• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[listopad 1970] Our doomsday is calling | Lorien & Woody

[listopad 1970] Our doomsday is calling | Lorien & Woody
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#1
07.07.2024, 09:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 16:34 przez Lorien Mulciber.)  
25.11.1970 | Rejwach
Nie było nic dziwnego w tym, że przeróżne ptaszyska szukały bezpiecznego schronienia w dziurawych stropach barów Nokturnu lub wpadały zagubione przez szpary miotając się w panice. Wyjątkowo niemądre stworzonka, jakby kto pytał, zważywszy na fakt ile czarodziejskich przepisów na potrawki rozpoczynało się słowami "wypatrosz świeżo zabitego gołąbka..."

Jeśli tego listopadowego wieczoru trafił się w Rejwachu jakikolwiek pijaczyna-ornitolog, mógł zaobserwować ciekawe zjawisko. Otóż przez komin do pubu wleciał drobny czarny ptak. Wilgowron – stwierdziłyby co bardziej obeznane głowy, wskazując na mieniące się odcieniami błękitu i kobaltu skrzydła. Ptak początkowo przysiadł na oparciu jeden z kanap. Podskoczył parokrotnie, wydając z siebie wręcz płaczliwy dźwięk. Kiedy jednak to nie ściągnęło na niego wystarczającej uwagi zajętego za barem Tarapaulin’a, ptak ewidentnie zmienił taktykę. Przeleciał nad ladą, wręcz zahaczając skrzydłem o szanownego pana gospodarza i zajął strategiczne miejsce na wystawce z alkoholami.
Paskuda doskonale wiedziała co robi, popychając główką zdawałoby się ciężką butelkę jakiegoś whisky.
Bardziej złośliwy kot niż głupi ptak.
Szkło trzasnęło o podłogę, wilgowron potrząsnął skrzydłami, odczekał moment i jak gdyby nigdy nic poleciał na zaplecze. Ach, te ptaki, prawda? Niemądre i impulsywne.

- * -

- Ugh.- Lorien chodziła nerwowo po zapleczu, otrzepując się z popiołu, którym była umorusana od czubka głowy po rąbek długiej (niegdyś zapewne ciemnozielonej, aktualnie szarawej) szaty. Próbowała przy okazji ogarnąć dość rozczochrane włosy, chociaż na brudne policzki i sadzę na nosie zdawała się nie zwracać uwagi. W myśl zasady – „od odrobiny popiołu nikt jeszcze nie umarł”. Wyglądała na zmęczoną, niewyspaną, może nawet poddenerwowaną. Ale czy można było jej się dziwić? Londyn huczał od plotek, Ministerstwo zostało postawione w stan gotowości, a Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów odchodził od zmysłów przyjmując kolejne bardziej i mniej potwierdzalne zgłoszenia. Tonęła w papierologii, a przy tym…. Zdawało się, że mieli związane ręce.
Kurwa, byli Ministerstwem Magii, a jakiś pierwszy lepszy domorosły Lord miał robić co mu się żywnie podobało? Poglądy poglądami, to czy mówił z sensem nie miało znaczenia – kpił z nich jakby byli cyrkiem Bell’ów, a nie instytucją która od wieków trzymała porządek. A tymczasem można było odnieść wrażenie, że Jenkins grubi się w swoich własnych obowiązkach i boi się rozpocząć tego co nieuniknione. Wojna czarodziejów wisiała w powietrzu.
Przypadek Grindelwalda naprawdę niczego ich nie nauczył.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#2
19.07.2024, 14:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.07.2024, 20:20 przez Woody Tarpaulin.)  
Lorien miała szczęście: Rejwach nie oferował jeszcze usług restauratorskich, więc Woody na pewno nie wyłapałby zbłąkanego ptaszka na gulasz czy do nadziewania.
Wieczór w barze toczył się swoim zwykłym rytmem. Przy stolikach wrzały rozmowy, klienci wstawali od nich i szli do baru z każdą kolejką coraz chwiejniejszym krokiem, a Woody chętnie im dolewał. Bujał się za kontuarem w rytm muzyki w pozornie wyśmienitym humorze, choć zdradzał swoim nieobecnym spojrzeniem niecodzienne zamyślenie.
Było w tym wnętrzu na swój sposób przytulnie. Ogień trzaskał w kominku, szumiały rozmowy, nagromadzenie ludzkich ciał pomagało ogrzać lokal, który wypełniały nostalgiczne jazzowe nuty. Krótko mówiąc: pub piękny, tylko ludzie nieco nieokrzesane kurwy. Ale nie przeszkadzało to aż tak Woody’emu, sporo stałych bywalców darzył mimo wszystko większą lub mniejszą sympatią.
Gdy pojawił się ptaszek, zamierzał wychodzić akurat zza lady do ściany portretów. Klient wdał się tam w awanturę z jedną z najbardziej zrzędliwych postaci na obrazach. Zmarły przeszło sto dwadzieścia lat temu właściciel Rejwachu sztorcował pijusa za niszczenie parkietu: naniósł błota i syfu więcej niż norma przewiduje. Zupełny brak wyobraźni, ogłady i umiejętności używania wycieraczek do butów.
Nim jednak Woody postąpił krok, coś smagnęło jego kapelusz, a sekundy później pod jego nogami trzasnęło szkło. Uniósł wzrok na ptaszka.
— Ty pierdolony…!

