• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[14/12/1951, Tessa i Woody] Kartka z kalendarza państwa Longbottom

[14/12/1951, Tessa i Woody] Kartka z kalendarza państwa Longbottom
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#1
03.12.2024, 00:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.12.2024, 00:19 przez Quintessa Longbottom.)  
Grudzień w tym roku nie okazał się zbyt litościwy dla doliny Godryka, którą już od samemu początku miesiąca nieustannie zasypywał śnieg. Dopiero ostatnio, bo od poprzedniej soboty aż do środy zaczęło się trochę ocieplać, ale… już od wczoraj, czyli od czwartku, białe kurestwo — jak bardzo lubił nazywać je kiedyś ojciec Tessy — wróciło do brytyjskich łask. Dobrze pamiętała, jak zawsze w zimę tato przed wyjściem rano do piekarni kazał jej odśnieżyć samochód czy podjazd przed ich domem. Albo i to, i to.
Na całe szczęście potem uwolniła się spod rodzicielskiego jarzma i teraz, kiedy miała już męża i własny dom, nie musiała niczego odśnieżać. Auta nie mieli, bo nie potrzebowali, a podwórze z przodu domu było na tyle małe, że Woody nie musiał za często chwytać za łopatę. Wystarczyło tylko utorowanie małej ścieżki do furtki i na tył domu.
Przewróciła się na drugi bok i mocniej otuliła kołdrą. Leżała aktualnie pod puchowym okryciem i dzierganym, kolorowym kocem, a sama ubrana była w ciepłą, flanelową piżamę i przedpotopowe, grube skarpetki. Ale i tak było jej zimno… Zatem w wyraźnym półśnie, w ogóle nie mając otwartego jednego oka, którym przed chwilą sprawdzała godzinę na zegarze, stojącym tuż obok łóżka, bo na dębowym stoliczku, powoli wsunęła się pod cienkie przykrycie, pod którym aktualnie smacznie chrapał jej mąż.
Ten to nigdy nie narzekał na mordercze, zimowe temperatury, a wręcz zarzekał się, że jest mu za ciepło! Przysięgał potem, zazwyczaj tuż przed snem, że nie będzie wyciągał jej zwłok z łóżka, jak ugotuje się pod całą tą górą pościeli. Znalazł się żywy kominek czy może bardziej przenośne wiadro żaru. Jak raz złapała go na odbieraniu poczty w samych gaciach, to myślała, że go udusi poduszką. Nie dość, że wstyd na całą ulicę, to jeszcze mógłby się przeziębić. Co za typ. Jak ona mogła za niego wyjść?
Właśnie te myśli krążyły w jej niezbyt przytomnym umyśle, kiedy jej prawa dłoń wylądowało na piersi męża, a druga ręką złapała się za własne przedramię, gdy przylgnęła już do boku Woody’ego. Dołożyła do tego jeszcze objęcie go nogą, ale w momencie wystrzelenia kolana do przodu mogła już wiedzieć, że przesadziła. Czarodziej drgnął nagle, co Tessa uznała za niechybne wybudzenie go ze snu zimowego.
— Mamy jeszcze pół godziny, żeby poleżeć — wymamrotała zaspana, gdzieś przy jego boku. Zaraz potem jednak poprawiła się i wysunęła delikatnie do góry, aby ucałować go przelotnie, trochę może niechlujnie i bardzo lekko, w kącik ust. Potem ułożyła policzek na jego torsie i przytuliła twarz do szyi męża. Objęła go też mocniej. I kontynuowała, jakby wszystko miała dokładnie wyuczone. Był to w końcu ich codzienny rytuał. — Potem musimy wstawać… Masz o dziewiątej spotkanie w biurze, chyba ściągają was do Departamentu, żeby coś omówić, więc — ziewnęła. — Cię odprowadzę… Mamy jakąś wizytację u nas i muszę zgarnąć kilka podpisów od jakiegoś twojego starszego perspiranta, czy coś takiego.


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#2
26.12.2024, 22:37  ✶  
Wiecie, ile czasu mija pomiędzy pobudką a znalezieniem się przy swoim biurku w Ministerstwie Magii? Nie tak wiele, pięć minut wystarczy. Podstawa to się odlać, dzień od razu nabiera tempa. Druga sprawa to w miarę czyste gacie od munduru. Jak starczy czasu, można też przeczesać włosy i ochlapać twarz wodą, przy wyjątkowo sprzyjających wiatrach: golenie. No, gotowe, trzask prask i do kominka. Kawa i śniadanie? Nie inaczej niż w godzinach pracy.
Tak to mniej więcej wyglądało, gdy ówczesny kadet Longbottom był kawalerem. Zarywał dzielnie nocki, wracał do Warowni w niestandardowych porach, o drugiej nad ranem szedł robić kanapeczki, a w drodze powrotnej do swojego pokoju hałasował i palił światła po korytarzach, wyrywając wszystkich po kolei ze snu (opamiętaj się, będziesz miał swój dom, to se będziesz świecił, kiedy będziesz chciał). Rano ogarniał się byle jak i na służbę.
To było dziesięć lat temu. Od tamtego czasu zdążył dorobić się żony, rangi detektywa i własnego domu. I o domu traktować ma ta historia. Dom był bardzo gorący, nie tylko ogniem pożycia małżeńskiego. Ledwo Woody otworzył oczy, już czuł, że pięć minut nie wystarczy. Po nocy pod tyloma kocami poranny prysznic stawał się obowiązkiem. Za oknem prószył śnieg, sople pod parapetami, szyby zamarznięte, a on mimo to pływał we własnym sosie i nie pomagał nawet fakt, że spał w samych gaciach. Na marginesie, nikt jeszcze nie przeziębił się od dwóch półnagich minutek na mrozie. O morsowaniu Pani słyszała?
Tak czy inaczej: przygnieciono go z każdej strony. Z jednej żoną, którą objął odruchowo ramieniem i przyciągnął do siebie mocniej, częstując ją pierwszym, leniwym cmokiem w czubek głowy. Podejrzanie duży ciężar czuł również na stopach. Poruszył próbnie paluchem, a ciężar wstał, przeciągnął się i zamiauczał.
— Co jeśli chcę się spóźnić? — Longbottom zwrócił się zaczepnie do Tessy, doskonale wiedząc, że żona w życiu mu na coś takiego nie pozwoli i miotłą go z tego łóżka wywali, ledwie wybije godzina. — Wiesz, ile czasu mija pomiędzy pobudką a znalezieniem się przy moim biurku?
Ustalono już, że w tych okolicznościach z pewnością więcej niż pięć minut.
Kot przeszedł w górę łóżka i wdrapał się (dosłownie, Woody poczuł pazury zatopione w swoim ramieniu) na opiekunów, wziął przykład z Tessy i ułożył się na atletycznym bebzonie Longbottoma. Mężczyzna zsunął go z siebie, marszcząc groźnie brwi. To była jego chwila na tulenie żony. Won.
Żonę również z siebie zsunął, lecz tylko po to, aby znaleźć się nad nią i — rozbudziwszy się do reszty — pocałować ją o wiele mniej leniwie niż przedtem. Kot tymczasem zajął pozycję przy drzwiach i rozdzierającym miauknięciem dał sprzeciw tym czułościom.
— Quintesso Longbottom. — Woody przytulił chropowaty policzek do jej policzka. — Co z ciebie za matka? — Pierwszy pocałunek złożony na szyi Tessy; przy nastrojowym akopmaniamencie kocich utyskiwań. — Twoje dzieci płaczą. — Drugi. — Błagają o jedzenie. — Trzeci. — Słyszysz ich udręczone jęki? — Dla dramatycznego efektu uniósł głowę, aby spojrzeć jej w oczy. — Też bym coś przekąsił. — Szlak całusów zakończył się tam, gdzie zaczął: na jej ustach. — Też mam zacząć jęczeć? Ale tak, że ci się nie spodoba. Nie rób sobie nadziei.


piw0 to moje paliwo
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#3
29.05.2025, 19:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2025, 20:32 przez Quintessa Longbottom.)  
Kiedyś raczej by nie uwierzyła, że takie życie jest możliwe.
Że dom może obyć się bez codziennych kłótni i wyrzucania sobie wszystkich brudów i każdego błędu przy nawet najmniejszym potknięciu. Nie sądziła, że można w spokoju ugotować razem obiad, jednocześnie przy akompaniamencie muzyki z starego gramofonu i przy częstych przerwach na krótki, wspólny i wolny taniec. Prędzej wyśmiałaby kogoś, kto mówił, że rodzice nigdy się nie kłócą i kochają się szczerze.
Po ślubie z Woodym zrozumiała, że naprawdę może być inaczej.
Na początku ich relacji próbowała jednak podchodzić do tego jeszcze z małym dystansem. Ale pierwszy kryzys znalazł ją już pewnego popołudnia, kiedy po zajęciach ze Starożytnych Run jako pierwsza wybiegła z sali — ku zbiorowemu zaskoczeniu zarówno belfra, tłumaczącego zadanie na następny tydzień, jak i kolegów z ławki. Pamiętała to jak dzisiaj. Biegła jak opętana w kierunku sowiarni, czując rosnące wypieki na policzkach i serce powoli podchodzące do gardła. Prawie wycałowała sowę Longbottomów, kiedy zobaczyła ją czekającą na brudnym i osranym parapecie. Czekała dumnie z listem ułożonym obok. Listem od Clemensa.
Prawie rozerwała papeterię zębami, tu i teraz, chodząc z jednego końca sowiarni i drugi. Musiała się powstrzymywać — zasłaniała usta, śmiejąc się przy okazji na każde słowo wypisane koślawie na lekko pomiętej papeterii. Kilka pierwszych akapitów było wypisanych jednak innym pismem — bardziej subtelnym, wręcz uczniowsko wykaligrafowanym, jakby pisał to ktoś, kto dopiero od kilku lat uczył się pisać. Dobrze znała pismo Morpheusa. Jego starszy brat miał w zwyczaju prosić go o przepisywanie listów, aby Tessa mogła się z nich jakkolwiek rozczytać. Na całe szczęście oszczędzał chłopakowi notowania bardziej graficznych linijek. Młodszy Longbottom jednak często dorzucał też trochę od siebie. W ostatnim liście prosił ją, aby przyjechała szybciej, bo mieli do omówienia bardzo ciekawe rozdziały z książki o wróżbiarstwie, którą czytali w tym samym czasie.
Czytała list z przejęciem. Zaraz potem wzdychała z nienaturalnym dla niej uczuciem. Chyba traciła w siebie wiarę. Stracić głowę dla chłopa? I to takiego? To nie było w jej stylu.
Zbierając z podłogi ostatnie cząstki swojej godności, skierowała się z powrotem w stronę szkoły, a zaraz potem wielkiej sali. Zjadła w spokoju kolację, odrobiła wszystkie prace domowe, jak przystało na przykładną uczennicę siódmego roku i położyła się spać.
Jedna z jej współlokatorek zastała ją potem nad ranem, gdzieś pomiędzy pierwszą a drugą, pochylającą się nad zlewem w łazience. Tessa naprawdę zaczynała w siebie wątpić. Próbowała się powstrzymać przez cały wieczór od odpisania mu od razu. Ale teraz? Nie mogła zasnąć. Obracała się z boku na bok, ciągle patrząc na rozerwaną kopertę na swoim stoliku nocnym. Obmyła twarz wodą, uznając, że to nic.
Odpowiedź wysłała następnego ranka.
Koleżanki śmiały się z niej, że wpadła po uszy, ale zawsze zbywała to machnięciem ręki. Po prostu lubiła z nim rozmawiać! Po prostu zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Po prostu widział ją taką, jaka była naprawdę. Po prostu…
— Nie opowiadaj głupot — parsknęła tylko w odpowiedzi i uszczypnęła go zaczepnie w ramię. Lubiła ich wspólne poranki. Czas kiedy mogli być tylko we dwoje i nie musieć się przejmować nikim i niczym. No, może tylko odpowiednim wymierzeniem czasu, aby nie spóźnić się do pracy. Jednak w tej chwili była w stanie zaryzykować pojawienie się w biurze nawet godzinę później.
Wsunęła powoli palce we włosy męża, aby zaraz potem przesunąć palce na kark i przejechać paznokciami lekko po jego plecach. Westchnęła prosto w jego usta, obejmując jego szyję ramionami.
— Jestem naprawdę skłonna zaryzykować. — Pocałowała go ponownie. — Myślę, że byłoby to coś, co naprawdę utkwiłoby mi w pamięci. Idealne do opowiedzenia przy świątecznym stole.
Musieli wstawać. Kot pod drzwiami dawał sobie znać już od kilku minut i do całości doszedł również akompaniament drapania w drewno.
— Tylko nie w nowe drzwi, ty mały szkodniku! — zawołała nagle, odsuwając się od męża i wyskakując z łóżka. Czar prysł. A Tessa chwyciła kota na ręce i uśmiechnęła się po raz ostatni do Longbottoma, zalegającego w łóżku. — Lepiej weź prysznic.
Po zejściu na dół zdążyła już otworzyć na chwilę okno i zabrać się do zrobienia śniadania. Nie lubiła używać czarów, które miały ją wyręczać z wszystkiego, dlatego sama zajęła się przygotowaniem typowego dla nich śniadania. Dla męża odpowiednio przygotowana porcja mięsa, jajka sadzone i podsmażone pieczarki, a dla niej…
Nagle miała ochotę na coś dziwnego. Nalała sobie herbaty, a na grzankę z dżemem ułożyła kilka plastrów bekonu i kawałek pomidora. I musiała przyznać, że ostatnio nie jadła nic lepszego. Dodała jeszcze więcej czereśniowego powidła i dolała mleka do herbaty. A każdy kto ją znał, dobrze wiedział, że nigdy tego nie robiła. No cóż, każdy kiedyś się zmienia, prawda?


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#4
08.07.2025, 19:54  ✶  
Woody miał od zawsze całkiem niezłe wyobrażenie tego, jak powinien wyglądać dom. Jego rodzice byli normalni w najlepszym tego słowa znaczeniu — normalni, a więc nie perfekcyjni. Matce czasem zdarzało się przepaść w swojej pracowni na nieco zbyt długie godziny, ale rodzeństwa Longbottomów było tyle, że Clemens nigdy nie narzekał na samotność. Ojciec miewał zbyt surowe oko, ale dopóki dziatwa nie wpadała w zbyt wielkie kłopoty, pokazywał się od lepszej strony i wiele się od niego Woody nauczył. Dla siebie nawzajem rodzice również byli dobrzy, a gdy się spierali, robili to z łagodnością. Obraz takiego właśnie domu Longbottom zamierzał podarować Tessie. Takiego, a może nawet lepszego, ponieważ początkowo miał ambicje przebijające własnych rodziców.
Ani razu nie obejrzał się na jej status krwi. Nie było kiedy. Zbyt płynnie i gładko czas formował ich relację, żeby chłopak zauważył, kiedy Quintessa przestała być koleżanką czy jedną z wielu dziewczyn, do których puszczał oko czy kardł całusy na szkolnych balach. Nie było tego momentu, kiedy stanąłby i przyjrzał się jej z myślą: czy to jest dziewczyna, która będzie dla mnie godną żoną? Nie, zamiast tego po ukończeniu szkoły stanął na dziedzińcu Hogwartu z myślą: ale jak to ona tu zostanie, gdy ja muszę iść dalej? Ostatnie tygodnie przed owutemami zaś zamiast na nauce spędził na przeczesywaniu zamku, sprawdzając, którędy by się można potem wślizgnąć na schadzkę. Włamanie do Hogwartu wydawało mu się w obliczu cierpień rozłąki pomysłem wcale nie tak wariackim.
I — o Bogini — co jeśli ktoś mu dziewczynę w tym czasie ukradnie? Podejrzliwie patrzył w oczy każdego chłopaka z jej rocznika. Oceniał czujnie wszystkich, z którymi rozmawiała. Czy aby ci delikwenci nie radzą sobie na miotle lepiej niż on? Czy Tessa nie śmieje się z ich żartów głośniej niż z jego? Czy blask Clemensa Longbottoma jest wystarczająco silny, żeby nawet podczas tak długiej rozłąki nie przygasnął?
Schadzki były, lecz nie w Hogwarcie, a Hogsmeade. Zawsze przychodził w mundurze, nawet jeśli tego dnia nie pracował. Mundur dodawał mu aury. Wstyd za spotykanie się z dziewczyną półkrwi? Nigdy w życiu. Zawsze pilnował, żeby przez to przeklęte Hogsmeade w tym mundurze przeparadować z nią za rękę, zaznaczyć dominację i przypomnieć uczniakom na wychodnym, że Tessa Skamander już kogoś ma. Nawet jeśli rok wcześniej ci ludzie byli jego kolegami z rocznika niżej, to teraz w mundurze kadeta mógł patrzeć na nich z góry. Kostium Brygadzisty poświadczał, że jego związek to nie szczeniackie przelewki, lecz miłość prawdziwego mężczyzny do pięknej kobiety.
Zawsze miał też ze sobą coś dla niej — coś z myślą, nie byle kwiatka czy czekoladkę. Wiedział, która seria magicznych łamigłówek dla klątwołamaczy-hobbystów jest jej ulubioną. Wyszukiwał archiwalne egzemplarze tych zaklętych zabaweczek po spuchniętych od kurzu antykwariatach, mimo że zawsze nudziły go kupy starych rupieci. Wiercił Julianowi dziurę w brzuchu, dopóki ten nie zapytał Tessy, czy czytała już może tę książkę, na którą polecenie Woody zdobył, prześladując znajomych z innych departamentów. Zawsze miały to być niespodzianki, ale pytania były na tyle podejrzane i oczywiste, że Tessa każdorazowo wiedziała, co wyciągnie z pudełka prezentowego podczas weekendowej herbatki w Hogsmeade.
— Kiedy ja opowiadam głupoty? — żachnął się jeszcze, zanim jego łóżkowa sielanka została zakończona. — Sugerujesz, że śmierdzę, pani Longbottom?
Nie śmiał z tym jednakże dyskutować, ponieważ rzeczywiście czuł, że na kąpieli skorzysta. Zresztą, wejście pod gorący prysznic w zimny poranek to żaden problem, a wręcz przyjemność. Gorzej jest zmusić się później do wyłączenia wody i stanięcia na zimnych łazienkowych płytkach. Zawsze traktował to jako test męskości: zebrać siłę woli, błyskawicznie zakręcić kurek i oddać się dzielnie w objęcia szoku termicznego. Mimo to zadrżał, gdy stópka wystąpiła na lodowatą podłogę. Obtarł się raz-dwa i już wciągnął grube skarpety, mundur, perfum, przetarł zaparowane lustro ręką — jedna z rzeczy, za które regularnie dostawał burę — i ułożył włosy. Piękne, lśniące blond włosy.
Ledwie otworzył drzwi łazienki, w nos od razu uderzył go zapach podsmażanego śniadania. Prowadzony smakowitą wonią trafił do kuchni i stanął za Tessą, kładąc jej ręce na ramionach.
— Jaką mam cudowną żonę — wymruczał z wdzięcznością, zachwycony, że posiłek już na niego czekał i wystarczy wyciągnąć po niego rękę. — Ja robię kolację, bądź gotowa. — Zajął swoje miejsce przy stole. — I pamiętaj, że jeśli kiedyś ci się znudzi, zawsze możemy nająć służbę — dodał, nabijając na widelec pierwszy kęs jajka.
Kolejna rzecz, która udała się rodzinie Longbottom: żadne z nich nie musiało oglądać się na pieniądze. Dowolny kaprys mógł być zaspokojony w mgnieniu oka. Woody nigdy nie poznał pojęcia braku finansowej stabilności i żył od zawsze jak pączuszek w maśle.
— Dżem z bekonem? — Czarodziej uniósł brew, międląc w ustach pieczarkę. — Co to? Dziewczyny ci w pracy jakąś nową modną dietę przedstawiły? Na co to pomaga? — Zajrzał do jej kubka, a na widok mleka jego brew poleciała jeszcze wyżej, lecz nie okrasił już tego kolejnym komentarzem.


piw0 to moje paliwo
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Woody Tarpaulin (1311), Quintessa Longbottom (1241)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa