• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3
[11.06.1972] Potrzebujemy cię w naszym składzie.

[11.06.1972] Potrzebujemy cię w naszym składzie.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#1
28.10.2023, 22:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.10.2023, 22:27 przez Maeve Chang.)  
11.06.1972

Mieszkanie Toma Eldirra, godziny wieczorne

Rookwood zarzekał się, że robota będzie łatwa, prosta i przyjemna. Jak on to określił? Ach tak, zgarnięcie wisienki na torcie.
Maeve prychała raz po raz pod nosem, gdy przeszukując mieszkanie Eldirra przypominała sobie słowa kumpla, samozwańczego szefa ichniejszej zgrai, bo wiedziała, że jak obiecywał takie cuda wianki, to znaczyło, że równie realne jak ta wisienka na torcie są gruszki na wierzbie i śliwki na sośnie.
Nie, że niemożliwe; wszystko było wykonalne przy odpowiedniej dozie kreatywności. Po prostu zdecydowanie nie było łatwe.
Dla Sauriela kradzież tożsamości wyglądała jak pikuś, bo Mewa amatorką nie była i zwyczajnie sprawiała wrażenie, jakby nie było dla niej łatwiejszej rzeczy na świecie. Czego świat nie widział, to lata praktyki, nauki wdrażanej metodą prób, błędów i przypałów, a także dbałości o każdy najmniejszy detal. Diabeł przecież tkwił w szczegółach.
Kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, spojrzała na zegar. Jeśli O'Dwyer był punktualny, a Lorraine znała się na zegarku, nie miała dużo czasu do przybycia celu. W zasadzie Tom Eldirr przekroczył ten próg, bo przybrała jego wizerunek w momencie, gdy Rookwood wydusił z niego ostatnie tchnienie, ale w głowie rzekomego właściciela harcował umysł szarlatanicy, która miała o denacie szczątkowe informacje. W ciągu niecałych trzydziestu minut musiała przeszukać jego dom, by z porozrzucanych strzępów informacji utworzyć spójny obraz człowieka, którego miała udawać, upodobnić się do niego jak najbardziej się da, a także utorować sobie drogę ewentualnej ucieczki. To nie było jej pierwsze rodeo, ale absolutnie nie zamierzała czynić go swoim ostatnim.
Leo podobno był nieprzewidywalny. Nie do końca wiedziała, co to właściwie znaczy w kontekście ich przyszłego (miała nadzieję) kompana, ale uznała, że lepiej przygotować się na najgorsze. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, a ściany salonu miały pokryć się nieprzyjemnym swądem czarnej magii, musiała mieć dogodny sposób na ewakuację z przybytku w taki sposób, by nikt jej z incydentem nie pomyślał nawet połączyć. I nie chodziło tutaj o teleportację, bo to było oczywiste; chodziło o przypadek, w którym nie była ona najlepszym pomysłem.
Otworzyła okno i wychyliła się przez nie, spoglądając w dół. Skok z pierwszego piętra nie był najprzyjemniejszą opcją, ale to nie byłby jej pierwszy taki... wyskok. W tym wypadku nie było nawet tak źle, bo centralnie pod nim stał kontener, który ułatwiłby lądowanie. Uśmiechnęła się do siebie, acz ta chwila nie potrwała długo - doszła do wniosku, że prawdopodobnie jest jedyną osobą, która cieszy się na widok Nokturnalnego śmietnika, a to nie świadczyło o niej za dobrze.
Zostawiła okno uchylone; nie było otwarte na tyle, by zrobić przeciąg i automatycznie zwrócić uwagę O'Dwyera, a zwyczajnie uchylone, by nie stracić cennych sekund na siłowanie się z klamką. Następnie ruszyła w kierunku łazienki, przy okazji studiując dokładnie rozkład pomieszczeń. Nie szła do ubikacji jednak za potrzebą, a w poszukiwaniu wody kolońskiej Eldirra. Ludzie nie zwracali uwagi zwykle na noszone perfumy, chyba że delikwent przesadzał, ale kiedy zaczynało ich brakować, budziły się pewne podejrzenia - że coś jest nie tak, ale cholera wie co. Chciała przypominać Toma co do joty, nawet w tak drobnej kwestii - żywego Toma znaczy się; gdyby miała odzwierciedlić jego obecny zapach, musiałaby się wytarzać nie w wodzie kolońskiej, a takiej z kanałów, bo niechybnie tam Rookwood urządził mu pochówek.
Znalazła co chciała, potem przejrzała się w lustrze, doprowadziła się do względnego porządku. Zaczęła przeszukiwać pozostałe części mieszkania, wszelkie szuflady, szafki, barki oraz nesesery. Cokolwiek, w czym mógł przechowywać dokumenty, notatki, zdjęcia. Ba, nawet jakieś głupie gadżety, które mogły wskazywać o tym, że ma jakieś hobby poza pierdoleniem od rzeczy. Wędka za drzwiami, karty z czekoladowych żab, książki Dolohova. Choć nie, to ostatnie zalicza się do jego głównego zajęcia.
Nie znalazła niczego, co świadczyłoby o resztkach zdrowej psychiki Eldirra, ale znalazła coś lepszego. Z biurka wyciągnęła nieco zdezelowany notatnik, którego odręcznie zapisana treść nie miała większego sensu. Potrzebowała chwili, by zapoznać się z zawartością, zmarszczyła nawet brwi w skupieniu wymieszanym z konsternacją, aż w końcu ją oświeciło - to nie miało mieć sensu. On zapisywał tutaj swoje wizje, swoje poronione maksymy. Mogła ich użyć przecież, cytować jak ze świętej księgi.
Zachichotała - męskim głosem, warto dodać, co wybiło ją nieco z rytmu, gdy się usłyszała. Miała wrażenie, że trafiła w dziesiątkę, wystarczyło poczytać co nieco i wybrać najlepsze. Czytając, czekała po prostu na przybycie Leo.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#2
28.10.2023, 22:52  ✶  
Ogólnie to było tak, że ja bardzo cieszyłem się, kiedy tak dreptałem w swojej futrzastej postaci po Noktunie. To był mój dom, moje miejsce, moja ostoja, więc całkiem pewnym siebie krokiem tuptałem, jak gdyby żaden czarnoksiężnik nie łapał tu biednych, bezdomnych kotów do śmiercionośnych uroków czy coś. Dla mnie to całkiem przyjazne miejsce było, gdzie mogłem się dowoli bawić, a też popracować, bo zleceń było co niemiara, więc...