* * *

— Następnym razem możesz zapowiedzieć się listownie. — Nie był zły o tę flaszkę, wszelka irytacja uleciała z niego, gdy zobaczył umorusaną kobietę. Zapewne zjawiającą się w nie byle jakiej sprawie, skoro zadała sobie taki trud. Mimo to w jego słowach krył się delikatny przekąs. — Na piętrze mam prywatny kominek, zabezpieczony. Daj znać, to napalę wcześniej i wpadniesz w cywilizowany sposób.
Odkręcił kran i zamoczył pod wodą czysty, beżowy ręczniczek, po czym zaoferował go Crouch. Zaplecze, na którym się znajdowali, było starą kuchnią, używaną już wyłącznie dla celów prywatnych właściciela. Oprócz tego, że odgrzewał sobie w niej zupy, traktował pomieszczenie po części jak składzik. W rogu stał zaczarowany mop, część odgrodzona była stosem kartonów z podręcznym asortymentem, na jednym z palenisk zaś stał kociołek, znad którego rozchodził się aromatyczny zapach grzańca.
Korzystając z okazji, Woody podszedł do niego i wybrał gorącego wina chochlą do dwóch kubeczków.
— Więc co cię do mnie sprowadza, ptaszyno? — zapytał, podsuwając Crouch kubek i wolne kuchenne krzesło. Rozsiadł się swobodnie na drugim z nich i wbił w czarownicę wyczekujące spojrzenie spod ronda kowbojskiego kapelusza. Dawno sobie odpuścił oficjalne szaty. Ubrany był prosto: w gruby wełniany sweter i ciemne spodnie.


piw0 to moje paliwo
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#3
21.07.2024, 10:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 16:33 przez Lorien Mulciber.)  
Zatrzymała się w połowie swojej wydeptanej ścieżki, gdy Longbottom nareszcie postanowił do niej dołączyć. Nawet podniosła głowę, żeby go wysłuchać, nie przerywając jednak nerwowego skubania skórek przy paznokciach.
- Nie ufam sowom.- Przyznała, wracając do kręcenia się po zapleczu jakby pomagało jej to myśleć. Przyjęła wdzięcznie mokry ręcznik, żeby choć trochę otrzeć się z sadzy.- Normalne środki komunikacji są aktualnie… nieco zbyt ryzykowne. Tak przynajmniej mam pewność, że mnie nie wyśledzą.- Odpowiedziała tylko, całkiem żwawo pocierając twarz, jakoś nieszczególnie przejmując się rozmazanym makijażem i tym, że bardziej przypomina małą pandę niż poważną czarownicę. Parę piór spadło na podłogę, gdy potrząsnęła głową. - Od tygodnia nałożyli kontrolę na większość kominków w Ministerstwie, a nie mogę narazić rodziców i podłączyć się w domu. To Nokturn. Mogą coś zwietrzyć i zacząć zadawać niewygodne pytania.- Kim byli ci tajemniczy “oni” Lorien już nie doprecyzowała.
W Ministerstwie było mnóstwo szczurów.

Przysiadła na krześle, ale nie sięgnęła jeszcze po kubek z grzańcem. Najwyraźniej najpierw musiała zebrać jakąkolwiek sensowną myśl.
- Widziałeś co wypisują o tym całym Lordzie?- Zapytała, ale od razu prychnęła nad swoim głupim pytaniem.- Oczywiście, że widziałeś. Prorok uczepił się tematu jak jakieś pijawki. Nie dalej jak wczoraj zaczęli straszyć wojną. Wojną, rozumiesz?!
Nie wyglądała jakby ją ta sprawa przerażała. Jakby na myśl o zbierającym się gdzieś zagrożeniu i bezimiennej armii nie czuła nic poza irytacją i zmęczeniem. Lord Voldemort godził w interesy Ministerstwa Magii, a to wystarczyło, by Lorien odsunęła na bok prywatne przekonania. To czy się z intencjami czarnoksiężników zgadzała, czy była im kompletnie przeciwna,traciło na znaczeniu, gdy zagrożona była integralna struktura jej Departamentu.
- Clem… Woody.- Poprawiła się szybko. Imię objęte tabu, zwłaszcza w tak niesprzyjającym środowisku jakim był Nokturn.- Ministerstwo jest w rozsypce.- Przyznała, a sądząc po jej minie wyznanie to nie przeszło czarownicy wcale gładko przez gardło.- Ludzie oskarżają się nawzajem, jedni wyciągają na drugich kolejne brudy. Ostatni raz widziałam taki burdel jak wybrali Nobby’ego na Ministra Magii.- Westchnęła cicho.
Objęła skostniałymi palcami kubek z grzańcem, próbując choć trochę się zagrzać.
- Nie chcę, żebyś to opacznie zrozumiał Woody, ale… Ja muszę wiedzieć gdzie leży twoja lojalność.
Nokturn zmieniał ludzi. A w czasie wojny wszystkie bolączki i zabutelkowane emocje miały nareszcie szansę ulecieć. Ministerstwo nigdy nie było wobec Longbottoma do końca w porządku. Nawet jeśli całą sprawę zamieciono pod dywan i udało się wszystko zatuszować, nadal nie powinien był dostać wilczego biletu. Nieświadomie rozejrzała się po zapleczu, jakby widziała je po raz pierwszy. Marnował się tutaj.
Wygnaniec i odrzutek.
Czy podejrzewała go o współpracę z tymi całymi ekstremistami? Nie. Ale najwyraźniej potrzebowała choć namiastkę pewności, że choć jedno z nich będzie w stanie cokolwiek zdziałać.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#4
29.07.2024, 20:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.07.2024, 20:19 przez Woody Tarpaulin.)  
Należało przyznać Lorien rację w tym, że nie istniało w świetle ostatnich wydarzeń coś takiego, jak zbyt wiele ostrożności. Szanse na to, że ktoś przechwytuje sowy i czyta korespondencję niektórych czarodziejów były niewielkie, ale niezerowe. Crouch niedysponująca w tych okolicznościach zaufanym kominkiem rzeczywiście mogła mieć problemy z komunikacją i poruszaniem się nieoficjalnymi ścieżkami. Jeśli trudności, o których mówiła, były prawdą, uprawdopodobniała się również teoria, że znalazła się tu z własnej inicjatywy, nie na czyjeś polecenie.
Woody nie ufał czarownicy bezwarunkowo. Była z Crouchów — same te więzi zapalały jaskrawą lampkę ostrzegawczą. Nie musieli jednak wymieniać bransoletek wieczystej przyjaźni, aby znajdować obszary, na których się dogadywali. Od czasu opuszczenia Ministerstwa Tarp bardzo uważnie balansował wszystkie swoje znajomości. Kroczył nieustannie po cienkim lodzie, więc pieczołowicie dobierał osoby, z którymi się układał, odmierzał skrupulatnie to, co kto o nim wiedział. Szeroka siatka kontaktów w wielu światach była jego najmocniejszą stroną, a jednocześnie największą słabością: jeden fałszywy ruch i wszystko runie, a ruiny tych układów usypią jego grobowiec.
Lorien Crouch i detektywa Longbottoma połączyła pogarda dla przestępców: tych najokrutniejszych zwyrodnialców, którzy zasługiwali na najsurowsze kary.
— Straszyli wojną, bo może do niej dojść. — Rozłożył ręce. Na razie nie zdradzał zaangażowania wykraczającego poza uprzejme zainteresowanie. Chciał najpierw wybadać kobietę, dowiedzieć się, co sama myśli i z czym do niego przychodzi. Oboje nie byli do końca pewni, czego się po sobie spodziewać.
Jej narzekania na ministerialny chaos na pozór nieszczególnie go poruszyły. Nie leżała mu wcale na sercu integralna struktura departamentu, a już szczególnie departamentu przestrzegania prawa. W zasadzie w imię zemsty chętnie patrzyłby, jak departament obraca się w pył. Były jednak dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze: nie uważał, aby Ministerstwo miało się rozpaść. Co to to nie. Woody był gotów majątek postawić na to, że o wiele bardziej w smak byłoby Voldemortowi je przejąć i podporządkować sobie niż wyburzyć. Po drugie: cóż, Longbottom był nieco zbyt stary i ze zbyt porządnej rodziny, aby uwierzyć w anarchię i wywiesić czarno-czerwoną banderę. Boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że społeczeństwo — niezależnie od tego, czy magiczne, czy mogolskie — potrzebuje organu, który będzie dbał o porządek. Obecne struktury może i mu się nie podobały, ale to, co miało nadejść, było jeszcze gorsze.
— Rzekłbym, że to świetne, kurwa, wieści. — Ułożył podbródek na dłoni wspartej łokciem o blat i uniósł wyczekująco brwi. — Nie bądź taka, nie szczędź szczegółów. Chcę słuchać, jak te ministerialne kutasy rzucają się sobie do gardeł.
Nie przystawała zapewne rozsądnemu człowiekowi niepowaga w obliczu podobnych katastrof, ale czyż powinien się tym przejmować? Nie był już funkcjonariuszem zbrodniczego reżimu. Z szacunku do Lorien zdjął jednak po chwili kapelusz i przestał pajacować. Ścisnął między dwoma palcami nasadę nosa i również westchnął. Prześladował go w ostatnich tygodniach ten temat i Crouch nie była bynajmniej pierwszą osobą, która go z nim poruszyła. W przeciwieństwie do Brenny, wobec tej czarownicy nie mógł być w stu procentach szczery.
— Moja lojalność to ten biznes. — Powiódł ręką dookoła. — Gram po swojej stronie, ale mogę ci zaręczyć, nie wynajmę tej lojalności ani żadnemu Czarnemu Panu, ani jego poplecznikom. Mam swój honor.


piw0 to moje paliwo
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#5
21.08.2024, 11:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 16:33 przez Lorien Mulciber.)  
Wojna to było mocne słowo.
Chwytliwy slogan dla spragnionych krwi gryzipiórków, którzy uchwycili się swojej nowej medialnej zabawki jak kolejnego trendu. Tylko tym razem ten trend wydawał się nie mijać. Coś co kiedyś uznano by za głupią sprzeczkę dwóch opijusów w barze - dziś rozrastało się do rangi pojedynku o magirasizm, doszukiwano się powiązań i koneksji. Marnowano czas na rozdrapywanie głupich utarczek i tłumaczenie, że nie “ten typ nie zapierdolił tego drugiego, bo mu jakiś Lord kazał - zapierdolił go bo tamten uznał, że się poczęstuje jego żoną. I tyle. Żadnej mugolakofobicznej ideologii, bo szanowni państwo - szlamy też potrafią być chujami.”, kiedy poważne sprawy ciągnęły się latami.
- Nie jest pierwszy ani jakoś szczególnie w poglądach wyjątkowy.- Stwierdziła ostro. Czym ten niby czarnoksiężnik różnił się od wszystkich innych? Nie potrafiła tego określić i nie zamierzała ukrywać tego co sądzi o wszystkich, którzy “odpowiedzą na wezwanie”. Owieczki prowadzone na rzeź przez kolejnego furiata, powtarzającego utarte magirasistowskie frazesy.
Może gdyby była tylko sfrustrowaną kobieciną, która ma niewiele do gadania, z oburzeniem tupnęłaby gniewnie nóżką i powiedziała zapłakana: “Ale tak nie można! Nie można łamać prawa. Musi być ład i sprawiedliwość.”

Ale panienka Crouch latami wyjątkowo wiernej i oddanej pracy zasłużyła na swój piękny tytuł kurwy bez serca z Wizengamotu.
- … Chcę słuchać, jak te ministerialne kutasy rzucają się sobie do gardeł.
Zmarszczyła brwi, starając się nie parsknąć w złości, że na razie to jej gardło jej najbardziej zagrożone przez te pieprzone ministerialne kutasy. Ale to nie był czas i miejsce na tak złe żarty.
Już nawet otworzyła usta, aby żachnąć się z oburzeniem. Stwierdzić coś w stylu “przestań! Nie wszyscy są u nas tacy źli!”, tylko, że... Gdyby ją postawiono przed wyborem - dać się rozszarpać mantrykorze czy dać się schwytać skorumpowanym służbom - wybrałaby mantrykorę bez sekundy zastanowienia.
Najgorsze co to stworzenie mogło ci zrobić, to cię po prostu zabić.
Więc zamiast się kłócić, upiła wina mamrocząc coś mało zrozumiałego pod nosem.

Co do jednego, Woody miał świętą rację. Byłby głupi, gdyby jej w pełni zaufał. Sama by go o to ofuknęła i nakazała na przyszłość poprawę. Może dorzuciła w ramach rozgrzeszenia kilka wieczorów czuwania dla Matki, żeby Woody’ego natchnęła mądrością i rozumem. W dzisiejszych, niespokojnych czasach nie wolno było już nikomu ufać. Nawet rodzina potrafiła mieć swoje za uszami, knuć i poderżnąć gardło, gdy najmniej się tego spodziewasz. Dlatego tylko skinęła głową uznając odpowiedź na swoje pytanie za w pełni satysfakcjonującą.
- Honor jest cenny Woody.- Ale nie bezcenny, prawda? Lorien z mlekiem matki wyssała wiarę w to, że każdego da się kupić. Wystarczyło podać tylko odpowiednią cenę, znaleźć słaby punkt. Jeśli nie galeonami, to siatką przysług. Nie potrzebowałeś pomocy? Z pewnością miałeś kogoś kogo chciałbyś ochronić przed całym złem i zgnilizną tego popieprzonego świata. Na każdego można było coś znaleźć. Każdy się czegoś bał.- Mam coś dla ciebie. Uznajmy to za… mały token mojej przyjaźni.- Nie "Ministerstwa Magii" - tylko "Lorien Crouch".
Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnęłą z niej, ładnie złożoną karteczkę z notesu.
Ułożyła ją na stole, ale dopiero, gdy stuknęła w papier różdżką i szepnęła revelio, poza paroma gryzmołami i niedokończoną grą w wisielca na kartce pojawiło się coś ciekawego. Lista z nazwami lokali - do każdego przypisana była data. Niektóre jutrzejsze, inne nieco dalsze - wszystkie na przestrzeni dwóch-trzech tygodni.

