17.06.2024, 20:44 ✶
Palący gorąc. Piekąca żółć. Gęsty błękit. Lepka zieleń. Kwaśny pomarańcz.
Wilgotny rytm uderzających o mozaikę kafelek kropli wody przeistoczył się wygrywaną powoli nostalgię. Klawisze fortepianu srebrzyły się w tafli odbijającego blask kości słoniowej jeziora. Ciemność pochłonęła jasne odcienie, pozostawiając na widoku jedynie słabo migający punkt na horyzoncie. Oleander wykonał krok do przodu, ale nie znalazł podłoża pod stopami. Jasna, migająca coraz agresywniej kropka zniknęła nagle. Pochłonęła go ciemność, lęk przemienił otoczenie w ciemny granat linii nieba spotykającej się u podnóża oczu z sypkością pustyni. Żółć, wraz ze zmianą rytmu wygrywanych dźwięków przeistoczyła krajobraz w elegię.
Zaparł się rękoma, panicznie szukając podpory. Nie znalazł nic prócz nieprzyjemnie szorstkiego szkła, drobinki wbiły mu się w ręce, gdy teraz już walc fortepianowych dźwięków zmaterializował przed nim tańczącą pare. Skruszone szkło okazało się lepkie od słodkiego drinka, którym oblał swoją nową koszule. Kojące nuty wygrywane przez pianistę zwróconego tyłem do całej sali gości, zakłócało agresywne trajkotanie Pani Crouch. Oleander nie był w stanie rozpoznać słów i z każdą sekundą irytował się coraz bardziej, bo nie miał możliwości zirytowanej matce odpowiedzieć, aby w końcu zajęła się czymś produktywnym - zdradzaniem ojca, a nie nagminnym pouczaniem syna. Posadzka odbijała światło od kryształów żyrandolu, a te rzucały swe przejęte od świec promienie na dłonie Oleandra ukazując błękit spływającej krwi. Matka nie przestawała mówić, a jedyna tańcząca para przyspieszyła kroku odbijając od rytmu wygrywanego walca i stawiając kroki podług języka Pani Crouch.
Nie dał rady.
Odwrócił się od sali tyłem, zobaczył przed sobą klawisze fortepianu, zwymiotował na kość słoniową czując piekący ból w przełyku.
Świat utonął w zieleni, aby urodzić się na nowo.
Sukienka obracającej się, wykonanej z porcelany baleriny utonęła w turkusie. Słona lepkość uderzających o mokry piasek fal przypominał jedyne o odległości jaka ich dzieliła.
Uciekł do Maroka, aby utonąć w intensywności, przyjemności, gorącu - przyprawach, kolorach, muzyce. I tak pamiętał. Nie mógł przybić do wybrzeża ciszy absolutnej, bo nie istniało - rytm za którym podążała melodia wygrywało jego serce.
Odwrócił się gwałtownie czując czyjś wzrok na swoim spoconym karku. Mógłby przysiąc, że sekundę temu nie miał nic na sobie, a teraz zarzucona nań została biel prześcieradła. Albo szaty? Nie był pewien, ale odsłonięte ramiona marzły nagle w angielskiej mżawce.
Odwrócił się gwałtownie, jakby zapominając chwilowo o nudnościach obrotów walca, żółci wymiocin.
- Desmond? - zapytał.
Nie był pewien tonu, jakim imię wybrzmiało. Lęk, niechęć, pragnienie, tęsknota, niepewność - wszystko zmieszało się ze sobą pod akord melodii organów. Dźwięki były długie, samotne i odbijały się echem od wielokolorowych witraży pomieszczenia, powracając do ucha.
Wilgotny rytm uderzających o mozaikę kafelek kropli wody przeistoczył się wygrywaną powoli nostalgię. Klawisze fortepianu srebrzyły się w tafli odbijającego blask kości słoniowej jeziora. Ciemność pochłonęła jasne odcienie, pozostawiając na widoku jedynie słabo migający punkt na horyzoncie. Oleander wykonał krok do przodu, ale nie znalazł podłoża pod stopami. Jasna, migająca coraz agresywniej kropka zniknęła nagle. Pochłonęła go ciemność, lęk przemienił otoczenie w ciemny granat linii nieba spotykającej się u podnóża oczu z sypkością pustyni. Żółć, wraz ze zmianą rytmu wygrywanych dźwięków przeistoczyła krajobraz w elegię.
Zaparł się rękoma, panicznie szukając podpory. Nie znalazł nic prócz nieprzyjemnie szorstkiego szkła, drobinki wbiły mu się w ręce, gdy teraz już walc fortepianowych dźwięków zmaterializował przed nim tańczącą pare. Skruszone szkło okazało się lepkie od słodkiego drinka, którym oblał swoją nową koszule. Kojące nuty wygrywane przez pianistę zwróconego tyłem do całej sali gości, zakłócało agresywne trajkotanie Pani Crouch. Oleander nie był w stanie rozpoznać słów i z każdą sekundą irytował się coraz bardziej, bo nie miał możliwości zirytowanej matce odpowiedzieć, aby w końcu zajęła się czymś produktywnym - zdradzaniem ojca, a nie nagminnym pouczaniem syna. Posadzka odbijała światło od kryształów żyrandolu, a te rzucały swe przejęte od świec promienie na dłonie Oleandra ukazując błękit spływającej krwi. Matka nie przestawała mówić, a jedyna tańcząca para przyspieszyła kroku odbijając od rytmu wygrywanego walca i stawiając kroki podług języka Pani Crouch.
Nie dał rady.
Odwrócił się od sali tyłem, zobaczył przed sobą klawisze fortepianu, zwymiotował na kość słoniową czując piekący ból w przełyku.
Świat utonął w zieleni, aby urodzić się na nowo.
Sukienka obracającej się, wykonanej z porcelany baleriny utonęła w turkusie. Słona lepkość uderzających o mokry piasek fal przypominał jedyne o odległości jaka ich dzieliła.
Uciekł do Maroka, aby utonąć w intensywności, przyjemności, gorącu - przyprawach, kolorach, muzyce. I tak pamiętał. Nie mógł przybić do wybrzeża ciszy absolutnej, bo nie istniało - rytm za którym podążała melodia wygrywało jego serce.
Odwrócił się gwałtownie czując czyjś wzrok na swoim spoconym karku. Mógłby przysiąc, że sekundę temu nie miał nic na sobie, a teraz zarzucona nań została biel prześcieradła. Albo szaty? Nie był pewien, ale odsłonięte ramiona marzły nagle w angielskiej mżawce.
Odwrócił się gwałtownie, jakby zapominając chwilowo o nudnościach obrotów walca, żółci wymiocin.
- Desmond? - zapytał.
Nie był pewien tonu, jakim imię wybrzmiało. Lęk, niechęć, pragnienie, tęsknota, niepewność - wszystko zmieszało się ze sobą pod akord melodii organów. Dźwięki były długie, samotne i odbijały się echem od wielokolorowych witraży pomieszczenia, powracając do ucha.
“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