28.10.2023, 22:07 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.10.2023, 22:27 przez Maeve Chang.)
11.06.1972
Mieszkanie Toma Eldirra, godziny wieczorne
Mieszkanie Toma Eldirra, godziny wieczorne
Rookwood zarzekał się, że robota będzie łatwa, prosta i przyjemna. Jak on to określił? Ach tak, zgarnięcie wisienki na torcie.
Maeve prychała raz po raz pod nosem, gdy przeszukując mieszkanie Eldirra przypominała sobie słowa kumpla, samozwańczego szefa ichniejszej zgrai, bo wiedziała, że jak obiecywał takie cuda wianki, to znaczyło, że równie realne jak ta wisienka na torcie są gruszki na wierzbie i śliwki na sośnie.
Nie, że niemożliwe; wszystko było wykonalne przy odpowiedniej dozie kreatywności. Po prostu zdecydowanie nie było łatwe.
Dla Sauriela kradzież tożsamości wyglądała jak pikuś, bo Mewa amatorką nie była i zwyczajnie sprawiała wrażenie, jakby nie było dla niej łatwiejszej rzeczy na świecie. Czego świat nie widział, to lata praktyki, nauki wdrażanej metodą prób, błędów i przypałów, a także dbałości o każdy najmniejszy detal. Diabeł przecież tkwił w szczegółach.
Kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, spojrzała na zegar. Jeśli O'Dwyer był punktualny, a Lorraine znała się na zegarku, nie miała dużo czasu do przybycia celu. W zasadzie Tom Eldirr przekroczył ten próg, bo przybrała jego wizerunek w momencie, gdy Rookwood wydusił z niego ostatnie tchnienie, ale w głowie rzekomego właściciela harcował umysł szarlatanicy, która miała o denacie szczątkowe informacje. W ciągu niecałych trzydziestu minut musiała przeszukać jego dom, by z porozrzucanych strzępów informacji utworzyć spójny obraz człowieka, którego miała udawać, upodobnić się do niego jak najbardziej się da, a także utorować sobie drogę ewentualnej ucieczki. To nie było jej pierwsze rodeo, ale absolutnie nie zamierzała czynić go swoim ostatnim.
Leo podobno był nieprzewidywalny. Nie do końca wiedziała, co to właściwie znaczy w kontekście ich przyszłego (miała nadzieję) kompana, ale uznała, że lepiej przygotować się na najgorsze. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, a ściany salonu miały pokryć się nieprzyjemnym swądem czarnej magii, musiała mieć dogodny sposób na ewakuację z przybytku w taki sposób, by nikt jej z incydentem nie pomyślał nawet połączyć. I nie chodziło tutaj o teleportację, bo to było oczywiste; chodziło o przypadek, w którym nie była ona najlepszym pomysłem.
Otworzyła okno i wychyliła się przez nie, spoglądając w dół. Skok z pierwszego piętra nie był najprzyjemniejszą opcją, ale to nie byłby jej pierwszy taki... wyskok. W tym wypadku nie było nawet tak źle, bo centralnie pod nim stał kontener, który ułatwiłby lądowanie. Uśmiechnęła się do siebie, acz ta chwila nie potrwała długo - doszła do wniosku, że prawdopodobnie jest jedyną osobą, która cieszy się na widok Nokturnalnego śmietnika, a to nie świadczyło o niej za dobrze.
Zostawiła okno uchylone; nie było otwarte na tyle, by zrobić przeciąg i automatycznie zwrócić uwagę O'Dwyera, a zwyczajnie uchylone, by nie stracić cennych sekund na siłowanie się z klamką. Następnie ruszyła w kierunku łazienki, przy okazji studiując dokładnie rozkład pomieszczeń. Nie szła do ubikacji jednak za potrzebą, a w poszukiwaniu wody kolońskiej Eldirra. Ludzie nie zwracali uwagi zwykle na noszone perfumy, chyba że delikwent przesadzał, ale kiedy zaczynało ich brakować, budziły się pewne podejrzenia - że coś jest nie tak, ale cholera wie co. Chciała przypominać Toma co do joty, nawet w tak drobnej kwestii - żywego Toma znaczy się; gdyby miała odzwierciedlić jego obecny zapach, musiałaby się wytarzać nie w wodzie kolońskiej, a takiej z kanałów, bo niechybnie tam Rookwood urządził mu pochówek.
Znalazła co chciała, potem przejrzała się w lustrze, doprowadziła się do względnego porządku. Zaczęła przeszukiwać pozostałe części mieszkania, wszelkie szuflady, szafki, barki oraz nesesery. Cokolwiek, w czym mógł przechowywać dokumenty, notatki, zdjęcia. Ba, nawet jakieś głupie gadżety, które mogły wskazywać o tym, że ma jakieś hobby poza pierdoleniem od rzeczy. Wędka za drzwiami, karty z czekoladowych żab, książki Dolohova. Choć nie, to ostatnie zalicza się do jego głównego zajęcia.
Nie znalazła niczego, co świadczyłoby o resztkach zdrowej psychiki Eldirra, ale znalazła coś lepszego. Z biurka wyciągnęła nieco zdezelowany notatnik, którego odręcznie zapisana treść nie miała większego sensu. Potrzebowała chwili, by zapoznać się z zawartością, zmarszczyła nawet brwi w skupieniu wymieszanym z konsternacją, aż w końcu ją oświeciło - to nie miało mieć sensu. On zapisywał tutaj swoje wizje, swoje poronione maksymy. Mogła ich użyć przecież, cytować jak ze świętej księgi.
Zachichotała - męskim głosem, warto dodać, co wybiło ją nieco z rytmu, gdy się usłyszała. Miała wrażenie, że trafiła w dziesiątkę, wystarczyło poczytać co nieco i wybrać najlepsze. Czytając, czekała po prostu na przybycie Leo.
I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
I wanna wear your flesh
— like a costume —