- Wzmacniają patrole na Nokturnie.- Powiedziała rzecz, która wydawać się mogła oczywista.- Nie wiem na ile można wierzyć datom, bo sama widziałam z trzy różne wersje listy, dla niepoznaki mogli ich stworzyć jeszcze więcej. Ale kilka nazw się powtarzało.- Typowa sztuczka bojówek Departamentu skupiona wokół siania dezinformacji aż do samego końca. Postukała palcem w nagryzmolone i podkreślone parokrotnie “Rejwach”.- Nie wiem też czy to jednorazowa akcja czy planują rutynowe naloty, ale przez jakiś czas… Pilnuj kogo wpuszczasz do pubu. Dostali zgodę, żeby najpierw strzelać, potem zadawać pytania. - Chciała jeszcze coś opowiedzieć o nowych przyspieszonych procesach legislacyjnych, które leżały grzecznie na jej biurku gotowe do sprawdzenia i weryfikacji, ale powstrzymała się. Nikomu nie wolno było ufać.
Odchyliła się wygodnie na swoim krześle, krzyżując ręce na wysokości piersi.
- Chcesz kogoś ostrzec - ostrzeż. Nie chcę wiedzieć kogo ani dlaczego.- Nałap parę punktów zaufania, bo tak przecież działa Nokturn. Tu kontakty są cenniejsze od złota.- Wyucz się i spal. Nie chcę fizycznych dowodów na to, że ta kartka kiedykolwiek istniała.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#6
07.09.2024, 22:46  ✶  
Moc słowa wojna była zdradliwa. Wojna nie zdarza się codziennie. Dla pokolenia, które jej nie poznało, wojna jest niczym mityczny stwór uwięziony między kartami książek. Zakradała się teraz do czarodziejskiego świata niespodziewanie, ponieważ nikt z nich nie chciał wierzyć, że coś tak wielkiego mogłoby zmaterializować się tuż przed nimi. Ot tak.
— Nie mówi niczego nowego — przytaknął czarownicy Woody. — Ale ma czadowe peleryny, czadowy znak i… coś robi. — Wzruszył ramionami z wyrazem bezradności wymalowanym na twarzy. — Nie porwałby ich wszystkich z ambony pod krawatem, jak byle polityk. Pokazał im, że te chore fantazje wprowadzi w życie, że już zaczął. Może i pozbawia to wiary w społeczeństwo, ale tak, niektórym ładna maska i przekonanie o elitarności wystarczą, żeby wciągnąć się w dowolny syf.
Ministerstwo ssało pałę, ale Woody wcale lepszy nie był: grał w ministerialną grę pół życia i grałby zapewne dalej, gdyby nie to, że przyszła kolej, aby to jego pożreć. W tym czasie sam był trybikiem patologii w strukturach, więc… cóż, nie był na najlepszej pozycji do wypominania innym gwałtów na kodeksie.
Ministerstwo ssało pałę, ale nie istniało uniwersum, w którym by tego nie robiło. Stworzenie instytucji tych rozmiarów, w której nie pojawiłyby się nieprawidłowości, nie było w praktyce możliwe. Zło w strukturach można było próbować zwalczać, ale taki był już porządek świata, że na miejsce jednego wykolejonego funkcjonariusza przyjdzie dwóch nowych, tylko może w innym departamencie.
Nic z tego nie miało jednak mocy, aby powstrzymać Woody’ego Tarpa przed głoszeniem, że MINISTERSTWO SSIE PAŁĘ.
O to zaś, czy jego honor jest bezcenny, stary glina mógłby się chcieć pokłócić. Na pewno ów nie był opatrzony cenówką w galeonach. Longbottom był chłopcem, któremu nigdy w oczy głód nie zajrzał i który zawsze miał wszystko, o czym zamarzył. Fortuny wyrzekł się nie z przymusu, a w ramach kaprysu i performance’u mającego utrzeć ojcu nosa (na złość odmrożę sobie uszy). Do fortuny tej mógłby wrócić, gdyby tylko wyraził skruchę (lub Godryk kopnął w kalendarz).
Wyszedłszy poza formalną walutę, nie było aż tak prosto. Wówczas okazywało się, że Woody Tarp ma piekielnie dużo słabości. Tyle, ilu mieszkańców miała Warownia, i kilka, których znalazł tutaj. Tak, wliczał również tego starego zgreda zwanego jego ojcem.
Token przyjaźni wzbudził w mężczyźnie zainteresowanie, lecz jego reakcja była powściągliwa, aby nie dać Lorien zbyt wielu powodów do przeceniania tego gestu. Przyjaźń? Bezinteresowna, oparta na sympatii i zaufaniu? Cóż, ta miała w sobie tylko jedno z nich, więc Woody patrzył na token po części wzrokiem handlarza chcącego zaniżyć wartość oferty.
— Dziękuję pani ślicznie, sędzino Crouch. — Skłonił głowę, salutując przystawieniem palców do ronda kapelusza, po czym schował karteczkę głęboko do kieszeni spodni. — Nim słońce wzejdzie, nie zostanie po niej ślad. I będę pilnował gości, którzy mogą sprowokować koleżków z brygady do strzelania. Wydałem krocie na renowację parkietu na sali. — Skinął głową głową ku barowi za drzwiami zaplecza. — Szkoda byłoby, gdyby dostał rykoszetem.
Wiedział, że zawsze może spodziewać się patrolu i dbał o to, aby minimalizować szanse bycia przyłapanym na czymś, czego nie powinien robić uczciwy przedsiębiorca. To, co nielegalne, zawsze było odpowiednio ukryte i zabezpieczone, a choć czasem dla wygody Tarp pozwalał sobie na drobne, dyskretne transakcje przy ladzie, nigdy nie załatwiał na widoku niczego, za co mógłby dostać więcej niż grzywnę czy mandat.
Wiedział jednak, jak drobiazgowi i czepliwi potrafili być zdesperowani brygadziści i aurorzy szukający kozła ofiarnego, na którym nabiją punktów. Nie mówiąc już o tym, jak przydatne były pozostałe pozycje na liście od Crouch — inne miejsca na Nokturnie. To było prawdziwe złoto w jego rękach.
— Cenię sobie twoją przyjaźń, Lorien — rzekł powoli, klepiąc się po kieszeni, w której spoczywała jej przysługa. — Czy mogę jakoś dać ci wyraz jej wzajemności od razu, czy też rewanż będzie odroczony?


piw0 to moje paliwo
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#7
29.09.2024, 16:33  ✶  
Sytuacja była poważna, oczywiście, ale nie mogła się nie zaśmiać. Zasłoniła lekko usta dłonią, chichocząc cicho.
- Tyle wystarczy?- Zapytała wreszcie, nieco już poważniej, próbując wyłuskać sens tego wszystkiego. - Maska i pelerynka? Naprawdę tylko tyle trzeba, żeby poderwać lud na barykady i ogłosić, że od dziś wszystkie chwyty są dozwolone?
Ludzie potrzebowali tylko iskry, aby wzniecić na nowo ognisko płonące za czasów poprzednich potyczek. A może coś co wydało się dawno zagaszone, wciąż tliło? Tkwiło w trzewiach ich społeczeństwa. W jego szepcie. W głosie, który kazał już w 1963 roku Mulciberom tak dumnie wymaszerować za drzwi i porzucić swoje całe dotychczasowe życie. Jak wielu im podobnych zostało?
Ona została.

Pozwoliła Woody'emu zapoznać się w spokoju z listą, skrobiąc długim paznokciem o blat stołu. Starała się czymś zająć myśli, więc wybrała jedyne słuszne zajęcie – próbowała zdrapać zaschnięty kawałek farby albo innej bejcy. Podniosła wzrok dopiero słysząc: „dziękuję ślicznie.” Może w każdym innym wypadku machnęłaby nonszalancko ręką i stwierdziła „ależ żaden problem”, ale nie – nie dzisiaj. Nie kiedy sytuacja była tak poważna. Skinęła za to głową, dając mężczyźnie do zrozumienia, że mu wierzy. Gdyby tak nie było, osobiście zadbałaby o zniszczenie kartki.
Nie oczekiwała wylewnych podziękowań, a ostrożność Woody’ego była jedną z najlepszych rzeczy jakie sobą oferował (no może poza tym dziwacznym kapeluszem).

- Ach. Właśnie. Przepraszam za ten alkohol. Nie chciałam rozbić butelki...- Podrapała się delikatnie po karku, w geście wyraźnej skruchy. Skoro już byli w temacie Rejwachu. Nawet w najlepszych momentach, gdy zdawała się mieć pełną kontrolę nad ptasim ciałem, wszelkie instynkty zdawały się wygrywać w małym, ptasim móżdżku. To było momentami… upokarzające.- Ja… Ja zapłacę.- Pogrzebała po kieszeniach, wyciągając z nich kilka pomiętych paragonów, paczkę miętowych pastylek i książeczkę czekową.- Nie, na Merlina przecież go nie zrealizujesz... Moment. Daj mi moment.- Upomniała samą siebie, odkładając książeczkę na bok. Pogrzebała więc jeszcze trochę, wreszcie razem z kolejną stertą zapisanych karteczek samoprzylepnych, przynajmniej z tuzinem wsuwek do włosów, szminką i fikuśną papierośnicą, wyciągając z głębokiej kieszeni szaty swoją sakiewkę. Zajrzała do środka, przeliczając mniej więcej ile tam jest i… po prostu przesunęła ją po stole w stronę mężczyzny.- Mam nadzieję, że wystarczy.- Odparła niemal przepraszającym tonem mówiącym „nie jestem dobra z rachunków, zrób to za mnie”. 

- Czy rewanż będzie odroczony?
Zaczęła nerwowo postukiwać w kubek, starając się znaleźć odpowiednie słowa. To nie było łatwe.
- Nie. Nie od razu.- Pokręciła lekko głową. Teraz niczego nie potrzebowała. Życie toczyło się dalej i jak na razie nic nie wskazywało na to, by musiała prosić o to, po co naprawdę tu przyszła. Ale nie mogła uciekać od tematu. Przygryzła mocno wnętrze policzka. Bała się, że jeśli wypowie słowa które od kilku dni zaprzątały jej umysł na głos, te staną się prawdą. – Oni… Oni kiedyś po mnie przyjdą, prawda? Ci cali Śmierciożercy…
Lorien Crouch nie była typem człowieka, którego ego stanowiło osobny byt. Ale nie była też naiwna – w politycznych przepychankach sędziowie Wizengamotu stanowili cenny nabytek. Każdy jeden głos się liczył, mógł przeważyć w ostatecznym rozrachunku. Zresztą, kobieta znała swój dorobek. Każdą jedną pracę, propozycję i ideę mającą na celu uzdrowienie ich ojczyzny. Sądownictwa. Więziennictwa. Całej tej machiny, która zdawała się ostatnio się psuć coraz bardziej. Czy jej słowa, wygłaszane z piedestału Wizengamotu, odczytywano jako manifest konserwatywnej supremacji czarodziejów nad mugolami, gdy wskazywała na potrzebę zachowania harmonii między postępem, a poszanowaniem tradycyjnych wartości?
Nie taki był zamysł.
Nie chciała stać się cichym słowem rewolucji, w której nawet nie uczestniczyła. 

Dlatego tak łatwo dało się wyczuć, że pod płaszczem kpin z Lorda Voldemorta i całej zgrai jego popleczników, Lorien Crouch się po prostu boi.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#8
12.10.2024, 14:04  ✶  
Jak zweryfikowała rzeczywistość: tak, ta mieszanka wystarczyła, aby dokonać przewrotu. Czyż były inne wyjaśnienia dla sukcesu Voldemorta? Czysty fart? Uśmiech losu? Po części być może, ale nie dało się odmówić mu rozmachu, którego brakowało innym politykom (o ile można go było jeszcze do tej kategorii zaliczać; bliższe byłoby raczej terrorysta).
— Oczywiście. Nie jesteśmy jako ludzie tak logiczni i racjonalni, jak chcielibyśmy wierzyć. Nawet najwybitniejsi z nas. — Ułomność ludzkiej głowy, która chętniej chwytała szumne, wielkie idee niż refleksję. Myśli chętnie chodziły na skróty, ulegali ułudom, plastycznie dostosowywali swoją perspektywę do dowolnej wersji „racjonalności”. — Droga do radykalizacji jest krótka i trudno z niej zawrócić. Voldemort pokazał im, że dołączając do niego, opowiadają się po stronie siły i nowego porządku. Że sami staną się siłą i porządkiem. Zrobił to najbardziej prostacko jak tylko się dało, przemocą, ale to zadziałało. Poczucie potęgi i bezkarności upaja.
Patrzył na świat oczami takich ludzi, oczami skazanych na Azkaban; widział, jak wypaczone było ich spojrzenie i jak upici złudzeniem własnej siły przewracają hierarchie dotychczasowych wartości. Liznął tego, jak to jest siać postrach, jak to jest uwierzyć w swoją nieuchwytność i jak to jest posmakować władzy. Trudno z niej zrezygnować, łatwo się zatracić. Ot, cały sekret, mądrość stara jak świat.
Sprawa stawała się jednakże poważniejsza niż garstka frajerów w pelerynach. Po względnym spokoju, jaki zapanował po upadku Grindelwalda, w ostatnich latach grupy konserwatywne zaczęły na powrót wymykać się im spomiędzy palców. Tradycjonalistom sprzyjał wiatr zmian, a druga strona barykady mogła jedynie z przerażeniem obserwować konserwatywne widmo krążące wokół umysłów ich sąsiadów, znajomych, współpracowników. Śmierciożercę można było schwytać, złamać kark lub posłać za kraty. Jak jednak walczyć z akceptacją dla radykalnych idei rozkrzewiającą się stopniowo w głowach szarych członków społeczeństwa? Woody nie miał na to odpowiedzi i frustrowało go to, ilekroć o tym myślał.
— A daj spokój z tą flaszką. Zaprosisz mnie kiedyś na jakąś inną. — Przesunął sakiewkę z powrotem w jej stronę. Może i nie zapowiadało się na to, aby mieli regularnie spotykać się na towarzyskie pogaduszki, które uregulują rachunki, ale Tarp mentalnie wciąż był Longbottomem z kieszenią bez dna wypchaną złotem. Szczęśliwie nawet na Nokturnie nie biedował. Biznesy przynosiły rozsądne zyski: może nie takie, które pozwoliłyby mu żyć równie wystawnie, co kiedyś, lecz pozwalające bez wątpienia z machnięciem ręki spisać jedną butelkę na straty.
Obrócił swój kubek w dłoniach, kiwając powoli głową. Dokładnie tego się spodziewał. Przysługa za przysługę, dług do odebrania w odpowiednim momencie. I o ile Lorien nie zamierzała poprosić go o coś wykraczającego poza jego moralne zasady, zamierzał tenże dług spłacić.
Nie umknęło mu zawahanie w jej głosie, odstające od wizerunku wygadanej sędziny. To, ile środków ostrożności przedsięwzięła, aby dostać się do niego niepostrzeżenie, odnowić stare kontakty, zaryzykować zaoferowaniem mu czegoś nielegalnego. Wszystko wskazywało na to, że ta sprawa rzeczywiście ciążyła jej na sercu.
— Może się zdarzyć, że przyjdzie kiedyś ktoś, kto przedstawi ci propozycję nie do odrzucenia — przytaknął ostrożnie jej sugestiom. — Jeśli jednak nie ukręcimy bestii łba odpowiednio szybko… wtedy nie, Lorien, nie będą musieli przychodzić do ciebie. Przyjdzie taki moment, kiedy sama będziesz wiedziała, że już tu są, mimo że nikt ci niczego nie nakaże. Wszyscy będziecie wiedzieli, że melodia się zmieniła, a wtedy albo ruszysz z nimi w tan, albo znikniesz. Taka czeka nas przyszłość, jeśli ktoś czegoś nie zrobi.


piw0 to moje paliwo
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#9
22.03.2025, 16:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.03.2025, 16:45 przez Lorien Mulciber.)  

Sięgnęła po sakiewkę, ale nie zabrała jej ze stołu; zupełnie jakby ważyła ciężar nie samych monet, a decyzji, które za nimi się kryły. Przesunęła opuszkami palców po złotej nitce, którą utkano finezyjne wzory. Nigdy wcześniej nie zwróciła na nie uwagi. Diabeł zawsze tkwił w szczegółach. Jak wiele z nich przegapili, ślepi na zagrożenie czające się w mroku? Czy naprawdę wystarczyło zniszczyć jeden supełek by misterna robota rozsypała się jak źle wszyta nitka?
Przez moment obracała w dłoniach miękki materiał, głucha na pobrzękujące w środku monety. Wsłuchiwała się w ciszę, która zapadła między nimi. Woody nie mówił nic nowego, ale wypowiedziane na głos słowa nabierały nowego ciężaru.
Miał rację.
Nie będzie żadnego formalnego nakazu; żadnej listy do podpisania, groźby. Tylko milcząca zgoda, narastające przyzwolenie i przesuwająca się granica między tym co dozwolone, co konieczne, a co nieuniknione. Lorien Crouch nie bała się śmierci - bała się, że pewnego dnia stanie przed lustrem i zda sobie sprawę, że stoi po niewłaściwej stronie historii. Najgorsze jednak było to, że… nie potrafiła powiedzieć która jest właściwa.
Nie patrzyła na Longbottoma. Utkwiła wzrok gdzieś ponad jego ramieniem, zanurzona przez chwilę we własnych myślach. Przyzwolenie. Może to ono było tym, czego powinna się rzeczywiście obawiać? Małe ustępstwa, drobne kompromisy, usprawiedliwienia podszyte zdrowym rozsądkiem. Czy to już się działo? Czy już teraz, w tej chwili, była częścią procesu, który z dnia na dzień prowadził ją do miejsca, z którego nie będzie odwrotu?

Pieniądze były bronią; narzędziem. Tak jak wiedza, którą posiadała; wpływy, które starała się utrzymać. Ale czy rzeczywiście miała jakikolwiek wpływ na koło historii, czy jedynie próbowała przypudrować zgniliznę, która zdawała się każdego dnia wgryzać coraz głębiej w ich społeczeństwo.
Sakiewka wylądowała z powrotem na stole. Nie dbała co się stanie z pieniędzmi, ale nie lubiła pozostawiać za sobą niedomkniętych rachunków. Każdy jeden drobny dług rodził kolejny. Odsetki wyrażone w maleńkich przysługach, pomocy bez pokrycia. Jeśli coś dało się załatwić przy pomocy kilku głupich galeonów - robiła to.
Zebrała ze stolika resztę, uznając, że może lepiej nie zostawiać tu swoich wsuwek do włosów czy szminki. Kto wie czy nie kręciła się tu jakaś bliższa mu fanka kapeluszy, której mogłoby się to nie spodobać.
Zaprosisz mnie kiedyś na jakąś inną.
Spuściła na chwilę wzrok, na swoje paznokcie. To co chciała powiedzieć nie przeszłoby jej przez gardło. Oby bogowie sprawili, że nie będzie musiała go na ową flaszkę zapraszać. Tak długo jak widmo wojny pozostawało tylko widmem, nie powinni byli się spotykać. Nie chciała go narażać. Nie chciała narażać samej siebie. Tak jak miejsce Woody’ego było na Nokturnie, tak jej przyszło pewnie aż do śmierci nawiedzać ministerialne korytarze.  Dwa zupełnie odrębne światy.
- Zatrzymaj ją.- Powiedziała łagodnie.- Nigdy nie wiesz, który brygadzista połasi się na złoto.
Podniosła się powoli od stołu, z ulgą przyjmując jego skinięcie głową za znak akceptacji. Nie potrzebowali pieczęci, czy nawet uścisku dłoni, by ubić tego targu. Tak po prawdzie nie chciała go prosić o nic wielkiego. Może po prostu o małą, przyjacielską pomoc, gdyby potrzebowała zniknąć. W tym Longbottom był całkiem niezły.
- Gdy przyjdą… Wizengamot powita ich tak jak wszystkich ekstremistów i terrorystów.- Oświadczyła nieco pewniej, zapinając drżącymi palcami kolejne klamry swojego płaszcza. Narzuciła na głowę kaptur.- Crouchowie nie tańczą do cudzych melodii.
Westchnęła cicho, gdy powoli docierało do niej, że tak naprawdę nigdy nie było niewłaściwej strony historii. Była tylko ta, która mogła wygenerować większe zyski, o wiele mniejszym kosztem. Strona bohaterów. Strona zbrodniarzy wojennych. A pośrodku - niezależne, odwieczne prawo.

Teleportowała się z trzaskiem, pozostawiając po sobie tylko sakiewkę i parę czarnych piór.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lorien Mulciber (2722), Woody Tarpaulin (2076)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa