• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Dziurawy Kocioł [7.07.1972] Koty zamiast marzeń mają żądania | Sauriel & Victoria

[7.07.1972] Koty zamiast marzeń mają żądania | Sauriel & Victoria
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
27.10.2023, 15:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:05 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange (Tuż za Dziurawym Kotłem).
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Koty zamiast marzeń mają żądania, które muszą być spełnione w nieprzekraczalnym terminie mrugnięcia kocia powieką.


Wszystko zaczęło się jakoś układać. Pomalutku brnęło w swojej leniwości i zastoju świata na jeden tor całkowitego wyciszenia. Osiągane sukcesy zdawały się być podbite jakąś niezwykłą sumą szczęścia. Tylko szczęśliwości jakoś brakowało do tego w pełni. Victoria Lestrange była ciężka. Kochana, pokazała mu światło, ale była ciężka. Ponieważ tak bardzo nie pasowała do jego świata, jak tylko słońce pasować nie mogło do nocy. Być tym blaskiem księżyca, które słońca odbija? Tak, tak też można tu zaglądać - i tak powinno pozostać. A przynajmniej Sauriel postanowił, że tak zostanie. Jej słowa wybudziły go z jakiegoś popierdolonego snu, z jakiejś totalnej, popełnianej bzdury, w jaką pozwolił sobie się wplątać za daleko i za głęboko mimo ostrzeżenia, jakie dostał i mimo czystej logiki, która przecież stanowiła wyższą wartość od emocjonalnych uniesień. A przynajmniej taką powinna stanowić. Victoria mogła się puszyć, złościć, mogła mieć złamane serce - każde złamane serce w końcu się leczyło. Nie podejrzewał, że w ogóle tutaj będzie jakakolwiek mowa o jego złamaniu, ale tym lepiej, że wyszło to wcześniej, nim wpadła w tę relację za głęboko. Nim on pokazał jej jakieś odwzajemnienie, co ona uznałaby za wielką miłość.

Był spokojniejszy, że Eryk przystał na jego ostre żądanie w związku z tym. Sprowadził na niego ten los, więc może jednak coś był mu winien? Albo i winien był jedno wielkie nic. To narzeczeństwo przetrwało całe dwa miesiące. Pechowo, bo czy tyle też nie trwało poprzednie Victorii?

Siedział w Dziurawym Kotle i czekał na nią. Zapewne przeżywała to wszystko o wiele głębiej, niż powinna, ale... przecież przejdzie. Wszystko to zawsze przechodziło w pewnym momencie - kto miał o tym wiedzieć lepiej niż on? Gdzieś się to zatapiało - jeśli nawet nie w prostym, codziennym życiu, to w końcu ginęło w natłoku problemów, aż nie zaczynałeś spadać. Każdy upadek miał jednak granicę. Victoria leciała bardzo krótko - nawet jeśli jej samej się wydawało, że to kompletny koniec świata. Nie było nim. Tak samo jak te problemy to był dopiero wylęg wszystkiego złego, co mogło się zdarzyć. Powiedzenie stop okazało się porażająco proste. Wystarczył tylko jeden bodziec, aby się do tego posunąć.

Skinął dłonią, a kelnerka nawet nie pytała - po prostu przyniosła mu whiskey z lodem. Przesunął na bok krzesło obok siebie, żeby wyciągnąć nogi, siedząc bokiem do oparcia. Opierał się plecami o ścianę za sobą, podpierając łokieć o blat stołu. Wypadało w zasadzie porozmawiać, zresztą zrywanie wielkie znajomości nawet nie miało sensu. Byłoby zbyt oczywiste. Choć to też zależało od tego, co Victoria sobą prezentowała. Co sobą pokazywał. Co pokazywać będzie. Bo już widział nie raz i nie dwa zwariowane kobiety i mężczyzn, którym mówiło się jedno, a oni nadal z błyszczącymi oczami liczyli na to, że znajomość przerodzi się w coś więcej. Nie miał ochoty się w tym grzebać, nie miał ochoty jej robić fałszywych nadziei i przede wszystkim - chciał w tym momencie zarówno dla niej jak i dla siebie spokoju. Ale czyjś spokój nie mógł być osiągany kosztem cudzego szczęścia. Taki sposób życia był pojebany. Tak jak taka relacja byłaby niczym innym jak kleszczem wbitym w twoje ciało. Nikt, koniec końców, nie był szczęśliwy, kiedy tak się działo.

- Hey. - Przywitał się, kiedy się pojawiła. - Matka ci przekazała? - Uśmiechnął się nawet i uniósł szklankę w geście toastu. Śmieszne i tragiczne - wystarczy, że jesteś gotów do odcięcia swojego życia od maszynerii życia i nagle niektóre rzeczy, do tej pory trudne, okazywały się banalnie proste. - Cheers. Udało się gładko, a myślałem, że czeka nas cała batalia. - Bo w jego mniemaniu było co świętować. Mogli być sobą, a jednocześnie Victoria nie musiała czuć tych dziwnych zobowiązań wobec ich narzeczeństwa. Bo Sauriel chciał, żeby się zakochała i miała swoje życie. Tego jej życzył. Tego życia z nim by nie miała. A nie chciał powierzać tajemniczości relacji na karby jeszcze bardziej magicznego kamyka jej babki, według którego miałby znów... żyć.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
27.10.2023, 17:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.10.2023, 17:29 przez Victoria Lestrange.)  

Nic wcale nie zaczęło się układać, a przynajmniej nie w jej życiu. Potrzebowała spokoju, stabilności, a od początku maja to, co przeżywała, było kurewsko dalekie od poukładania i wytchnienia. Cały czas żyła w napięciu, po trosze w strachu, a świat zrobił fikołka i wszystko było do góry nogami. I kiedy ktoś tak cię trzyma za nogi i tobą potrząsa, to w końcu masz ochotę się wyrzygać. Victoria miała. Ze złości i bezsilności; czuła się opuszczona, nic nie warta i oszukana. Chyba nigdy w życiu nie czuła się tak. I była na Sauriela wściekła, bo za wszystko co robiła, jak się o niego troszczyła, ni cholery nie zasłużyła na takie traktowanie. Nie było jej winą, że czuła, a miała wrażenie, jakby popełniła tym jakąś straszną zbrodnię. I chyba świat ją za coś karał, bo nie dość, że miała w głowie te wszystkie wspomnienia, które nie należały do niej, to jeszcze odczuwała rzeczy, których wcale nie chciała i nie potrzebowała.

Ale czy to przy okazji nie oznaczało, że żyła? I jak każdy żyjący człowiek – że czuła.

Nie była pewna, czy powinna się z nim w ogóle spotykać. Nie była pewna czy chce (chciała), ani czy w ogóle ma siłę na niego patrzeć i słuchać co ma do powiedzenia. A jednak ostatecznie się zgodziła – bo sama również miała mu kilka rzeczy do zakomunikowania.

- Hej – zobaczyła go od razu i bez przeszkód podeszła do stolika, by opaść na wolne krzesło. Spojrzała na niego krótko, na samym początku, a potem zaczęła się rozglądać po knajpie. Wyglądała… po prostu na bardziej zmęczoną niż zwykle. Powróciła do niego spojrzeniem dopiero wtedy, gdy zadał to swoje pytanie. Momentalnie poczuła odrobinę złości. Bo tak, matka jej przekazała. - Wiesz, powinieneś mnie ostrzec. Zgubiłeś gdzieś sowę czy nie miałeś odwagi się ze mną skonfrontować? – brzmiała chyba trochę zbyt oschle, niż planowała. Niż chciała. Ale była zawiedziona. Kto by nie był… odwróciła głowę, szukając wzrokiem jakiejś kelnerki czy kogokolwiek. - Matka – zaczęła, kiedy już odnalazła wzrokiem kelnerkę i zauważyła, że idzie w ich kierunku, kładąc nacisk na to słowo. - Zrobiła mi z twojego powodu awanturę stulecia. A ja nie byłam nawet na to przygotowana – czy pobrzmiewała przez nią gorycz? Ależ oczywiście. I pozwoliła tej goryczy skapnąć z jej słów, kiedy mówiła do kelnerki, że poprosi whisky. Nie miała ochoty na miód.

Nie wzniosła razem z nim żadnego toastu, po prostu patrzyła jak nagle on się cieszy. To była ogromna zmiana po marazmie w jaki wpadł po tej próbie, jaką za sobą miał. To to złamało serce Victorii tak najbardziej. To, że mogłaby go więcej nie zobaczyć. - Gładko – powtórzyła za nim z lekkim niedowierzaniem. - Wyglądasz jakbyś był z siebie bardzo dumny – powiedziała i westchnęła, sięgając po swoją szklankę. - Cóż… cieszę się, że widzę cię w tak dobrym humorze – mimo wszystko… jakąś jej część się z tego cieszyła. Ale to, że było to jej kosztem stało do tego w kontraście. To, że najwyraźniej jej obecność go w jakiś sposób unieszczęśliwia do tego stopnia, że postanowił wyjść na słońce. Ale cieszyła się, że jest mu chociaż trochę lepiej, tak.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
29.10.2023, 00:21  ✶  

Miał kiedyś wielkie marzenie. Marzenie o tym, że zniesie to wszystko i jeszcze więcej. Marzenie o tym, że będzie żył dokładnie tak, jak tego pragnął, że nie złapią go sidła, nie ujarzmi żaden kaganiec. Nie będzie takiej smyczy, która go powstrzyma ani klatki, która zatrzyma. Będzie wolny. Ten świat będzie jego - i niczyj jednocześnie. Nie ważne będą jego problemy ani tych wszystkich ludzi, którzy przeżywali dramaty. Już dość. Wystarczy. Nie chciał oglądać łzawych twarzy i kolejnych straceńców, w których historiach musiał stawać się tym bad guy, co przetrąca ich karki moralności. W końcu nie mógł być całkowicie dobry nawet dla tych, dla kogo chciał być najlepszy. I było tych osób za dużo, a jednocześnie zawsze było ich za mało. Obniżasz swój poziom kociego życia i dopiero wtedy widzisz, że szczęście można osiągnąć bardzo banalnie - wystarczy właśnie żyć po kociemu. Patrzeć na szczęście, które leży obok, ale mijać je szerokim łukiem. Bo to ciało obce dziwnie wygląda. Bo jednak kagańce bolą, a obroża cisnęła i obcierała.

Dlatego miał kiedyś małe marzenie - że ktoś go wyciągnie. Zdejmie tę obrożę, niech przestanie ocierać, odepnie kaganiec - niech w końcu słowo poniesie się dalej, bo przecież było tyle do powiedzenia. Wyjmie dłoń, wysunie z ciemności. Koty były przecież takie lekkie, a on był tylko zwykłych dachowcem lubiącym spoglądać na świat z wysokości. z Dystansu. Nie chciał się plątać ludziom pod nogami. Chciał być wyżej. Tam, gdzie już nikt nie mógłby ganiać za nim ze smyczą. I w końcu myślał, że mógłby uwolnić się sam. Zerwać, przełamać te zęby krat wciśnięte przed jego oczy. Czy to było za dużo? Zbyt ambitne myśli?

Przestał marzyć.

Zrozumiał, że jego marzenia istniały po to, by ktoś mógł je wyrzucić do kosza.

- Naprawdę sądzisz, że się boję z tobą skonfrontować? - Zapytał pomrukiem, darując sobie próby uśmiechu, bo stało się to, co niby było do przewidzenia... Niby. Bo go nie dziwiło. Spojrzał na nią z ukosa tym ponurym spojrzeniem, ale też się nie skrzywił. A więc kochała. I wszystko co kochała - kochała samotnie. Albo i nie? Raczej miała już żyć w przeświadczeniu, że właśnie tak się stało. Pierwsze złamane serce boli najbardziej. Tylko to zakładało, że będą dalsze łamania. Nie, tego nie chciał. Już nawet na to źle się patrzyło. Nie miał tu niczego do powiedzenia - w jego mniemaniu wszystko było bardzo jasne i klarowne przy ich ostatniej rozmowie. - Powinnaś być po rozwodzie już jakieś dwa tygodnie. Mało to "z zaskoczenia". - Czy był zły, że go uratowała? Nie. Czy się cieszył? Też nie. po prostu był. I tak była brutalna świadomość tego, że już wystarczy tego głupiego folgowania sobie zgodnie z tym, czego Victoria sama sobie zażyczyła. Dość udawania. W takim razie należy wprowadzić tą opcję, w której przegląd realiów był brutalny, ale bardzo konkretny. Trzeba było ją zajebać. Powiedziało jego spojrzenie, kiedy wspomniała o matce. Ale tego już nie powiedział na głos.

- Dobry nastrój... ta. To chyba teraz jest moja norma dobrego nastroju. - Nie miał na sobie swojej ulubionej kurtki. Czarny golf, czarne spodnie i płaszcz tego samego koloru przewieszony przez krzesło. Stuknął pierścieniem w szklanicę. Wiesz, planowałem wycieczkę... Wydawało się to być dawno temu i nieprawdziwe. - Powinniśmy się rozejść każdy w swoją stronę. - Nie rzucił tego jako żądania. To była myśl rzucona w przestrzeń jako to, co mieć miejsce powinno... tylko wedle czyich reguł? I gdzie ta powinność dokładnie leżała? - Jak bardzo wkurwiona była matka? - Isabella, rzecz jasna. To o nią mu chodziło.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
29.10.2023, 01:45  ✶  

Victoria nie była żadną wielką idealistką. Starała się twardo stąpać po ziemi, nie poddawać się zbytnio emocjom, bo to przynosiło tylko ból i rozczarowanie – tak to sobie przynajmniej wyobrażała całe swoje życie, ucząc się, jak to wszystko w sobie chować, nie okazywać zbyt wiele. Obserwowała. Ludzi, ich zachowania, reakcje; dużo też czytała, choć głównie książek bardziej powiązanych z nauką, a nie prozą dnia codziennego, ale i takie się przecież trafiały. Prawda była jednak taka, że na cudzym doświadczeniu nie dało się uczyć tak do końca, bo każda sytuacja była choć trochę różna: jak różni byli ludzie biorący w niej udział. Nie sądziła nigdy, że przytrafi jej się to, co przytrafiło. Na Matkę… że jako żywa osoba trafi do Limbo, a potem jeszcze z niego wyjdzie. Że będzie miała w głowie wspomnienia innej (martwej już dawno) osoby. Że te życia zaczną się przeplatać w jakiś sposób. Że zostanie zaręczona z wampirem. Że głupia zabawa z Beltane zrobi w ich życiu takie zamieszanie. I że… się zakocha, bo chyba tak należało to nazwać. Albo przynajmniej zauroczy. Nie sądziła, że takie coś kiedykolwiek przytrafi się jej.

Co za to sądziła, to to, że Sauriel bardzo, ale to bardzo potrzebował pomocy. I to, jak wyszedł na słońce… to było jak takie nieme wołanie o pomoc – jakby nie miał już siły o tym mówić na głos. Może nawet sam zapomniał o tym, że tej pomocy potrzebuje. Że może o nią poprosić – chociaż Victoria mu to kilka razy mówiła. Może nie dowierzał, po latach zaszczucia, że naprawdę los w końcu się do niego uśmiechnął i przywiódł od niego kogoś, komu naprawdę na nim zależało. Victoria miała dużo czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Nawet jeśli bolało ją to co zrobił i co jej powiedział… Ale zaczęła myśleć, że wiele z tego robił wręcz nieświadomie, bo tego nauczyło go to życie.

Każdy miał prawo, by marzyć. Każdy miał prawo, by żyć – nawet wampir.

I nikt nie powinien tego wyrzucać do kosza.

– Tak naprawdę to tak nie myślę – powiedziała po chwili i uniosła na niego zmęczone spojrzenie. A następnie swoją szklankę z whisky i trzymała to szkło przy ustach przez moment, patrząc na Sauriela w ciszy. Badała go. Może nawet trochę oceniała. – Po rozwodzie – parsknęła i przechyliła szklankę przytuloną do jej ust. Nawet się uśmiechnęła, ale nie był to jeden z tych ciepłych uśmiechów. – Szczerze mówiąc to trudno było cię rozgryźć, a ja jestem chyba kiepska w domyślaniu się. Najpierw gadasz jedno, potem mamy porozmawiać, a w zasadzie stawiasz mnie przed jakimś faktem dokonanym. A potem twoja matka wyciąga mnie w środku nocy z łóżka. Wybacz, ale w tym wszystkim co się podziało… – przez moment utrzymała szklankę w ręce, a ostatecznie odłożyła ją na blat z cichutkim stuknięciem. – To była dla mnie trochę jazda bez trzymanki i to nie tylko z twojego powodu – było jeszcze pojebane wspomnienie babki, które „odpaliło się” akurat wtedy, na tamtym spacerze, i całkowicie zamieszało jej w głowie, robiąc mix z jej własnymi odczuciami, podbijając to, co sama czuła do jakiegoś chorego poziomu. I był jeszcze nawiedzony statek i świadomość, że mogła pójść na dno. I to, że tam też duchy wciskały jej do głowy swoje wspomnienia. Więc Sauriel nie był jej jedynym problemem, bo miała też inne. Życie się nie zatrzymało, tylko jechało sobie dalej, nadal równie mocno pochylone w dół co wcześniej.

Wytrzymała jego spojrzenie i nic nie powiedziała. Nie na ten temat przynajmniej – na tę dziwaczną, trochę makabryczną propozycję jaką jej przedstawił, a którą ona kategorycznie odmówiła. Zresztą nie była pewna jak jego spojrzenie nawet odczytać.

– Mam na myśli, że dobry nastrój w porównaniu do… – nie wiedziała na ile sobie może pozwolić. Na ile przepracował… tamto. Nie chciała wywoływać w nim złych emocji, nie chciała być dosadnie brutalna i niedelikatna. A i tak sądziła, że wiedział o co jej chodzi. Nie chciała dla niego źle. Merlin jej świadkiem, że chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze. I to pomimo tatuażu, który wiedziała, że zdobił jego przedramię.

Zaakceptowała go. I nie zamierzała go nikomu wydać. Głupie? Pewnie tak, ale decyzję podjęła właściwie natychmiast po tym, gdy jej to pokazał.

– Tego właśnie chcesz? – zapytała nieco mniej ostro niż brzmiał sam początek tej ich rozmowy – zresztą bardzo szybko przestała brzmieć tak oschle. Nie chciała robić tutaj scenek rodzajowych, a wiedziała, że jest do nich zdolna. On też to chyba wiedział, natomiast były raczej jej ostatecznością, która tutaj tylko bardziej by napsuła. Czy powinni się rozejść każdy w swoją stronę i udać, że się nie znają? Może powinni. Niektórzy tak pewnie robili. Ale Victoria wcale nie chciała – bo jak inaczej miała mu pokazać, że świat wcale nie jest tak złym miejscem i że każdy może widzieć światło? A Sauriel bardzo tego w swoim życiu potrzebował. Poza tym naprawdę był dla niej ważny. Pomimo zadanych ran, pomimo wszystkiego co się wydarzyło… Ale rozmowa z Laurentem też popchnęła ją do myśli, że być może ona też była wobec Sauriela nie w porządku. – Bardzo. Zrobiła mi taką awanturę, jak wtedy kiedy- – urwała nagle i zmarszczyła brwi. Wtedy kiedy… Majaczyło jej to we wspomnieniach. Trzaskanie drzwiami, różdżki w rękach, walka żeby… Żeby. Zabrała to. Nie ma go. Victoria nagle szerzej otworzyła oczy. – Zrobiła mi taką awanturę, jak wtedy, gdy… – zaczęła jeszcze raz i mówiła nieco wolniej, by na końcu przymknąć oczy i przygryźć usta. – To chyba nie jest moje wspomnienie – przyznała w końcu i westchnęła zrezygnowana. – Nie umiem sobie dokładnie przypomnieć o co chodziło. W każdym razie była wkurwiona jak nigdy wcześniej na mnie. Na szczęście Livka była wtedy z tatą gdzieś w Londynie i nie widziała lewitujących talerzy – po tym musiała się napić. Nieczęsto piła whisky, ale to nie tak, że nigdy. Czasami były takie dni, że to nie słodycz chciała czuć pod językiem. – Sauriel? – odezwała się po chwili. – Czy ty poczułeś się przeze mnie odrzucony? – chciała wiedzieć. Nie, musiała wiedzieć. Była upartą kobietą, która rzadko przyznawała się do swoich błędów, ale to nie tak, że słowa innych ludzi do niej nie docierały, bo docierały. Po prostu zwykle musiała mieć czas, żeby to sobie na spokojnie przemyśleć.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
29.10.2023, 23:54  ✶  

Jego myśli powędrowały w drugą stronę. Tam, gdzie dryfowała ciemność istniało mniej żalu i smutku. Można się dla jednej osoby wznieść albo dla drugiej upaść, ale nie będziesz w stanie robić obu na raz. Nie podołasz zadaniu, którym było posiadanie ciastka i zjedzenie ciastka. Tu nie wystarczyło mieć dwóch biszkopcików. Było tylko jedno - i to stare, zgorzkniałe, chociaż już wiele razy pozostawiło na jego języku słodycz. Victoria była tą słodyczą. Jedynym światłem, który do niego przenikał. Już wiemy to wszyscy bardzo dobrze i doskonale - potem wszystko się zmieniło. Nastało Beltane i karty zostały przetasowane. Świdrujący życie smak porażek i zwycięstw mieszał się ze sobą wzajem. Tak jak ciemność zdołała pochłonąć ten blask. Duma, wyrzuty sumienia, resztki ludzkiej moralności - wszystko to można było przeżuć między zębami, przydepnąć i wytrzeć w podłogę. Pomoc... już nie potrzebował pomocy, a przede wszystkim - nie chciał jej. Czas w końcu przestać liczyć na pomoc innych, żebrać i wyciągać dłonie do dnia, kiedy urodziło się pod blaskiem gwiazd. Jedyne światło, jakie mogłeś widzieć to mętny blask świec z ich wirującym dymem, który zarzucał kurtynę na rzeczywistość. Tak, żeby jednak widzieć mniej i rozumieć mniej. Żeby już nie obserwować, nie wczuwać się w ludzi i przestać słuchać ich skomleń i żali. Pokazać środkowy palec wszystkiemu, co chciało cię uczłowieczyć. I wszystkim. Nawet, jeśli nie do końca chcesz... Nie było nigdy niczego pozytywnego i miłego w odpychaniu od siebie ludzi, a Sauriel robił to zbyt często. Teraz kiedy o tym myślał to było koszmarem, który darł własne serce jak biała kartka papieru. Albo jak ta kredowa strona wyrwana z czyjejś książki - a tu proszę, drzesz samego siebie. Ranisz, żeby zranić siebie jeszcze mocniej. Nie było sprawiedliwości w tym, że aby coś chronić, należało zapłacić jedną z najwyższych cen. A potem modlić się, żeby to nie przeniknęło wraz z innymi myślami do głowy Czarnego Pana.

Pewne rzeczy były jednak wypowiadane bardzo świadomie i z bardzo jasno wytyczonym celem. Ale było też ostatnio za dużo takich, które były słowami bez poczucia, że mogły paść jakiekolwiek inne. Nawet jeśli stanowiły rysy na czystym szkle.

- Podobno koty zamiast marzeń mają żądania. - Wymruczał ze szklanką przy dolnej wardze, którą przesunął w jedną to drugą stronę. Prawie jakby się zamyślał. Jakby wnikał w ten temat głęboko. A on zastanawiał się nad tym, jak wiele było w nim marzeń, a jak wiele żądań. Jak wielką moc miały wypowiedziane słowa, kiedy oświadczał, że coś dostanie, a jak niewiele było marzeń, które zostały zgaszone - ten jedyny płomień nie miał szans się przecież utrzymać zbyt długo. Victoria spływała tutaj jak to księżycowe światło, które zabłąkało się między gęstymi koronami drzew. Musiała teraz tylko odnaleźć drogę powrotną i przestać się łudzić, że ta droga była tą właściwą. Nie była. Bo według Sauriela wszystko to, co się między nimi wydarzyło było jakimś absurdalnym... jak ona to ujęła? Udawaniem. - Nie wiedziałem, że Eryk po prostu... to zerwie. - Nie wiedział, że to będzie dzisiaj, nie wiedział, że będzie wielka rozmowa, w zasadzie został postawiony przed faktem dokonanym tak samo jak Victoria. Natomiast rzeczywiści - oświadczył mu, że te zaręczyny zerwie. Każdym kosztem. I dzisiaj poczuł się wreszcie trochę lepiej. Jakby coś w końcu miało się trochę udać. Pójść w lepszym kierunku. Cokolwiek miałoby się teraz wydarzyć między nim a Victorią było czyste. To już byli tylko oni, nie ludzie, którzy chcieli na nich wpłynąć.

- Duży krok do lepszego. Szansa dla ciebie. To śmieszne, że ludzie mają w zwyczaju doceniać to, co mają, dopiero kiedy to stracą. - Prawie zdrętwiała mu ręka od tego nieprzyjemnego uczucia, którym było poczucie straty. Od tego, jakim ogromnym bólem była strata chociażby Fineasa. Ludzie byli bardzo krusi i zbyt łatwo się rozpadali. Fizycznie - i psychicznie. Teraz jednak nawiązywał do tego, że jakoś między nim i Erykiem zrobiło się wręcz porażająco spokojnie. Przestali na siebie wrzeszczeć, przepychać.. Ta głucha cisza dzwoniła wręcz w uszach. Sauriel spojrzał na knajpę i tych ludzi, którzy się tu kręcili. Nieznajomi, a może niektórym nawet powiedziałby: cześć. Siema, jak się masz, co słychać? Być może. Ale człowiek wydawał się bardzo malutki przy wielkościach, ku jakim sięgały plany ludzi takich jak Voldemort.

- Tego? Znaczy czego. - Miał nadal ten nadmiernie aż spokojny głos, choć nie stracił swojej mrukliwości. Cichy. Hmm.... Te wspomnienia... dziwne, obce wspomnienia, które należały do jej babci, czy tam innej prababci... Sauriel to mieszał. Ciekawe, kiedy to się skończy. O ile kiedykolwiek będzie miało koniec. - Mmm? - Wrócił do niej spojrzeniem z przyglądania się knajpie i jej bywalcom na nią samą, kiedy wypowiedziała jego imię. I nie odpowiedział od razu. Jego twarz była tą samą znużoną mimiką, gdy się nie uśmiechał ani nie krzywił. Ostatnimi czasy i tak zaczął się uśmiechać o wiele więcej niż kiedyś. Tak... bardziej szczerze, a nie w tych brzydkich grymasach, jakie potrafił tworzyć. To było bardzo proste pytanie, jakie zadała. Tak. Tak brzmiałaby odpowiedź prawdziwa. To jednak, co wyślizgnęło się z jego ust to... - Nie. - I w końcu wziął kolejnego łyka, by odstawić naczynie na stół. To było cenne. Tamte chwile były cenne. Udawanie... Nic, co robił, nie było żadnym "udawaniem". Kiedy już wybrzmiało to nagle stało się takie... bez znaczenia. Zamieciony zmiotką pył i kurz. I mógł powiedzieć, że możesz na mnie zawsze liczyć. Że cokolwiek się nie będzie działo, to przecież mogą się wspierać. Mógł wynaleźć nowy język porozumienia, żeby wszystko było dobrze. I co to znaczyłoby to "dobrze"? - To by tak nie wypaliło. - Nigdy nie miało prawa się udać. Cóż... przynajmniej zostało kilka dobrych wspomnień.

Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
30.10.2023, 09:11  ✶  

Chciała choć trochę ochronić jego duszę przed całkowitym zniszczeniem. Chciała, nawet gdyby miała być taką ostatnią tarczą, żeby zachował te ostatnie błyski człowieczeństwa. Była tego pewna, widziała to i czuła – że jeszcze całkowicie nie opadł w otchłań, w ten całkowity mrok, który doszczętnie rozrywa serce i duszę na kawałki. Jeszcze nie był tak zepsuty. I chciała… może bardzo egoistycznie, ale chciała, żeby to już się nie pogłębiło. Może jednak nie było to egoistyczne… bo chciała tego dla niego. Dla jego dobra. Dla jego… wszystkiego. Więc może i nie chciał pomocy, ale Victoria uważała, że jej potrzebował. A to, że jej nie chciał… Miała tak po prostu machnąć ręką i pozwolić, by się osunął w całkowitą ciemność, z której nie było już odwrotu? Bo ją odepchnął, a ona się obraziła…? Przecież nie wybaczyłaby sobie, gdyby poddała się bez walki. Był dla niej… zbyt ważny. I może była zbyt naiwna, zbyt łatwowierna i zbyt ciężka – jak to myślał o niej Sauriel. Mógł myśleć jak chciał, jednak nic to przecież w faktach nie zmieniało.

Uniosła wyżej brwi. Podobno koty zamiast marzeń mają żądania. Może i tak było, ale wbrew obiegowej opinii, koty przywiązywały się też do ludzi, wybierały sobie jednego człowieka i chciały z nim spędzać czas, nawet jeśli w ciągu dnia kręciły się gdzieś indziej i spały samotnie – to gdy na horyzoncie pojawiał się ten człowiek, potrafiły go nie odstępować na krok. A ludzie gadali, że koty to wredne, nikogo nie lubią, do nikogo się nie przywiązują…

– Podobno mruczenie kotów może sprawić, że zrosną się nawet pogruchotane na miazgę kości – odparła po chwili, równie filozoficznie co on. – Albo czyjaś dusza ozdrowieje – oczywiście, było to bardzo dużo powiedziane, ale… coś w tym było, że trzymanie przy sobie mruczącego kiciusia, potrafiło poprawić humor. Wtulenie się w miękkie futerko sprawiało, że człowiek odrobinę się uśmiechał. Z jej strony nie było żadnego udawania. Wszystko co robiła względem Sauriela… było szczere. Nawet jeśli ten cholerny rytuał sprawiał, że chciała tego bardziej, to i tak… przecież trzymała ręce przy sobie, a myśli na wodzy. Nie chciała go skrzywdzić, co to, to nie. I nie udawała. A jej pytania… wtedy… Po prostu nie rozumiała co się dzieje. I to wcale nie znaczyło, że było jej nieprzyjemnie, tylko… Tamta rozmowa zupełnie wyrwała się spod kontroli i teraz… Teraz byli tutaj. I teoretycznie nic ich nie łączyło. A praktycznie?

Praktycznie, to Victoria nie umiałaby prosto odpowiedzieć na to pytanie. Ale tak poza tym, to łączyło ich… chyba wszystko.

– Był tobą bardzo przejęty. Bez słowa skargi teleportował się ze mną po całej Anglii od trzeciej w nocy – wyznała cicho. – Tamto drzewo to było jego dzieło, nie moje – może mu tego nie powiedział, może Sauriel nie zdawał sobie z tego sprawy… Ale Victoria miała wrażenie, że tak jak syn, tak i ojciec nie ma bladego pojęcia jak ma… okazać swoje uczucia, nie po latach jakie oddaliły ich od siebie – i za jaką cenę? Więc… wcale nie była zdziwiona, że jego ojciec po prostu nagle wziął to na klatę i po prostu to załatwił. A Sauriel i Victoria… Chyba faktycznie mogli teraz zacząć z zupełnie czystą kartą. Bez komentarza o klaczy rozpłodowej. I Victoria sądziła, że Sauriel już by się do niej w ten sposób nie zwrócił.

Duży krok, szansa dla ciebie. Victoria przez dłuższą chwilę milczała, mieląc w głowie jego słowa, bawiąc się szklanką, którą trzymała w opartej na łokciu ręce. Przechylała nią, robiąc małe, okrężne ruchy, a złocistobrunatny trunek delikatnie wirował w szkle, kiedy ona zastanawiała się co mu powiedzieć. Chociaż wiedziała co chce powiedzieć – bardziej zastanawiała się chyba nad tym, czy w ogóle to mówić i jak ubrać to w słowa.

– Mówiłam ci już, że sobie poradzę – powiedziała w końcu. Bo to nie tak, że chciała tkwić pod wpływem swojej rodziny – nie. Wolałaby móc sama o sobie decydować. A teraz zaś, po dzisiejszej awanturze, po jednym talerzu za dużo, który rozbił się o ścianę, a którego odłamek zarysował jej policzek, co jednak ukrywała rozpuszczonymi włosami, podjęła decyzję o tym, że należy się wynieść z domu. Nie od razu – ale stopniowo zabierać stamtąd swoje rzeczy, przenosić je do mieszkania na Pokątnej… A potem już tak ostatecznie też siebie. Ale na tę awanturę musiała zebrać siły. Dzisiaj natomiast wyklarowała się w niej ta decyzja, a że była kobietą cholernie upartą, zupełnie jak jej matka, no to… raczej wątpliwe, że miałaby nagle zmienić zdanie. Dzisiaj jednak na pewno zostanie na Pokątnej, tego była pewna. – Nie wszyscy tacy są – Victoria na przykład nie musiała doświadczyć tego, że prawie go straciła na zawsze, żeby sobie uświadomić, ile dla niej znaczy – wiedziała to i bez tego. Dlatego to wszystko tak bardzo bolało.

– Tego znaczy to co powiedziałeś. Że powinniśmy się rozejść w swoją stronę. Tego właśnie chcesz? – miała wrażenie, że się nagle rozkojarzył, ale to nic. Była cierpliwa, zwłaszcza do niego, mogła więc powtórzyć jego własne słowa i jej pytanie do nich dobrane. – Bo ja tego wcale nie chcę – nie wiedziała, czy go w ogóle interesuje jej zdanie, ale i tak postanowiła mu to powiedzieć. A chwilę później nastała znowu dłuższa chwila ciszy, w której Victoria obserwowała otoczenie, ale też przyglądała się kątem oka Saurielowi. Ciągle było w nim to… dziwne wyciszenie. Na moment zniknęło, kiedy przyszła, ale szybko powróciło. Długo też nie odpowiadał na jej pytanie, chociaż widziała, że miała jego uwagę. Tak jakby odpowiedź nie była oczywista i prosta. „Tak” albo „nie”, nad czym tu się zastanawiać? Przecież musiał znać odpowiedź. Zastanawiał się co jej powiedzieć? Myślał jaką wersje wybrać? Nie. Ciemnowłosa patrzyła na niego, jak upija łyk whisky, jak odstawia szklankę… Znowu zamilkł. A ona nie wiedziała, czy jej ulżyło, że tak tego nie odebrał, czy mu w ogóle wierzyć… Na moment przymknęła powieki i pokiwała głową, na znak, że zrozumiała – i otworzyła je znowu, kiedy stwierdził, że to by nie wypaliło. – Bo kto tak mówi? – zapytała cicho. Miała na tę sprawę inny pogląd, ale poświęcała temu wiele myśli przez ostatnie długie miesiące – jeszcze zanim w ogóle zgodziła się przyjąć pierścionek, którego nawet nie wybrał. – Tego nie wiesz – nie póki się nie spróbuje. Ona też nie wiedziała. I miała wrażenie, że tego nie wiedział nikt. A dobrymi radami w tym wypadku było wybrukowane piekło. – Mam już dosyć słuchania czy coś ma prawo mieć miejsce czy nie. Kierowania życiem i decyzjami przez innych, bo coś się komuś wydaje, albo bo coś jest dla kogoś opłacalne – miała dość mądrości innych. Czy coś wypali czy nie, czy się uda czy nie, czy coś będzie trudne czy łatwe, czy bez sensu czy z sensem. Miała swój rozum i mogła podjąć własną decyzję, nawet jeśli byłaby błędem i największą porażką. Może by była. Może by nie była. Chciała w końcu po prostu móc podjąć własną decyzję, tylko swoją – czy czegoś chciała, albo czy czegoś nie chciała. Sauriel tego nie chciał? Chyba chciał, czy to nie dlatego tak bardzo pragnął, by zerwano te zaręczyny, które były dla niego jak kolejne niewidzialne kajdany?

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
30.10.2023, 22:59  ✶  

Ciężaru dusz niektórych ludzi nie była w stanie objąć waga. Miały za wiele znaczeń - negatywnych i pozytywnych. Za wiele marzeń utkwionych w jednym punkcie i za wiele kłębiących się zniszczeń. Za wiele strat i za wiele zysków. Człowiek czasem boi się stracić, dlatego nawet nie chce próbować inwestować. Osoby takie jak Victoria - diabelnie uparte - były najgorsze. I tak myślał Czarny Kot, który był wybitnie upartym stworzeniem. Owszem, przywiązywał się do ludzi. Och, naprawdę - aż za bardzo. Potrafił tracić dla nich rezon, ale też dlatego wierzył właśnie w to, w co taki Chester nie wierzył wcale. W braterstwo. W to, że jeśli jesteś w stanie pomóc drugiej osobie to ona też pomoże tobie. To też mogło być tak samo naiwne jak to, że Victoria potrafiła tak lgnąć do drugiego człowieka. Nie ma ludzi nieomylnych, doskonałych, a w końcu i on pożądał światła.

Tak kot jak i pies potrafiły być stworzeniami wrednymi i niestałymi. Potrafiły pojawiać się tylko na sen, albo do miski i uciekać czym prędzej, gdy tylko wymieniło się ich imię. To nie była kwestia rasy. To była kwestia wychowania. Charakter grał rolę główną, owszem, ale nadrzędną była ta zgrabna mieszanka kija i marchewki. Tu nie było inaczej. Nie wszystko co złe napłynęło do jego głowy, nie wszystko co najbardziej parszywe i paskudne się w niej ostało i nie upadł całkowicie - to prawda. Czuł. Były w nim jeszcze dobre emocje, potrafił lubić... a kochać? Czy do tego było zdolne jego serce? Nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał wzruszenie, to dogłębne, za którym potrafią ganiać jak najęci artyści. Ostatnim chyba takim... było to właśnie doznanie ciepła, które niosła ze sobą Victoria. Nie, nie była mu obojętna, nawet jeśli chciałby udawać. Był do niej przywiązany. BARDZO. Wiedział to. Wiedział to też Voldemort.

- Ay... koty są miłe. - Uśmiechnął się znowu lekko pod nosem na tą myśl. Na bardzo proste słowa, które przecież były prawdziwe. Ale niekoniecznie koty go teraz lubiły. Niektóre dały się złapać, ale niektóre od razu uciekały i nie chciały mieć z nim niczego do czynienia. To zimno - nie było miłe dla nikogo. Ludzie też go unikali. Victoria miała okazję się o tym przekonać przez ostatnie trzy miesiące na własnej skórze, choć nigdy by jej tego nie życzył. Wiedział, że ta kobieta była z nim szczera od początku do końca. On nie był. I nie będzie. Nie mógł otworzyć przed nią wszystkich kart i nawet nie chciał. To, co jej pokazał na swoim przedramieniu miało być jego kartą, żeby w końcu... Miałaś się odpierdolić, Różyczko. Ale nie odpierdoliła. Nie musiała niczego mówić, ale widział to w jej spojrzeniu - że strach, który w sobie miała nie był strachem przed tym, kim był, tylko przed tym, że naprawdę mogło go zabraknąć. Przecież kłamstwem byłoby też powiedzenie, że to nie było... miłe? Jakkolwiek by to nie brzmiało. Miłe było po prostu to, że ktoś się o ciebie troszczy i o ciebie dba. Że chce to robić.

- Nie chcę o tym słuchać. - Wiedział, nie wiedział - nie chciał wiedzieć. Nie chciał do tego wracać. Odciął czerwiec grubą kreską, a i tak ciągnął się za nim, układając płaszcz z cieni na jego plecach i pod jego własnymi nogami. Dywan. Albo inaczej - przepaść. Tylko dobry Diabeł dał mu możliwość chodzenia nad jej powierzchnią i tworzyła zeń posadzkę. To była jakaś ignorancja, a może nawet arogancja z jego strony przechylająca się tam, gdzie łatwiej było zostawić brud za zamkniętymi drzwiami niż wywlekać go pod własny nos. Mógł jednak dawkować, jakie informacje przyjmować a jakie nie. I jaki to był hipokretynizm, kiedy jednocześnie wciskał niektóre rzeczy Victorii?

Tak, mówiła, że sobie poradzi. Nie miał powodów, żeby w nią wątpić. Tą silną, dzielną Victorię Lestrange o wielkim sercu. Świat mógłby wyglądać inaczej, żeby mógł być bliżej niej. Żeby nie tylko ona sobie radziła... ale żeby radzili sobie wspólnie. Nie byłoby to miłe? Śmiać się dalej na każdych kolejnych głupich wypadach, albo próbować kolejne pralinki czy ganiać czekoladową żabę albo koty po dachach? Byłoby. Gdzie tu udawanie? Właśnie tam, gdzie jej serce rosło za bardzo... i stawało się za ciężkim. Gdzie mimo siły swoich ramion nie potrafił go unieść. Zdaje się, że powodów było jak ziaren grochu rozsypanych przed księżniczką.

- Coś ty. - Odparł trochę lakonicznie, trochę jakoś tak... niedbale. Jakby to była głupotka, nad którą się nawet nie warto zatrzymywać. Bo ludzie są jacy są, oni tu byli inni, a w ogóle jakby Pan Bóg chciał to... no. Na momencik się trochę skrzywił, nawet niedbale poruszył dłonią w geście do tego. Nosił ciągle bransoletkę od niej. - Będę kierował twoim życiem, dopóki będziesz utrzymywała ze mną relację. - Spojrzał na nią - mówił całkowicie poważnie. Nie było w nim nawet grama żartu. - Męczy cię to? Dobrze. Powinno. - Nie chciał być dla niej niemiły... a może trochę chciał? Miotał się w tej decyzyjności czy bardziej chce ją odtrącić czy jednak zachować przy sobie, nie ważne, co by to dla nich znaczyło. Bo przecież nie wiadomo, co miało przynieść jutro. - Życie to podaż i popyt, handlujesz dobrami albo handlujesz samym sobą. Chcesz coś znaczyć? To zapomnij, że przestaniesz to słyszeć. Taka jest prawda, że nie mogę odpowiedzieć na twoje uczucia ani na to, czego ode mnie chciałaś.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
31.10.2023, 00:17  ✶  

Tak, była uparta… Ale tak naprawdę bardzo rzadko to pokazywała – tak jej się przynajmniej wydawało. Starała się… chodzić na kompromis, starała się wysłuchać drugiej osoby, wziąć jej zdanie pod uwagę. Często nawet wolała, by to druga strona podjęła decyzję, dawała wolną rękę. A potem przychodziły takie momenty, kiedy panna Lestrange przypominała o swoim charakterku. Kiedy nagle przestawała się poruszać jakby miała czas na wszystko, a nagle doznawała jakiegoś przyspieszenia, albo… zaczynała tupać nóżką i trudno ją było przekonać do tego, żeby przestała. Choć… To też zależało od sytuacji. Mimo wszystko nadrzędną cechą jej charakteru było to, że potrafiła być taka delikatna i łagodna dla otaczających ją osób. Nie chciała być dla nikogo ciężarem, więc nosiła swoje myśli na własnych barkach, otaczając się oklumencją i wynikającymi z niej maskami, nie chciała, by inni rozwiązywali jej problemy i tak dalej. Ale jakiś czas temu zrozumiała już, że ludzie chcieli czuć się w życiu potrzebni i dopuszczenie ich do siebie, by ściągnąć nieco ze swoich ramion było dobre… dla wszystkich.

– I to bardzo – potwierdziła. Mówiła mu już kiedyś, że uwielbia koty. Że zawsze chciała mieć jednego, ale nie pozwolili jej kupić takiego do szkoły i jakoś się to rozmyło. Ale zawsze kiedy widziała jakiegoś kota na ulicy, to potrafiła się zatrzymać, zawołać, poczekać czy podejdzie, żeby choć trochę takiego popieścić. Nawet teraz, gdy była taka zimna… Do zimna można się było przyzwyczaić, dowodem na to była Cynthia, Brenna… One zdawały się już tego chłodu nawet nie zauważać. Tak samo jak Victoria przyzwyczaiła się do chłodu Sauriela… nim jej samej się to nie przytrafiło, a już teraz… To całkowicie przestawało mieć znaczenie, przynajmniej w jego obecności. Ale koty… Niektórym kotom zdawało się to nie przeszkadzać.

Skoro nie odpierdoliła się po tym, co jej pokazał, skoro go nadal nie wydała, to był chyba jasny znak, że było bardzo mało rzeczy, których by nie zniosła. Czy Sauriel był tym zaskoczony? Victoria… Była. Na początku. I to naprawdę nie było tak, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co robił. Co musiał robić… Co jej powiedział. Rozumiała. Nie podobało jej się to. Ale nie mogła, nie potrafiła i nie chciała go wydać. Był osobą, która miała tak ogromnego pecha… Która tak bardzo potrzebowała tego światła w swoim życiu.

– W porządku – i tak nie miała wiele więcej do powiedzenia na temat jego ojca, ale zgodnie z jego prośbą – zamilkła. To też rozumiała, że to był dla niego bolesny i drażliwy temat. Jak drzazga w palcu. Rozumiała jego uczucia do swojego ojca; nienawiść, złość…. Naprawdę potrafiła to sobie wyobrazić. Po tym wszystkim co mu zrobił, jak traktował go całe życie. I dlaczego? Czy dzięki temu czuł się panem i władcą nad życiem? Czyimś? Bezbronnym? Kogoś z jego krwi? [/a]

Sam zaczął ten temat, nie rozumiała, dlaczego nagle podchodził do niego tak… lekceważąco nawet, jakby to było nieważne. Ale to przecież były jego słowa, jego myśl. A ona chciała mieć jasność… I chciała by i on ją miał – że dla niej ta ich relacja… jakakolwiek nie była… była ważna. I nie chciała jej urywać, nawet jeśli ktoś z zewnątrz powiedziałby, że powinni. Ale Victoria nie chciała słuchać. Chciała prowadzić swoje życie po swojemu. Wcale nie chciała iść przez nie samotnie, o ile przyjemniej byłoby wiedzieć, że ma oparcie w drugiej osobie, że ją złapie, nawet jeśli by się potknęła. Że mogą sobie radzić… wspólnie. Nigdy nie sądziła, że jej uczucia dla kogokolwiek staną się zbyt ciężkie.

– Kierował moim życiem? – powtórzyła za nim i uniosła nieco brwi. Błysk na jego ręce przykuł jej uwadze na zawieszce skorpiona na bransoletce, jaką mu podarowała. To było miłe – że nadal ją miał i nosił, a nie wyrzucił. Też nie była pewna, czy Sauriel próbuje ją odtrącić czy nie, ale widząc w jakim jest nastroju i w jakim sama była nastroju… nie chciała tego zbyt mocno brać do siebie. Więc zamiast uczepić się tego niemiłego „powinno”, to dopiła swoją szklankę i zamachała do kelnerki po drugą. – Postanowiłam się wyprowadzić – odpowiedziała mu na to. – Chwilę to potrwa, bo nie chcę, żeby matka to utrudniała, więc będę wynosić rzeczy po trochę, ale nie będę tam już mieszkać – to znaczy za niedługo… Bo póki co będzie musiała. Ale nie dzisiaj. Nie, dzisiaj nie zamierzała wracać do Doliny Godryka. – Miałam na myśli, że nie chcę tego słyszeć od bliskich – wyjaśniła krótko, a potem zapatrzyła się na Sauriela i westchnęła. Nie mogę odpowiedzieć na twoje uczucia ani na to, czego ode mnie chciałaś. A co od niego chciała? Zdaje się, że nigdy mu tego nawet nie powiedziała. – Wiem o tym – powiedziała cicho po chwili. – Nie oczekuję tego. Wiem, że nie możesz tego odwzajemnić, bo w pierwszej kolejności musiałbyś pokochać samego siebie – a tego nie robił. Nie znosił siebie. I nie musiał tego mówić na głos, zaprzeczanie też by nic nie dało, bo ona to wiedziała. Tyle razy przy niej nazywał samego siebie rynsztokiem, śmieciem… Próbował skończyć swoje życie. To było dla niej jasne i oczywiste – ten przekaz. – Ale dla mnie naprawdę jesteś wart znacznie więcej niż o sobie myślisz – i wiele mu zawdzięczała. I czuła się przy nim bezpiecznie, i spokojnie… Nawet jeśli trudno mu to było zaakceptować. – Dla mnie naprawdę jesteś ważny – dodała cicho.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
31.10.2023, 17:58  ✶  

Jakimś cudem Victoria łączyła w perfekcyjnym balansie chęć dopasowania się do otoczenia i ludzi jak i to, że potrafiła się uprzeć przy swoim. Nawet zaś kiedy się uparła to nie robiła tego tak, jak Sauriel. To był... jakiś zupełnie inny poziom, może dlatego, że on schodził do przesady. Kiedy już powiedział "A" to musiało się ono stać, bo jeśli się nie stało niszczył wszystko przed sobą, byle tylko do tego dotrzeć. Włącznie z samym sobą, jeśli tylko była taka potrzeba. Absurdalnie wysoka konieczność posiadania przestrzeni wokół siebie czyniła z niego lisa ze wścieklizną. Mógł wydawać się biednym zwierzęciem do pogłaskania, a w rzeczywistości w każdej chwili mógł rzucić się do szyi i zacząć szarpać zębami. Kłami przystosowanymi do rwania mięsa. Victoria była bardziej rozsądna. Sauriel dość często kierował się emocjami w swoich decyzjach a wszystko, co mu przeszkadzało w wędrowaniu tą drogą było zagrożeniem. Kłodą na drodze, której nie możesz przejść, bo tak zapisano w skrypcie tej gry. Jednak możesz ją pociąć, połamać, wyjebać wielki pień. Wtedy idziesz dalej. A drzewo? Może ktoś je zbierze, w końcu nie każdego stać było na kupno węgla do piecyków.

Życie rzadko było zero jedynkowe i przekonaliśmy się o tym nie raz i nie dwa. Życie miało ciąg liczb, z czego potrafiły się dzielić, mnożyć, wdawać w ułamki i potem przechodzić w dziwaczne wzory, gdzie nawet znajdziesz jakieś literki. To, co działo się w jego domu, nie było wcale takie proste, jak powiedzenie, że to dla własnej satysfakcji, że to... Łatwo było myśleć, że to było takie proste, że tutaj wcale nie zaszły skomplikowane obliczenia. Ale przecież Joseph i Eryk wcale nie mieli prostej relacji również. Nie miał pojęcia, co działo się między nimi, bo wydawali się dobrze ze sobą dogadywać - tak na co dzień. Przecież on i ten staruszek również mogli tak wyglądać. Cholera, gdzieś w tym spierdoleniu, w przyzwyczajeniu do tego, jak jest i pogodzeniu się z tym, że tak będzie, oni też się dogadywali i wyglądało, jakby pozornie wszystko było w porządku. Pozory - oto korona na głowach królów i wszystkich, którzy rządzili tym światem. Ostatecznie była to też korona Sauriela. W końcu wszystko wydawało się być w porządku. Wystarczy nie zaglądać za firankę, nie patrzeć na to, co dzieje się za ścianami. Słabości ludzkie miały tym silniejsze korzenie, im mocniej wrastałeś w rodzinny dom, w którym się wykluwały.

- Dopóki "my" zawierało naszą dwójkę. - Odpowiedział znów wracając do stanu wyczerpanych baterii i całkowitego opadnięcia. - Dobrze... - Chciał zapytać, czy potrzebowała pomocy, ale... czy na pewno chciał o to pytać? Znów to samo. Niezdecydowanie, z jednej strony chcesz zostać przy tym, jak jest, a z drugiej uciec jak najdalej. Żeby mieć spokój, żeby ona miała spokój. Już nie myśleć o sobie wzajem i bezpiecznie żyć dalej. No... przynajmniej ona mogła dalej żyć. - A co? Nagabują cię, że masz "świetnego" narzeczonego? - Zapytał z nutką sarkazmu w głosie. Wcale by się nie zdziwił i nie miał żalu. Bardzo dobrze robili. Mogła mieć dość, ale powinna pójść po rozum do głowy i posłuchać. On też powinien posłuchać, ale jak na złość nie potrafił tutaj być taki stanowczy. To już nie było to samo co z Charlesem. Nawet gdyby się rozeszli - zależałoby mu dalej. To nie byłby żaden sekret. - Ay... musiałbym. - Powtórzył cichym pomrukiem, spoglądając na szklankę z whiskey. Nadal był zdecydowanie zbyt trzeźwy. - Dzięki, Viki. - Czas musiał samodzielnie zamazać i zakryć wiele rzeczy. Pomagał poradzić sobie z porażająco dużą ilością rzeczy. - Gdyby cokolwiek się działo... możesz na mnie liczyć. - Cokolwiek. Oby nigdy nie przyszło im stanąć po przeciwnych stronach barykady. - Pomóc ci z tą przeprowadzką?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
31.10.2023, 20:24  ✶  

Chciała, żeby to wyglądało inaczej. Ba, wiele by za to dała. Wcale niełatwo jej było przestać się chronić i wzbraniać, zawsze bała się zranienia i kiedy w końcu się ośmieliła to… okazało się, że nie jest dla drugiej osoby tak ważna. Bo nie odwzajemniał jej bardzo nieśmiałych, ale nadal czystych uczuć – i to był cios prosto w miękkie serce, które nagle pozostało bez ochrony. Chciała być w ten sposób dla kogoś ważna. Choćby to miało trwać tylko chwilę, to chciała się poczuć ważna, chciała się poczuć chciana, chciała się poczuć kochana. Chciała, by to nie było jednostronne. I niełatwo sobie było z tym poradzić. Prawdę mówiąc, to z tym odrzuceniem nie radziła sobie wcale dobrze, po porostu… starała się jakoś zachować twarz. I zamiast z chęcią i ciekawością spoglądać w przyszłość, to zerkała w jej kierunku lękliwie; jej pewność siebie… po prostu znikła, chociaż starała się walczyć, ale to była trudna walka. Jej życie, jego stałe elementy, filary, na których mogła się oprzeć po prostu zaczęły się rozsypywać i ostatecznie… zostawała z tym sama. Z bólem, jakiego wcale nie chciała doświadczać.

– Nie nadążam za tobą – przyznała w końcu po chwili konsternacji. – Najpierw sam coś sugerujesz, ja pytam, ty nie wiesz o co mi chodzi. Teraz znowu coś mówisz, ja pytam i odpowiadasz jakoś nie wiem… – nie była zirytowana, po prostu bardzo chciała go zrozumieć, ale wcale tego nie ułatwiał. – Dobrze, jeszcze raz. Powiedziałeś, że będziesz kierować moim życiem, dopóki będę utrzymywała z tobą relację. W jaki niby sposób? – powtórzyła, bo miała wrażenie, że Sauriel się kompletnie rozkojarzył i nie kontrolował nawet tego co mówił, a w rezultacie, to i rozmowy również nie. – „My” zazwyczaj zawiera w sobie jakąś grupę ludzi – dodała jeszcze do całości, ale nie miała zielonego pojęcia jak to rozumieć w tym kontekście. Dla niej to brzmiało jakby Sauriel sam się gubił. Albo jakby część rozmowy między nimi rozgrywał solo w głowie, a potem na głos mówił inną część.

Nie chciała mieć od niego spokoju.

– Co? Skąd ty to niby wyciągnąłeś? – zupełnie nie miała na myśli żadnego nagabywania i to jeszcze w sposób, jaki zasugerował Sauriel. I owszem… Jedna osoba nieco mocniej wyraziła swoje zdanie, reszta raczej mówiła, żeby sobie to przemyślała, ale Victoria… Naprawdę. Sobie. To. Przemyślała. I to to ją wkurwiało. To, że mówili jej takie idiotyczne oczywistości, z którymi ona radziła sobie od kilku miesięcy. – Po pierwsze to nikt mnie nie nagabuje, po drugie tak się jakoś składa, że ponownie nie mam narzeczonego – jakby zapomniał… – A po trzecie nie to miałam w ogóle na myśli. Chodziło mi o moją rodzinę, która nie pytała mnie o zdanie i coś mi dwa razy kazała – wyjaśniła, skoro nie było to dla niego jasne i oczywiste. – I o ciebie. Bo wydaje ci się, że wiesz lepiej czego chcę, a czego nie chcę. I co mi sprawia radość, a co mnie unieszczęśliwi – Victoria była świadoma, że w lwiej części w ogóle nie odpowiedziała Saurielowi na jego słowa kiedy byli na spacerze w parku. Albo kiedy siedzieli w ogrodzie u niego w domu. Była świadoma, że on dorobił sobie o niej jakieś wyobrażenia, a ona ich nie zweryfikowała. Potrzebowała czasu, żeby to sobie poukładać w głowie, przemyśleć i nabrać odwagi na rozmowę – ale tego czasu nie dostała, bo o niego, zupełnie głupio, nie poprosiła. Natomiast… Sauriel uważał, że ją unieszczęśliwi małżeństwem i tak dalej. A obecnie… To wyglądało tak, że to teraz była nieszczęśliwa. I on… też wcale nie wyglądał jakby się cieszył.

Dlaczego próbowałeś się zabić? To nie dawało jej spokoju. Dlaczego jednego dnia mówisz mi, że jestem twoją inspiracją do życia, a kolejnego wychodzisz na słońce by spłonąć?

To ta cisza, wszystkie niewypowiedziane słowa – to to ich dzieliło, nic więcej. Victoria miała tyle rzeczy, które chciała mu powiedzieć. Tyle, o które chciałaby zapytać. Tyle, o których chciała go zapewnić, ale bała się. Bała się, że to może być dla niego za dużo, albo że znowu ją odepchnie. Że wstanie, wyjdzie i już nigdy go nie zobaczy.

I pomimo tego, że częściowo rozumiała co działo się z Saurielem, to nie potrafiła wyzbyć się tych niechcianych myśli, w których zadawała sobie pytanie co z nią jest nie tak? Czego jej brakuje, że nie mógłby tego odwzajemnić? Co inne kobiety miały w sobie takiego, czego ona nie miała, że z nią nigdy, przenigdy nawet nie próbował flirtować? Musiała być jakimś wybrakowanym modelem, brzydulą nie wartą spojrzenia, nikim interesującym. Dobra kumpelka, ale nikt więcej… Naprawdę chciała, żeby było inaczej. Tym bardziej, że żyli w czasach jakich żyli. Nie wiedziała tak naprawdę ile życia jej zostało – czy nie zginie za tydzień, albo za miesiąc. Albo czy to właśnie nie był ostatni rok jej życia. Nie chciała się łapać byle czego. Chciała tego, co sama uważała za najlepsze. I to był jej wybór. Nie jej rodziny, nie jej znajomych czy przyjaciół. Tylko jej wybór. Sama też chciałaby być czyimś wyborem.

– Jasne… Ty na mnie też – jakby jeszcze tego nie wiedział; miał Mroczny Znak na ręce, pokazał go jej i ciągle chodził wolny. Wiedziała, że nie potrafiłaby go skrzywdzić, nie potrafiłaby podnieść na niego różdżki… jeśli jakimś cudem by go rozpoznała. I pozostawało jej się modlić, by nigdy nie trafiła na niego w pracy. I by nie stała mu się żadna krzywda. – Och, no pewnie. Znaczy chętnie. Jeśli chcesz – chociaż tak jak mówiła… chciała to zrobić stopniowo, żeby ja najmniej zaalarmować matkę. Na pierwszy ogień zabrać z domu najważniejsze dla niej rzeczy. Spojrzała na Sauriela, naprawdę mocno się zastanawiając nad tym jak mu pomóc… Bo kiedy początkowa „radość” jaką sobą prezentował opadła, to wróciło to, co znała z ostatnich spotkań. To nie brało się z niczego. Więc z czego? Skoro wszystko szło tak jak chciał?

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (6111), Sauriel Rookwood (5788)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa