krew w tamtym miejscu już zaschła. Potem przejechała ręką wyżej, wzdłuż nadgarstka, przedramienia… Jęknęła znowu. O Matko kochana, jak bolało. I tam wcale nic nie było suche, tylko… ciągle wilgotne, jakby krew ciągle się sączyła. To była krew, prawda? Prawą dłoń przyłożyła do nosa – poczuła ten charakterystyczny zapach żelaza i raz jeszcze spróbowała przełknąć ślinę.

Na wszystkie świętości, Merlina i Morganę – co się do kurwy nędzy stało? Przecież… Przecież to był tylko sen…

A jeśli nie był? A jeśli… Nadal śniła? Jeśli on gdzieś tutaj był i czaił się na odpowiedni moment by ją dobić…? Wymacała swoją różdżkę pod poduszką, zacisnęła na niej nieco poplamione krwią palce i drżącą wyciągnęła przed siebie. Nie wiedziała w którą stronę ją w ogóle obrócić, w lewo, w prawo, w okno..? Właśnie. Okno. Spojrzała w tamą stronę – było zamknięte jak zawsze, zasłonięte. Nie widać było, by zasłonka falowała od podmuchów wiatru, jakby ktoś się tutaj dostał od zewnątrz, albo (tym bardziej) uciekł.

I wtedy usłyszała, jak drzwi do jej pokoju po prostu się otwarły.

Bez ostrzeżenia wypaliła Drętwotą prosto w drzwi i wtedy usłyszała z korytarza głos Brenny, która dopiero co wbiegła po schodach na pierwsze piętro. Victoria w tym czasie znalazła w sobie niezwykłe pokłady siły, by przeturlać się po łóżku – nie wyliczyła tego jednak zbyt dobre, nie wzięła pod uwagę tego, że jej obrażenia są całkowicie prawdziwe (tak że jej piękna, biała, koronkowa koszula nocna była teraz ubarwiona krwią na lewym przedramieniu i plecach), i spadła z łóżka z cichym jękiem, który wydusił się z jej obolałego gardła.

Skrzatka Strzałka, która wpuściła (całkiem zaspana) Brennę, nie zatrzymała jej, a pobiegła za nią na górę, zdecydowanie jednak wolniej od panny Longbottom. Po drodze tylko było słychać jej jąkający się głos, niekoniecznie głośno wołający „P-panienko L-longbot-t-tom, p-proszę po-poczekać!”. Gdy dobiegła na górę, gdzie trwało całe zamieszanie, pstryknięciem palców zapaliła światło, dając widok na całą scenę.


Kształtowanko
Rzut Z 1d100 - 93
Sukces!
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
09.08.2023, 23:28  ✶  

Rzecz w tym, że do obcych domów wchodziło się zazwyczaj z zachowaniem pewnej kultury osobistej. Chociaż minimalnej. Kiedy jej nie przestrzegasz i nie do końca się do niej stosujesz to możesz liczyć na wypadku. W Ameryce, szczególnie Teksasie, wypadek nazywał się zazwyczaj "dubeltówka". W tym domu miał się nazywać "Drętwota". Z dwojga złego Sauriel nadal wybrałby Drętwotę. Przynajmniej nie tworzyła dziury w brzuchu.

Zanim Skrzat w ogóle się pojawił, zanim Brenna dobrze wylazła z kominka Sauriel już w zasadzie był w drzwiach. Była tu. Victoria tutaj była i chociaż widział tylko zarys jej sylwetki przez mętne światło nocy to miał potwierdzenie, że tu była i... nikogo innego tutaj nie było? Tak chciał powiedzieć. Czy ta moc miała być jakimś szóstym zmysłem? Śpisz sobie bezpiecznie we własnym łóżku, ale pojawia się jakieś niebezpieczeństwo więc co? Wyczuwasz swoim pajęczym zmysłem, że czai się jakieś sekretne zagrożenie, że super groźny skrytobójca zaczaił się za drzwiami, że potwór spod łóżka właśnie zaczął żyć albo boogymen właśnie postanowił zamieszkać w szafie? Zastanawianie się nad tym może i miało i mogło nadejść, ale wszystko toczyło się zdecydowanie za szybko. Na tyle szybko, że nawet nie zdążyła nadejść ulga, że w ogóle ktoś podnosi się z tego łóżka i że ta sylwetka naprawdę wygląda jak sylwetka Victorii.

Sauriel odwrócił się i odsunął z wejścia nieco na bok, kiedy usłyszał czyjeś kroki, dziki bieg po schodach, prawie taki sam, który jeszcze przed momentem on sam wykonał. Z tym, że to odsunięcie się kompletnie niczego nie zmieniło. Bo bardziej napiąć się już nie mógł i chyba wkurwić się już bardziej nie mógł również...

Bo nie mógł, prawda..?

Te więzy i ich sposób wiązania niedługo staną się dla Sauriela tak samo rozpoznawalne, jak ulegli rozpoznawali więzy swojej dominy. Na nieszczęście było za ciemno, żeby kogokolwiek tutaj rozpoznać, a nawet kiedy głos Victorii od razu by trafił do niego, tak głos Brenny... z nim się jeszcze tak nie oswoił. Więc w tym tempie wydarzeń rozpoznanie jakoś zaniknęło. Tym bardziej jednak nie spodziewał się tego, że sylwetka z łóżka też przypieprzy mu zaklęciem prosto w plecy. A powinien. No przecież, że powinien.

Oto był kolejny powód, dlaczego ten rytuał tak dużo psuł. I dlaczego narażał zarówno jego jak i Victorię na niebezpieczeństwo. Chociaż tutaj, dzięki bogom, niebezpieczeństwa żadnego nie było.

Jak Sauriel łupnał na ziemię, unieruchomiony, to narobił niezłego rabanu. Tak samo jak i drzwi, które próbował zamknąć przed twarzą krzykacza. Nielogicznie, no pewnie, ale kiedy nagle nieruchomiejesz, a jeszcze przed chwilą wpadłeś tutaj z myślą, że ktoś morduje twoją przyjaciółkę, to logika i prawidłowy odbiór sytuacji bywał różny.


To na drzwi
Rzut O 1d100 - 58
Sukces!


To na rozproszenie
Rzut O 1d100 - 65
Sukces!


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
09.08.2023, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2023, 08:44 przez Brenna Longbottom.)  
Wszystko działo się szybko.
Więzy pofrunęły ku Saurielowi, chwilę później powietrze przeszyło zaklęcie Victorii (a więc żyła, ta myśl przemknęła przez głowę Longbottom niczym błyskawica), a potem nagle rozbłysły światła. Tyle że… w tej chwili to wcale nie pomogło. Oczy Brenny nawykły do mroku – nagle oślepiona zacisnęła odruchowo powieki, a że była wciąż w biegu, wpadła więc z rozpędu na drzwi, które Rookwood zdążył zamknąć jej przed nosem.
I wleciała do środka razem z nimi.
Nastąpił trzask, ból uderzenia, gdy wylądowała na ziemi. Zamrugała, odruchowo się przetaczając – niewykluczone, że po Saurielu. W tej chwili mimo zapalenia światła, absolutnie go nie rozpoznała. Nie zwróciła nawet uwagi na to, kto leży związany na podłodze, chociaż prawdopodobnie powinna. W takich sytuacjach zajęcie się wrogiem stanowiło priorytet, należało zadbać o własne bezpieczeństwo i potem dopiero biec do potencjalnych ofiar. Ale Brenna nie myślała jasno. Sen namieszał jej w głowie, a poza tym, tak jakby, przez ostatnie trzydzieści godzin przespała jakieś trzy godziny i podczas tych trzech godzin zmęczyła się bardziej niż prowadząc pościg na jawie. Dość ciężko było zachować racjonalność w takich warunkach. Upadek zresztą też trochę kobietę zamroczył. Bolało ją ramie i biodro, którymi walnęła o drzwi, zignorowała to jednak, próbując się podnieść. Potknęła się, ale i tak ruszyła w stronę Victorii, która wcześniej umknęła z łóżka.
– Tori? Jak bardzo jesteś ranna? – wykrztusiła, chwilowo ignorując ciemnowłosego mężczyznę na podłodze. Chyba podświadomie zresztą spodziewała się, że ten zaraz znowu zniknie. – Bandaże. Eliksiry. Trzeba opatrzyć panienkę – rzuciła ku skrzatowi, bo już czuła zapach krwi, nie do pomylenia z żadnym innym, a koszulę nocną Victorii pokrywały czerwone plamy. Z trudem łapała oddech. Czy zaraz znowu zostaną gdzieś przerzucone? Czy wciąż śniły? To w ogóle był sen? Zahipnotyzowano ją? A może po prostu wreszcie doszczętnie oszalała? – Przepraszam. Przepraszam, powinnam być szybsza.
Szybciej dobiec do Wielkiej Sali, szybciej rzucić się na niego w bibliotece, szybciej rzucić zaklęcie na polu, szybciej dostać się tutaj…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
10.08.2023, 09:04  ✶  

Skrzatka złapała się za głowę, kiedy drzwi do pokoju panienki najpierw się zamknęły, a potem z impetem wpadła na nie Brenna, wywarzając je z zawiasów. Poooleciaaaały na podłogę do środka pokoju, robiąc harmider na piętrze. Strzałka po prostu widziała przed oczami, że za takie coś, za niedopilnowanie kto w ogóle wszedł do domu, za zniszczenie drzwi do pokoju panienki, to dostanie sowitą karę (albo po prostu honorowo sama się ukarze). Więc trzymając się za głowę zaczęła lamentować, że ojojoj co to się dzieje, co to będzie… Brenna jednak się zaraz podniosła, zostawiając drzwi na wcześniejszym intruzie i pognała do Victorii. Do skrzatki nie od razu dotarło co Brenna do niej powiedziała. Nieśmiało zajrzała do pokoju i wtedy… zobaczyła kto leży na podłodze pod drzwiami.

- P-p-panicz R-r-ookwood? – wyjęczała i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Czuła, że będzie miała okropne kłopoty. Ale wtedy spojrzała w głąb pokoju, gdzie Brenna klęknęła czy kucnęła przy leżącej na podłodze postaci. - P-panienko V-victorio! – Strzałka wbiegła do środka i też to zobaczyła. Krew. Dużo krwi. Jej orzechowe oczy zrobiły się wielkie z przerażenia. - J-j-już b-biegnę – i zniknęła z trzaskiem. Kłamała, nie pobiegła. Po prostu się teleportowała.


Victoria, gdy wylądowała na podłodze, spróbowała się podnieść i robiła to bardzo nieudolnie. Miała do dyspozycji tak naprawdę tylko jedną rękę, o czym ciągle zapominała i w pierwszej chwili podparła się też na tej mocno rannej, jęknęła i opadła na podłogę, na puchaty dywanik leżący obok łóżka. I poczuła znajome, znielubiałe uczucie, w którym wiedziała, że Saurielowi grozi niebezpieczeństwo. Kurwa! Akurat teraz! Żołądek jej się skręcił i ścisnął. Wtedy drzwi wypadły zawiasów, zapaliły się światła i sama musiała zmrużyć oczy. Spróbowała się podnieść raz jeszcze, teraz cały ciężar ciała lokując w podparciu się na drugiej ręce, lecz wtedy poczuła ból na plecach. Nie będzie jej się łatwo podnieść – tak pomyślała. Wtedy zbliżyła się do niej Brenna – zupełnie jak we śnie, przez który przebiegały razem. A może to nadal był sen?

- Ręka – mówiła cicho, nie była w stanie wykrzesać od siebie zbyt wiele, obolała na szyi. - I plecy – wyszeptała do tego.

Wtedy skrzatka zauważyła, że to Sauriel leży pod drzwiami i Victoria spojrzała w tamtym kierunku. Sauriel?! Ale przecież czuła, że właśnie coś mu się dzieje, że… coś mu grozi.

Przecież strzeliła w niego Drętwotą.

- Sauriel? – w tych snach nie było Sauriela, nie było Strzałki. Nie było nikogo znajomego oprócz Brenny. Zresztą gdyby Brenna próbowała dotknąć Victorię, to poczułaby znajomy chłód, była zimna jak trup – nie jak we śnie, gdzie była całkiem normalna. Spróbowała znowu się podnieść. - Nie przepraszaj – odezwała się zaraz do Brenny.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
10.08.2023, 09:44  ✶  

Huk i rumor jaki się tutaj narobił obudziłby chyba nawet martwego. Sz kurwa! Czarowanie bez różdżki było jak najbardziej możliwe, tylko nawet jak nie możesz poruszać rękoma to ograniczone. A przynajmniej Sauriel nie był takim masterem tej sztuki, żeby wszystko robić samą myślą, przydawały się gesty i... chociażby widoczność na to, co się dzieje! Przebłysk światła powinien to ułatwić - zamiast tego bardzo skutecznie oślepił sprawiając, że przez moment czarnowłosy widział jedne wielkie nic. W drugim momencie już w ogóle nie widział świata, bo drzwi, którymi chciał przydzwonić Brennie, przydzwoniły w nią - i w niego też, kiedy poleciały w przód, wyrwane z zawiasów siłą impetu biegu czarownicy. Jeszcze drzwi jak drzwi - znacznie mniej przyjemne było to, że zwaliła się na nie Brenna i bardzo nieprzyjemnie docisnęła go do tej ziemi. Czarownica zwaliła się i przetoczyła na bok, zapominając o nim zupełnie, a on? Gapił się za nią złym spojrzeniem, próbując poruszyć palcami i uwolnić się z parszywego zaklęcia. A nawet dwóch zaklęć. Jeszcze ten parszywy skrzat, który panikował i jęczał, zamiast wziąć się do roboty. Czyli, na ten przykład, uwolnić go! Ale nie. Wolała robić hałas i zamieszanie, zamiast sytuację doprowadzić do ładu.

W pierwszym odruchu chciał przyciągać Brennę do siebie, odciągać ją od Victorii najmocniej jak tylko się dało. Walczyć. Było oczywiste, że to Victoria, a zapach krwi w powietrzu przekreślał całe "wszystko jest dobrze" i magiczne rozumowanie o tym, że to jakiś szósty zmysł. Nie, tutaj się naprawdę coś działo. Ale nie mógł zareagować fizycznie, a potem, ledwie dwie chwile potem, stało się oczywiste, że Brenna nie była jednym z zagrożeń. I mimo tego, że od razu nie załapał, z kim ma do czynienia to nie było to istotne. Wbiegł tu ktoś, kto chyba nie chciał źle. Chyba. Przede wszystkim skrzatka Victorii nie atakowała przybysza. Czy to znaczyło, że Sauriel mu ufał? Ani trochę. Ale unieruchomienie wystarczyło, żeby ta sytuacja nie eskalowała do rangi naprawdę bardzo nieprzyjemnej. I bardzo niebezpiecznej.

Wyłapał spojrzenie Victorii, jej zdziwienie, jej zmęczoną twarz. Zmęczoną i przerażoną pośród zapachu krwi. Plamy krwi zdobiły jej skórę. Piękne. Przerażające. Kusząca. Cierpiąca! Zaklęcie odrętwienia puściło po upierdliwym procesie jego zanegowania, który trwał stanowczo za długo. Trwałby za długo, gdyby to był prawdziwy pojedynek. Sauriel się podniósł i ze złością odrzucił wiszące na nim teraz drzwi na bok. To, jak bardzo bolały go teraz plecy i brzuch zostało całkowicie odsunięte na bok i straciło na znaczeniu. Victoria wyglądała, jakby przeżyła tutaj wojnę. Albo przynajmniej ciężką batalię. Tutaj. W tym uporządkowanym i spokojnym pokoju.

Co tu się wydarzyło?

Podniósł się ociężale z ziemi do pozycji siedzącej, wpatrując się w scenkę rodzajową przed jego oczami, której nie rozumiał. Widział, ale nie do końca rozumiał. Rozejrzał się od razu po pokoju spodziewając się zobaczyć tego sprawcę, ale nie. Nie było tu nikogo poza ich trójką. Okno zamknięte. Wszystko w idealnym porządku, żadnych śladów walki. Victoria się tutaj teleportowała? Dlatego Brenna tu wpadła z krzykiem, że przeprasza, że nie zdążyła? Nie, nie rozumiał. Ale jego niepokój i szok przykryły na razie gniew, z jakim tutaj wpadł.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
10.08.2023, 09:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2023, 10:37 przez Brenna Longbottom.)  
Zapewne nie świadczyło o Brennie dobrze, że w tej chwili zupełnie nie troszczyła się o skrzatkę i o to, że ta zostanie ukarana za wpuszczenie jej do domu oraz zniszczenie drzwi. Nie pomyślała o tym wszystkim nawet. Kiedy zobaczyła, że jakaś ciemna sylwetka wchodzi do pokoju Lestrange, była pewna, że robi to po to, by zamordować Victorię i liczyło się tylko powstrzymanie napastnika. Tylko to, że sen nie był snem, że wszystko... wszystko co je spotkało, okazało się prawdą.
Okrzyk „panicz Rookwood” wcale nie sprawił, że Brenna natychmiast uznała, że to wszystko jest pomyłką. Przez głowę przebiegły jej tylko myśli o tym, że Rookwoodowie są znani z pracy dla Departamentu Tajemnic, że mają wiedzę o formach magii niedostępnych dla innych, że małżeństwo Victorii było zaaranżowane, a on był wampirem, i że Rookwoodowie mieli już w rodzinie przypadek pozbywania się niewygodnego krewnego.
Być może to wszystko, co je spotkało, było winą Sauriela.
Skąd inaczej wziąłby się tutaj nad ranem, wyraźnie nieproszony, skoro nie spodziewała się go ani skrzatka, ani Victoria? Po co miałby się pojawiać w ten sposób? Gdyby chodziło o schadzkę, nie wybraliby przecież domu, pod którego dachem spała pani Lestrange… (Oby dalej spała. Jej sypialnia była chyba w innej części posiadłości, ale trzask wyłamywanych drzwi mógł dotrzeć i tam. Sytuacja była dostatecznie trudna bez matki Victorii, domagającej się wyjaśnień tego zamieszania.) Brenna nie miała przecież pojęcia, że magia Beltane szepce o tym, że ta druga osoba jest w niebezpieczeństwie…
Brenna potknęła się znowu: o tę nieszczęsną sznurówkę i wyrżnęła o łóżko. Ale zaraz wyciągnęła rękę, w której nie trzymała różdżki, ku Victorii.
- Powinnam była go dorwać, kiedy pierwszy raz cię dotknął – wyszeptała. Nie przepraszała już, ale to była prawda. Tam, w Wielkiej Sali, zwaliła sprawę. Zwaliła sprawę, bo jakaś jej część miała znów osiemnaście lat, a osiemnastoletnia Brenna Longbottom nie wiedziała, że kiedy już przewrócisz wroga, powinnaś zadbać, aby się nie podniósł. – Nie wstawaj. Nie ruszaj się, przyspieszysz krwawienie – powiedziała. Jej palce natknęły się na zimną skórę, inna niż we śnie. W pierwszej chwili zamiast uspokoić, raczej ją to przeraziło: bo czy nie oznaczało to, że Tori jest w fatalnym stanie? Dopiero po sekundzie Brenna przypomniała sobie, że Lestrange była w ogniach Beltane, była w Limbo, była taka sama, jak Mavelle.
Wzrok skierowała jednak wcale nie ku rannej, a ku wstającemu Saurielowi.
Bo tak, popełniła ten sam błąd, co wtedy w Wielkiej Sali. I tutaj było to podwójnie niewybaczalne.
Gwałtownie poruszyła się, przesuwając tak, by być między nim a Victorią, różdżka znów wycelowana w Rookwooda. To nie jego widziała w snach, ale wcale nie była pewna, czy nie on odpowiadał za całą sytuację. A nawet jeżeli nie, był teraz wściekłym wampirem, Lestrange natomiast krwawiła z wielu ran. Instynkt kazał atakować, ale mimo wszystko, Brennę wyszkolono, by w takich sytuacjach nie eskalowała od razu, póki nie oceni, co się dzieje. Nie mogła po prostu próbować zamordować Sauriela w sypialni jego narzeczonej.
– Nie podchodź – warknęła. – Czy to mógł być on? – To pytanie kierowała do Victorii. Na ile ufała swojemu narzeczonemu? Na ile go znała?
Chociaż prawdziwe pytanie brzmiało: na ile jej osąd był obiektywny.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
10.08.2023, 11:55  ✶  

Pokój nie wyglądał na ani trochę zdemolowany. Był czysty i wysprzątany jak zawsze, wszystko leżało na swoich miejscach. Jedyną oznaką, że działo się coś niedobrego była krew plamiąca pościel no i koszulę nocną, w której spała Victoria. Teraz jeszcze drzwi, które wypadły (zostały wypadnięte…) z zawiasów świadczyły o tym, że coś tu było nie tak – ale one zostały wyważone dopiero teraz, a nie wcześniej. Poza nimi nie było tutaj nikogo więcej, żadnego też narzędzia zbrodni, żadnych pociętych poduszek czy materaca – nic. Prawdę mówiąc to koszula nocna Victorii też nie nosiła na sobie śladów nacięć. Wszystko był pod materiałem.

Victoria poczuła ulgę, kiedy uświadomiła sobie, że Sauriel jest tutaj i nic mu nie jest, dość szybko zrozumiała też, że zagrożenie jakie poczuła z jego powodu było jej własną sprawką. Odetchnęła. Nie, Victoria nigdzie się nie teleportowała, no nie miała na sobie ani munduru aurora, ani żadnych innych ubrań – te nie walały się też po meblach. Wyglądała jakby po prostu położyła się spać. Zresztą Brenna też – spodnie jakie na sobie miała, były ewidentnie spodniami od piżamy, w kolorowe gwiazdki i chmurki.

- Nie dorwałabyś go – Victoria była już pewna, że to był sen. I wyglądało na to, że Brenna też w nim uczestniczyła. Tak zupełnie prawdziwie. Jakakolwiek magia na to zadziałała, cokolwiek się wydarzyło – Brenna najwyraźniej jakimś cudem dostała się do jej własnego snu i… Ratowała ją. Cokolwiek działo się tam, miało odzwierciedlenie też w rzeczywistości. Leżąc na brzuchu widziała wierzch swojej lewej dłoni, przecięty – gdzie nóź tamtego dziwnego mężczyzny ją ciął. Czuła palące, szczypiące uczucie na przedramieniu (a materiał nie był przecięty, nie miała też na sobie białej koszuli i spodni) i na plecach. Tamten sen… Miała wrażenie że po połowie był kreowany przez jej umysł i tego kogoś, kto w niego wtargnął i próbował… Próbował…

Gdy światła świeciły, mrok nie był straszny. I rozumiała teraz różnice i prawa działające na świat tutaj i świat tam.

Zgodnie z poleceniem Brenny przestała próbować się podnieść i po prostu leżała.

- Nie – odpowiedziała cicho Brennie. - Pewnie… Pewnie poczuł, że coś mi grozi – cholera, sama to poczuła względem niego chwilę wcześniej. - To nie on – tak, ufała mu. Może to idiotyczne, ale mu ufała. Poza tym twarz tamtego faceta… wyglądał zupełnie inaczej.

Skrzatka teleportowała się z powrotem na środek pokoju i od razu pobiegła do Brenny, kładąc na podłogę kilka bandaży i eliksirów wiggenowych, ale miała też puszkę jakiejś maści, wyglądała jak maść na rany zrobiona przez któregoś z domowników, może przez Alexandra, albo Victorię.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
10.08.2023, 12:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2023, 12:19 przez Sauriel Rookwood.)  

Nikt nie powinien tutaj reagować gwałtownie. Każdy powinien się zastanowić nad swoim działaniem. Głupot można tu wyliczać bez liku. Od skradania się przez dom, poprzez wtargniecie do pokoju bez pytania. Jeśli zagrożenie było realne to jednak każda chwila zwłoki i hałas mogły uprzedzić napastnika o jego obecności. Mógłby wziąć Victorię jako zakładnika, mógłby ją przytrzymać jako tarczę, albo w ogóle... nie, o tym myśleć nie chciał. I kto by się spodziewał, że zjawi się jeszcze osoba trzecia do tego. Brenna. Tak samo przerażona, choć o wiele bardziej zorientowana niż on sam. Głupie przerzucanie się zaklęciami, kiedy Victoria potrzebowała pomocy i głupie napięcie. Głupia agresja, która całkowicie naturalnie w Saurielu wezbrała na nowo, kiedy się podniósł i kiedy znów wymierzono w niego różdżkę. Ona chciała bronić Victorii. On chciał bronić Victorii. Może i ta brygadzistka teraz pomagała, może i kiedyś usłyszał od Victorii, że jej ufała, może i sam miał wątpliwości, które rozpoczęła, o tym, czego potrzebuje od życia i co chce osiągnąć, ale przede wszystkim wymierzyła teraz w niego różdżkę i stanęła pomiędzy nim a osobą, obok której być chciał. A na pewno mieć do niej dostęp i mieć ją na widoku, żeby mieć pewność, że nic jej nie grozi. Syknął jak zwierzę, obnażając kły i rzeczywiście wyglądał teraz jak potwór, przed którym jedyną słuszną racją jest się bronić. Siebie i tego, kogo bronić się powinno. W końcu kompleks bohatera nie pozwalał funkcjonować inaczej.

Jednak nie było wśród nich takiej osoby, która by się nie bała. Odważnej pomimo wszystkiego i wszystkich sytuacji. Każdy się bał. Strach wisiał tutaj w powietrzu i doprawiał nerwy, które wcale nie były ze stali. Jakieś mizerne, stare drewno przejedzone przez korniki. Strach o kogoś, na kim ci zależy, o siebie, o sytuację. O eskalacje. Jeden czy dwa niewłaściwe czary i mogłoby się zrobić naprawdę nieprzyjemnie. Sauriel wyczerpywał tutaj całą swoją samokontrolę, żeby nie zrobić żadnej głupoty i nie rzucić się do przodu jak zwierzę. Żeby nie zniszczyć tego pięknego pokoju jednym czy drugim czarem. Impuls kazał działać. Ale jednocześnie instynkt kazał cierpliwie czekać. Na co? Na kogo?

Kiedy z trzaskiem teleportacji pojawił się znowu skrzat - wygrał impuls. Sauriel skoczył do przodu, żeby uderzyć w rękę Brenny trzymającą różdżkę i ściągnąć ją z siebie jako celu i pchnąć samą wiedźmę na bok, na łóżko. Nie, nie rozumiał. Ani tego, co tu się stało, ani zdań, jakie rzucały między sobą. Ale jeśli ktoś miał stać między kimś a kimś, to był to on między Victorią a całym światem. Brenna nie ufała Saurielowi. Sauriel ni chuja nie ufał Brennie. Przecież mogła udawać to całe bycie miłą. A czy nie były razem? Nie były? Były czy nie?! Nie obracał się w kierunku Victorii i tylko wpatrywał czarnymi, nieludzkimi teraz zupełnie ślepiami w Brennę nawet nie mrugając.


Rzut PO 1d100 - 77
Sukces!


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3384), Victoria Lestrange (3284), Sauriel Rookwood (3683)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa