No nie miał pojęcia, co się działo, ale to było straszne. Straszne! I taka też była mina Sauriela Rookwooda, kiedy wyłonił się w kominku państwa Lestrange. Straszna! Zła? Nie. Że się prężył? Nie-e. Miał taką podkówkę na twarzy i tak wielce zamanifestowane obrażenie, że nie trzeba było dosłownie nic mówić - wystarczyło na niego popatrzeć i było wszem i wobec wiadome, że tego mężczyzna miał coś do powiedzenia. Albo i więcej niż jedno coś. Jego czarne oczy wręcz strzelały piorunami świętego oburzenia.
- Dobry wieczór. - Przywitał się również z obrazą w głosie (tj. poczucie, że to on został obrażony, a nie że obrażał) z ojcem Victorii, który akurat przyszedł się przywitać, minął go jak ta obrażona księżniczka, co strzela focha i tupta obcasikami i... no on też trochę nimi potuptał. Tylko nie niosły się tak wdzięcznie, jak żeński obcas, bo ten jego butów był zdecydowanie płaski. Trudno! Ale mógłby wziąć gitarę i zagrać z tego melodyjkę. Co mógłby zrobić, ale gdyby humor miał lepszy. Bo w końcu, żarty żartami, ale to była poważna sprawa.
Victoria Lestrange go zdradziła.
Nie była to zdrada, która wymagała krwi, ale wyjaśnień - to na pewno! Bo może po wyjaśnieniach jednak tej krwi wymagać będzie. Ale to wszystko zależało od tego, co Victoria miała do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie.
Więc nadąsany kocur szedł do pokoju Victorii i był nawet tak obrażony, że zapukał. I nawet czekał na zaproszenie, taki to właśnie był podburzony. Normalnie nawet jak zapukał to od razu otwierał w zasadzie, chyba że miał bardzo wybitny dzień to moment zaczekał... a teraz czekał na zaproszenie. O. Żeby sobie nie myślała, że wszystko jest w porządku. I kiedy otworzyła - albo zaprosiła, to po otworzeniu się drzwi zaplótł ręce na klatce piersiowej, patrząc na Victorię osądzająco. I wyczekująco. I w ogóle - patrzył na nią jakoś taaaaaak. TaaaAaaAk. Tak ciężko powiedzieć jak, ale to jedno z takich spojrzeń, że aż chciało się przepraszać, że się w ogóle urodziło! Przynajmniej tak jakiś obcy by pewnie stwierdził, kto nie był Victorią, której brak instynktu samozachowawczego doświadczył nawet sam Lord Voldemort. Ale tutaj był słuszny. Bo był obrażony, a nie wkurwiony i różnica była zauważalna gołym okiem.
- No? Gdzie wczoraj byłaś? - Zapytał jak jakiś ojciec, który przyłapał swoją córkę na wymykaniu się z domu. Albo... narzeczony, który przyłapał swoją narzeczoną na zdradzie. Tum, tum, TUUUM! W końcu Victoria wczoraj nie spała w swoim łóżeczku!
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.