Ech. Jednak mi się tu nie podobało, bo zmierzałem do Pana Toma, a Pan Tom był osobą, za którą ciężko było przepadać. Co jak co, ale groził mi coś tam, że moją rodzinę, jeśli nie będę pilnował punktualności, jak gdyby nie mógł zrozumieć, że ja tu byłem wolnym duchem, ptakiem na niebie, delikatnym zefirkiem, a nie kolesiem przynieś-podaj-pozamiataj, ale dokładnie o tej godzinie, bo o innej wszyscy twoi bliscy będą martwi. Więc, chcąc nie chcąc, robiłem, co trzeba było i prosiłem pewnie kogoś by mnie w łeb stuknął jak zegar wybije piątą czy coś, aby się nie spóźnić. Teraz właśnie omijała mnie popołudniowa drzemka, ale eliksir miałem, w drodze byłem, a okno na dodatek było uchylone, więc wskoczyłem. Lepiej było nie przeciągać tematu, bo jeszcze zdecyduje się mi uciąć ogon. Albo penisa. Sam nie wiem, co by mnie bardziej bolało, ale wolałem tego nie weryfikować, więc... Co ja tu robiłem? Ach, eliksir.
Zeskoczyłem sobie z parapetu na kanapy oparcie. Leniwie przejrzałem rude łapki i zauważyłem z podłą satysfakcją, że mu nieco błota naniosłem. Doskonale. Kusiło by mu się tam władować z błotem na biurko, ale zaniechałem. Strzepnąłem se te łapy, podrapałem się nieco za uchem, zostawiając też trochę rudej sierści, po czym w końcu skoczyłem na kanapę, właściwie to już przemieniając się w Leo-Leo-Leo, takiego ludzkiego, humanoidalnego Leo. Kanapa wygodna była, więc przynajmniej tyle. Rozsiadłem się wygodnie z uśmiechem, choć podkreślałem sobie w głowie, że wcale nie byłem tu dobrowolnie, tylko pod przymusem. Rozważałem, dodanie mu do eliksiru chilli i może to zrobię.
- Elo, szefie! Co tak szef wietrzy? Pogoda ładna, prawda, ale z niecierpliwością szefuncio czekał pewno na świeżą dostawę, hę? - zapytałem leniwie, wcale nie garnąc się do podania eliksiru na niedojebanie mózgowe. Zastanawiałem się, czy nie wyszorować sobie językiem łapek, ale pewnie Pan Tom uznałby to za obrazę uczuć i majestatu. Może lepiej było mieć go po swojej stronie? Coraz głośniej, już chyba najgłośniej o nim było na Nokturnie. Musiałem rozważyć te chilli czy piri-piri.
- Jak zdrowie i samopoczucie? - odezwałem się ponownie, bo przecież byłem lekarzem, bardziej stażystą, ale trzeba było wpierw pacjenta zweryfikować, co nie? A nuż może ozdrowiał i nie potrzebował niczego już ode mnie? Och, kochałbym taki scenariusz. Już pal licho te marne sykle, co to u niego zarabiałem.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#3
29.10.2023, 22:45  ✶  
Była nieco zbita z tropu, kiedy do mieszkania wszedł kot. Odwróciła gwałtownie głowę w kierunku kanapy, gdy kątem oka spostrzegła, że coś czmychnęło oknem, bo gościa się spodziewała, a i owszem, ale po pierwsze drzwiami frontowymi, a po drugie w formie człowieka. Rozejrzała się dookoła czujnie, na twarzy zdezorientowana, jakby się chciała upewnić, czy aby na pewno nie znalazła się w ukrytej kamerze. Nie odnalazłszy niczego takiego, spojrzała ponownie na futrzaka, a potem znowu na okno, przez które przemknął.
Jebany wszedł na pierwsze piętro? Jak?! Po ścianie? Jak pająk???
Zrobiła krok do przodu, żeby rudzielca złapać i ewakuować tą samą drogą, którą przyszedł. Tak, miała zamiar wywalić go oknem i to z rozmachem. Nie obchodziło ją, czy zwierzak wyląduje na tych czterech łapach z telemarkiem czy bez, chciała się go pozbyć, zanim zacznie się piekło. I nie chodziło tutaj o rozmowę z Leo, o nie, nie, tu chodziło o coś zdecydowanie bardziej traumatycznego.
Mewa lubiła tylko jednego kota, a i to nie zawsze. Był to Sauriel i ta sympatia głównie brała się stąd, że był to kot jedynie z przydomku, toteż futra nie miał. Prawdziwe sierściuchy omijała szerokim łukiem lub ćwiczyła na nich Depulso, bo sama ich obecność wywoływała u niej świąd, kręcenie w nosie i nieposkromioną złość z tym związaną.
Nie zdążyła złapać gałgana, bo zaczął się przemieniać. Kurwa mać, animag. Wtedy też kichnęła siarczyście, prosto na ten notatnik Eldirra, co go otworzyła, w efekcie czego teraz przepowiednie były nie tylko oszalałe, ale też osmarkane. Chciała wytrzeć sobie nos rękawem marynarki, co ją z denata zdjęła, ale nim udało jej się podnieść rękaw do twarzy, kichnęła ponownie. Super robota, ekstra będzie. Śmiech na sali, krzesła puste.
Nim odpowiedziała mu na serię pierwszych pytań, wyjęła z kieszeni jakąś chusteczkę, wytarła nos, a następnie - niby to ukradkiem - rzuciła okiem na zapiski. Szukała czegoś, co mogło być odpowiedzią, ale musiało być odklejone na tyle, by brzmiało w stylu Toma.
- Oczekiwanie jest szeptem wieczności, a w jego przyciszonych tonach odnajdujemy echa naszego przeznaczenia - wyrecytowała głosem Eldirra, tak à propos tego czekania na dostawę. Nie chciała się wydawać łasa na ten eliksir, bo jeszcze każe jej go wyzerować tu i teraz, a ona nawet nie wiedziała, na co to jest. Sauriel wspominał, że Tom bierze coś na trzeźwość umysłu, ale Maeve wbrew własnej woli była trzeźwa zawsze, więc obawiała się, że w najlepszym wypadku dostanie po tym specyfiku zgagi, a w najgorszym zacznie słyszeć kolory.
Przeniosła spojrzenie na Leo, wyczekując jego reakcji. Chciała wiedzieć, jakie O'Dwyer ma podejście do tych rewelacji z notatnika, może też w nie wierzy? Miała cichą nadzieję, że jednak nie, ale z drugiej strony - łatwowiernymi idiotami można manipulować.
- Fizycznie czuję się dobrze, Leo - oświadczył Tom Eldirr, po czym kichnął tak siarczyście, że chyba opluł wszystko w promieniu dwóch metrów. Może nawet samego Leo. Gdyby Maeve wyglądała jak ona sama, uśmiechnęłaby się teraz nonszalancko, żeby swoją urodą odwrócić uwagę od wysłanych przed chwilą sprzecznych sygnałów, ale Pan Zagadka nie był nawet w ćwierci tak urodziwy, więc plan spaliłby na panewce. - Zresztą, prawdziwe zdrowie to nie brak choroby, ale obecność równowagi. Niczym taniec cieni i światła, jedno nie może istnieć bez drugiego. - To wymyśliła sama, czując przy tym żenadę w kościach, bo nie wierzyła, że taki bezsens jej przez gardło przeszedł. Otworzyła okno szerzej i stanęła przy nim, licząc, że świeże powietrze ulży jej reakcji alergicznej. Jak będzie tragicznie, to się najwyżej przeżegna i skoczy.
- Ale myśli, Leo, myśli nie dają mi chwili wytchnienia. Głosy pędzą, walczą ze sobą o prym, a skąd mam wtedy wiedzieć, która z nich wskaże mi prawdziwą drogę? Co jeśli znalazł się kłamca wśród proroków? - Siedząca w środku Mewa uśmiechnęła się, bo ten fałszywy prorok to ona była przecież, we własnej osobie. Pierdoliła od rzeczy aż miło, może zaraz wymyśli nową religię, antytezę mitologii egipskiej, w której koty będą zakazane i zabijane jak tylko wejdą w zasięg wzroku. - Twoje eliksiry sprawiają, że moje trzecie oko odzyskuje wzrok, chłopcze. Dlatego nie mogę pozwolić, abyś wymknął się z moich rąk - mówiąc to, nie była pewna, czy to dobry moment, by zacząć doktorkowi podprogowo grozić i testować reakcje, ale dobyła różdżki Eldirra i skierowała ją w kierunku O'Dwyera. Trzymała ją pewnie, ale nie chciała jej używać, bo w zasadzie nie wiedziała, czy będzie w ogóle w stanie jej użyć. Tego nie zdążyła przetestować, a i zupełnie zapomniała. Może wcale nie będzie trzeba.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#4
30.10.2023, 23:03  ✶  
Tak właściwie, to momentami było tak, że ja tę poezję pana Edirra próbowałem rozszyfrować, czasami interpretowałem po swoimi, a niekiedy zbywałem wzruszeniem ramion, bo ja to raczej taki wariat-lekkoduch byłem, co się zanadto nie przejmował. Każdy miał prawo do tych swoich wierzeń i przekonań, a ja byłem otwarty na różne takie patologie, bo co mnie oceniać, kiedy ja whisky z mlekiem pijałem, sypiałem gdzie popadnie, a z moim współlokatorem w Hogwarcie... Cóż, nieistotne. Fajnie, że ten Pan Tom czasami tańczył w tej swojej głowie, bo dobrze było sobie potańczyć. Ja przepadałem za tańcem, nawet kochałem tańczyć, czy to w głowie, czy na parkiecie, i kto wie, może bym stanął na swoich równych nogach i zaczął coś niewinnie telepać, tylko że mnie tu zaskoczono z tą różdżką... Nie wiedziałem, że to tak z tym eliksirem pilnie! Nie wiedziałem, że on uzależniał czy co... Może jednak powinienem czytać te drobne druczki, ale po cholerę to komu było, kiedy dobrze się w miarę łykało i niby coś działało, hę?
Wzniosłem swe niewinne łapki w górę, bo co mogłem poradzić, kiedy się mnie tu jawnie tak groziło.
- Panie Boże Eldirrze... Ja się nigdzie nie wybieram, ja tu zostaję... I eliksir mam. Nie ma co się gorączkować - stwierdziłem, po czym tak postanowiłem nieco zaryzykować i się nieco boczkiem wyśliznąć w bok po tej kanapie, trochę tak tyłkiem w powietrzu przepłynąć, by wstać krok dalej i wciąż z uniesionymi dłońmi, bo nie chciałem go prowokować, a może trochę chciałem... W sumie to ciekawe, czy ja taki bardziej prowokator byłem, czy człowiek-kot polubowny? Raczej wariat, to ten drugi, no nie?
Może właśnie dlatego zamiast zachować spokoje, to ja z paluchem wycelowanym w Pana Toma wystartowałem???
- SZEFIE, JA JUŻ WIEM! - krzyknąłem i sobie w mig przypomniałem o tym otwartym oknie, a miałem przecież, kurczaczki złote, złociste, zachowywać DYSKRECJĘ. O dyskrecję mnie szef kochanieńki prosił, więc czym prędzej uniosłem palucha do ust na znak, że już wiem, wiem, grzeczny będę. - Szef po prostu przeziębiony jest... Jakaś gorączka? Sraczka? Ja palca do tyłka, Szefu, wsadzać nie będę, ale... Jak tylko dostanę drobną chwilę, to ja znam taką super roślinę. Niezwykle umagiczniona na takie sytuacje jest. Zwali Pana z nóg, ale to tak pozytywnie zwali - stwierdziłem, tak patrząc na tę różdżkę Toma wycelowaną pewnie dalej we mnie i przesunąłem tak głowę w bok, by się nieco do Szefa przysunąć, zrobić ten krok i go złapać za ramiona i tak odsunąć co nieco od okna, bo to mogło się pogorszyć. Tak myślę.
