• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [29.06.1972] A date with the Devil himself

[29.06.1972] A date with the Devil himself
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#1
07.03.2024, 04:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.11.2024, 18:18 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Louvain Lestrange - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Rosie poczuła się bardzo sprytnie, kiedy na ten jego obrzydliwy liścik odpisała Jeśli chcesz zaprosić mnie na randkę, wystarczy powiedzieć wprost. Głupia odpowiedź, ale prawdę powiedziawszy, nie można było chyba spodziewać się po niej niczego innego, bo korespondencję zwykle traktowała dość frywolnie, jakby zapisane na papierze słowa nie do końca były dla niej zobowiązujące lub mogły ciągnąć za sobą faktycznie konsekwencje. Nie zmieniało to jednak faktu, że od tej jego zabaweczki złapały ją mdłości i przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy w ogóle więcej Louvaina w życiu było jej w ogóle potrzebne.

Najwyraźniej odpowiedź okazała się twierdząca, bo koniec końców, stawiła się w Lesie Wisielców.

Jak ona nie lubiła tego miejsca. Ponure, pełne trupów i skore do płatania figli. A nawet, jeśli te dwa pierwsze aspekty zdawały się nie do końca kategoryzować je na przegranej pozycji, to ostatnie w pewien sposób przeważało szalę nieodwołalnie, sprawiając że kiedy tylko pojawiała się w okolicy, bezwiednie przywoływała na usta wyraz zdegustowania. Ale nie chodziło tylko o sam las, a o całe Little Hangleton. W końcu ładnie mówiono o nim, że było ono objawem ludzkiego szaleństwa, czy jakoś tak, a od kiedy zobaczyła swój pierwszy obraz limbo, to była absolutnie zdania, że jeszcze więcej szaleństwa to jest jej absolutnie w życiu niepotrzebne.

I też tym razem, kiedy tylko pewniej stanęła na nogach po teleportacji na skraju lasu, kąciki ust ściągnęły się nieco, wykrzywiając w mało zadowolonym wyrazie, jakby stojące naprzeciwko niej drzewa były wrogiem samym w sobie. Co prawda uważała, że było coś nawet ładnego i poetyckiego w tym, jak ponuro zwłoki dyndały na stryczkach, będąc wspomnieniem swoich dawnych zbrodni, ale nigdy nie było to uczucie na tyle silne, by zaczęła układać na ten temat wiersze.

Grymas tylko pogłębił się, kiedy zielonkawe oczy wpiły się w sylwetkę, która zwiastowała, że Louvain niestety nie spóźni się tego dnia, albo w ogóle że go chuj strzeli i się nie pojawi (to była preferowana opcja). Wygładziła nerwowo sukienkę i aksamitny płaszcz (bo przecież oczywiście, że nie mógł sobie wybrać jakiegoś ciepłego miejsca na wycieczki), jeszcze na moment spoglądając na niebo, słabo jeszcze czerwieniejące się na zachodzie, a od wschodu zarzucające na świat ciemny całun przeszyty oczkami gwiazd i twarzą ubywającego księżyca, a potem ruszyła w jego stronę.

W filiżance herbaty, którą wypiła dzisiaj, myśląc o wieczorowym spotkaniu, pokazał jej się most i nawet jeśli bardzo nie chciała, to mimowolnie nie była aż tak bardzo sceptycznie nastawiona do tej całej wycieczki. Niemniej jednak, będąc blisko Lestrange'a, otaksowała go zniechęconym spojrzeniem, a potem jeszcze potknęła się o jakiś wystający korzeń.
- Nie mogły być jakieś Karaiby? Wiesz, jest tam całkiem ciepło, nie to co tutaj - rzuciła, prostując się przed nim, wciąż mając palce zaciśnięte na różdżce, bo cóż Las Wisielców to był jednak Las Wisielców. - I wiesz, jak już zapraszasz kobietę tête-à-tête to mógłbyś się postarać o jakieś świeczki czy coś.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#2
12.03.2024, 01:04  ✶  

No błagam, tak to mogli się przekomarzać w Hogwarcie, gdyby nie dzieliło ich prawie całe przejście demograficzne w szkole. On przynajmniej tym jednym, uszczypliwym zwrotem kupił jej uwagę na całą dalsza treść. Bo co jak co, ale na randki to raczej się z nią nie prowadzał, chociaż świeczki się zdarzały. Prędzej kaktus wyrósł by mu na czole, niż pozwoliłby się sfotografować komuś na kolacji z nią, czy w dowolnym innym quasi romantycznym miejscu. No i właśnie, do tego potrzebna była romantyczna atmosfera o którą Louvain wcale nie zabiegał. Mogła być co najwyżej środkiem do celu, a cel to władczość. Wiadomo kto, wiadomo nad kim. W końcu był jej Cesarzem.

No i tutaj nie zgadzali się fundamentalnie. Little Hangleton było miejscem cudownym w swym majestacie. Po tysiąckroć razy bardziej wolał nieprzystępną aurę tej niewielkiej mieściny od słodkopierdzącej Doliny Godryka. No bo bądźmy szczerzy. Czy szaleństwo nie było tym co najbardziej poruszało ich wnętrza? Louvain odpowiedziałby bez zawahania. A ta dusząca mgła, wisielcza atmosfera i aromat swądu czarnej magii były tylko iluzoryczna. Całość skrywała pod sobą o wiele więcej tajemnic, niż mogłoby się komukolwiek wydawać, a jedną z nich zamierzał dzisiaj rozwiązać właśnie z pomocą Rosie. A dzięki temu, że miejsce to zdawało się na tyle nieprzyjazne odpychało wszędobylskie, ciekawe nosy jak i mugoli. Im mniej się ich kręciło w okolicy, tym lepiej dla wszystkich czarodziejów, przynajmniej miasteczku było łatwiej zachować swój magiczny dorobek kulturowy. Może zatęchły i zwilgotniały, ale jednak wciąż dorobek.

Czekał na nią, tak samo opatulony letnim płaszczem z rękami skrzyżowanymi na piersi. Ulizana fryzura, kołnierz postawiony wysoko, rękawiczki na dłoniach i tatuaże zakryte magią maskującą. Wszystko żeby jak najmniej odsłaniać swojego Zimnego ciała. Nie był do końca pewny czy przystanie na jego propozycję, na tyle ile ją znał, wiedział że była w stanie zrobić nawet największe głupstwo w nieodpowiedniej minucie, byle tylko napsuć mu czarnej krwi. I chyba to go najbardziej w tym wszystkim kręciło.

- Na przyjemności musisz sobie zasłużyć. Zresztą nawet w samym piekle było przeraźliwie zimno... sama zresztą wiesz. - uśmiechnął się zadziornie. Mówiąc to poprawił swój płaszcz w podobnym tonie, a nawet nieznacznie, ale jednak schylił czoła przed panną mroczną wywłoką, chociaż nie byłby sobą gdyby nie okraszył tego ironicznym uśmieszkiem. Z naturalnego wyrazu twarzy, który już był wystarczająco chłodny i oziębły, kiedy tylko zobaczył jej postać, zmarszczył brwi przybierając jeszcze bardziej srogą minę. Nie utrzymał jednak zbyt długo tego grymasu, kiedy trzpiotka zahaczyła stópką o wystający korzeń. Na ten obrazek mimowolnie uśmiechnął się pobłażliwie, może odrobinę szyderczo.

- Wybacz, ale obawiałem się, że świeczki i mój widok mogłyby przywołać wstydliwe wspomnienia. Pytanie tylko, czy jego, czy jej? Tego, że po raz pierwszy zaznajomił ją ze swoją gniewną wrażliwością? A może bardziej tego, że dał się jej tak tanio sprowokować? Tak, czy siak, w swojej głowie był górą, bo to nie jego łzy polały się strumieniem. W tym momencie pochylił się nawet bardziej, ubawiony tym jak chłodną niegościnnością potrafili się wzajemnie obdarować. Wystawił rękę, oczekując, aż sama mu poda swoją, by mógł ją uchwycić kiedy tak teatralnie i zdegustowana przewróciła oczami, przystawiając sobie ją do czoła. Nie prosiła o ten gest z etykiety dżentelmena, ale on też miał tutaj swoją rolę do odegrania. Poza tym to maksimum na jego mógł się dla niej zdobyć, bo całować po rękach mógłby wyłącznie Cynthie, lub Lorette.

I kiedy już zaakcentował jak wielkim dupkiem z wyższych sfer był, to pociągnął za tę samą rękę, którą mu wystawiła po to by mieć ją tuż przed sobą, by zatrzymała się na jego posturze. Jedną ręką objął ją w pasie, a drugą chwycił za różdżkę, tylko po to by jej końcem nacisnąć na jej podbródek, by wymusić od niej ruch w którym tak jak ostatnio, odsłoniłaby szyję oraz jej okolice. Przyjrzał się dokładniej miejscu na jej skórze, gdzie zapamiętał ślady kogoś obcego. Bardzo nie lubił kiedy ktoś bawił się jego zabawkami bez pytania. A kiedy nie dostrzegł nic, albo przynajmniej na tyle dobrze użyte czary maskujące, by nie musieć oglądać tych przykrych dowodów obecności kogoś jeszcze, uśmiechnął się. Nawet łagodnie, bo usatysfakcjonowany, że spełniła jego zachciankę. Odłożył różdżkę do kieszeni i poluzował uścisk w pasie Rosie.

- A następnym razem przyjdziesz z tym od razu do mnie. Twoja krzywda to wyłącznie mój przywilej. - słowa te kompletnie pasowały do uniesionych brwi i kącików ust. Na domiar obrzydliwego zaczesał kosmyk jej blond włosów za ucho, jakby stawiał kropkę nad i w słowie okrutnik. Bo jak inaczej w oględny sposób zakomunikować ślicznej McKinnon, że ten teren, to jego teren.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#3
25.03.2024, 23:03  ✶  
Louvain mógł być sobie Cesarzem, ale nie w jej talii kart. W jej oczach zwyczajnie nie zasługiwał na tego typu pozycję, bo był zanadto zepsuty. Wszystko dobre co przynosił ze sobą Cesarz w rozkładach, Lestrange'owi zwyczajnie umykało. Był kolejnym przykładem osoby, która gdyby tylko chciała, gdyby odrobinę się postarała, to mogłaby osiągnąć tak wiele. Zamiast tego gnił gdzieś w środku, a pozytywne przywary Cesarza były dla niego tylko fasadą. Mogła mu przynajmniej przyznać, że była to bardzo ładna fasada.

Żeby pozwolić mu uzewnętrzniać się w Cesarzu, musiałaby odwrócić kartę, a tego zwyczajnie lubiła robić, jeśli chodziło o przypisywanie poszczególnych elementów arkanów do osób w jej życiu. Może dlatego, kiedy myślała o Louvainie, często w jej dłoni zostawał Diabeł. Z tym mogła się zgodzić, chociaż i tak z pewną niechęcią bo wolałaby, żeby mężczyzna w ogóle nie zawracał jej głowy.

- Wiem? - zapytała się go z pewnym wymuszonym uśmiechem na ustach, jakby nie wiedziała o co właściwie mu chodziło. Bo tak było - bo jeśli tym swoim piekłem pił do limbo, to przecież nie miała bladego pojęcia. Jej zaglądanie za zasłonę tak nie działało; przypominało to bardziej zaglądanie przez okno, które swoją taflą odgradzało ją bezpiecznie od tego, co znajdowało się za nią. Mogła patrzeć i rozmawiać, ale nigdy nie doświadczyła w podobnym stopniu tego co on, kiedy udał się za Czarnym Panem. No, chyba że mówił o czymś zupełnie innym - wtedy sens tego całkowicie jej umykał, ale niekoniecznie chyba jej to aktualnie przeszkadzało.

Uśmiechnęła się do niego odrobinę cierpko, kiedy przytoczył łączące ich wspomnienia. Specjalnie przytoczyła te świeczki, trochę chyba ciekawa czy faktycznie złapie się ich. Czy pamiętał i chciał jej wypomnieć, jak to określił, wstydliwe wspomnienia. Rosie jednak nie była pewna, czy faktycznie było jej aż tak wstyd tego, co się wtedy wstało. Na pewno nie tego, że zapłakała się wtedy cała, a on potraktował ją tak brutalnie z największą łatwością. Kiedy płakało się tak często jak ona, wstyd wynikający z tej akurat konkretnej słabości gdzieś znikał. Wysychał tak szybko, jak spływające po policzkach łzy. Louvain nie był też pierwszym, który potraktował ją źle i nawet jeśli wcześniej, przed laty, złość paliła ją gdzieś pod skórą na długo po pamiętnym spotkaniu Spektrum, nauczyła się w końcu patrzeć na to wszystko z nieco innej perspektywy. Nauczyła się czerpać satysfakcję z tego, że stracił wtedy tak łatwo kontrolę.

Ale mimo niechęci, jaka malowała się gdzieś w kącikach jej odrobinę wykrzywionych ust, kiedy wyciągnął do niej dłoń, nie opierała się i podała mu własną, z nieco tylko drwiący uśmiechem patrząc, jak przystawia jak ją wita. Wyraz ten pozostał, kiedy  zaraz przyciągnął ją do  siebie  i  objął  dłonią w  pasie, drugą decydując się złapać za różdżkę - nie wiedziała  po co. Bo przecież mógł  dokładnie  to  samo zrobić ręką, ale najwyraźniej ten  odrobinę wyraźniejszy pokaz siły zwyczajnie u się  podobał.

Czasem kiedy tak się zachowywał, przypominał jej klientów zaglądających do Kościanego Zamtuza. Tego gorszego sortu, z resztą, który szukał ta co najwyżej poczucia wyższości i szansy na podbudowanie swojego kruchego ego. Z tego, że Louvain przypominał jej ten typ mężczyzn, zdała sobie sprawę dopiero zza którymś razem, kiedy do niej przyszedł, ale po tym już nigdy nie była w  stanie patrzeć na niego tak samo. Stracił w jej oczach, co brzmiało dla niej zwyczajnie śmiesznie, ale wcześniej był zwyczajnie  bogatym paniczykiem, który może miał problemy ze sobą. Potem... potem był już wygłodniałym szczurem z nokturnowego rynsztoka. Jak to jednak bywało z miejskimi szczurami, był odpowiednio bezczelny, pewny swojej siły i roznosił choroby.

Wciąż jednak, należało podchodzić do niego z najwyższą ostrożnością.

Mięśnie szczęki drgnęły, kiedy zacisnęła ją zniesmaczona jego oględzinami, odrobinę może próbując cofnąć przy tym głowę, jakby zniecierpliwiona jego postepowaniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że faktycznie na jej szyi znajdowały się o wiele lepsze czary maskujące, niż parę dni wcześniej.
- Tak bez zapowiedzi? Myślałam, że na przyjemności muszę sobie zasłużyć, a jak wiemy spotkania z tobą to sama rozkosz - uśmiechnęła się do niego uroczo, ale pod spodem dało się wyczuć złośliwy element. Sięgnęła do jego piersi, wyglądając jakby od niechcenia materiał płaszcza. - Nie musisz być od razu taki zazdrosny. Ale na zachętę możesz mii na przykład, kupić nową kulę, bo przecież swoją potłukłam - westchnęła, niby to niepomiernie tym faktem zmartwiona. Kiedy to mówiła, na chwilę przeniosła  spojrzenie na swoje dłonie, ślizgające  się po materiale na jego piersi. - No, ale powiedz, po co w ogóle tu jestem? - na powrót uniosła na niego zielone  spojrzenie, już o wiele bardziej uważne, zaglądające w jego oczy w przenikliwy sposób, jakby  właśnie odpalała na nim trzecie oko. Tego nie posiadała, oczywiście, ale nauczyła się patrzeć na ludzi w ten charakterystyczny  sposób, przez lata doświadczeń z tak licznymi w jej życiu jasnowidzami. Nie drgnęła, kiedy jego dłoń zaczesał jej kosmyk za ucho,  nawet jeśli sam ten gest niekoniecznie jej  się podobał. Dobrze tylko, że w ty wyznaczaniu terenu, nie postanowił jej obsikać.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
07.04.2024, 20:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2024, 05:55 przez Louvain Lestrange.)  

Skąd mogła wiedzieć jaki był w środku, skoro widziała tylko fasadę? Owszem, Rosie jak nikt inny wiedziała jak zepsutym potrafił być Louvain, ale to wyłącznie kwestia perspektywy. Dokładał niemałe starania to tego, by mogła o nim mieć jak najgorsze zdanie, więc nie będzie jej nigdy winił kiedy wskaże na niego palcem nazwie najgorszym. Co wciąż nie jednoznacznie wskazuje, że był przegniły od środka. Tych kilka szlachetniejszych cech siebie, zostawiał wyłącznie dla wąskiego gremium, tych osób, których trzymał najbliżej. Niestety, lub stety, McKinnon nie należała do tego konkretnego grona, pomimo, że uwielbiał ją trzymać blisko siebie. Jednak bardziej z potrzeby ciała, niż serca, stąd ten drobny wyjątek od reguły. Dla niej miał drogie prezenty, nie miłe uczynki.

- A nie?- odrzucił od razu, również nieco zaskoczony jej zdziwieniem. - Cóż, jeśli Twoje manifestacje, czy cokolwiek czego doświadczyłaś, nie oddawały zimna Limbo, to nie masz czego żałować... - z delikatną nutą kaprysu wyjaśnił pokrótce. Dla niego temat Limbo również był niewygodny i mało przyjemny, ale on nie potrafił, a nawet nie mógł udawać, że problemu nie ma. Codziennie budził się zimniejszy, niż szklanka wody, którą zostawiał sobie obok łóżka przed snem. Nawet nie miał dokąd uciec przed tym cholerstwem, dlatego musiał dźwignąć temat na barki. Nie miał zamiaru się przyzwyczajać do bycia Zimnym, więc musiał drążyć temat Limbo do ostatniego okrucha.

Nie powiedział nic więcej, zostawiając te słowa bez właściwego kontekstu. Ambrosie była bystra, prędzej połączy kropki, a on nie musiał mówić wszystkiego wprost. Dalej powątpiewał, czy ufał jej, aż do tego stopnia. Miał tutaj o wiele więcej do stracenia, niż zyskania. Nawet jeśli wstępnie poddał ją testowi zbitego psa, samemu ustawiając się na końcu jej różdżki, totalnie odsłonięty, a ona nie ugryzła, bo odpuściła okazji zemsty na nim, wciąż miał opory przed uzbrojeniem jej w tak niebezpieczną wiedzę, właściwie o nim samym.

Mógł dla niej być wygłodniałym szczurem z rynsztoku, to tylko jedna z perspektyw. Dla niego, jego sumienie pozostawało czyste, kiedy odbierał jej cząstkę godności raz po razem, w końcu stając się w swojej posturze, zabaweczką przerzucaną z kąta w kąt. Do tego ten paskudny rodowód, kompletnie w niczym nie pomagał. Już nie chodziło o mieszaną krew, tylko czyje ciepło na sobie nosiła. Tego pieprzonego lowarza, oczywiście. Chociaż nawet pomimo takiego ciężaru jakim była obarczona, nie potrafił odpuścić Trelawney. Coś było we krwi tych spirytualistek, przez co nie przechodził obok nich obojętnie. Każda którą miał okazję poznać przyciągała go, choć nawet nie musiała się starać. I tak jak one, teraz i on był związany z limbo o wiele bardziej, niż by sobie tego życzył.

- Zwyczajnie biorę co mi się podoba, przecież nie muszę pytać o zgodę. - odparł kąśliwie odpowiadając podobnym, nieco bardziej udawanym uśmiechem. Odstąpił od niej w końcu, cofając się o trzy kroki. - Masz rację, TY stłukłaś. - spuentował szybciutko. Nie miał zamiaru teraz do tego wracać, tym bardziej, że gniewne spojrzenie które widział wtedy w jej oczach, było wcelowane również w niego. Przemilczał potem dłuższą chwilę, dając sobie czas na przemyślenie co chce jej odpowiedzieć, w tym czasie odpalając sobie papierosa, na końcu wyciągając paczkę w stronę blondynki, a jeśli się poczęstowała to zaoferował się również z zapalniczką, odpalając Kościanej Księżniczce papieros jak na chłopaczka z manierami przystało.

- Potrzebuję poradzić się Szeptuchy. - rzucił w końcu w jej stronę marszcząc przy tym brwi. Długo mu zajęło myślenie, jak na tak krótkie zdanie, lecz był to jednak pojedynek o to czy powinien wciągnąć Rosie w szczegóły, czy nie. Jak widać wygrał rozsądek. - Nie jest zbyt pomocna z natury, ale doszły mnie słuchy, że w którymś pokoleniu możecie mieć wspólnego przodka, dlatego poręczysz za mnie przed nią. Ciągnął dalej, a swój wzrok przerzucił dalej w las, w stronę gęściej rosnących drzew. Nie miał żadnego szczegółowego planu co do tego spotkania, po prostu bazując na plotkach i niepotwierdzonych informacjach próbował szczęścia. Wiedział, że stara Szeptucha była w dniu ataku na polanie ognisk i wiedział, że posiadała wiedzę spoza głównego obiegu, a właśnie takiej potrzebował najbardziej, skoro nikt do chuja nie wiedział o co chodzi z tymi Zimnymi. Być może będzie w stanie powiedzieć mu coś więcej na temat tego co mu jest i jak się tego pozbyć. Wątpił, by wiedziała więcej, niż Czarny Pan powiedział mu osobiście na spotkaniu w Kromlechu, jednak nadzieja umierała ostatnia. Chwytał się każdej okazji, by dowiedzieć się cokolwiek, co podpowie mu co robić dalej w swojej sprawie. - Jeśli dowiem się tego co potrzebuję, będziesz bliżej nas, bliżej organizacji. - dorzucił na koniec ze swoim firmowym ironicznym uśmieszkiem.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#5
09.04.2024, 02:46  ✶  
Wywróciła na niego oczami, z pewnym zniesmaczeniem zdając sobie sprawę, że nie wiedzieć czemu oczekiwała, że był nieco bardziej obeznany w tym jak działa umiejętność przekazywana z krwią Trelawneyów. Ale szybko też zadała sobie pytanie, że niby czemu miała takie oczekiwania wobec niego i po co w sumie Louvainowi tego typu informacje. Większość członków jej rodziny, reagowała na wizje limbo niechęcią czy rezerwą, uznając je za zaburzające rzeczywistość do nieznośnego stopnia. Ona sama przez bardzo długi czas zwyczajnie bała się tego, co mogło ją otoczyć i wypaczyć znajdujący się dookoła krajobraz. Może dlatego właśnie zaczęła rozwijać się w stronę komunikacji i pozbywania się duchów, bo widziała wyraźne powiązanie między nimi, a zdolnością którą dała jej krew matki. Jakby dzięki temu miała uzyskać nieco większą kontrolę nad własnymi strachami.

Ale nawet jeśli rytm dnia codziennego w mniejszy sposób jak dawnej mógł być zaburzony przez krzywe odbicie świata, to większość z jej koszmarów wciąż dotyczyło właśnie tego. W świecie jej snów nic nie było takie jak powinno, nie dlatego że jej umysł w pełni oddawał się woli Morfeusza, ale dlatego, że brała je we władanie Melinoe. Gdyby było to inne bóstwo, McKinnon pewnie przeklinałaby jej srogo, pomstując na czym świat stał i nie przebierając w słowach, ale w ten sposób odnosiła się tylko do męskiej części jakiegokolwiek panteonu.

Tak samo jak Morpheus gotów był jej deklamować modły do Apollona, które miały zesłać dobre wizje i jego błogosławieństwo, tak ona pośrodku dusznej ciemności nocy gotowa była błagać Melinoe, by oszczędziła ją tym razem. Był to jeden z jej nielicznych przejawów religijności, ten najbardziej prymitywny i rozpaczliwy, bo kiedy święte teksty znajdowały się na jej ustach w obecności duchów, były zwyczajnie puste. Klepała formułki licząc, że nie zadziała tutaj jej własna wiara, a raczej esencja życia, która kryła się w duchach.

Trochę śmieszne wydawało jej się, że kiedy Louvain ją krzywdził, w głowie miała modlitwę skierowaną do swojego własnego boga. Tego, którego sama stawiała ponad wszystkimi, a jednocześnie był on najgorszym sortem, od którego mogła prosić pomocy, bo przecież robiła to wszystko przez niego. Dla niego? Składała na ołtarzu upokorzenia samą siebie, licząc na to, że zdoła zwrócić jego uwagę w sposób, którego oczekiwała, ale to nigdy nie następowała. A mimo tego godziła się na podobne traktowanie, licząc na to, że kiedyś się jej to opłaci. Że przez własną głupotę nie skończy jako puste naczynie, spragnione czułości do tego stopnia, że przyjmie najgorszy jej sort bez najmniejszego oporu i walki.

Pomyśl, że to sen. Wznosiła swoje modły, jednocześnie patrząc w oczy Louvainowi, będąc świadomą do szpiku kości, że powtarzania dla znieczulenia słowa były dokładnie tym, czym obdarzała duchy - pustą formułką, która miała sprawić, że poczuje się lepiej. Że ból będzie znośniejszy, że nie będzie czuła strachu i że wciąż będzie się do Lestrange'a uśmiechać złośliwie, jakby to co jej robił to było w tym momencie zbyt mało.

Czasem myślała, że jej Słońce nie było warte tego, w co się uwikłała i powinna raz na zawsze odwrócić się od swojego bóstwa i wyrzec się go z pełną mocą. Ale kiedy tylko ta myśl pojawiała się w jej głowie, nienawidziła siebie o wiele bardziej, niż potrafiła nienawidzić Louvaina.

Ale mimo tego, jak silne uczucia do bliźniaka Loretty żywiła, nienawiść tę chowała głęboko w sobie. Trzymała ją na specjalne okoliczności, kiedy odrobinę przesuwał granice coraz dalej i dalej, a ona czuła się wyjątkowo bezsilna. Dlatego teraz, kiedy na niego patrzyła, zwyczajnie odgrywała kolejną małą rolę, której teraz od niej oczekiwał, czekając aż sam przerwie milczenie i częstując się zaoferowanym papierosem.
- Szeptuchy? - powtórzyła za nim, unosząc delikatnie brew ku górze, pozwalając mu jednak uporać się z tym co chodziło mu po głowie, zamiast uciekać się do uszczypliwych komentarzy na temat tego, że strasznie dużo myślał, jak na tak proste słowa. - Nie mogłeś powiedzieć wcześniej? Wzięłabym coś w prezencie. Jak na chłopca z manierami od czasu do czasu, to spodziewałam się czegoś lepszego. - strzepnęła popiół na ściółkę, z zainteresowaniem przyglądając się jak na nią opada. - Ale cóż, miejmy nadzieję, że poręczenie wystarczy - uśmiechnęła się do niego krótko, szczerze mając w tym momencie nadzieję, że Szeptucha podsumuje go w jakiś cudny sposób, jak już zada te swoje głupie pytania. - Uprzedzam, że nawet ze mną rozmowa z nią może być trudna. To nie jest najprostsza osoba - zaciągnęła się, przyglądając mu się jeszcze przez chwilę. - Mam nadzieję, że to bliżej to nie w pakiecie z jakimiś maskami. Szkoda by ukrywać taką buzię jak moja.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#6
10.04.2024, 01:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.04.2024, 01:23 przez Louvain Lestrange.)  

Nie mógł wiedzieć dokładnie, co najwyżej snuć domysły o tym jak to jest być Trelawney, w najbardziej Trelawney momentach. Wiedział, że jest to jedynie bardzo subiektywne odczucie. Jednocześnie powątpiewał w istnienie czegoś w rodzaju kolektywnego doświadczenia w obcowaniu z Limbo. Nieważne która; Ambrosia, Effimery, czy nawet Millie, u każdej z nich potrafił zaobserwował coś, czego u pozostałej dwójki nie dostrzegł. Każda obchodziła się z tematem w swój własny, indywidualny sposób. U jednej o wiele bardziej odbijało się to na emocjach, inna z kolei tłumiła to wszystko w sobie po stokroć. To sprawiało, że jeszcze bardziej było to dla Louvaina chaotyczne i w żadnym wypadku nie zamierzał tego kategoryzować. Te wszystkie Limbiary było po prostu ostro pojebane, w ten prosty, lub zupełnie inny sposób. Chyba właśnie dlatego tak bardzo go pociągały.

A przed sobą miał trzepotkę, po której widział dosadnie, że unikała tematu już chyba nawet instynktownie. Zmierzył ją dokładnie wzrokiem, kiedy prawie ot tak rzucił sobie aksjomat na temat Limbo, jakoby miało być tam przeraźliwie zimno. Do tego jeszcze w prawie skromnym stylu oparł całość na własny doświadczeniu. Liczył, że dopyta, zainteresuje się, choćby wbije w niego ciekawski wzrok. Ale ich spojrzenie nie skrzyżowało się, zobaczył jedynie jak przewraca przed nim teatralnie spojrzeniem. Tyle mu wystarczyło, by wiedzieć że zwyczajnie się boi. Że przez przenikający strach przed światem po drugiej stronie unika zbliżenia z tym czymś. W tym miejscu wolałby mieć do dyspozycji silniejszą i bardziej sprawczą wersję Ambrosie. No cóż, widocznie dostał taką Trelawney na jaką zasługiwał.

- Gdyby nie było to trudne, nie zabierałbym Cię ze sobą. - odburknął jakby nieco poirytowany. Z każdą chwilą i z każdym kolejnym zaciągnięciem się dymu tytoniowego, coraz bardziej poważniał. Przestał odpowiadać na wszystkie jej kąśliwości, właściwie uśmiech coraz bardziej schodził mu z twarzy. Zbyt dużo myśli uderzało mu do głowy. Wszystkie wspomnienia z podróży po Limbo, wszystkie obrazy z tamtych momentów przewijały mu się przed oczyma. - Sam nie ogarnę tego, co być może nas tam spotka, więc liczę na Twoją pomoc... - dorzucił już nieco miększym tonem, rzucając niedopałek na ziemię i przygaszając go podeszwą buta. Nie podobało mu się do końca ta konfiguracja, moment w którym jest zmuszony z zwróceniem się o pomoc do swojej zabaweczki. Jednak jeśli wszystko miało się udać tak jak sobie to planował, musiał mieć czyste intencje, bez żadnych przekłamań. Bo nawet jeśli Rosie przeszłaby obojętnie obok jego kłamstwa, to stara Szeptucha przejrzy go na wskroś. W zupełności.

- Jedna maska w tą, czy w tamtą chyba nie sprawiłaby Ci większej różnicy, prawda? Poruszył lekko ustami, na ten jedną złośliwość, choć wciąż nie miał rezonu do zadziornych uśmieszków i spojrzeń. - Chodźmy, nie ma co zwlekać... - dorzucił szybciutko, nie czekając nawet na ripostę. Machnął różdżką przed sobą, by wyczarować światło na jej końcu. Na razie słabe i nieznaczne, po to by chociaż przerzedzić kawałek mgły, która otaczała ich zewsząd. Drugą ręką złapał ją za palce u dłoni, by pociągnąć ją za sobą. Widząc jak wcześniej potyka się o nieruchomy korzeń, wolał nadać im wspólne tempo marszu, niż łapać upadającą McKinnon. Może i była księżniczką, ale zupełnie nie taką, którą wypadałoby mu łapać w ramionach.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#7
10.04.2024, 04:16  ✶  
Może i reagowała na sprawy limbo wycofaniem i brakiem większego zainteresowania, ale nie zamierzała się do tego wprost przed nim przyznawać, ani też chwalić tym, że po nocach nie mogła spać między innymi dlatego, co jej się śniło. Ale jej puste spojrzenie i brak pytań nie były tylko wynikiem tego, jak właściwie podchodziła do samego przekleństwa, którym obdarzyła ją matka, a też do tego z kim rozmawiała. Louvain przez sam fakt bycia sobą nie mógł wykrzesać od niej chociaż iskry autentycznego zaciekawienia, a przecież była w stanie do czegoś takiego, jeśli chodziło limbo. Dostał to od niech chociażby Theon. Różnica jednak była taka, że Traversa zwyczajnie by żałowała, gdyby go to bycie zimnym wykończyło, Lestrange'a natomiast wcale.

Ale jej ciekawość wzbudzało teraz coś innego, a mianowicie to, jak towarzyszący jej mężczyzna powoli się wyciszał. Z każdą kolejną chwilę, w miarę jak trzymany przez niego papieros wypalał się, robił się coraz bardziej poważny. Ona natomiast, zyskiwała na nieco nerwowej nonszalancji.
- Musisz się trochę rozluźnić, wiesz? - zagaiła, drepcząc trochę z nogi na nogę. - Albo raczej przestać wyglądać, jakbyś już tonął, nawet jeśli nawet nie wszedłeś jeszcze do wody dalej jak po kolana - wyraziła swoją opinię nieco protekcjonalnym tonem, ale na jej twarzy pojawił się delikatny, cwaniacki uśmieszek. Dopaliła swojego papierosa i idąc za jego śladem, ciepnęła go w mech i przydeptała obcasem. - Tylko się nie wygłupiaj, błagam. Ani nie groź jej niczym, bo może i wy wszyscy - to jest wszyscy, którzy nie mieli jej w rodzinie, albo nie posiadali podobnego jej daru. - Myślicie że to wariatka, ale założę się, że jeden nieodpowiedni ruch skończy się tym, że w najlepszym razie wylądujemy za drzwiami chatki bez mrugnięcia okiem - pokiwała przy tym głową, jakby chcąc go tylko mocniej zapewnić o swoich słowach.

Pomoc, to brzmiało tak zabawnie, kiedy mówił to, a co dopiero w jej kontekście. Nie uważała się za specjalnego asa, jeśli chodziło o pomoc w ogarnianiu niektórych rzeczy, ale na ten moment wystarczyło jej, że szanowny panicz Lestrange w jej głowie powiedział jej, że jest na tyle głupi że sobie nie poradzi.

Rozważania na temat tego co zrobi, kiedy się rozczaruje uzyskanymi odpowiedziami, postanowiła zostawić sobie na późniejszy termin.

Spojrzała na niego, jakby był trochę niepoważny, bo doprawdy, tak jakby nie słyszał co właśnie mu powiedziała. Wskazała nawet na swoją twarz, teraz trochę wykrzywioną delikatnym zniesmaczeniem.
- Wszystkie moje maski, wykorzystują to co mi mama przy narodzinach dała. Twoja by to tylko brzydko zasłaniała - brzmiało to głupiutko, ale szczerze to nie rozumiała tych głupich przebieranek, które odprawiali jemu podobni. No bo serio, odrobinę chociaż odwagi, a przynajmniej miała zamiar zarzucać to jemu i absolutnie nikomu, kto był bliski jej sercu i bawił się w takie akcje.

- Tak za rękę? - parsknęła, spoglądając na ich złączone dłonie, kiedy pociągnął ją za sobą. - Może w ogóle weź mnie na ręce, wtedy na pewno dotrzemy do chatki cali i zdrowi - w jej głosie dało się wyłapać przewrotną kpinę. Szybko też, zamiast podążać za nim pół kroku z tyłu, tak jak kiedy tylko ruszyli, zrównała się z nim krokiem. - Tu w lewo, tak myślę - pociągnęła go we wskazaną przez siebie stronę. Ścieżki prowadzące do chatki Szeptuchy mieszały się i próbowały zgubić odwiedzających, ale o tyle o ile łatwo było im to zrobić z całkiem przypadkowymi osobami, tak ci który już kiedyś tu byli, mieli większe szanse. A właśnie taką osobą była Rosie.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#8
15.04.2024, 01:43  ✶  

Może właśnie od tego był. Od spełniania marzeń sennych Ambrosie, szczególnie wtedy kiedy zadręczały ją nocne koszmary. Czasami rozmyślał, czy i jak wyglądałaby ich znajomość, gdyby nie te ich "rodzinne perypetie". Czy gdyby nie istniał ten pryzmat w postaci sennego szmaciarza, który zaburzał całe światło rzucane w na ich postacie, dane byłoby im stworzyć zwyczajną relację? Taką pozbawioną chaotycznej energii i niskich pobudek. Z drugiej strony, on sam dodawał wystarczająco dużo od siebie, by Rosie nienawidziła go bardziej za to jakim był, niżeli że był bratem tej z którą musiała dzielić swojego faceta. Ale być może gdyby nie istniał ten Lowar, nie musiałby piętnować ich znajomości przemocą i łzami.

- Nie jestem spięty, tylko skupiony. - odrzucił delikatnie poirytowany. Były rzeczy którymi się nie przejmował, były rzeczy które omijały jego uwagę ruchem funkcji, ale istniały też sprawy które przejmowały go dobitnie. Limbo i bycie Zimnym były dokładnie jedną z tych nielicznych spraw, wobec których zachowywał trwogę. Domyślał się, że miał tylko jedną szansę na podejście do Szeptuchy. Dobrze też wiedział, że nie należała do najstabilniejszych, wobec czego nie mógł przewidzieć wszystkiego co się wydarzy. Zbyt dużo zmiennych, niepewnych by móc ułożyć jakikolwiek plan działania. Do tego tak wiele ryzykował. Co jeśli właśnie wchodził w samo gniazdo szerszeni i jeśli nie stara szamanka, to Ambrozji powinien się obawiać? Nie chciał jej zawczasu uzbrajać w tak niebezpieczną wiedzę, przytaczając całą historię o Limbo, chociaż dzisiejszego dnia i tak pewnie dowie się więcej o Louvainie, niż powinna.

- Promyczku... - zaczął od nowa, zwracając się do blond dziewczyny protekcjonalnym tonem. - To co dla Ciebie jest sufitem, dla mnie wycieraczką. Byłem w tym o wiele głębiej, niż Ty kiedykolwiek miałaś szansę. - dorzucił w końcu. I nawet nie musiał naciągać prawdy. Nie twierdził, że mimowolne, nawiedzające ją manifestacje Limbo nie były niczym groźnym, ale on z tymi mocami miał przyjemność sprawdzić się twarzą w twarz. Nie tylko kiedy walczył z bestiami chroniącymi Limbo przed intruzami z zewnątrz, ale też kiedy oklumencją ocalił swój umysł przed klątwą która przytrafiła się Theonowi i Willhelmowi. Już raz poradził sobie z Limbo, więc zrobi to i drugi, jeśli była potrzeba.

- Dobrze wiem jak mam się zachować, nie potrzebuję teraz lekcji pani guwernantko. - odburknął, przewracając oczami i uśmiechając się zadziornie pod nosem. Uznał nawet za zabawne te wszystkie jej trywialne instrukcje. Miał wystarczająco instynktu samozachowawczego by wiedzieć, że nie powinien zachowywać się w stosunku do Pani Szpetuchy tak jak pozwalał sobie zachowywać wobec McKinnon. Szczególnie, że miał zbyt wiele czasu dla kolejnej kochanki.

- Tą maskę, która zasłania Twój żal do siebie za miłość do ćpuna też masz od matki? - warknął bez namysłu. Westchnął od razu ciężko, bo rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien teraz bodźcować w ten sposób Rosie. Nie wtedy kiedy zwracał się do niej o pomoc i kiedy tak dużo zależało teraz od jej nastawienia do niego. Nie żeby zwykle miała owe szczególnie pozytywne, ale takie w którym chociaż faktycznie pomoże mu porozumieć się z czarownicą z lasu, najprawdopodobniej obłąkaną, w zupełności mu wystarczy. Wyrwało mu się, albo agresja była wpisana w ich znajomość głębiej, niż mu się wydawało.

Zignorował jej teksty o trzymaniu się za rękę, tylko pociągnął ją mocniej za sobą, by dotrzymała mu kroku i zrównała się z nim. Las wisielców mamił zmysły i dobrze o tym wiedział, więc musieli się trzymać blisko. Magia iluzji i ta która mieszała w myślach odwiedzających ten las najpewniej tylko się nasilała w pobliżu chatki. - Ufam Ci...- rzucił półszeptem jakby nie do końca chciał by to wybrzmiało. Ani trochę jej nie ufał, ale w tej sytuacji był do tego zmuszony. Z drugiej też strony chciał by potraktowała to na poważnie, jak pewnego rodzaju przestrogę. Bardzo nie lubił kiedy ludzie z bliskiego otoczenia nadużywali jego zaufania. Nie mogą się już nawet wycofać z tego durnego planu, po prostu prowadził ich w kierunku wyznaczonym przez Kościaną Księżniczkę. Oby tylko nie zaczął tego szybko żałować.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#9
23.04.2024, 04:05  ✶  
Bawiło ją w jakiś niewypowiedziany sposób to, jak Louvain się zachowywał. Może zwyczajnie miło było zobaczyć go w sytuacji, w której tracił trochę rezon i nie czuł się już aż tak pewny siebie. Była w tym jakaś satysfakcja, że musiał przynajmniej częściowo polegać na niej w momencie, kiedy absolutnie chciał tego zrobić i pozwolenie sobie na taką chwilę słabości było zwyczajnie lekkomyślne. Ale jaki miał wybór? Gdyby mogła, to pewnie ze złośliwością wytknęłaby mu, że czas na poważne decyzje mu się skończył, kiedy postanowił iść za swoim szanownym Czarnym Panem do limbo - miejsca, które absolutnie nie było przeznaczone dla żywych, a mimo tego zastraszająca wręcz ilość ludzi trafiła do niego podczas Beltane. Teraz mógł tylko próbować nieudolnie lawirować między opcjami i pomysłami, z których pewnie tylko garstka wydawała się sensowna.

Nie wiedziała czy był aż taki głupi, czy zdesperowany, a może powodowała nim jakaś trzecia, ukryta dla niej rzecz, która sprawiła że postanowił tak zwyczajnie się jej wystawić. Nie sądziła, by ich spotkanie przed paroma dniami jakkolwiek upewniło Louvaina w tym, że przy odpowiedniej okazji nie spróbuje zrobić czegoś głupiego, ale teraz zgłoszenie go na brygadę, wydawało się nieodpowiednie. Zgrzytało z ogólnym planem, którego nawet nie potrafiła sobie w głowie odpowiednio rozrysować, bo nigdy nie była w stanie nabrać do rzeczy odpowiedniej perspektywy, by myśleć długofalowo. Zawsze miała teraz intuicję.

A ta teraz walczyła z rozdrażnieniem, kiedy znowu nazwał ją Promyczkiem, na co wywróciła oczami.

Wątpiła w niego, oczywiście. Była absolutnie przekonana, że fakt iż udało mu się wyjść cało i zdrowo z przygody w Limbo, było przede wszystkim kwestią szczęścia, a nie jego umiejętności. Nie zmieniało to jednak tego, że dla niej był to jednorazowy popis i jeśli zapragnie mu się znowu przedzierać przez zasłonę między życiem a śmiercią, to już nigdy nie wróci.

Chociaż to nie tak, że akurat dla niej byłby to jakiś problem.

- Guwernantko? - zacmokała rozbawiona. - Jak chcesz to możemy przetransmutować potem coś w linijkę i cię nią uderzę po rękach za złe zachowanie. Czy po czymkolwiek byś tam chciał - rzuciła złośliwie. Ale miała nadzieję, że faktycznie posiadał na tyle samokontroli, żeby nie chlapnąć niczego niewłaściwego.
- Nie starasz się - rzuciła wręcz karcącym tonem. - Tego, że go kocham, nie żałowałam akurat nigdy. Nie ważne co zrobił - uśmiechnęła się do niego, trochę zadziornie. Teraz, kiedy te akurat karty były między nimi odkryte, wcześniejsza ostrożność co do jej własnych uczuć gdzieś się zapodziała. Ale Rosie zawsze była bezwstydna, jeśli chodziło o swoją miłość do Alexandra. Kochała go całą sobą i do żywego, a Louvain musiałby jej chyba przeorać całą głowę wzdłuż i wszerz, żeby wyłuskać z tego coś czym mógł ją obrazić.

- Urocze... - wyszeptała mu w odpowiedzi, na moment odwracając spojrzenie od ścieżki i wpatrując się w jego oczy. Nie musiał jej w ten sposób oszukiwać, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że akurat zaufanie było ostatnią rzeczą, której można było się między nimi spodziewać. Między ich ciasno splecionym gniewem i jakąś wypaczoną fascynacją, nie było miejsca na tego typu sentymenty. Ale może musiał w tym momencie trochę pooszukiwać sam siebie, to by akurat była w stanie zrozumieć.

Pociągnęła go ścieżką w kierunku chatki, zdając się na zwykłą intuicję i wspomnienia matki, która prowadziła ją tutaj wcześniej na spotkanie z Szeptuchą, a kiedy wreszcie stanęli przed drzwiami chaty, spojrzała na Lestrange'a ostatni raz, jakby chcąc upewnić się że jest gotowy. A potem zapukała do drzwi.


she was a gentle
sort of horror
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#10
24.04.2024, 20:58  ✶  
Ambrosia próbowała pociągnąć Louvaina ścieżką ku chatce, w której mieszkała Szeptucha. Szybko się jednak okazało, że nie był on mile widzianym gościem w tej części lasu. Im bardziej zbliżali się ku niewielkiemu, utkanemu z konarów przejściu, tym gwałtowniej reagowała otaczająca ich przyroda. Rośliny drgały, jak poruszane niewidzialnych wiatrem, drzewa szumiały złowrogo, wreszcie gałęzie wpełzły między nich, dokładnie w momencie, w którym obydwoje próbowali przekroczyć bramę, siłą oddzielając Louvaina od Ambrosii.
Magia tego miejsca okazała się przyjazna tylko wobec dziewczyny, w której żyłach płynęła krew Trelawneyów. Ona mogła podejść do drzwi, mogła pukać do nich i liczyć na przyjęcie. On nie miał tu wstępu.
Myślałaś, że zechcę go u siebie? – Ambrosii wydawało się, że usłyszała szept Szeptuchy w swoich uszach. Ale może to był tylko wiatr? Lub jej własne myśli spowodowane tym, jak gwałtownie zareagowała przyroda?
Drzwi uchyliły się nieco i stanęła w nich Szeptucha.
- Nie walcz z korzeniami, inaczej zabraknie ci powietrza – powiedziała na powitanie. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, co wydarzyło się przed paroma chwilami, nijak nie dała tego po sobie poznać. – Też szukasz odpowiedzi, które nie są przygotowane dla ciebie, córko Felicity.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Dora Crawford (302), Norvel Twonk (1069), Louvain Lestrange (4476), Ambrosia McKinnon (4562)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa