Napięcie było nie do zniesienia. I jednocześnie było napięciem, które musiał znieść. Przecież to nie tak, że miał jakikolwiek wybór. Włóczenie się w takim stanie dokądkolwiek nie było łatwe i było dalekie od bycia przyjemnym. Wwiercało się i wżerało w głowę: niebezpiecznie... Co było niebezpieczne? Co się działo? Jak się działo?! Nie mógł przestać o tym myśleć. Nie mógł przestać myśleć o Victorii i o tym, że coś jej grozi. Siedział jak na skazaniu podczas jednego ze spotkań i miał największą ochotę wybiec i szukać jakiegokolwiek sposobu dostania się do niej, bo to trwało. Nie było krótkim ukłuciem, nie minęło po pięciu minutach, nie mijało też po kwadransie. Słowa zlewały się w jeden dźwięk i nic nie było wyraźne. Na niczym już nie można było skupić wzroku. Obrazy najciemniejsze, a przecież nader barwne, zalewały pole widzenia. Zamordowana w jakimś zaułku. Pobita. Wykrwawiająca się w szpitalu. Powieszona na latarnii. Auror - cóż za wdzięczny i wyniszczający zawód! Wszystko po to, żeby twoje dzieci mogły powiedzieć, jak dumnie służyłeś "tym dobrym". Jakie nieszczęście, że Victoria dzieci nie miała i mimo, że mieć mogła, to na pewno nie z nim. Najgorsze było to, że nawet nie wiedziałby, dokąd iść. Mogła być wszędzie i nigdzie jednocześnie. Zadzieranie głowy do nieba i poszukiwanie w nim odpowiedzi też tutaj nie rozwiązywało sprawy. Z jakiegoś powodu gwiazdy wcale w jedną odpowiedź ułożyć się nie chciały. Nie było też drogowskazu ani strzałek, które by go poprowadziły, kiedy już wydostał się ze spotkania i kiedy stał na dworze, smagany późno wiosennym wiatrem. Zostawić to? Nie zostawić? Jak kretyn biegać? Krzywił się paskudnie, bo nosiło go pod same niebiosa. Jaka szkoda, że skrzydeł mu przez to jednak nie przybyło.
Noc była cicha, kiedy ją pokonywał. Jeszcze cichszy był dom, do którego wszedł prawie z hukiem otwieranych drzwi. Prawie. Drżały mu ręce - z niepokoju, ktoś by powiedział. A to była czysta furia. Ponoć człowiek nienawidzi tego, czego się boi. Sauriel z całej siły nienawidził tego poczucia, że on i Victoria są od siebie tak zależni w tym, co się wokół nich dzieje. Nienawidził tego, że nie wiedział, co się z nią dzieje. Że w ogóle była w takiej sytuacji. Takiej - znaczy jakiej? Nienawidził Beltane i tego, że w ogóle cokolwiek się tam wydarzyło i że tam przyszedł. W tym momencie nienawidził wszystkiego i wszystkich - włączając w to siebie samego. Ale to przecież nie było żadne osiągnięcie. Czy to znaczyło, że tak samo się tego bał? Nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. A nawet gdyby ktoś je zadał to pewnie zdążyłby zarobić w zęby, zanim usłyszałby odpowiedź.
Cicho było też w domu Lestrange, kiedy Sauriel pojawił się tam w zielonych płomieniach i wyszedł do znanego już saloniku, napięty i gotowy do działania. Nasłuchiwał przez moment. W domu nie było żadnych dźwięków i odgłosów. Pewnie jest w pracy, bo gdzie indziej mogłaby być? Na pewno jest w pracy i... na pewno jest już wszystko dobrze. Było. Było, ale Sauriel tego nawet nie zauważył, zgrzytając wręcz zębami w tej niezwykle cichej i niebezpiecznie statycznej furii. Jak dynamit, który potrzebuje tylko jednej, małej iskierki. Ponieważ zaś niczego nie słyszał - ruszył cichym biegiem w kierunku pokoju Victorii. Nie krzycz. Już tworzenie zgrabnych zdań we własnej głowie było problemem i wyzwaniem. Tylko nie krzycz. Pozostawała nakręcona, rozpędzona maszyna, która działała na tej jednej, przetartej taśmie. Ze zgrzytami. Z nierównościami. Jeszcze jednak wykonywała swoją robotę.
Bez pukania otworzył drzwi do pokoju Victorii.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.