- Teraz to tylko pierzynka i imbir, i kalarepa w sumie też. Cytryny... Ja Panu zrobię taki mix, że Pan Tom, Tom Pan nie pożałuje. Tylko potrzebuje zrobić drobne, złodziejskie zakupy... - stwierdziłem, kiwając przy tym głową. Ja dużo kiwałem głową, bo tak to już miałem, że jak nogi mi się nie ruszały, to inne części ciała musiały być w podrygu, a nie wypadało tańczyć, kiedy towarzysza mego choroba z energii zdejmowała.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#5
01.11.2023, 14:57  ✶  
Musiała się bardzo wysilić, żeby powstrzymać głupi uśmiech. Miała wrażenie, że tę różdżkę wyciągnęła ku Leo tak bez większego sensu, żeby nie powiedzieć, że z dupy. Zastanawiała się aż, czy nie wyczuje pisma nosem, że ten Eldirr jakiś dziwny, ale ten praktycznie obsrał zbroję i rozpoczął taktyczny odwrót, rączki do góry. Czy potrzebowali u siebie takiego tchórza?
Uniosła brew, a razem z nią Tom Eldirr, po czym postąpiła krok do przodu, nadal nie opuszczając różdżki. Wszakże ich rozmowa nie miała być jedynie ofertą współpracy, której nie da się odrzucić, miała być również testem. Niby wiedziała, że Rookwood bardzo chciał doktorka u siebie, ale chyba wyświadczyłaby im wszystkim przysługę oddzielając ziarno od plew.
- Kiedy ja się wcale nie złoszczę - Eldirr rozpoczął spokojnie, pozwalając sobie na przebłysk sardonicznego uśmiechu. - Złość czyni głupim, a głupota zabija. Niemniej dobrze widzieć, że wciąż strzeżesz się burzy, która drzemie w mojej duszy. - Nie była pewna, czy bardziej wyszła z tego pochwała, czy groźba. Wzruszyłaby ramionami, bo w tym momencie nie miało to raczej większego znaczenia, kiedy O'Dwyer bał się o swoje życie. Chyba.
Chwilę później rozpoczął swój słowotok, za którym ledwie nadążała. Można go było odczytać dwojako - albo gość lubi pierdolić od rzeczy z nerwów, choć zdecydowanie nie w tak zaawansowanie poroniony sposób jak jego zmarły szef, albo jest szalony i nie do końca czuje powagę sytuacji. Maeve wątpiła, że wina była po jej stronie, wyglądała i brzmiała wszak jak Eldirr (wypisz wymaluj!), toteż i odpowiednią aurę respektu powinna roztaczać. Toteż to z Leo coś musiało być nie tak, więc znowu rodziło się pytanie - czy na pewno chcieli takiego wariata?
Ale z drugiej strony - kto w ich ekipie był normalny? Ryba psuje się od głowy przecież, a Sauriel był bardziej postrzelony niż ustawa przewiduje. Może wybór był doskonały, może się dogadają? A jeśli nie, może Kocurek wzbudzi w nim taki strach jak Pan Zagadka, jeśli nie większy?
- Jaką roślinę? - Zapytała tym razem Maeve, choć głosem mężczyzny, bo wygrała jej prywatna ciekawość. Znała się na roślinach jak mało kto, więc naprawdę była ciekawa, co to za cudowne lekarstwo. Potrząsnęła jednak od ręki głową, bo przecież nie po to tu przyszła, nie chciała marnować czasu. Miała robotę do wykonania, a jeśli Leo zacznie się rzucać po usłyszeniu meritum, musi mieć jeszcze czas na pozbycie się truchła. Trzeba było się streszczać.
- Zresztą, czym jest ta wiedza w obliczu ogromu wszechświata? Czym jest zdrowie śmiertelnego ciała w obliczu wieczności? Chłopcze, potrzebuję cię do osiągnięcia jej, a więc daj mi to, po cię wezwałem - wzbiła się na szczyty grozy, których w swoim naturalnym obliczu w życiu by nie osiągnęła, a w oczach Eldirra zawirował zniecierpliwiony gniew. Zbliżył się niebezpiecznie blisko O'Dwyera, lewą ręką chwycił jego podbródek i uniósł go, natomiast w prawej wciąż dzierżył swoją wykrzywioną różdżkę, która poczęła się zbliżać ku oczom Leo.
Tom Eldirr otworzył usta ponownie - jakby chciał coś powiedzieć, może zaklęcie, może kolejną zawoalowaną groźbę. Dźwięk jednak się nie rozległ, czarodziej zastygł w ruchu. Zupełnie jakby coś spięło całe jego ciało.
Wtem nagle rozległo się siarczyste kichnięcie, wymieszane z równie soczystą kurwą, która wyrwała się mimowolnie i wcale nie brzmiała, jakby wypowiedział ją mężczyzna. Głos był chrypliwy, ale zdecydowanie kobiecy. W ostatnim momencie zdążyła odwrócić głowę na bok, by nie kichnąć chłopakowi w twarz.
Postać Eldirra zaczęła się rozpływać, ciało stojące przed Leo zmieniało kształt, czasem wykrzywiało w nagłej, nieproszonej transformacji. Alergia wygrała z koncentracją Changówny, wypchnęła ją z przemiany. Czy wiedzieliście, że serce zatrzymywało się zupełnie podczas kichnięcia?
Powiedzieć, że Mewa była teraz wkurwiona, to jakby nie powiedzieć nic. Przeklęty kot, jeden z drugim! Jeden jej kazał udawać popaprańca i nie ostrzegł, że cel to animag, a drugi swoją sierścią spierdolił cały teatrzyk. Obydwu nakopie do dupy! Jeśli wyjdzie z tego wszystkiego żywa, ma się rozumieć.
- No i chuj w bombki strzelił, choinki nie będzie - odezwała się zrezygnowana. Teraz podbródek Leo trzymała raczej wysoka Azjatka, o krótkich czarnych włosach i równie ciemnych oczach, stojąca w przydużym na nią garniturze. Puściła go niedelikatnie, wręcz odrzucając jego głowę w tył odrobinę, po czym odbiła się od niego i wycofała na bezpieczną odległość. Schowała różdżkę Eldirra do tylnej kieszeni spodni, zza pazuchy wyjęła swoją.
I czekała na reakcję. Jeśli nie zacznie w nią ciskać niewybaczalnymi, to może mimo tego potknięcia się jeszcze dogadają.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#6
01.11.2023, 19:24  ✶  
- Jak to jaką roślinę? Całą masę roślin ja tam wrzucę, zamieszam, wrzątek totalny będzie... Miodu trochę i mleka, bo mleko... Ja Panu Szefowi powiem, że mleko to najdoskonalszy wytwór tego świata. Będzie, jak to się mówi, Pan zadowolony - stwierdziłem nieco poddenerwowany, bo Pan Tom Eldirr, to on dosyć często mi groził, mojej rodzinie, butelkom mleka jeszcze nie, ale sądziłem, że niebawem zacznie, więc nie mogłem do tego jakoś przywyknąć, pomimo tej istnej intensywności. Zamarłem, bo w sumie tak naprawdę może Pan Tom, Tom Pan może wcale nie chciał słuchać o tych roślinach, tylko dostać elikisr, a ja wszystko przedłużałem, bo jak zwykle nie potrafiłem się skupić. I przez to było aby gorzej.
Przełknąłem głośno ślinę, całą tę gulę w gardle. Miałem wrażenie, że ruch ten mógł być porównywalny... Nie wiem, z tajfunem jakimś. Cud, że mi wnętrzności nie zmiotło, bo to by było dopiero. Pan Eldirr jeszcze bardziej by zwariował, zastanawiając się, czy w końcu rzucił te zaklęcie, czy go nie rzucił, a ja bym tu sobie leżał utopiony we własnej ślinie. Swoją drogą, ciekawe, czy dało się utopić we własnej ślinie...
Ach, Pan Eldirr dawał o sobie znać i był blisko, za blisko, tak blisko, że przez chwilę miałem ochotę go pocałować, ale tylko drobną chwilę. Tak wziął mój podbródek w swoją dłoń, że mi się gorąco zrobiło... A to wszystko to wina Delliana była. Co by tu... Tak myślałem, tak krążyłem z tymi myślami, ale nic nie widziałem, tylko totalną pustkę, kiedy mój zez kierował się na tę różdżkę skierowaną w moją facjatę. Bardzo przystojną facjatę, gwoli ścisłości.
Chciałem coś powiedzieć. Nie wiem, że mam chorą córkę albo że fiolka jest w mojej prawej kieszeni, ale w mojej prawej, bo w lewej z kolei były ostre jak diabli sosy... Czy to odwrotnie leciało? Sam nie byłem pewien, a też nie byłem w stanie się skupić, bo ta różdżka tak w moją twarz wymierzona i mi wszystkie słowa, wyrazy ugrzęzły w gardle. Znowu trzeba było przełknąć, ale obawiałem się tego tajfunu. Czy dwukrotnie byłem w stanie go uniknąć...? A może to mój koniec totalny? Co Pan Tom chciał rzucić mi w twarz? Zaklęcie postarzające czy raczej takie... hmm... niewybaczalne?
Nie zdążyłem nic pomyśleć konkretnego ani tym bardziej powiedzieć, bo kichnięcie znowu Szefem wstrząsnęło. Przełknąłem ślinę - odruchowo tym razem, bez obaw o tajfuny żołądkowe. W szoku byłem, bo te moje eliksiry, to chyba jednak gorsze miały skutki uboczne... ALBO SZEF PAN TOM, TOM PAN SZEG TO TAK NAPRAWDĘ KOBIETĄ BYŁ ALE JAJA NIE WIERZYŁEM TOTALNIE W TO CO SIĘ DZIEJE, BO TO W DODATKU ładna całkiem Pani była. Mogłem jednak całować, kiedy była na to pora, ale nie wykorzystałem sytuacji i teraz oniemiały leciałem do tyłu, póki nie zrobiłem kroku w tył.
- Czy Pan... Pani... Pan... Paniopan Tom dobrze się czuje...? - zapytałem niepewnie i tak patrzyłem na tę różdżkę Toma, a zaraz na tę drugą różdżkę... Dwie różdżki. Zadawałbym sobie pytanie, czemu Panu Tomowi dwie różdżki, ale to nie był Pan Tom, tylko jakiś podszywacz.
Cofnąłem się jeszcze zapobiegawczo dwa kroki do tyłu, wpadając na jakieś reagły. Książki nieco dodały mi otuchy. Lubiłem drzemać na książkach.
- Czy to jakiś... test jest? Gdzie Pan Tom, Pan Eldirr... Pan Szef? - zapytałem kobiety, zastanawiając się, gdzie wcisnąłem swoją różdżkę. Chyba, niestety, została na kanapie za Panią Azjatką. Wysoką Panią Azjatką. I na domiar złego zerknąłem w jej kierunku, kląc pod nosem, bo teraz to ja się w kota nie przemienię i stąd nie spierdolę. To co? Pozostawał mi urok osobisty? Czy walnąć jej po oczach zawartościami fiolek?
- Ja nie wiem, co tu się dzieje, ale za mało mi Pan Tom płaci na takie łamigłówki - odparłem, tak nieco robiąc krok do przodu, ale mały, delikatny, lekki. Niczym primabalerina. Zmierzałem baaardzooo pooowooliii do mojej różdżki. - Nie taka była umowa. Nie chcę się w to mieszać... A choinkę to ja załatwić mogę, ale to będzie dodatkowo płatne - stwierdziłem, tak chcąc ją nieco zagadać i też robiąc kolejny drobny kroczek tak w prawo czy coś. Kurwa, prosiło się moje ciało o więcej podrygiwania, mniej spokoju. Więcej podrygiwania, mniej spokoju... Co, rzucić się jak ten leszcz na kanapę? A jak mi tyłek zepsuje? Chyba bym nie zdzierżył.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#7
01.11.2023, 22:26  ✶  
Maeve może i była ładna w swoim pierwotnym wydaniu, ale z tym niezadowolonym grymasem na twarzy, jedną ręką wspartą na biodrze, a drugą zaciśniętą kurczowo na własnej różdżce, wyglądała bardziej jak rozjuszona matka, która miała zaraz transmutować syna w dzbanek za to, że oblał eliksiry drugi rok z rzędu. Nie było co tu kryć, była cokolwiek niezadowolona z wielu składowych tej, pożal się boże, akcji rekrutacyjnej. Musiała jednak poskromić swój gniew, bo krzykiem i fochami niczego tu nie ugra. Wzięła głęboki wdech z przymkniętymi oczyma, wypuściła powoli powietrze ustami, po czym mogła przysiąc, że w głowie głos opatrzności Stanleya, który mówi to trzeba na spokojnie. Swoją drogą, to bardzo by jej się teraz tu Stachu przydał.
- Nie jestem paniopanem, choć muszę przyznać, nieźle ci idzie słowotwórstwo na poczekaniu - pochwaliła szczerze, po czym uniosła wolną dłoń i przeczesała włosy palcami u nasady. Akurat jak sobie tą ręką przysłoniła oczy na ułamek sekundy, to Leo zdążył przeżyć spotkanie pierwszego stopnia z regałem, na widok czego się skrzywiła. Machnęła różdżką, mogłoby się zdawać prosto w niego, ale tak naprawdę popchnęła tylko tomiszcze z najwyższej półki nieco dalej, bo zachybotało niebezpiecznie i nie chciała, żeby taka spadająca z impetem prosto na jego głowę kniga zabiła go na miejscu. Jak będzie trzeba, to zrobi to sama, nie potrzebowała pomocy od złośliwości rzeczy martwych. - I naprawdę, musiałeś się tu wpieprzyć jako kot? A co jakby ktoś tu miał ciężką alergię na sierść? Zero pomyślunku, zero empatii! Chciałeś mnie zabić? - Poczyniła mu wyrzuty dla równowagi, w końcu nie mogła pozostać na samych komplementach. Oczywiście Leo nie miał prawa wiedzieć, ani nawet się domyślać, że czeka go taka zmiennokształtna niespodzianka, ale Mewa była przekonana, że i tak to była jego wina. Faceci byli głupi, im trzeba było terapię szokową urządzać, żeby nauczyć ich zastanowienia się nad sobą i myślenia o innych.
- Pytasz o dokładną lokalizację? - Zagaiła, łapiąc krzesło, które dotąd spokojnie sobie stało przy pobliskim sekretarzyku. Z impetem przyciągnęła je ku sobie, odwróciła oparciem w kierunku O'Dwyera, mając zamiar usiąść nań okrakiem. Wstrzymała się jednak, bo nadal nie była pewna, że to się skończy polubownie, więc postawiła na siedzeniu jedną nogę i wsparła na niej łokieć. - Co do metra ci nie powiem, ale można powiedzieć, że wącha ścieki od spodu - oświadczyła, po czym uśmiechnęła się kwaśno, prawie jakby chciała przekazać kondolencje z przymusu, ale sama absolutnie nie czuła powodu do żalu. Nie było to dalekie od prawdy, zwłaszcza ta druga część, ale miała podskórne przeczucie, że może sobie darować mówienie wprost, że jej przykro, bo Leo wcale nie będzie za szefem tęsknił.
- Obawiam się, że Pan Tom już nigdy ci nie zapłaci. Ani za eliksiry, ani za łamigłówki. Ja wiem, jest to miecz obosieczny, bo z jednej strony wybawiliśmy cię od tego świra... - urwała na moment. - Nie ma za co, swoją drogą - wtrąciła nagle, wywinąwszy dłonią tak, jakby miała w pakiecie dołączyć ukłon. - Ale z drugiej... Kto ci teraz będzie płacił, prawda? - Usta wygięła w smutną podkówkę, po czym ponownie zaczęła się zbliżać ku Leo, wymachując nieznacznie różdżką, jakby chciała dać znać, że wciąż jest gotowa ciskać z niej avadami, ale poprawił się jej humor, więc jak Leo jej go nie zepsuje, to może to się tak tragicznie nie skończy. Przy okazji jeszcze bardziej zagrodziła mu ścieżkę do kanapy, choć to już zupełnie nieintencjonalnie, bo nie spostrzegła jeszcze, że tam mu wypadła różdżka.
- Co jeśli powiedziałabym ci, że istnieje ktoś zainteresowany twoim wykształceniem medycznym, ktoś, kto jest ci skłonny zapłacić za twój fach, ale tym razem bez recytowania poronionych objawień przeplatanych groźbami karalnymi? - Zapytała, stając z nim prawie twarzą w twarz, lecz wciąż dzielił ich ten mały krok, kroczek primabaleriny, a także długość jaworowej różdżki Maeve. - Może w pakiecie nawet weźmie tę choinkę. Ale to w swoim czasie - dodała z uśmiechem pełnym przekąsu, po czym przechyliła głowę niewinnie, licząc, że zainteresuje go ta oferta i będzie chciał usłyszeć więcej. Naprawdę lepiej byłoby dla ich obojgu, gdyby nie powiedział nie, bo wtedy nie dość, że Leo dożyje następnego dnia, to jeszcze Sauriel będzie zadowolony i Mewę ominie jego marudzenie.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#8
11.11.2023, 13:19  ✶  
Dobra, to mi całe życie przeszło przed oczami, kiedy mi Pani Azjatka machała różdżkami i czary odprawiała nad moją głową. Aż obawiałem się, co tam ujrzę, więc nie patrzyłem i przez to też byłem zaskoczony, kiedy żaden fortepian mi na głowę nie spadł. Zerknąłem ukradkiem i to tylko lewitująca książka była, więc... Pani Azjatka ratowała me życie? Och, dozgonna wdzięczność, choć może uderzenie porządnym tomem może rozwiązałoby moje troski. Nieprzytomność mogła czasami uratować życie. Bynajmniej w moim przypadku tak było.
Szczególnie że się okazało, że podpadłem Pani Wybawicielce i jednocześnie Pani Morderczyni. Paniopan miał bardzo dużo tych pseudonimów. Chyba nie byłem w stanie ich wszystkich spamiętać, więc musiałem się zapamiętaniem jej uroczej, aczkolwiek zabójczej twarzy. I te nogi to miała długie jak pająk. Znowu ryzykowałem tajfunem przełykowym, kiedy się tak wsparła na swoim kolanie. Czy ona nie wiedziała, że takie pozycje, to tylko robiły szejki z mózgu w głowach mężczyzn. Phi. Shake it off. Shake it off.
- Ja potrzebuję pieniędzy. Mam chore koty - wyrwało mi się w końcu, bo te nadmierne milczenie nie było w moim stylu. I tak już się dusiłem z tym zatrzymywaniem swoich myśli dla siebie, więc kiedy w grę weszły pieniądze, to się obruszyłem. I tak do końca nie mogłem zrozumieć, co za dedukcję mi tu robiła, ale raczej zbyt dobra to dla mnie i mojego kociego ogona, to ona nie była.
- Coś czuję, że nie ty mi będziesz płaciła, cwaniaro jedna, bo ubiłaś może Toma, ale utną ci łeb za zabicie Pana Toma i oby to nie była moja wina... W sensie nie składaj tego morderstwa na mnie, ja się na to nie piszę za żadne pieniądze - stwierdziłem, tak robiąc też te kroczki teraz do tyłu, bo ta harpia ruszyła w moim kierunku, choć bardziej mnie kusiło bycie szczupako-leszczem-czy-innym-rybim-pomiotem. Kusiło mnie to w cholerę. Mogłem jej spierdolić ładnie, szczególnie kiedy miała alergię na sierść. Oh yeah! Kto wie? Może mogłem nawet komuś sprzedać newsa na temat śmierci Szefa.
Ale dobra, kiedy mi zagrodziła swoim tyłkiem - zgrabnym swoją drogą - kanapę, a jeszcze zaoferowała faktyczną robotę medyczną, bo byłem zajebistym medykiem na tym padołku, to może faktycznie warto było to rozważyć.
- Ty mi tak ostatecznie tę robotę proponujesz czy bardziej grozisz i muszę ją przyjąć...? - zapytałem tak gwoli ścisłości, to niby to brzmiało jako propozycja, ale wyglądać to już wyglądało inaczej. Tak z tą różdżką w mój nos skierowaną znowuż i wciąż, to tak średnio człowiek mógł się czuć... komfortowo? - Wiesz, bo ja nie jestem taki łatwy, żeby przyjmować pierwszą lepszą propozycję, a jak mi celujesz prosto w twarz, w twarz, którą na dodatek nieskromnie kocham, to nie wiem, czy nie zrobić tu jakieś... fiku-miku - odparłem, wyciągając oskarżycielskiego, wskazującego palucha w jej kierunku. Nie miałem różdżki, więc pozostało blefować, a jak nie blefować, to sieknąć kobietę po twarzy, złapać różdżkę, przemienić się w kota i stąd spierdolić dalekooo... albo blisko. Zależy, gdzie mnie łapy poprowadzą. Swoją drogą, nie chciałem bić Pani Azjatki. Przystojna i piękna też była.
- Hey, a ty tak potrafisz przemienić się w każdego...? We mnie też? - zapytałem z dupy nagle, bo mnie olśniło, że ona zrobiła coś niesamowitego. A może to jakieś magiczki były? Czy mogła być metamorfomagiem? Jak eliksir to nuda, ale jak nie eliksir, to byłem w tej chwili niezdrowo i zdrowo zafascynowany. Ja to tylko w kota się umiałem przemienić, więc mi oczy niespodziewanie rozbłysły, a już na pewno cholernie mocno, jeśli potwierdziła te domysły moje. Może jednak moglibyśmy się zaprzyjaźnić zamiast obijać sobie mordki?
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#9
18.11.2023, 14:06  ✶  
Wszystkie ksywki były niezbyt akuratne, a przynajmniej nie w tym kontekście. Może kiedyś była czyjąś wybawicielką, a już na pewno morderczynią, ale zdecydowanie nie dla Leo. Jeśli wydawała się mu tą pierwszą, to tylko dzięki retoryce, w której malowała obraz siebie spadającej mu z nieba, kiedy tak naprawdę wypełzła z czeluści Ścieżek, które wiły się pod Nokturnem jak odnogi dogorywającego pająka. Nie niosła mu w darze niczego pozytywnego, przynajmniej nie z jej perspektywy - nawet jeśli robota, w którą chciał go wciągnąć Rookwood była lepsza od bycia podnóżkiem Elddira, nie oznaczało to, że była przyjemniejsza. Koniec końców wszyscy tutaj byli kryminalistami bez krzty szacunku do czegokolwiek, co święte.
Panią Morderczynią natomiast jeszcze mogła się stać, jeśli jego język będzie latał tam i nazad, plotąc to, co mu ślina na niego przyniesie. Tak jak uśmiechnęła się pobłażliwie, gdy potrzebę zarobku uwarunkował posiadaniem chorych kotów (które piekło winno pochłonąć, sierściuchy zapchlone), to kiedy nazwał ją cwaniarą, cmoknęła z niezadowoleniem malującym się na twarzy. Naprawdę czuł się na tyle pewnie w swoim położeniu, by jej tutaj pyskować? Podskakiwać?
- Skąd pomysł, że ja go zabiłam? - Zapytała niewinnym głosem, marszcząc brwi w fałszywym zmartwieniu, jakby naprawdę zasmuciło ją to oskarżenie. - Spokojna twoja rozczochrana, żadne z nas nie będzie powiązane z tym morderstwem. O ile wykażesz się krztą intelektu i będziesz grzecznie współpracował, oczywiście. Nie rozmawiasz z amatorką - oświadczyła bez cienia skromności, a skrucha malująca się na twarzy sprzed chwili wyparowała, oddając miejsce zuchwałemu uśmiechowi. Magik nigdy nie wyjawiał swoich sztuczek, ale Leo powinien się już domyślić, że nawet jeśli nie miał nic wspólnego ze śmiercią Elddira, to Mewa mogła bardzo łatwo sprawić, że zaraz będzie mieć. Przykro by było wszakże, gdyby ktoś zobaczył kogoś łudząco podobnego do O'Dwyera nad truchłem jego pracodawcy, a potem uciekającego z miejsca zbrodni. Smutne by to było, ale bardzo łatwe do zorganizowania.
- To, czy w ostatecznym rozrachunku będzie to groźba, czy prośba, zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Ja jestem elastyczna, z dziką rozkoszą się do twojego podejścia dostosuję - wyjaśniła grzecznie tonem wprawionego kameleona, wzruszając ramionami. - Wszystko rozchodzi się o to, czy chcesz współpracować ze mną, czy wolisz być moim wrogiem. Masz wolny wybór, gwarantuję ci to, aczkolwiek tej drugiej opcji stanowczo nie polecam, a wręcz ci ją odradzam - kiwnęła głową, jakby naprawdę z ręką na sercu chciała mu jak najlepiej doradzić. W zasadzie nie kłamała; nie życzyła mu źle absolutnie, przynajmniej nie w tym momencie; liczyła na owocną współpracę mimo jego doskonale widocznych wad. Wychodziła z założenia, że to Sauriel głównie się będzie z nim męczył, bo to on sobie jaśniepana zażyczył w swoich szeregach, a on na pewno jego niedociągnięcia szybko wyprostuje. Metodami zapewne kontrowersyjnymi dla przeciętnego wychowawcy, ale grunt, że działały.
- Spróbuj zrobić fiku-miku, to smak stracisz - zagroziła z anielskim spokojem w głosie, co bardzo kontrastowało z przekazywaną treścią. Postąpiła o krok do przodu, gwałtownie i zdecydowanie, łapiąc jednocześnie lewą ręką jego wystawiony oskarżycielsko paluch i wykręcając go wraz z całą ręką tak, by ściągnąć ją w bardzo nieprzyjemny sposób na dół. W prawej ręce wciąż dzierżyła różdżkę, teraz wbijając jej jaworowy czubek w klatkę piersiową Leo. Uśmiechnęła się perliście, lecz tylko ustami. W oczach nie było niczego oprócz determinacji i zawzięcia, spojrzenia kogoś, kto mu nie ustąpi.
- W ciebie też. Jeśli chcesz, mogę też się zmienić w twojego ojca i powiedzieć ci, że jestem z ciebie dumna - odparła cicho, szeptem prawie, kiedy teraz byli nader blisko siebie, trzymając się za ręce. Byłoby to prawie romantyczne, gdyby nie fakt, że to wykręcone w niefajny sposób ramię pewnie Leo już ciutkę bolało, a różdżka wbijająca się w bebechy też nie mogła być jego ulubionym doznaniem. Choć kto wie? Może mu się ten układ podobał, może był odklejony i w ten sposób?
- To jak, mogę na ciebie liczyć, Leo? Czy będziemy się musieli pogniewać? - Zapytała, przechylając głowę i uśmiechając się uroczo, jakby naprawdę miał jej teraz wyświadczyć przysługę i sprawić przyjemność. A tak naprawdę bardzo chciała, żeby po prostu współpracował, bo nie znosiła się przemęczać.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#10
25.11.2023, 18:42  ✶  
Na mój koci zadek, wcale nie byłem personą skomplikowaną. Prostą w taki sposób, w jaki tylko kot może być prostu, więc z reguły bardziej się ulewałem, ale ogólnie, przynajmniej tak z reguły, w ramach typowych praw fizycznych, chociaż czasami nie. To wszystko zależało od położenia, a przyznam szczerze, że kiedy bywałem pod postacią kota, to świat wydawał się większy, ale jednocześnie bogatszy w warianty spacerowe i przede wszystkim egzystencjalne. Podobnie było ze znajomościami - mogłem kochać albo nienawidzić, więc z Maevę sprawa była prosta. Pokochałem ją i właśnie chciałem jej to obwieścić, ale na moje szczęścio-nieszczęście była rozgadana podobnie jak ja.
I podobnie jak ja, postanowiła być jeszcze bliżej mnie, więc pomimo bólu z wykręconą ręką czy różdżką wbijającą mi się w brzuch jak nie powiem co... Jednocześnie mnie kręciła i zniewalała, i wcale jakoś się jej nie bałem, choć wydawała się być osobą, która wepchnie mi w tyłek wszystko byleby mi zaszkodzić. Kiedyś jeden czarodziej chciał się nadziać na miotłę, ale niestety nie było mnie wtedy na zmianę. Cóż, chyba powinienem się odezwać albo co?
- To ja preferuję być twoim przyjacielem - odparłem, starając się powstrzymać ślinę, coby mi nie umykała spomiędzy warg, bo ja przecież taki łatwy nie byłem, na jakiego wyglądałem. Może sam wcześniej bardzo pragnąłem się do niej przytulić, ale to w granicach rozsądku, zachowania wszystkich kończyn i takich tam, poza tym Maeve zdawała się być emocjonalnie zagubiona, więc postanowiłem jej w tym pomóc.
- Może ojca sobie darujmy, ale chciałbym kiedyś pocałować siebie... Sama wiesz, jakie to byłoby kuszące doznanie, więc... jak będziesz gotowa, to ja bardzo chętnie - zaproponowałem, przewidując bardziej, że się ode mnie odsunie na te słowa i uwolni moje biedne, umęczone bólem ciało. Aczkolwiek, jeśli jednak zdecyduje się na buziaka Leo-Leo, to ja nie będę oponował. Zastanawiałem się, jak to jest się całować z kimś, kto miał moje usta, moje policzki, moją brodą. Byłem przeprzystojny, więc ciekawe, czy bym się zanadto nie podniecił, ale myślę, że zachowałbym fason. - Możesz liczyć, licz bardzo. Mów co trzeba, a ja zrobię... Tę choinkę ogarnąć? Na wczoraj czy może być na jutro? - zapytałem jeszcze, bo mi się przypomniało, że Mewka zamawiała też choinkę w tym chaosie.
Nie wnikałem już, czy zabiła Pana Toma, czy też nie. Może lepiej było nie wiedzieć. Może dzięki temu, nie sieknie jednak mnie i nie uwolni mojej duszy do zaświatów. Miałem jeszcze swoje do zrobienia na tym świecie, a jeszcze nawet nie poczułem pracy chociażby w korporacji.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (4552), Leo O'Dwyer (3022)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa